Błękitna krew na ulicach Stanisławowa. Część II Franciszek I został pierwszym austriackim cesarzem, którego wizyta w Stanisławowie została udokumentowana (z archiwum autora)

Błękitna krew na ulicach Stanisławowa. Część II

Kontynuujemy opowieść o ważnych osobach, które odwiedzały nasze miasto. Tym razem mowa będzie o rodzinie Habsburgów. Ród ten stał u steru Austrii, a później imperium Austro-Węgierskiego aż do jego rozpadu po porażce podczas I wojny światowej.

Ojciec i syn
Kolejnym ważnym gościem, który zawitał do Stanisławowa, był cesarz Franciszek I. Był on krewnym Józefa II, o którym wspominaliśmy w poprzednim artykule. Cesarz był w naszym mieście dwukrotnie. Dokładnie wiadomo, że zawitał do Stanisławowa w 1817 roku. Co się tyczy daty jego drugich odwiedzin, to są dwie wersje. Sadok Barącz twierdzi, że zawitał do nas w 1825 roku, a Alojzy Szarłowski – że w 1823. Oprócz tych skąpych wiadomości o wizytach cesarza nic więcej nie wiemy. Jednak Czytelnicy domyślają się z pewnością, że te odwiedziny stawiały na głowie całe miasto, a starostowie doświadczali załamań nerwowych.

Franciszek I został pierwszym austriackim cesarzem, którego wizyta w Stanisławowie została udokumentowana (z archiwum autora)

W 1835 roku zmarł cesarz Franciszek I i nowym cesarzem został jego 42-letni syn Ferdynand I. Potomstwa nowy monarcha nie posiadał, a i sam nie cieszył się mocnym zdrowiem – cierpiał na epilepsję i hydrocefalię. Wobec tego za następcę tronu uważano brata nowego cesarza – arcyksięcia Franciszka Karola. On to zawitał do Stanisławowa latem 1838 roku. Pierwsze kroki skierował do dopiero wystawionego pomnika swego ojca, Franciszka I. Arcyksiążę był zadowolony z podobieństwa pomnika do oryginału, po czym odwiedził starostwo, mieszczące się wówczas w obecnym budynku morfologii Akademii Medycznej.

Franciszek Karol mógł zostać cesarzem, ale namówiony przez żonę zrzekł się tronu na korzyść syna (z archiwum autora)

Lokalne władze urządziły mu uroczyste spotkanie, zbierając tłumy pod budynkiem starostwa. Studenci odśpiewali hymn, a zadowolony Franciszek Karol, uśmiechając się, machał ręką do tłumu z okna urzędu. Prawdopodobnie był zadowolony z przyjęcia, bowiem okręgowy starosta Milbacher jeszcze tego roku otrzymał awans na wyższą posadę w Czerniowcach.

„Bezwolny i ograniczony…”
23 września 1833 roku do miasta przybył z zadaniem inspekcji gimnazjum stanisławowskiego gubernator Galicji Ferdynand d’Este. Jeżeli być obiektywnym – to przed czterema laty miasto odwiedził jego poprzednik, książę August von Lobkowitz. Chociaż też był „błękitnej krwi”, to do poziomu d’Este było mu daleko. Książę Ferdynand pochodził z bocznej gałęzi Habsburgów, tzw. „gałęzi Modeńskiej”. W czasie wizyty obejrzał klasy gimnazjalne, wybiórczo wysłuchał kilku lekcji i nawet przepytał uczniów z kwestii religijnych. Gościł tu kilka dni i wyjeżdżając podarował gimnazjum portret cesarza Franciszka I.

Gubernator Ferdynand d’Este przyjeżdżał tu w sprawach służbowych (z archiwum autora)

W 1843 roku Ferdynand d’Este po raz drugi odwiedził Stanisławów. I tym razem scenariusz pobytu powtórzył się co do joty: iluminacja pomnika cesarza, hymn w wykonaniu uczniów i zadowolony gubernator spogląda przez okno na „te nadmierne przejawy lojalności”. Właściwie nie był typowym urzędnikiem-biurokratą. Współcześni opisują księcia jako człowieka „bezwolnego, niesamowicie upartego, który ani nie lubił, ani nie potrafił rządzić”.

Jednak Ferdynand d’Este pozostawił w mieście po sobie dobre wspomnienia, przekazując znaczną sumę na budowę cywilnego szpitala, który ukończono w 1842 roku i nazwano na jego cześć. Budynek zachował się do dziś przy obecnej ul. Mazepy i mieści się w nim szpital miejski.

Częsty gość
W 1851 roku Stanisławów miał zaszczyt przyjmować nowego cesarza Austrii Franciszka Józefa I. Na większości ilustracji przedstawia się go jako łysego dziadka z obfitymi bokobrodami, á la szwajcar hotelowy. Prawdopodobnie w okresie I wojny światowej tak wyglądał, ale w 1851 roku miał dopiero 21 lat i był dość fotogeniczny. Nie dziw, że młody i energiczny monarcha zechciał osobiście obejrzeć swoje włości.

Młody Franciszek Józef (z archiwum autora)

Gdy kareta monarchy w otoczeniu świty wjechała do miasta od strony Łyśca, cała władza była już na nogach. Jak pisze Barącz, „…cesarz zabawił w mieście cały dzień”. Po obejrzeniu pomnika swego dziadka, wizycie w starostwie i obiedzie (czy kolacji) cesarz pojechał dalej, ojcowie zaś miasta odetchnęli z ulgą.

Po raz drugi Franciszek Józef I był w mieście w 1855 roku. O tej jego wizycie nie wiadomo nic. Istnieją jedynie wspomnienia uczniów gimnazjum, że przygotowywali się do wizyty, jednak cesarz nie zaszczycił ich swoją osobą.

Po raz trzeci (i ostatni) monarcha odwiedził Stanisławów w 1880 roku. Tym razem cesarz podróżował koleją i po drodze przystanął na dworcu stanisławowskim. Czekało na niego, rzecz jasna, uroczyste powitanie: orkiestra i podniecony tłum odświętnie ubranych mieszkańców. Burmistrz Ignacy Kamiński podziękował w przemowie cesarzowi za osobisty wkład (oczywiście pieniężny) w odbudowę Stanisławowa po pożarze marmoladowym w 1868 roku. Cesarz łaskawie wysłuchał mowy, obejrzał dworzec, uścisnął dłonie przedstawicielom lokalnego establishmentu, wsiadł do salonki i pojechał do Kołomyi, aby uroczyście otworzyć tam Wystawę Gospodarczo-Przemysłową i Etnograficzną.

Żeby lepiej można było sobie wyobrazić to wydarzenie, przytaczam obraz Wojciecha Kossaka. Chociaż przedstawia on akcję w jakimś Lipkowie, śmiało można uważać, że podobnie wyglądało to na dworcu w Stanisławowie. Proszę, między innymi, zwrócić uwagę na błękitno-żółte flagi.

W 1880 roku Franciszek Józef I wjechał do miasta już pociągiem (z archiwum autora)

Ostatni imperator
Los obdarzył Galicję w XX wieku jedynie czternastoma latami pokoju pod berłem Habsburgów. W tym, dość krótkim, okresie czasu Stanisławów nie był pozbawiony uwagi osób z cesarskiego dworu. 14 kwietnia 1912 roku do stolicy Przykarpacia zawitał arcyksiążę Karol. Oto jak opisuje wizytę tego młodego, bo 24-letniego mężczyzny, „Kurier Stanisławowski” z dnia 21 kwietnia 1912 roku:

„Wielki książę Karol Franciszek Józef na czele swego oddziału, podczas marszu na miejsce kwaterunku w Kołomyi, zatrzymał się w Stanisławowie, gdzie w na nowo odrestaurowanych salach Kasy Oszczędności (ob. ul. Mazepy 14 – aut.), spotkał się z przedstawicielami władz i duchowieństwa. Wjechał od strony Pasiecznej w towarzystwie konnej eskorty z chłopów ukraińskich. Z ul. Sapieżyńskiej (ob. Niezależności – aut.) dojechał z oddziałem konno do Mykytyniec, stamtąd skręcił na Chryplin, skąd pojechał dalej pociągiem osobowym”.

Arcyksiążę Karol był sympatycznym oficerem kawalerii (z archiwum autora)

Można sobie wyobrazić mężczyznę w mundurze kawalerzysty, który uśmiechał się przyjaźnie do przechodniów na ulicach Stanisławowa. Miał ku temu wszelkie podstawy, bowiem jego małżonka spodziewała się właśnie narodzin pierwszego dziecka. W listopadzie tegoż roku urodził się im pierworodny syn, któremu dano na imię Otto. Książę tym bardziej nie mógł sobie wyobrazić, że tenże Otto w wieku 95 lat zawita do Iwano-Frankiwska i swoją wizytą wywoła furorę w mediach.

Tymczasem arcyksiążę jechał ulicami naszego miasta i nie przeczuwał, że za dwa lata w Sarajewie zostanie zastrzelony jego wujek Ferdynand, co sprawi, że zostanie spadkobiercą austriackiego tronu, na którym zasiądzie w 1916 roku. W lipcu 1917, już jako cesarz, ponownie odwiedzi odbity z rąk Rosjan Stanisławów. W tej chwili nie przewidywał też, że zupełnie niebawem, po rewolucji, utraci wszystko i umrze na zesłaniu na Maderze, nie osiągnąwszy lat 35.

Biedny, ale dumny
I na zakończenie słów kilka należy się również Wilhelmowi Habsburgowi, znanemu bardziej jako Wasyl Wyszywany. Był trzecim synem arcyksięcia Karola Stefana. Odbył służbę w armii austriackiej, walczył podczas I wojny światowej. W marcu 1918 roku dowództwo wyznaczyło go na dowódcę Strzelców Siczowych. Na tyle pokochał ukraińską kulturę i historię, że chodził w haftowanych koszulach – „wyszywankach”, skąd pochodzi jego pseudonim. Podczas wojny polsko-ukraińskiej Wilhelm opowiedział się po stronie ZURL i w listopadzie 1918 roku na dwa dni zawitał do Stanisławowa.

Podczas I wojny światowej Wilhelm Habsburg dowodził ukraińskimi Strzelcami Siczowymi (z archiwum autora)

Współcześni wspominają, że był bardzo skromny i chodził w tak starym i obszarpanym płaszczu, iż urzędnicy wojskowego sekretariatu wstydzili się pokazywać z nim w miejscach publicznych. Najprościej byłoby zdjąć z arcyksięcia miarkę i uszyć mu nowy płaszcz, ale dumny potomek Habsburgów nie zgodziłby się chyba, aby mierzono go wzdłuż i wszerz. Wówczas oficerowie UAG wpadli na pomysł. W czasie odwiedzin warsztatu krawiectwa wojskowego, poproszono Wilhelma o zdjęcie płaszcza, aby nie pobrudził go podczas oględzin. Podczas gdy wysokiego gościa oprowadzano po warsztacie, zdjęto z płaszcza miarkę. Na drugi dzień w siedzibie sekretariatu wysokiemu gościowi podarowano nowy płaszcz, który leżał na nim idealnie. Książę był bardzo rad i nawet złożył krawcom pisemne podziękowanie. Ci oprawili podziękowanie w ramkę i zawiesili na ścianie warsztatu, który znajdował się koło więzienia „Dąbrowa”.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 16 (308) 31 sierpnia – 17 września 2018

Błękitna krew na ulicach Stanisławowa. Część I

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X