Choinka pod sufitem

Choinka pod sufitem

Z dyrektorem Polskiego Teatru Ludowego we Lwowie Zbigniewem Chrzanowskim rozmawiała Anna Gordijewska.

Dla każdego z nas wspomnienia świąt z dzieciństwa to coś magicznego. A co Panu najbardziej utkwiło w pamięci?

Moje Boże Narodzenie z dzieciństwa… Było to przed wojną. Pamiętam malutkie mieszkanko, jednopokojowe. Z minimalnym aneksem kuchennym, które było wbudowane w bryły Teatru Skarbkowskiego, właściwie wtedy nie teatru, a tylko kina Atlantic. Pamiętam to mieszkanko do dziś. Pamiętam sosnowe meble, które moi rodzice zakupili na raty, bo gdzieś znalazłem dokumenty, jak oni spłacali raty. Mieszkanko, ten pokoik, ja nie wiem, ile on mógł mieć metrów kwadratowych, ale pamiętam akcent świąteczny do dziś dnia – choinkę pod sufitem. Choinkę przyczepiano do sufitu, bo nie było jej gdzie postawić, a przecież musiała być widoczna. Mój ojciec miał złote ręce i potrafił wymyślać różne rzeczy. Jak ona była zdobiona? Tego nie pamiętam, ale jedna zabawka z tej choinki jest do dziś dnia w moich rękach. Jest to jest Święty Mikołaj, który miał woreczek z upominkami. Był zrobiony z jakiegoś takiego sztucznego tworzywa. Taki trochę dziwny, śmieszny, nóżki i reszta – jak owe czasy – chyba była to figurka bardzo jakaś nowoczesna. Materiał był jak jakieś tworzywo sztuczne, jak futerko, czy coś w tym rodzaju, osadzone na pewno na drucikach.

Kto zrobił tego Świętego Mikołaja?

Nie wiem. To było kupione jako ozdóbka. Do kauczukowej główki z czapką Mikołaja jest doczepiony cały tułów.

Czyli ten lwowski Święty Mikołaj towarzyszy Panu całe życie. Czy zawiesza go Pan co roku na drzewku? Czy raczej w pudełeczku leży?

Zawsze go wyjmuję w okresie Bożego Narodzenia. Moje drzewka są w tej chwili malutkie, takie, które można umieścić na niewielkim stole, więc ten Mikołaj tam sobie przesiaduje. Natomiast późniejsze Święta Bożego Narodzenia były już w innym mieszkaniu, troszeczkę większym.

Czy pamięta Pan inne choinki, które były później?

W czasach okupacji, w czasach biednych, powiedziałbym, siermiężnych, pamiętam choinkę, która była bardzo piękna, rzęsista i bogata. Ale tę choinkę mój ojciec robił z różnych elementów, bo na pewno nie stać go było na jakąś drogą. We Lwowie zawsze się mówiło „drzewko”, a nie choinka. Ojciec kupował gałęzie, w drążku wywiercał świderkiem dziury i tam wkręcał gałązki. I choinka się robiła taka pyszna, taka bogata! Później, gdy się to igliwie sukcesywnie osypywało i kiedy trzeba było ją rozbierać, widziałem cały rozpaczliwy – powiedziałbym – szkielet tego drzewka. Ale w okresie świątecznym była to przepiękna duża choinka. Mieliśmy w mieszkaniu wysokie sufity, ponad trzymetrowe. To drzewko było takie wysokie! Ale nie każdy domyślał się, że było skomponowane z różnych dodatków. Tylko złote ręce mojego ojca potrafiły to robić. Ale dlaczego zapamiętałem tę choinkę pod sufitem? Nie potrafię tego powiedzieć.

Jakie prezenty Pan otrzymywał pod choinkę?

Zapamiętałem również jeden z prezentów. Myślę, że mikołajowych, właśnie w tym mieszkanku malutkim kiedy już właściwie miałem dwa latka. Otrzymałem okręt, taką korwetę, trójżaglowiec. Był bardzo piękny, oklejony papierem i jakby z papieru zrobiony. Ale musiałem zobaczyć, co w tym żaglowcu jest w środku. Zacząłem oddzierać ten papier i moim oczom ukazała się konstrukcja, szkielet zrobiony z patyczków. Cały czar okrętu prysnął. Dobrałem się do środka, ale w środku nic ciekawego nie było. Nie wiem, czy zostałem skarcony, ale nie miałem już tego prezentu, który mi się tak bardzo podobał. Takie skojarzenia świąteczne…

A na jakie danie Pan najbardziej czekał?

Na danie, które było mistrzowskim popisem mojej matki – to była ryba po żydowsku. Do ostatnich dni życia mojej śp. Matki, jej ręce, już bardzo niezgrabne, potrafiły przyrządzić to danie. Widziałem, że ona nieomal po omacku formuje te ryby, bo to przecież były dzwonki karpia, ale były krojone na porcje i wypełniane farszem z innych części ryby, zmieszane na pewno z jakimiś dodatkami, z cebulą. No i królewski absolutnie sos cebulowy do tego! Moja wspaniała przyjaciółka i aktorka Jola Martynowicz uwielbiała ten sos. To właściwie dla niej ten sos cebulowy był utrzymywany w formie galaretowej aż do Nowego Roku. Podczas naszych spotkań noworocznych w teatrze właściwie był to najlepszy deser – biała bułka, też pieczona na okres świąteczny, posmarowana tym cebulowym sosem.

Pyszności! Nie uwierzę w to, że Pan na jakieś słodkości nie czekał!

Nie, no na słodkości również, i to było najważniejsze. Oczywiście, makowce, różne zawijańce, nie czekoladowe, bo wtedy z czekoladą było krucho, ale kakao, orzechy. To było coś wspaniałego!

A kutia?

Oczywiście, zawsze była. Kutia do dziś dnia jest sporządzana przeze mnie własnoręcznie. Częstuję swoich przyjaciół w Przemyślu, czasem przywożę do Lwowa. Zawsze podczas naszych spotkań opłatkowych w teatrze mamy „konkurs” na kutię. Każdy przynosi swoją wersję kuti i po spróbowaniu chwalimy tego, kto przyrządził najsmaczniejszą i czyja była najlepsza. Niestety, nie ma już tej ryby po żydowsku i tego sosu cebulowego…

Ale wspomnienia i smak tych potraw pozostał. Dziękuję za rozmowę i życzę Panu pogodnych i zdrowych Świąt!

Rozmawiała Anna Gordijewska

Tekst ukazał się w nr 23-34 (411-412), 20 grudnia – 16 stycznia 2022

Anna Gordijewska. Polka, urodzona we Lwowie. Absolwentka polskiej szkoły nr 10 im. św. Marii Magdaleny we Lwowie. Ukończyła wydział dziennikarstwa w Lwowskiej Akademii Drukarstwa. W latach 1995-1997 Podyplomowe Studium Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa na KUL. Prowadziła programy w polskim "Radiu Lwów". Nadawała korespondencje radiowe o tematyce lwowskiej i kresowej współpracując z rozgłośniami w Polsce i za granicą. Od 2013 roku redaktor - prasa, radio, TV - w Kurierze Galicyjskim, reżyser filmów dokumentalnych "Studio Lwów" Kuriera Galicyjskiego. Od września 2019 roku pracuje w programie dla TVP Polonia "Studio Lwów". Otrzymała nagrody: Odznaka "Zasłużony dla Kultury Polskiej", 2007 r ., Złoty Krzyż Zasługi, 2018 r.

X