Co mają wspólnego lwowscy batiarzy z harcerstwem? Mieszkańcy przedmieść Lwowa, NAC

Co mają wspólnego lwowscy batiarzy z harcerstwem?

Historia niektórych osób i miast zaczyna się w jednym miejscu, a kończy się często zupełnie gdzieś indziej, czasami nawet na innym końcu świata. Historia lwowskiego harcerstwa, podobnie jak i całego harcerstwa, jest ściśle powiązana z historią skautingu, a co za tym idzie – z Wielką Brytanią.

Londyn i Lwów, dwa miasta odległe od siebie o jakieś 346 godzin, czyli 15 dni marszu w linii prostej ze Lwowa do Londynu i tyle samo z powrotem, łącznie około 4000 km, kryją w sobie niewątpliwie wiele historii i wspomnień. Chociaż samo maszerowanie na nic by się zdało, gdyż z Francji lub Belgii należy jeszcze popłynąć promem albo pojechać pociągiem przez tunel pod Kanałem Angielskim i wtedy dotrze się na Wyspy Brytyjskie.

Jako produkt angielski – pisała hm. Maria Chmielowska (Baden Powell i Harcerstwo, Związek Polaków w Hamburgu, 1945 r.) – jest skauting zjawiskiem wybitnie dla tego kraju typowym. Przyzwyczailiśmy się uważać Anglię za ojczyznę paradoksu, za kraj hołdujący z zamiłowaniem kontrasty i dyletantyzm. I oto rzeczywiście na tej egoistycznej wyspie otulonej w mgły i w tradycyjną „splendid isolation”, do ostatnich niemal lat separującej się uparcie od spraw europejskich – powstaje związek młodzieży, który ogarnia „cały świat”. Twórcą zaś systemu wychowawczego staje się generał Robert Baden-Powell. Z wojskowej dyscypliny rodzi się dla młodzieży wolność, jakiej nigdy dotąd nie miała. Można nawet paradoks doprowadzić do absurdu (także ulubiona spekulacja Anglików), stwierdzając, że wojna (z Burami i inne baden-powellowskie potyczki) zrodziła pokój (międzynarodowe braterstwo skautowe).

Kim był generał? Robert Stephenson Smyth Baden-Powell urodził się w 1857 roku. Był synem profesora teologii i filozofii na uniwersytecie w Oksfordzie. Według jego własnych słów, największy wpływ na jego wychowanie miała matka, z którą przebywał od trzeciego do trzynastego roku życia. Ona to wyrobiła w nim silne poczucie obowiązku oraz przyzwyczajenie do ciężkiej pracy. Mama zawsze wierzyła w jego możliwości i umacniała go w jego postanowieniach. Jako 19-letni kawalerzysta wyjechał do Indii, gdzie doszedł do nadzwyczajnej sprawności w ćwiczeniach wywiadowczych. Baden-Powell myślał nie tylko o treningu technicznym czy umysłowym, ale i o stronie duchowej, o wyrabianiu charakteru u żołnierzy. Umacniał w nich takie cechy, jak męskość, samowystarczalność, własną inicjatywę, odwagę, zręczność, umiejętność ukrywania się i poruszania się w nieznanych miejscowościach.

Pozytywne walory metody wychowawczej zaproponowanej przez Naczelnego Wodza dostrzegła między innymi Violet Mason, założycielka „Rodzicielskiego Związku Wychowania Narodowego”, twórczyni nowego systemu domowego wychowania młodzieży. W 1905 roku wprowadziła ona „Aids to Scouting”, czyli propozycje Naczelnego Skauta, do swego programu nauczania w szkole. Metoda Baden-Powella sprawdziła się doskonale w pracy z dziećmi.

Troska o przyrodę i umiejętność życia w zgodzie z przyrodą stały się jednymi z głównych haseł skautingu. Innym fundamentem ruchu skautowego była służba bliźnim, szczególnie znajdującym się w trudnej sytuacji i najbardziej doświadczonym przez los. Skautowe wychowanie obywatelskie miało na celu kształtowanie charakteru, poprawę stanu zdrowia i kondycji fizycznej, a także ćwiczenia zręcznościowe i wykonywanie prac fizycznych.

O sukcesie skautingu zadecydowała przyjęta przez Baden-Powella metoda, która polegała na pracy w małych, kierowanych przez rówieśników zespołach, zwanych patrolami (zastępami), wchodzących w skład większych jednostek – drużyn. Na czele drużyn stał drużynowy – starszy brat dający osobisty przykład, wychowawca, mistrz i przyjaciel. Ważnym elementem skautingu było zdobywanie stopni i sprawności skautowych, co motywowało do samokształcenia i samowychowania.

Baden-Powell z własnego doświadczenia wiedział, że najszczęśliwszy był wówczas, kiedy „czuł, że żyje”. A pełnię życia osiągał nie w szkole czy w domu, lecz na świeżym powietrzu, w warunkach wymagających siły, inicjatywy, zaradności, dających możność wyładowania energii. Był też przekonany, że człowiek najlepiej robi to, co lubi, a pobudzany własną ciekawością uczy się znacznie szybciej i łatwiej.

Zestawiając ze sobą dwie kultury – słowiańską i anglosaską – możemy zaobserwować, że harcerstwo polskie wychowuje w duchu „poświęcenia się” dla ojczyzny. Mamy w swojej historii wiele przykładów takiego „poświęcania się”, nawet w czasie pokoju. Poświęcanie siebie, swego zawodu, dalszego wykształcenia, czasem nawet losu najbliższych, dla pracy społecznej czy politycznej.

W skautingu angielskim jest wręcz przeciwnie. Jego twórca powiadał: „Każdy winien dążyć do szczęścia i powodzenia osobistego. A szczęście to osiągnie przez pracę dla kraju”. Zwracając szczególną uwagę na docenienie piękna natury i posiadania czystego sumienia. Skromny „codzienny dobry uczynek” stał się niejako symbolem, a zarazem wskazówką dla skautów, że nikt nie wymaga od nich bohaterstwa i „poświęcenia”, lecz tego, by wzmagali swoje własne szczęście przez skromną służbę ludziom i krajowi. Skauting angielski obejmuje wiele ras, klas, wyznań i narodowości wielkiego imperium (naprawiając w ten sposób stare grzechy imperializmu angielskiego). Każdemu zaś daje to, co mu najbardziej potrzebne.

W 1941 roku, będąc w Kenii, Robert Baden-Powell tak pisał: Byłem ostatnio zajęty przycinaniem róż w ogrodzie… Niektóre rośliny przyciąłem tak nisko, iż obawiałem się, że zginą. Nic podobnego. Dzięki deszczom i słońcu wszystkie krzaki wypuszczają piękne, silne pędy i zaczynają kwitnąć jeszcze świetniej, niż poprzednio. To samo będzie z naszą organizacją. Wojna „przycięła” mocno nasz ruch przez powołanie do wojska starszyzny, a dzięki ewakuacji rozsypała młodszych po całym imperium. W innych krajach „przycinanie” odbywało się jeszcze drastyczniej. W wielu krajach naziści przycięli miejscowe krzaki tuż przy ziemi, starając się zastąpić je innymi roślinami, takim jak Hitlerjugend lub Balilla. Ale KORZENIE ŻYJĄ. Gdy wróci wiosna pokoju, w czasie przez Boga oznaczonym krzaki wypuszczają nowe pędy w większej niż przed tym sile i obfitości. W próbie, przez którą przeszły, pędy zdobędą nowe siły i najistotniej dopomogą swym narodowym ogrodom do odzyskania dawnej chwały.

A w jednym z prywatnych listów, którego urywki cytuje międzynarodowe pismo skautek („The Council Fire”), czytamy: …Siedząc tu spokojnie i patrząc na szczyt Kenii, widzę, jak od czasu do czasu pokrywają go chmury, a choć przynoszą burze i gromy, mijają szybko, pozostawiając górę w słońcu, niewzruszoną, jak od tysięcy lat. Mówi ona: – Patrz szerzej, patrz wyżej, patrz dalej przed siebie, a ujrzysz drogę.

Młodzież lwowska, NAC

Młodego Andrzeja Małkowskiego jak magnes przyciągnął skauting i jego założyciel. Szczęścia też chodzą parami, więc wkrótce poznał miłość swego życia, Olgę Drahonowską, której wręczył egzemplarz „Scauting for boys”. Przyszła Harcmistrzyni Rzeczypospolitej, mimo że nie znała angielskiego, przystąpiła do lektury książki. Czytała ze słownikiem i po trzech miesiącach potrafiła biegle czytać w języku angielskim. Również na niej dzieło Baden-Powella zrobiło ogromne wrażenie. Wspólna fascynacja skautingiem zaowocowała licznymi spotkaniami Olgi i Andrzeja. Dość szybko stali się narzeczeństwem. Małkowski wciągnął swą narzeczoną do drużyn strzeleckich „Zarzewia”.

W 1912 roku Małkowski pojechał do Anglii, by poszerzyć swoją wiedzę na temat angielskiego skautingu. Podczas podróży koncentrował się na pracach nad nowym wydaniem książki o skautingu, a właściwie o jego polskim odpowiedniku. W jednym z listów do Olgi pisał: Znalazłem tu znacznie więcej niżem przypuszczał. Nie mogłabyś uwierzyć, jakim zmianom ulega tutaj cały mój pogląd na świat.

13 czerwca 1913 roku w Zakopanem w harcerskiej oprawie odbył się ślub Andrzeja Małkowskiego i Olgi Drahonowskiej. Młoda para, świadkowie, a nawet ksiądz, uczestniczyli w ceremonii ślubnej w harcerskich mundurach.

Kilka dni później Małkowski wyruszył do Krakowa, żeby przygotować polską wyprawę Obóz w Birmingham. Był to III Wszechbrytyjski Zlot Skautów, w którym uczestniczyły reprezentacje zagranicznych organizacji skautowych z: Francji – 60 osób, Polski – 53 osoby, Hiszpanii – 26 osób, Norwegii – 17 osób, Szwecji – 17 osób, Holandii – 6 osób, Czech – 2 osoby, Włoch – 2 osoby. Dania, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej i Węgry miały po jednym reprezentancie.

Dyskusję wywoływała sprawa sposobu prezentacji polskiej drużyny na zlocie. Jeszcze we Lwowie komendant drużyny otrzymał zalecenie, aby nie brać udziału w pokazach, lecz jedynie przyglądać im się z boku. W Krakowie zdecydowano jednak, między innymi pod wpływem Zygmunta Wyrobka, że polscy skauci zademonstrują podczas zlotu swoje umiejętności i sprawność. 29 czerwca drużyna w pełnym rynsztunku, w towarzystwie orkiestry sokolej i wszystkich krakowskich drużyn, została pożegnana słowami Wyrobka: Pamiętajcie, że jesteście przedstawicielami Polski.

Sensacja była ogromna, kiedy przyjechali do Birmingham i oświadczyli, że reprezentują Polskę. Władze obozowe na próżno szukały kraju o tej nazwie w mapach angielskich. Ponieważ każdy obóz miał nazwę swego kraju umieszczoną u wejścia i sztandar wywieszony między namiotami, wobec tego komendant obozu zadecydował, że obóz polski ma mieć napis „Russia” i sztandar rosyjski.

Baden-Powell pomyślał chwilę, wreszcie ze zwykłą sobie prostotą zakonkludował: Oczywiście, umieśćcie napis „Poland” nad wejściem i wywieście wasz sztandar narodowy, biało-czerwoną flagę.

Następnego dnia konsulowie wszystkich trzech państw zaborczych zjawili się z wielkimi pretensjami w namiocie Andrzeja Małkowskiego, lecz Małkowski odesłał ich do Skauta Naczelnego. Wizyta konsulów trwała długo, lecz niczego nie dopięła, gdyż sztandar polski nadal powiewał w obozie, gdzie byli Polacy, a na bramie obozu pozostał napis „Poland”. Baden-Powell nie miał problemów z akceptacją polskich akcentów, na zlocie nosił w klapie polskiego orła.

Wiemy, że historia lubi zataczać koło…W roku 1994 polscy harcerze ze Lwowa, którzy oficjalnie byli zarejestrowani jako harcerze z Ukrainy, nie wyrazili zgody na powieszenie flagi ukraińskiej na V Światowym Zlocie Związku Harcerstwa Polskiego „Dziedzictwo” w Anglii.

Po raz pierwszy po wojnie uczestniczyła w nim młodzież harcerska z Polski, Litwy, Białorusi, Ukrainy, Łotwy i Węgier. Zlot był więc w całym tego słowa znaczeniu historyczny. Ze Lwowa pojechał harcmistrz Stefan Adamski oraz 2 druhów z I Lwowskiej Męskiej Drużyny Harcerzy i jedna druhna III Lwowskiej Drużyny Harcerzy.

Stefan Adamski pamięta, jak został porwany przez Szefa Referatu „Wschód” na „salę”, a dokładnie do namiotu obrad zjazdu. Mógł się przysłuchiwać dyskusjom trwającego Zjazdu Związku Harcerstwa Polskiego działającego poza granicami Kraju. Został przedstawiony między innymi Panu Prezydentowi Kaczorowskiemu, który świetnie się orientował w lwowskich sprawach, a zrobił wrażenie człowieka bezpośredniego, a zarazem skromnego.

Ryszard Kaczorowski urodził się 26 listopada 1919 roku w Białymstoku, a zginął 10 kwietnia 2010 roku w katastrofie smoleńskiej, był ostatnim prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie, harcmistrzem Rzeczypospolitej oraz przewodniczącym Związku Harcerstwa Polskiego poza granicami kraju w latach 1967–1988, znanym działaczem społecznym i politycznym. Przed wojną był drużynowym i instruktorem Związku Harcerstwa Polskiego w rodzinnym Białymstoku. Za tworzenie konspiracyjnych Szarych Szeregów pod okupacją radziecką został skazany na karę śmierci, ostatecznie zmieniono jednak wyrok na 10 lat łagrów. Odzyskał wolność w wyniku podpisania układu Sikorski–Majski i w marcu 1942 roku wstąpił do Armii Polskiej w Związku Sowieckich Republik Radzieckich dowodzonej przez generała Władysława Andersa. W bitwie pod Monte Cassino Kaczorowski dowodził jednym z ośrodków łączności w II Brygadzie Strzelców.Papież Jan Paweł II odznaczył go Wielkim Krzyżem Orderu Piano, a królowa Wielkiej Brytanii Elżbieta II za zasługi na rzecz Polonii brytyjskiej uhonorowała w 2004 roku Orderem św. Michała i św. Jerzego.

Cmentarz Obrońców Lwowa, 2011 r. Karolina Kaczorowska oraz Krystyna i Stefan Adamscy

Żona Prezydenta, Karolina Kaczorowska z domu Mariampolska, również była harcerską.Urodziła się 26 września 1930 roku w Stanisławowie i w czasie wojny, jak tysiące innych Polaków, została wywieziona na Sybir. Zmarła 21 sierpnia 2021 roku w Londynie, w bieążacym roku (2022) urna z prochami byłej Pierwszej Damy została przywieziona do Polski oraz złożona u boku męża w Panteonie Wielkich Polaków w Świątyni Opatrzności Bożej. Między innymi dzięki jej wspomnieniom możemy się dowiedzieć więcej o obozach przejściowych dla Polaków w Azji i Afryce. Odwiedziła Lwów wraz z delegacją z Anglii w 201 roku z okazji obchodów 100-lecia Harcerstwa Polskiego. Na uroczystych obchodach była wtedy we Lwowie również wnuczka Olgi i Andrzeja Małkowskich, Krystyna Małkowska-Żaba. Czy wspominała wtedy opis Lwowa z życiorysu dziadka, który napisała jej ukochana Babcia?

fot. z archiwum autorki

Już w pierwszym akapicie przenosimy się do naszego ukochanego miasta Semper Fidelis, w którym odbyło się zebranie dnia 26 lutego 1911 roku Grona Nauczycielskiego „Sokoła-Macierzy”. Wzięli w nim udział: przedstawiciele „Sokoła”, „Zarzewia”, „Eleuterii” i „Eleusis”, a także Eugeniusz Piasecki (1872–1947) – teoretyk wychowania fizycznego, współautor książki „Harce młodzieży polskiej” wydanej z Mieczysławem Schreiberem we Lwowie w 1912 roku.

…Gęsta zadymka śnieżna przesłoniła ulice Lwowa. Chodniki i jezdnie pokryte były grubą warstwą śnieżnego puchu, a na zakrętach ulic tworzyły się tu i ówdzie wcale pokaźne zaspy. W sali „Zarzewia” przy ulicy Mikołaja było ciepło, zacisznie i rojno. Właśnie skończył się fascynujący odczyt dra Eugeniusza Piaseckiego o skautingu angielskim i słuchacze, przeważnie studenci i studentki wyższych uczelni, zapisywali się do głosu. Jeden mówca po drugim podnosił zalety tego nowego ruchu, lecz konkluzja była zawsze ta sama: „to dobre dla Anglików i w Anglii da się prowadzić, ale nie u nas”.

Nagle z ostatniego rzędu krzeseł podniósł się młody człowiek, wspaniały okaz młodości i siły.

„Proszę o głos – nazywam się Małkowski.

Wszystkie oczy zwróciły się na mówiącego. Zaczął przemawiać powoli, dobitnie, jakby chciał każde słowo głęboko wyryć w umysłach słuchaczy.

Skauting nie tylko nadaje się dla naszej młodzieży, ale jest dla nas konieczną potrzebą. Kto wie, czy właśnie skauting nie jest tą siłą, która rozsadzi strupieszałą skorupę dzisiejszego świata. Jeślibym dostał lokal i jakie takie „zaplecze” w mej pracy, to podejmuję się zorganizować drużyny skautowe tu, we Lwowie, i w całej Polsce.

W tydzień później „Sokół-Macierz” zdecydował się oddać Małkowskiemu do dyspozycji lokal i objąć protektorat nad nowo powstającym ruchem.

Rozmowy, narady, uzgodnienia projektów zajęły jeszcze sporo czasu, zanim Andrzej Małkowski mógł rozpocząć pierwszy kurs skautowy w sali „Sokoła-Macierzy” we Lwowie. Kurs rozpoczął się w marcu. Uczestnicy (i uczestniczki) mieli po skończonym kursie poprowadzić zastępy, plutony i drużyny nowo powstającego ruchu.

Równocześnie Małkowski wykańczał gorączkowo swój polski przekład książki Roberta Baden-Powella Scouting for Boys. Książka ta wychodziła arkuszami podczas trwania kursu i stanowiła bardzo cenne skrypty. Po kursie ukazały się one w formie książkowej pt. Scouting jako system wychowania. Część nakładu drukowana na tzw. bibule została przeznaczona do kolportażu w zaborach: rosyjskim i niemieckim.

Andrzej Małkowski sam kilkakrotnie przedostawał się do zaboru rosyjskiego, zawsze za cudzym paszportem, bo z własnego nie mógł korzystać, gdyż groziło mu aresztowanie. Nie chciał on służyć w armii rosyjskiej i dlatego jeszcze przed wiekiem poborowym przeniósł się do Krakowa, potem do Lwowa i w ten sposób był dla Moskali nieuchwytny. Zresztą szczęście mu sprzyjało zawsze, gdyż w czasie swoich kilku wypraw do ówczesnego „Królestwa” dwa razy był aresztowany i osadzony w więzieniu i oba razy udało mu się uciec. Podczas swej drugiej ucieczki (w 1912 r.) używał już skautowych forteli przy przekraczaniu granicy i choć Kozacy strzegący granicy dostrzegli go i puścili się za nim w pościg, umknął im dzięki temu, że w pewnym momencie błyskawicznie rzucił się pod krzak i „zakrzepł”. Kozacy minęli go, wcale go nie zauważywszy.

Lata 1911–1912 to dla Małkowskiego okres wytężonej, szalonej, nieustannej pracy. Po prostu dwoił się i troił, wszędzie był, wszystkiego sam dopilnowywał. Pracował niemal dzień i noc i jeszcze mu było za mało. Wciąż sobie wyrzuty czynił, że mógłby więcej.

Przy „Sokole-Macierzy” powstała pierwsza władza skautowa, tzw. „Sztab Skautowy”. Naczelnikiem Sztabu był dr Kazimierz Wyrzykowski, prócz niego w skład sztabu wchodzili: Andrzej Małkowski jako komendant skautów, Olga Drahonowska jako komendantka skautek, Alojzy Wallek jako sekretarz, poza tym Tadeusz Strumiłło, Jerzy Lewakowski, Jerzy Grodyński i inni.

Drużyny skautowe wyrastały wszędzie jak grzyby po deszczu. Małkowski zorganizował w „Sokole-Macierzy” biuro skautowe, które sam prowadził. Jako komendant skautów musiał czuwać nad całością pracy drużyn, co wymagało ciągłej wizytacji, prócz tego trzeba było i studia kończyć. Soboty i niedziele przeznaczał na wyjazdy na prowincję, gdzie w ciągu 2 dni wygłaszał szereg odczytów i odbywał ćwiczenia z nowo powstającymi drużynami.

Nie dosyć tego. W październiku 1911 roku rozpoczął wydawanie pisma „Skaut”, które wychodziło 3 razy w miesiącu. Ponieważ w dzień nie mógł już tej dodatkowej pracy pomieścić, poświęcał jej noce. Ileż to razy przesypiał nad biurkiem godzinę, dwie, wsparłszy głowę na kułaku, po czym budził się w sam raz, by zdążyć na godzinę 6 rano na mszę św. do kościoła św. Marii Magdaleny.

Tego nie zaniedbywał. Po wysłuchaniu mszy św. i przyjęciu Komunii św. wracał z nowymi siłami do pracy.

Małkowski był prostolinijnym typem; nie uznawał fałszywych pretekstów i wykrętów. U niego albo ktoś był skautem, albo nim nie był. Jeśli był – to w takim razie prawo i przyrzeczenie obowiązywało w każdym szczególe i w każdym momencie życia. A że miał naturę bujną, trochę awanturniczą i szczęście do ludzi niesłychane, więc niełatwa była droga, jaką sobie obrał. Potykał się na niej, jak każdy z nas, tylko że każde potknięcie się było dla niego bodźcem do tym intensywniejszej pracy. Zawsze lubił powtarzać: Jeżeli wymagam stosowania prawa od 10-letniego smyka, to o ileż bardziej muszę tego wymagać od siebie.

Pomimo ogromnej pracy jaką wykonał, zawsze znalazł czas i na pracę nad sobą. Jeśliby ktoś nieznający Małkowskiego przejrzał jego dzienniczki, w których z niesłychaną skrupulatnością prowadzone były wykresy jego „postępów i upadków”, mógłby sądzić, że wykresy te robił jakiś asceta. Były tam często takie np. uwagi: „w tym tygodniu będę wstawał co dzień o godzinie 5”, „dziś będę głodował cały dzień”, „dziś wydam na pożywienie 20 groszy”, „będę przez 5 dni spał na gołej podłodze”. Po czym następowały plusy albo minusy skrupulatnie umieszczane pod odpowiednią rubryką. A były tam rubryki różne, takie np. jak: punktualność, uczynność, modlitwa itd. Sądząc po tych wykresach trudno zaiste byłoby przypuszczać, że człowiek, którego one dotyczyły, był człowiekiem młodym, pełnym fantazji i rozmachu, kipiący życiem i werwą – jednym słowem człowiekiem i do tańca, i do różańca. Może dlatego właśnie miał Małkowski tak szalony wpływ na młodzież. Bo kazań nie prawił – a umiał i konno świetnie jeździć, i pływać, i fechtować, i najdziwniejsze sztuki wyprawiać, i śmiać się, i innych do śmiechu pobudzać, a równocześnie wiadomo było, że to jest człowiek, któremu można bezwzględnie zaufać i w razie czego on potrafi i poradzić, i wesprzeć, i na duchu podtrzymać.

„Drużyna równaj do prawego”.

Drużyna wyciągnięta w dwa szeregi próbowała wyrównać linię, która jak na złość wyginała się – to w tę, to w ową stronę.

„Ta, cóż tu się tak pchasz.”

„No, tylko nie zadziraj, bo cię tak sypnę w zęby, że cię mama nie pozna.”

Andrzej Małkowski czekał spokojnie, puszczając mimo uszu soczyste epitety rzucane z szeregu do szeregu, jak piłka przy siatkówce.

„Doskonale. Patrzcie, pierwszy szereg stoi jak należy. Dobrze chłopcy, będzie z was jeszcze pociecha”.

Oczy chłopaków zajaśniały radością. Bodaj to mieć takiego komendanta, zaraz się człowiek samemu sobie lepszym wydaje.

„Butów nie macie?” – pyta Małkowski patrząc na szereg bosych stóp, na których skorupiły się jeszcze resztki przeszło tygodniowego błota.

„Jeśli trza mieć buty, to się zrobi i buty będą” – zadeklarował niewysoki, piegowaty wyrostek.

„Skąd weźmiecie buty”?

„A bo to mało w sklepach butów? Ściągnie się fajnie z lady i już”.

Małkowski spojrzał po chłopcach i zaczął sobie przypominać ich dzieje. Ten siedział w kryminale za nożownictwo, tamten mały, 12-latek, to kieszonkowiec, tych dwu wyrostków ograbiło sklep żydowski na Łyczakowie – istna banda zamarstynowskich batiarów. Mógł mieć drużynę gimnazjalną, samych chłopców z „lepszych domów”, ale cóż, serce go ciągnęło do tych urwipołciów zatraconych, do tych wyrzutków społeczeństwa. Cóż oni temu winni, że kradną, rabują, klną, skoro ich nikt niczego lepszego nie nauczył. Tamci gimnazjaliści mają rodziców, którzy o nich dbają, mają szkołę, nauczycieli – jest komu dbać o nich – a ci skazani są na zatratę.

„Buty nie są konieczne, możecie chodzić boso. Tylko pamiętajcie, że skauci lubią czystość. W porządnym towarzystwie trzeba mieć czyste nogi”.

Rozpoczęła się zbiórka hałaśliwa, pełna werwy i animuszu. Chłopcom oczy się paliły, w mig wykonywali wszystkie polecenia – niechby który nie słuchał. Miałby do czynienia z całą gromadą. Bo w tych duszach zgłodniałych, zbiedzonych, zaczęła się już budzić jakaś nowa solidarność i ogromne, głębokie przywiązanie do Komendanta.

W pewnym momencie Andrzej Małkowski upuścił swoją sakiewkę na ziemię. Była pełna pieniędzy. Natychmiast odwrócił się i rozmyślnie w tę stronę nie patrzył. Po jakimś czasie zauważył, że sakiewki nie ma już na ziemi.

Tymczasem zbiórka się skończyła i powoli chłopcy zaczęli się rozchodzić. I Małkowski ruszył ku drzwiom, choć z ciężkim sercem. Minął dwie ulice; nagle posłyszał za sobą czyjeś szybkie kroki i przyciszony glos: „Komendancie”.

Obejrzał się.

Za nim stał jeden z jego łobuzów i trzymał w wyciągniętej ręce pękatą sakiewkę.

„Wypadła Wam z kieszeni przy zbiórce. Wasze szczęście, żeście tym razem byli w porządnym towarzystwie”. Cóż to była za radość, kiedy drużyna wyruszyła na pierwszy kilkudniowy obóz pod Brzuchowice.

Mieszkali w szałasach, bo namiotów nie mieli; z żywnością było trochę krucho, gdyż apetyty chłopców były niezgorsze, a w ówczesnych czasach Koła Przyjaciół jeszcze nie istniały i drużyny musiały własną pracą zdobywać fundusze na obozy. Ale się pomagało gospodarzom w polu i w zamian za to dostawało się trochę ziemniaków, jarzyn, czasem nawet jajek i mleka.

Pewnego dnia zmęczeni chłopcy wracając z pola, poczuli z daleka smakowite zapachy lecące od strony obozowej kuchni. Jakież było ich zdziwienie, kiedy zamiast pieczonych ziemniaków z kapustą kucharze poczęstowali ich wspaniałym rosołem z kury, w którym pływały autentyczne kawałki kurzego mięsa.

Po obiedzie odbyła się indagacja.

„Skąd wzięliście kurę – przyznajcie się”.

„Druhu Komendancie, taż my wiemy, że kraść nie wolno. Kura nam sama przyszła do obozu, takeśmy ją zabili…”

Olga Małkowska doskonale rozumiała „uliczną” naturę lwowskich batiarów. Pisała o nich z ogromną miłością, skupiając uwagę na ich zaangażowaniu i dobrych czynach, nawet jeżeli ich zachowanie nie miało nic wspólnego z dobrymi manierami. Można by powiedzieć, że nie raz „Bozia była po stronie lwowskich batiarów”, bo mieli dobre serca, chociaż ich interpretacja wolności często odbiegała od przyjętych standardów.

Żeby mówić o tych chłopakach z taką czułością i miłością, trzeba kierować się poczuciem służby i dojrzałą miłością. Małkowski zdawał sobie sprawę, że chłopcy nie mieli ani pieniędzy, ani wsparcia rodziców. Służąc Bogu i Ojczyźnie, potrafili zmienić swoje zachowanie oraz zaskoczyć pozytywnie swojego nauczyciela dobrze wykonanym zadaniem.

Ktoś by mógł powiedzieć – zwykli chuligani, ale nie Olga i Andrzej Małkowscy. W duchu chrześcijańskim cierpliwie poświęcali oni kochanym lwowskim batiarom („obdartym i bosonogim urwipołciom”) swój czas. Z radością patrzyli też na owoce swojej pracy – jak wesoły lwowski batiar stawał się „poważnym” harcerzem.

Małkowska z humorem wspominała, jak pewnego razu chłopcy przynieśli kwiaty „na imieniny dla Komendanta”. Z całą powagą zapewniali ją, że nie są one kradzione, lecz zostały zerwane z miejsca, gdzie już nikomu nie są potrzebne – z Cmentarza Łyczakowskiego.

Komendant Małkowski nigdy się nie poddawał. Powoli i mozolnie tłumaczył zasady uczciwości w drużynie.

I kiedy w r. 1913 Małkowski przeniósł się do Zakopanego, chłopcy pisywali długie, wzruszające listy, w których opisywali swoje „upadki i wzloty”, ćwiczenia dobrowolnie podejmowane, by być przecie zdatnym do czegoś. Kiedy wojna wybuchła, cała niemal drużyna, prócz najmłodszych, znalazła się w Legionach.

Jeszcze w Ameryce w r. 1916 doszedł do Małkowskiego list pisany przez jednego z jego chłopców. W liście tym wspominał o bohaterskiej śmierci czterech swoich kolegów i zapewniał swego „Komendanta”, że co jak co, ale drużyna wstydu mu nie przyniesie.

Małkowski udowodnił, że nauczanie w duchu harcerskim przynosi dobre owoce. Wierzył w ideę harcerstwa. Jako pedagog umiał konsekwentnie tłumaczyć i wymagać od chłopaków, będąc przy tym dla nich wsparciem i przyjacielem.

Wróćmy jednak do postawionego w tytule pytanie – co mają wspólnego lwowscy batiarzy z harcerstwem?

Moim zdaniem wspólnym mianownikiem jest pogoda ducha: batiar lwowski był niezwykle pogodny, a harcerz również ma być zawsze pogodny. Właśnie radosne, nieraz rozśpiewane życie, powoduje, że robimy ten pierwszy krok do stawania się lepszymi.

Mam szczerą wolę całym życiem pełnić służbę Bogu i Ojczyźnie; nieść chętną pomoc bliźnim; być posłusznym prawu harcerskiemu.

  1. Na słowie harcerza polegaj jak na Zawiszy;
  2. Harcerz służy Ojczyźnie i dla niej spełnia sumiennie swoje obowiązki;
  3. Harcerz jest pożyteczny i niesie pomoc bliźnim;
  4. Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza;
  5. Harcerz postępuje po rycersku;
  6. Harcerz miłuje przyrodę i stara się ją poznać;
  7. Harcerz jest karny i posłuszny rodzicom i wszystkim swoim przełożonym;
  8. Harcerz jest zawsze pogodny;
  9. Harcerz jest oszczędny i ofiarny;
  10. Harcerz jest czysty w myśli, mowie i uczynkach, nie pali tytoniu, nie pije napojów alkoholowych.
fot. z archiwum autorki

Na czym polega fenomen i siła harcerstwa, zarówno w wymiarze historycznym, jak i współcześnie? Ogromną rolę, moim zdaniem, odgrywa tutaj wielopokoleniowość. W harcerstwie obok dzieci i młodzieży działają również dorośli. Często w pracę harcerską włączają się dziadkowie, rodzice, dzieci i wspólnie planują i uczestniczą w różnych uroczystościach i spotkaniach, nawzajem się wychowując.

Czuwaj! – witają się i żegnają harcerze.

Co to znaczy: CZUWAM? – pytał święty Jan Paweł II 18 czerwca 1983 roku w Częstochowie.

I odpowiadał: To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Wypracowuję w sobie dobro, a ze zła staram się poprawiać, przezwyciężając je w sobie. To taka bardzo podstawowa sprawa, której nigdy nie można pomniejszać, zepchnąć na dalszy plan. Nie. Nie! Ona jest wszędzie i zawsze pierwszoplanowa. Jest zaś tym ważniejsza, im więcej okoliczności zdaje się sprzyjać temu, abyśmy tolerowali zło, abyśmy się łatwo z niego rozgrzeszali. Zwłaszcza jeżeli tak postępują inni.

Moi drodzy przyjaciele! Do was, do was należy położyć zdecydowaną zaporę demoralizacji – zaporę tym wadom społecznym, których ja tu nie będę nazywał po imieniu, ale o których wy sami doskonale wiecie.

Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Doświadczenia historyczne mówią nam o tym, ile kosztowała cały naród okresowa demoralizacja. Dzisiaj, kiedy zmagamy się o przyszły kształt naszego życia społecznego, pamiętajcie, że ten kształt zależy od tego, jaki będzie człowiek.

A więc: CZUWAJCIE!

Czuwaj, drogi Czytelniku!

Irena Wancerska

Tekst ukazał się w nr 22 (410), 29 listopada – 15 grudnia 2022

Harcerka w drużynie „Kresowa Łąka” im. Jurka Bitschana (1992–1994) we Lwowie, laureatka XXIV Ogólnopolskiej Olimpiady Polonistycznej, wychowanka polonistki Marii Iwanowej w polskiej średniej szkole nr 10 imienia św. Marii Magdaleny, grała w szkolnym teatrze „Baj”, magister filologii polskiej, tłumacz, poetka, redaktor biuletynu „Lwów i Kresy” wydawanego przez Koło Lwowian w Londynie. Wiersze publikowane w zbiorach Gdzie jesteś, Ojczyzno... (Warszawa, 1996), Habemus Papam (Lwów, 2001), My, dzieci Lwowa (Lwów, 2006), Antologia pisarzy polskich (Warszawa, 2017), Jak kochać się, to we Lwowie (Londyn, 2020). Wiersze były również publikowane w „Roczniku Lwowskim” i czasopiśmie „Nasze Drogi”. Pisze artykuły do „Tygodnika Polskiego” wydawanego w Londynie. Aktywnie angażuje się w organizację imprez kulturalno-religijnych dla Polonii w Wielkiej Brytanii. Jej wychowankowie są laureatami konkursu „Być Polakiem”. Od 2016 roku mieszka z mężem i trzema synami w Colchester niedaleko Londynu. Interesuje się tematem harcerstwa oraz gromadzi materiały do badań i publikacji. Gdyby ktoś chciał się podzielić swoją historią lub wspomnieniami rodzinnymi oraz przekazać zdjęcia do druku, proszę o kontakt na maila: wancerska@go2.pl

X