Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili!

Rozważania Artura Deski

Bóg umarł! Bóg nie żyje! Myśmy go zabili! Jakże się pocieszymy, mordercy nad mordercami? Najświętsze i najmożniejsze, co świat dotąd posiadał, krwią spłynęło pod naszymi nożami – kto zetrze z nas tę krew? Jakaż woda obmyć by nas mogła? Jakież uroczystości pokutne, jakież igrzyska święte będziem musieli wynaleźć? Nie jestże wielkość tego czynu za wielka dla nas? Czyż nie musimy sami stać się bogami, by tylko zdawać się jego godnymi?
Nietzsche, Wiedza radosna, sekcja 125, tłum. Leopold Staff

Napiszę to samo, co napisał znamienity filozof, tylko że napiszę to nieco inaczej – DEMOKRACJA UMARŁA! Tak, tak – ta „Demokracja” z której uczyniliśmy Boga, którą we wszystkich językach odmieniamy przez wszystkie przypadki, której używamy by się bronić i by napadać, której daliśmy do rąk oręż politycznej poprawności oraz „swoiście” rozumianych wolności i tolerancji – NIE ŻYJE! Przy tym, ona nie żyje już od dłuższego czasu, a my mamieni wizerunkami jej truchła i paroksyzmami, które nim miotają, nie chcemy zauważyć, odnotować, przyjąć do wiadomości i wyciągnąć wniosków z faktu jej śmierci.

Dźganie trupa
Tradycyjna już, acz dosyć dawno przeze mnie nie umieszczana w tekście „uwaga dla czytających inaczej”. Wiem, powyższe jest obrazoburczym twierdzeniem! Tak jednak uważam, a uważać tak mam prawo, tak jak i ci, którzy utrzymują, że demokracja jest w apogeum rozkwitu mają prawo uważać inaczej. Do w prawość mego sądu wierzę i innych do niej przekonać się staram, ale myślących inaczej do niczego nie zmuszam, nie szantażuję, nie obrażam. Dlatego – pomimo „dzikości” mych opinii – podobnego w stosunku do nich i do mnie oczekuję. Analiza, logika, dyskusja i argumenty, a nie „bat” politycznej poprawności, emocje, drwiny i obelgi.

Dla pełnej jasności sprawy wyjaśniam – nie, nie obawiam się krytyki i każdą „mieszczącą” się w ramach „zdrowego rozsądku” i logicznej argumentacji gotów jestem przyjąć. Jednakże drwiny i obelgi, chociaż nie robią na mnie większego wrażenia, niczego konstruktywnego do dyskusji nie wnoszą, a dodatkowo – są jednym z „narzędzi zbrodni”, którymi „Demokrację” zabito. Dlatego procedowanie jakiegokolwiek tematu wyłącznie w emocjonalnej sferze, przy użyciu wszelkich możliwych chwytów erystyki, drwin i obelg, przypomina mi dźganie trupa, co z wielu względów uważam za czyn obrzydliwy i z czym niczego wspólnego mieć nie chcę. Tylko tyle.

Wybory – „Święta Demokracji”? Oj…
Ostatnie dwa lata były czasem wyborów. Najpierw wybory w krajach „mojej miłości” – w Polsce i na Ukrainie. Później znowu na Ukrainie, znowu w Polsce. Kolejne na Ukrainie. Niedawno – w Stanach Zjednoczonych i „druga tura” wyborów samorządowych na Ukrainie. Teoretycznie – feeria „Świąt Demokracji”. Tyle, czy to tak na pewno?

Zarówno liczne (ostatnio) kampanie przedwyborcze, jak i same wybory (wszelakie i wszędzie) dały mi okazję by poobserwować „funkcjonujące” dzisiaj mechanizmy demokracji, przeanalizować ich przyczyny, cele (te prawdziwe, a nie deklaratywne) i skutki, porównać teorię i rzeczywistość. Niestety, wnioski optymistyczne nie są. Sposób prowadzenia kampanii (nie pozytywnie o sobie, a negatywnie o konkurencie), argumentacja (jeśli taka w ogóle miała miejsce), obietnice przedwyborcze (realność ich spełnienia), relatywizacja wszystkiego (np. konkurent kłamie, a ja to jestem dyplomatyczny w wypowiedziach), bezwstydne schlebianie „masowemu, przeciętnemu wyborcy” (karykaturalne niekiedy). I wiecie co szanowni?!!! To działa!

Między innymi właśnie to, że w procesach wyborczych (przypominam, że wybory – to „najjaskrawszy przejaw i święto demokracji”) metody i zachowania oficjalnie uważane za obmierzłe, nie mieszczce się w kategoriach przyzwoitości i zdrowego rozsądku, paskudne i niedopuszczalne, są nie tylko stosowane, ale jeszcze odbierane jako coś oczywistego oraz skuteczne świadczy o nieefektywności tego, co nazywamy dzisiaj demokracją – czyli o śmierci rzeczonej.

Dlaczego tak?
Zasady, pryncypia, „dzisiejszej” demokracji rodziły się długo i w bólach poczynając od Rewolucji Francuskiej, początkiem XX stulecia kończąc. Prawda, były jeszcze nieznaczne korekty systemu (chociażby w USA), ale generalnie system „skamieniał” i od dziesięcioleci (minimum) się nie zmienia. Tymczasem wszystko inne podlega zmianom. Rozwój technologiczny (samoloty, telewizja, radio, internet, sieci społecznościowe), globalizacja i „skurczenie się” świata, sposób przekazu informacji, metody (i chęć) weryfikacji tej informacji, język i sposoby komunikacji, rozumienie i interpretacja pojęć, dostępność wyborczych instrumentów (chociażby szybkie sondaże) dopuszczalność i niedopuszczalność słów i uczynków i wreszcie – sam „masowy” wyborca się zmienił.

O zmianach w każdej z tych „zmienionych” dziedzin i o skutkach tych zmian dla demokracji potrafię dużo napisać, ale – ograniczę się tylko do opisania (a i to częściowego tylko) zmian jakie zaszły w „masowym” wyborcy. Czynię tak z dwóch względów – zapewne i bez mojej pomocy czytelnicy przezacnego Kuriera Galicyjskiego są w stanie te zmiany zauważyć (przypominam – kilkadziesiąt (minimum) ostatnich lat), a i – jak zawsze – nieubłagalnie zbliżam się do „końca” moich „przydziałowych” dwóch stron tekstu (format A 4, 11 pkt.) – wiem, jestem gadułą.

„Masowy wyborca”
Sprawa – przynajmniej „w moich oczach” – oczywista. Od czasów gdy zasady, które wg dzisiejszych standardów pozwalają uznać jakiś system za demokratyczny, zaczęły najpierw się rodzić, a później kamienieć, charakter (profil) głosującego zmienił się kilkakrotnie.

Kolejna „uwaga dla czytających inaczej” – to już druga w tym felietonie (najwidoczniej „nadrabiam” zaległości). To co piszę NIE ODNOSI SIĘ do wyborców i systemów funkcjonujących w przeszłości, w czasach i w ramach tzw. „demokracji ludowych”. Nie były to bowiem ani „demokracje”, ani nie były one „ludowe”. Jednocześnie chcę zaznaczyć, że moje oceny i opinie dotyczące „dzisiejszej demokracji” mają stosunek do ludzi i systemów powstałych na „ruinach” bloku radzieckiego (z wyjątkiem Rosji – to odrębny temat).

Co zmieniło się – w stosunku do tego z przed lat (minimum) kilkudziesięciu – profil/charakter dzisiejszego „masowego wyborcy?
Po pierwsze – wiem, to się wyda śmieszne i trywialne – umiejętność czytania i pisania! Bez niej „masowy” wyborca by nie głosował bo nie miałby jak! Śmieszne i oburzające?! Otóż nie! Uprzejmie proszę o doszukanie się danych o poziomie analfabetyzmu w świecie, chociażby z połowy XX wieku! Dzięki umiejętności pisania i czytania, w połączeniu z powszechnym prawem wyborczym, techniczną możliwość głosowania uzyskała wielka masa wyborców nie zawsze (delikatnie rzecz ujmując) orientujących się (chociażby na podstawowym poziomie) w mechanizmach i zasadach funkcjonowania państwa, realności realizacji usłyszanych obietnic, potrafiących odróżnić prawdę od fałszu, propagandę od informacji. Tacy wyborcy, a stanowią oni znaczną część głosujących, są podatni na wszelkiego rodzaju propagandowe chwyty i przy podejmowaniu decyzji zazwyczaj posługują się emocjami, a nie logiką, takimi wyborcami łatwo manipulować, z takimi wyborcami nie sposób dyskutować.

Po drugie, między innymi, dzięki rozwojowi technologicznemu (chociażby radio, telewizja i internet) został aktywizowany „wyborca nieaktywny”. Niegdyś, wcale nie tak dawno, aby wziąć udział w kampanii przedwyborczej i wyborach, wyborca musiał wykazać się aktywnością. Musiał przeczytać gazetę, obejrzeć plakat, pójść na przedwyborczy mityng. Dzisiaj jest inaczej – wybory „wchodzą” do wszystkich domów (radio, telewizja, internet, telebimy). Nie sposób uciec przed natrętną przedwyborczą propagandą, przy czym warto zauważyć jak są rozłożone jej akcenty – najpierw zachęcają by głosować (obojętnie na kogo, ale głosować), później przekonują na kogo nie głosować, a na koniec dopiero do tego na kogo oddać głos. Nie wiem, czy taki stan rzeczy zastanawia czytelników tego tekstu, ale mnie tak. W ten bowiem sposób, dzięki propagandzie i pochlebstwom (Twój głos jest ważny! Święto demokracji!) aktywizowany jest (przekonywany do udziału w wyborach) ktoś, kto bez tego nie odczuwa potrzeby uczestniczenia w tym procesie. Jednym słowem ktoś obojętny, niezorientowany i tym samym łatwy do zmanipulowania. Czy ktoś zechce zaprzeczyć, że taki „masowy wyborca” jest dla wielu kandydatów wygodny? Niestety, w każdych kolejnych wyborach liczba „masowych wyborców” rośnie i mam wrażenie (wrażenie, nie wiedzę), że zaczynają oni stanowić decydującą o wyniku wyborów „masę krytyczną”. Demokracja i świadomy wybór…

Odwieczne pytanie – co jest ważniejsze?
Odwieczne pytanie – co jest ważniejsze: efektywne kierowanie państwem, tak by jego obywatele żyli w sprawiedliwym, bezpiecznym i komfortowym kraju, czy cel nadrzędny, którym jest zapewnienie wszystkim obywatelom (nawet jeśli nie mają wiedzy i kompetencji) udziału w tym kierowaniu? Podobno, w którejś z rozmów ze współtowarzyszami, Lenin miał opowiedzieć o swoim marzeniu – stworzeniu państwa w którym kucharka będzie miała prawo decydować o tegoż losach. Cóż…

Trzecia uwaga „dla czytających inaczej”. Szanuję kucharki – szczególnie gdy dobrze gotują. Nie odmawiam żadnej kucharce prawa do uczestniczenia w rządzeniu państwem, tyle tylko że PO UPRZEDNIM OSIĄGNIĘCIU PRZEZ NIĄ POTRZEBNEJ WIEDZY I UMIEJETNOŚCI. Przecież jeden z najznamienitszych prezydentów USA był aktorem, jednak zanim został prezydentem przeszedł długą drogę działacza związkowego, polityka, gubernatora. Podobna droga otwarta jest dla każdego – „ze sceny/z kuchni do polityki” – tyle że wymaga to starań i ofiar.

Prawo jazdy
Często, gdy referuję moje przemyślenia, jestem pytany: czy chcę ograniczyć prawa wyborcze? Przecież to przeczy zasadom demokracji! To ograniczenie podstawowych praw obywatelskich! Nie, nie, kochani – niczego ograniczać nie proponuję! To nie tak!

Ja proponuję poważne zastanowienie się nad odpowiedzią na pytanie o ważność celów (postawione powyżej) i podjęcie działań z tej odpowiedzi wynikających. To po pierwsze. Jeśli to, na co mam śladową, ale jednak nadzieję, zostanie uznane, że efektywność jest ważniejsza od powszechności, proponuję zastanowienie się nad tym jak nie „wylać dziecka z kąpielą”, czyli jak zabezpieczyć efektywność przy maksymalnym zachowaniu powszechności.

Materiał do rozmyślań. Przecież, jeśli porzucić emocje i logicznie się zastanowić, świat i tak już ogranicza powszechność – w imię bezpieczeństwa. Żeby posiadać broń, projektować, leczyć, prowadzić samochód, być kolejarzem – trzeba przejść kursy, skończyć studia, zdać egzaminy. Tymczasem, żeby współkierować państwem (demokracja przedstawicielska) wystarczy ukończyć 18 lat i nie być ubezwłasnowolnionym. Hmmm…

Koniec historii
Kiedyś przekonywano mnie (tak jak wielu innych), że materializm dialektyczny tłumaczy wszystko i zawsze oraz że powstanie ustroju komunistycznego jest końcem historii – wiem, to uogólnienie, ale to mniej więcej tak. Okazało się to bzdurą (znowu uogólnienie – ale tak mniej więcej). Utrzymywanie, że zasady demokracji są niezmienne, a zmiany społeczne, kulturowe i rozwój techniczny nie powodują ich „starzenia się” i nieefektywności – to bzdura (to kolejne uogólnienie, ale to tak). Wszystko się zmienia. Demokracja – aby zmartwychwstała – też musi się zmienić, bo inaczej będziemy mieli to co mamy, czyli demokrację deklaratywną z politykami i autorytetami „znikąd”, królowanie pozorów politycznej poprawności oraz kolejne zwycięstwa populizmów. Czy tak właśnie ma wyglądać demokracja?

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 22 (362), 1 – 17 grudnia 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X