Bojkot, na którym nikt nie straci?

Bojkot, na którym nikt nie straci?

Dobrze jest rękoma Unii Europejskiej ucierać nosa Ukrainie. Moskwa nie patrzyła przychylnie na organizację Euro 2012 nad Dnieprem i obecnie może z pełną satysfakcją przypatrywać się, jak kolejni politycy z Zachodniej Europy dyskredytują  kraj, który jest solą w oku Kremla.

 

Oczywiście nikt na nikogo nie wpływa, każda stolica podejmuje niezależne decyzje. Nie mniej sposób patrzenia na Ukrainę przez pryzmat Julii Tymoszenko wydaje się być co najmniej nieadekwatny do sytuacji.

 

Podważanie prawomocności sądowego wyroku i ukazywanie martyrologii byłej pani premier jest tylko jedną stroną medalu. Po tej samej stronie postawić można też brak demokracji, problemy z funkcjonowaniem opozycji czy struktur pozarządowych, niezależność mediów, korupcję i oligarchiczne struktury władzy. Drugą stroną jest wszakże niedostrzeganie przy tym, że w sąsiedniej Rosji od lat w więzieniach odsiadują wyroki osoby skazane z pobudek politycznych, a dziennikarze piszący nieprzychylnie o rządzących giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Zamiast wyborów dokonuje się tam przekazywanie władzy, przy czym przez minione lata i tak wiele osób uważało premiera Władimira Putina za głowę państwa, a wojny z użyciem miękkich środków czy też broni konwencjonalnej wydają się być wpisane w politykę zagraniczną kraju.

 

Kiedy nałożymy na siebie te dwa obrazy powstanie nam dość klarowna diagnoza współczesnej sytuacji politycznej w tej części Europy. Bo w to, że Rosja jest demokratyczna, praworządna i nikt tam nikogo nie prześladuje, nawet dziecko nie uwierzy. Ale też i nie uwierzy w to, że gdyby Ukraina była potentatem w wydobyciu i handlu surowcami energetycznymi, a także chłonnym rynkiem zbytu, to ktokolwiek przejąłby się losem Tymoszenko. No, może poza kilkoma działaczami niszowych partii i organizacji obrońców praw człowieka oraz zwykłymi pieniaczami, którzy próbują zbić na obronie zagrożonej ukraińskiej wolności polityczny kapitał.

 

Dlatego też nie powinno nikogo dziwić ani to, że stolice takie jak Berlin, szeroko współpracujące z Moskwą, nawołują do bojkotu EURO 2012, ani to, że swą niechęć Ukrainie okazują w Polsce politycy środowisk prawicowych. Każdy ma racjonalne powody, aby wygrać swoich pięć dodatkowych minut popularności, nie ryzykując przy tym pogorszenia sytuacji ekonomicznej kraju czy zakręcenia kurków z gazem.

 

Może nie wszyscy zdają sobie zarazem sprawę, że wymierzając ostrze krytyki w stronę Kijowa stają niejako po stronie Rosji, ale populistyczne hasła są tu chyba ważniejsze. Na nich można zbudować własny, jakże korzystny, wizerunek obrońcy uciskanych. Nic to, że w innych krajach tych uciskanych jest więcej i giną niemal każdego dnia. Dziś nikt nie zapowiada bojkotu olimpiady w Soczi, a kraje takie jak Białoruś, Chiny, Kuba mogą nie obawiać się, że ktoś zwróci na nie uwagę. 

 

Ukraina jest doskonała medialnie, by ukazać jej obraz daleki od europejskich standardów, właśnie dlatego, że leży w Europie. Po pierwsze mniej więcej każdy kojarzy, gdzie to jest. A jest blisko. Po drugie można niejako przy okazji przekonać tych, którzy się jeszcze wahali, że Ukraina absolutnie, pod żadnym pretekstem, nie powinna stać się w najbliższym czasie członkiem Unii Europejskiej. Kiedyś tak, oczywiście. Ale kiedyś. „Kiedyś” precyzować nie trzeba. I po trzecie można zyskać kilka punktów dodatnich na Kremlu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X