Budowa nowego konsulatu RP we Lwowie

Plac budowy przy ul. Iwana Franki 8 ogrodzony jest wysokim płotem z blachy. Nic nie widać. Szpara przy ogromnej, obitej blachą bramie, zbyt wąska.

Tłumaczę strażnikowi – a za chwilę już inżynierowi, nadzorującemu prace przy wykopie – że jestem dziennikarzem z Polski i chcę tylko zrobić zdjęcie do gazety.

– Nie wolno! Musi być pozwolenie od dyrektora przedsiębiorstwa – słyszę stanowczą odpowiedź w języku ukraińskim. – Pan ma swoją pracę, a ja swoją. Takie mam polecenie – dodaje inżynier pojednawczym tonem, już po polsku.

No cóż, ostatecznie to nie jest jednostka wojskowa, więc zachodzę od sąsiedniej działki, wspinam się na płot i… pstrykam. Przede mną ogromny wykop, chyba prawie już gotowy. Jest godzina szesnasta i plac budowy pustoszeje. W wykopie tylko inżynier chodzi z jakimś pracownikiem – coś mierzą i sprawdzają w papierach.

Może nie znam się na tym, ale jak na półtoramiesięczną działalność przedsiębiorstwa na placu budowy to tempo pracy nie wydaje mi się piorunujące. Czy zdążą z budową i wykończeniem nowego konsulatu w przewidzianym umową terminie do końca 2008 roku?

Pamiętam, jak konsul generalny RP we Lwowie Wiesław Osuchowski, udzielając mi wywiadu 4 lipca br., z ulgą odetchnął: „wreszcie, po trzech latach starań, uzyskaliśmy dzisiaj od władz miejskich Lwowa pozwolenie na budowę”. Jeszcze dwa tygodnie wcześniej mój rozmówca nie wykluczał nawet zamknięcia wydziału wizowego konsulatu, ponieważ od wielu miesięcy władze Lwowa uzależniały wydanie takiego pozwolenia od wpłacenia miliona hrywien na rozwój infrastruktury miasta.

Konsul Zygmunt Badowski, nadzorujący sprawę realizacji tej inwestycji, wyjaśniał mi wówczas, że „zgodnie z Konwencją Wiedeńską (uznaną zresztą przez Ukrainę jako część swego prawodawstwa), pomieszczenia konsularne są zwolnione od wszelkich opłat regionalnych i komunalnych, z wyjątkiem opłat, należnych za świadczenie konkretnych usług. W związku z tym, nie ma najmniejszych podstaw prawnych, aby zgodzić się na opłatę żądaną przez władze miasta, co zresztą potwierdziły Ministerstwa Spraw Zagranicznych Polski i Ukrainy”.

Sytuacja stawała się coraz bardziej dramatyczna. Wyłoniona w przetargu ukraińska firma budowlana dysponowała przekazanym jej przez konsulat placem budowy, ale nie mogła rozpocząć żadnych robót bez pozwolenia władz miejskich na rozpoczęcie budowy. Czas biegł i firma ostrzegała konsulat, że może nie dotrzymać zagwarantowanego w umowie oddania gotowego obiektu do końca 2008 roku (ostatecznie uzgodniono, że jeśli do połowy lipca nie będzie pozwolenia na budowę, to umowa z przetargu straci ważność i wyznaczony będzie nowy termin oraz warunki finansowe). Tymczasem, mimo zgodnego stanowiska obu MSZ-tów, władze Lwowa nadal upierały się przy swoim. Rzecznik mera Lwowa, Ostap Procyk, odpowiadając na moje pytanie (postawione osobiście 19 czerwca br.), potwierdził, że „bez wniesienia żądanej opłaty, pobieranej od wszystkich przedsiębiorstw inwestujących w tym mieście, nie ma mowy o wydaniu pozwolenia na budowę. Wprawdzie ukraiński MSZ popiera stanowisko konsulatu, ale nasi doradcy prawni uważają inaczej. Miasto, co najwyżej, może pójść na kompromis i obniżyć wysokość opłaty”.

W ostatniej chwili, gdy wydawało się, że dojdzie do międzypaństwowego skandalu, Komitet Wykonawczy Rady Miejskiej Lwowa podjął uchwałę o zwolnieniu polskiego konsulatu z opłaty na rozwój infrastruktury miejskiej. Wobec twardej postawy strony polskiej, była to ewidentna próba władz miejskich wyjścia z tego konfliktu z tzw. „twarzą”, bo przecież nie można zwolnić kogoś z takiej opłaty, która go w ogóle nie obowiązuje. Konsulat RP wspaniałomyślnie nie zwrócił na to uwagi.

„Wysokyj Zamok” w głośnym reportażu z zakupienia u jednego z pośredników polskiej wizy za 130 dolarów oburzał się na upokarzające dla Ukraińców, ostatnio wyjątkowo długie, kolejki po wizę. Jednak, nawet nie zająknął się, że, gdyby władze Lwowa możliwie najszybciej wydały pozwolenie na budowę, to nowy budynek polskiego konsulatu mógłby już funkcjonować i pomieścić znacznie więcej urzędników, wydających wizy. Jak się zresztą okazało, korupcja tkwiła nie w konsulacie – jak sugerowano to w reportażu – ale w ukraińskiej firmie, wysyłającej pracowników do pracy w Polsce. O dziwo, redakcję „Wysokiego Zamku” nie stać było na uczciwe stwierdzenie tego choćby w najkrótszym podsumowaniu swojej dziennikarskiej akcji.

Najważniejsze oczywiście jest to, że w końcu jednak budowa polskiego konsulatu rozpoczęła się i postępuje. Co jakiś czas będziemy się przyglądali budowie, trzymając kciuki za jej ukończenie w przewidzianym terminie.

Jacek Borzęcki
Tekst ukazał się w nr 2 (44) 31 sierpnia 2007

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X