Czy mamy powody do dumy fot. ukrinform.ua

Czy mamy powody do dumy

W 30. rocznicę Niezależności Ukrainy w miejsce zwykłych notatek krajoznawczych chciałbym podzielić się refleksją o naszych sukcesach i porażkach w minionym okresie.

Daleki jestem od narodowego hurra-patriotyzmu. Rzadko można usłyszeć ode mnie „Sława Ukrainie”, chociaż, szczerze mówiąc, chciałoby się wypowiadać te słowa częściej. Oceniając stan rzeczy w mojej Ojczyźnie jestem bliżej obozu pesymistów, a raczej realistów i w tym artykule chciałbym wyjaśnić swoją pozycję.

Szklanka do połowy pusta

Uważam się za patriotę, dlatego moje obserwacje wywołują we mnie podwójne rozgoryczenie. Przypomnę Czytelnikom, że w 1990 roku wielu prorokowało Ukrainie szybki wzlot na szczyty ekonomiki. W tym czasie Polska, jak można stwierdzić, była w sytuacji gorszej niż my. Sam jeździłem jesienią 1990 roku do Warszawy, by sprzedawać na stadionie i pamiętam, jak wszystko wyglądało. A dziś, gdzie jest Polska, a gdzie my?

Od początku wszystko poszło nie tak, gdy na prezydenta obrano byłego pierwszego sekretarza Komunistycznej partii Ukrainy Leonida Krawczuka. Jeszcze kilka miesięcy przed ogłoszeniem Niezależności był aktywnym przeciwnikiem wszystkiego co ukraińskie (jak nakazywała Moskwa), a tu raptem szybko się przemalował i został niepodległościowcem. Nic dziwnego, że po takim rządzącym niczego dobrego spodziewać się nie można było. I nic dobrego nie było: zaczęła się hiperinflacja i rozkradanie państwowych przedsiębiorstw. W odróżnieniu od Polski, gdzie w podobnych warunkach przeprowadzano szokowe reformy, u nas nikt o tym nie słyszał. Nastały straszne 90. lata, gdy ludzie po prostu nie mieli za co kupić żywności, a profesorowie i wykwalifikowani specjaliści handlowali na bazarach dżinsami. Postkomunistyczna koniunktura mocno trzymała władzę i nie dopuszczała do steru patriotów takich, jak Wiaczesław Czornowił czy Łewko Łukianenko, którzy za swe poglądy wiele lat spędzili w sowieckich lagrach.

Mieliśmy szansę naprawienia wszystkiego w 1999 roku w kolejnych wyborach prezydenckich, gdy właśnie Czornowił cieszył się realnym poparciem wyborców, ale w marcu tegoż roku zginął w katastrofie samochodowej, która do dziś wygląda na zabójstwo na zamówienie. Skutkiem tego kolejnym prezydentem został Leonid Kuczma i to on założył podwaliny oligarchatu na Ukrainie. Pozostaje do dziś „szarą eminencją” ukraińskiej polityki, wpływając na nią przez swego krewnego Wiktora Pinczuka, szefa grupy finansowej „Interpipe”, właściciela znacznej części ukraińskiej metalurgii.

Przypominam, że to właśnie Kuczma narzucił Ukraińcom Wiktora Janukowycza, jako swego następcę w 2004 roku, co doprowadziło do Pomarańczowego Majdanu. Właśnie za jego rządów ostatecznie rozwalono armię i rozkradziono przemysł. Kuczmę i ówczesnego spikera parlamentu ukraińskiego, Litwina, uważa się za głównych figurantów zabójstwa dziennikarza Georgija Gongadze, a tymczasem ukraiński system prawny nadal robi wszystko, by nie dopuścić do wyjaśnienia tego politycznego zabójstwa.

Za kulminację koszmaru ukraińskich realiów można uznać sprzeciw Wiktora Janukowicza, by podpisać Umowę Stowarzyszeniową z UE w listopadzie 2013 roku. Tu już cierpliwość narodu skończyła się i ludzie znów wyszli na Majdan, który zakończył się krwawym rozstrzeliwaniem jego uczestników.

Jak mogło do tego dojść? Wydaje mi się, że jedyną słuszną odpowiedzią będzie ta, że społeczeństwo ukraińskie jest mentalnie podzielone. Część uważa Ukrainę za należącą do Zachodu z jego fundamentalnymi wartościami i prawami człowieka, pozostali ciążą ku Wschodowi z jego azjatyckim despotyzmem, korupcją i straszliwym okrucieństwem. 263 lata pod Moscovią, potem Rosją i kolejne 70 pod Związkiem Sowieckim zrobiły i nadal robią swoje: olbrzymia liczba obywateli Ukrainy nadal uważa się za cząstkę tego imperium, które dziś uosabia Władimir Putin. Innymi słowy, gdyby dziś czołgi naszego północnego sąsiada wjechały na ulice Kijowa, to wiele ludzi witałoby ich kwiatami. Przypuszczam, że w Polsce, też dziś podzielonej – z tym, że politycznie – wielu stanęłoby na barykadach z bronią w ręku.

Do zmiany mentalności Ukraińców znacząco przyczynił się Stalin, wywołując sztucznie Wielki Głód w latach 1932-1933. Wówczas szczególnie wielu Ukraińców zmarło na Ukrainie Wschodniej, na Donbasie. Potem na te ziemie skierowano przesiedleńców z Rosji. Nic więc dziwnego, że dziś nie czują się częścią Niezależnej Ukrainy. To są właśnie te ziemie, które straciliśmy w 2014 roku. Jest to swego rodzaju „pozdrowienie” od kremlowskiego górala dla nas wszystkich po kilkudziesięciu latach po jego śmierci.

Socjologia też nie jest jednomyślna w swych opiniach. Jeśli niektóre sondaże podają, że większość obywateli Ukrainy ciąży do Zachodu, inni zaś twierdzą, że wśród starszej grupy wiekowej większość stanowią sympatycy Związku Sowieckiego i Rosji. Miejmy jednak nadzieję, że czas tu gra na naszą korzyść i zwolenników okresu imperialno-komunistycznego, wskutek naturalnego procesu wymierania, będzie coraz mniej. Nie byłbym jednak tego tak do końca pewien.

Straty czy osiągnięcia

Warto rozejrzeć się wokół:

– stan ekologii (a to ona z każdym rokiem staje się coraz ważniejszą i wychodzi w świecie na pierwsze miejsce) na Ukrainie jest katastrofalny. Rzeki, przez liczne zapory z czasów sowieckich oraz stosowanie przez rolnictwo nawozów sztucznych z fosfatem, szybko zamieniają się w błota;

– monopoliści – holdingi rolnicze, do których należy większość ziemi na Ukrainie, za nic sobie mając oszczędzanie gruntów uprawnych, eksploatują je do całkowitego wyjałowienia. W naszym państwie odsetek ziem uprawnych jest najwyższy na świecie;

– całkowity brak zasad prawnych. Sądy wygrywa ten, kto ma więcej kasy. System sądowy i ochrony prawa są przegniłe od stóp do głów. Stąd mamy straszne wypadki, które dzieci urzędników powodują pod wpływem alkoholu i narkotyków. Zabijają niewinnych ludzi i nie ponoszą za to żadnej odpowiedzialności. Stąd mamy przejęcia na siłę zakładów i firm oraz brak efektywnych inwestycji zagranicznych. Stąd swawola i bezkarność firm budowlanych itd.;

– wreszcie – gigantyczna emigracja zarobkowa. Przede wszystkim do Polski i w mniejszym stopniu do innych państw. Ludzie, rzecz jasna, wyjeżdżają nie z powodu dobrobytu. Tutaj po prostu nie mają pracy i nie stać ich na utrzymanie rodziny.

Powyższego w zupełności wystarczy, aby stwierdzić, że ukraińska szklanka, pomimo olbrzymiego potencjału we wszystkich dziedzinach, jest do połowy pusta.

Mimo wszystko Niezależność jest jednak naszym głównym osiągnięciem. Nie dzięki rządowi, lecz wbrew niemu. Dźwigają ją ramionami, zdrowiem, nerwami i portfelami ci Ukraińcy, którym nie jest obojętnie jaki sztandar łopocze za oknem. To oni wychodzili na Majdany, tworzyli ochotnicze bataliony i bronili Ukrainy na Wschodzie. To oni własnym kosztem organizują akcje ratując zabytki architektury, sprzątają za darmo w parkach i lasach, wykonując funkcje Ministerstwa Kultury i dozorców. To oni zakładają ekologiczne i socjalne biznesy, zarabiają i inwestują pieniądze pomimo szalonej presji podatkowej i biurokratycznej rządu. Tak, naprawdę, to jedynie im przysługuje prawo do świętowania i gratulacji w dniu 24 sierpnia, bo jest to wyłącznie ich zasługa.

Jedynym znaczącym osiągnięciem minionego rządu Ukrainy jest ruch bezwizowy oraz przyznanie tomosu Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. Trudno je przecenić. Pierwsze pozwoliło Ukraińcom na wolne podróżowanie do Europy, dzięki czemu mogli zobaczyć jak tam żyją ludzie i starać się wprowadzić te zmiany w swoim domu. To jest fundamentalne osiągnięcie.

Uzyskanie autokefalii dla ukraińskiego prawosławia (tomosu) od światowego patriarchy prawosławnego jest wymarzonym gestem, który nareszcie pokazał wiernym prawosławia Moskiewskiego, że nasza Cerkiew jest oficjalnie kanoniczną. Zmusiło to wielu jej przedstawicieli do zastanowienia się i przejścia do Cerkwi ukraińskiej. Chociaż obie Ławry na terenie Ukrainy są nadal w rękach jawnie antyukraińskiej Cerkwi i większość parafii nadal należy do Cerkwi Moskiewskiej, to procesu przejścia wiernych do Cerkwi Ukrainy nie da się już powstrzymać. To też jest nie byle jakie osiągnięcie.

A co dzisiejszy rząd i prezydent? Prawdę mówiąc, niezbyt różnią się od tych z czasów Janukowycza. Różnica polega jedynie na tym, iż Zełeński stara się odgrywać rolę populisty – próbuje przypodobać się „i naszym i waszym”. Wątpliwe, aby taka ekwilibrystyka coś osiągnęła.

Bądźmy więc realistami: nie mamy na kogo liczyć. Bardzo trafnie ujęła to prezydent Estonii Kersti Kaljulaid podczas wizyty z okazji obchodów 30-lecia Niezależności Ukrainy mówiąc, że z takimi problemami korupcyjnymi, które mamy, co najmniej dwadzieścia lat nie zobaczymy ani inwestycji, ani NATO, ani nie przyjmą nas do UE. I rzecz jasna, nikt nas nie przyjmie do tych instytucji, dopóki jesteśmy w stanie wojny. Dlatego oświadczenia naszych władz i nawet ich żądania wobec europejskich kolegów są śmieszne i absolutnie gołosłowne. Nikt z NATO i UE w razie eskalacji wojny z naszym północnym sąsiadem Ukrainie nie pomoże. Cały ten ciężar, podobnie jak w 2014 roku, całkowicie leży na ramionach odpowiedzialnych i nieobojętnych Ukraińców, których jest, jak wspomniałem, najwyżej dziesięć procent. Jeżeli tym prawdziwym patriotom uda się w najbliższej przyszłości powstrzymać kraj przed ekonomiczną i geopolityczna katastrofą – to będzie oznaczało, że Ukraina ma być!

Dmytro Antoniuk

Tekst ukazał się w nr 15-16 (379-380), 31 sierpnia – 16 września 2021

Dmytro Antoniuk. Autor licznych przewodników po Ukrainie oraz książki w dwóch tomach "Polskie zamki i rezydencje na Ukrainie". Inicjator dwóch akcji społecznych związanych ze zbiórką środków na remont zamku w Świrzu w latach 2012-2013. Tłumacz z języków polskiego, angielskiego i niemieckiego. Stypendysta Programu "Gaude Polonia" w roku 2016, w ramach którego przetłumaczył księgę Barbary Skargi "Po wyzwoleniu: 1944-1956", która ukazała się po ukraińsku w wydawnictwie "Knyhy XXI". Razem z Pawłem Bobołowiczem był autorem akcji "Rok 1920: Pamięć w czasach pandemii", w wyniku której powstała mapa interaktywna miejsc pamięci na Ukrainie oraz foldery, wydane przez Konsulaty RP we Lwowie i Winnice. Od listopada 2020 roku jest autorem i prowadzącym audycji radiowej na Radio WNET - "Wspólne Skarby". Stały autor Kuriera Galicyjskiego od 2008 roku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X