Białoruś, kraj wybiórczo niewidzialny

Białoruś przygotowuje się do wyborów prezydenckich, lecz doniesienia z tego kraju z rzadka pojawiają się w serwisach informacyjnych.

Na stronach internetowych Telewizji Polskiej próżno było szukać informacji (choć pojawiła się ona w mediach komercyjnych) o zmianach w składzie rządu, jakich Alaksandr Łukaszenka dokonał 4 czerwca bieżącego roku, zastępując premiera Siarhieja Rumasa Ramanem Hałouczankiem, byłym szefem Komitetu Przemysłu Zbrojeniowego, absolwentem Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych oraz wymieniając dwóch wicepremierów i pięciu szefów resortów. Decyzja Łukaszenki, będąca zapewne wyrazem braku zaufania do Rumasa, blisko współpracującego z kandydującym na urząd prezydenta Wiktarem Babaryką, została w Polsce przyjęta z pewną obojętnością. Jednak skoro głosowanie zaplanowane jest na 9 sierpnia, można przyjąć, że Białoruś będzie jeszcze obiektem zainteresowania Polaków, a przede wszystkim polskiego rządu.

Prawdopodobnie nastąpi to, gdy ucichną echa wyborów prezydenckich nad Wisłą, możliwe, że wówczas też ulegną zmianie kryteria, według których dobierane są informacje uznawane za ważne dla polskiego odbiorcy. Obecnie przekazywane są przede wszystkim doniesienia o działaniach wymierzonych w Babarykę, takich jak blokada jego konta bankowego, czy pogróżkach wobec prawdopodobnej kandydatki na najwyższy urząd w państwie, Swiatłany Cichanouskiej, relacjonowane są zatrzymania podczas demonstracji, aresztowania opozycjonistów, kontrole w sklepie oferującym odzież z nadrukami krytycznymi wobec Łukaszenki. Są to niewątpliwie sprawy ważne i przykuwające uwagę, ale pozbawione rzetelnego komentarza stają się tylko ilustracją autokratycznego systemu sprawowania władzy. Tym samym przyczyniają się do ugruntowania stereotypów i powszechnego przekonania o tym, że nie istnieją żadne szanse na zmianę sytuacji na Białorusi na drodze wyborów. A skoro kraj ten ma pozostać poza gronem państw demokratycznych, to może nie warto nim sobie zaprzątać głowy?

Wydaje się, że Polacy wciąż mało wiedzą o Białorusi, choć do jej mieszkańców odnoszą się zwykle neutralnie. Według najnowszych danych CBOS, 31% osób pytanych o stosunek do Białorusinów wypowiadało się pozytywnie, nieco więcej, bo 34% było obojętnych. Niechęć deklarowała ¼ respondentów. Co prawda w 2005 roku negatywnie usposobionych było aż 51% Polaków, ale malejąca liczba osób deklarujących taką postawę nie przełożyła się z biegiem lat na wzrost sympatii – ta od lat utrzymuje się na zbliżonym poziomie. Tym samym widać wyraźnie, że rośnie liczba osób obojętnych wobec Białorusinów i jak się wydaje ani kolejne polskie rządy, ani media, nie są zainteresowane zmianą tej sytuacji. Nie jest to dobra prognoza na przyszłość dla polskiej polityki zagranicznej, w której pragmatyzm często ustępuje miejsca polityce historycznej, a racjonalne decyzje zastępowane są pobożnymi życzeniami. Tymczasem wynik nadchodzących białoruskich wyborów nie jest już tak oczywisty, jak w minionych latach i należałoby się temu bliżej przyjrzeć.

Oczywiście, na Białorusi może zostać zachowane status quo, ale też może dojść do zmian, których nie sposób już będzie pominąć. W dużej mierze zależy to od planów, jakie ma wobec tego kraju Rosja i należy tu przede wszystkim rozważyć, czy w jej interesie jest dziś utrzymanie w prezydenckim fotelu Łukaszenki, który wciąż szamoce się między lojalnością wobec Wielkiego Brata, a jego krytyką. Wyznanie Łukaszenki podczas moskiewskich obchodów Dnia Zwycięstwa, iż przyjechał do ojczyzny, czy podpisanie umowy o wspólnej przestrzeni wizowej mogą okazać się niewystarczające, aby Kremlowi opłacało się go popierać. Zarazem trudno przypuszczać, by oskarżenie Moskwy (ale i Polski przy okazji) o wspieranie kontrkandydatów Łukaszenki zmartwiło kogokolwiek na Kremlu. Może ono jednakże skłonić do zastanowienia, czy to polityczna kokieteria, czy może jednak jest w tych słowach ziarno prawdy?

**
Dzisiejsze protesty na ulicach Mińska nie są już tylko wyrazem niezadowolenia i braku zaufania do władzy, są wzmocnione pogarszającą się sytuacją ekonomiczną w dobie pandemii. Czy jest to zapowiedź rewolucji trudno wyrokować, ale też nikt chyba nie odrzuci z pełnym przekonaniem takiego scenariusza. Niewątpliwie byłby on niewygodny z perspektywy Rosji, która boryka się dziś z podobnymi przecież problemami i nawet, jeśli pręży muskuły podczas wojskowej defilady nie oznacza to, że ma nieograniczone rezerwy finansowe pozwalające wyjść obronną ręką z obecnego kryzysu. Eskalacja napięć społecznych wydaje się i tam nieunikniona, a przykład Białorusi byłby dla Rosjan niewątpliwie jeszcze bardziej dobitny, niż rewolucje na Ukrainie.

Jest wielce prawdopodobne, że Łukaszenka raz jeszcze spacyfikuje swoich antagonistów i siłą ukróci demokratyczne zapędy. Ale może okazać się, że tym razem przemoc już nie wystarczy i powtórzy się scenariusz znany z 2013 roku z Kijowa. W tej sytuacji lepszym rozwiązaniem byłoby zainstalowanie nowego prezydenta, który dałby Białorusinom złudzenie pożądanych przez nich zmian, a Moskwie gwarancję kontynuacji dotychczasowej polityki. Pod płaszczykiem niezależności grałby na ocieplenie wizerunku, lecz nie faktyczną autonomię państwa i nie byłby to pierwszy taki przypadek w historii. Wątpliwości co do rzeczywistych zamiarów przywódców nie tylko europejskich państw były już niejednokrotnie artykułowane, a lista takich polityków nie jest krótka.

Odświeżony wizerunek głowy państwa, odpowiadający standardom XXI wieku, daleki od siermiężnego dyrektora kołchozu oraz obietnice wprowadzenia Białorusi na drogę reform i demokracji pozwoliłyby nie tylko na uspokojenie sytuacji w kraju, ale poprawiłyby też postrzeganie samej Rosji. Władimir Putin już dziś nawołuje świat do stworzenia wspólnego systemu bezpieczeństwa, choć wątpliwym jest, aby zdołał przekonać do swojej gotowości do dialogu demokratycznych polityków. Pozorna zgoda na emancypację Białorusi wpisywałaby się jednak w kreowany obecnie wizerunek Rosji szanującej wolę obywateli, czego najlepszym przykładem jest referendum, mające zatwierdzić zmiany w rosyjskiej konstytucji – de facto niepotrzebne i przez wielu już uważane za sfałszowane.

Czy w Warszawie rozważane są dziś takie scenariusze? Trudno wyrokować. Zainteresowanie Białorusią w Polsce w dużej mierze sprowadza się do przedstawiania jej jako kraju autorytarnego, w którym prześladowana jest mniejszość polska. Równocześnie w minionych latach zmieniła się polityka wobec tego państwa. Co prawda po 2015 roku polski rząd postawił na pierwszym miejscu ożywienie współpracy gospodarczej z Mińskiem, ale równocześnie zmalało zainteresowanie kwestiami praworządności w tym kraju czy przestrzeganiem praw człowieka. Białoruś za to poszła na ustępstwa w kwestiach związanych z polskimi upamiętnieniami i renowacją miejsc pamięci, a takie gesty dla rządów PiS są niezwykle ważne. Polityka historyczna wypiera w Polsce pragmatyczną politykę zagraniczną, a ta powiązana jest od kilku lat z polityką wewnętrzną – wszystko to sprawia, że możliwość realizowania skutecznych działań na arenie międzynarodowej została znacznie zredukowana. Ponadto zaczęto popełniać elementarne błędy, dowodzące nieznajomości sytuacji wewnętrznej wschodniego sąsiada, m.in. chwaląc Muzeum Wielkiej Wojny Ojczyźnianej czy nawiązując relacje z białoruską atrapą parlamentu. Podróże do Mińska wicemarszałka Sejmu RP Ryszarda Terleckiego i marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego legitymizowały poczynania białoruskiej władzy, wpływając negatywnie na wizerunek Polski jako państwa dbającego o demokratyczne standardy. Kontrowersje wzbudziło także zmniejszenie przez polski MSZ w 2017 roku dotacji dla telewizji Biełsat i zerwanie umowy na jej finansowanie, co wzbudziło wątpliwości co do roli Polski jako orędownika budowy społeczeństwa obywatelskiego na Białorusi.

Stosunki z Mińskiem są częścią szeroko rozumianych relacji z państwami byłego Związku Radzieckiego, które do pewnego momentu były naszą wizytówką na świecie, a przede wszystkim w Unii Europejskiej. Strategiczne partnerstwo z Ukrainą, znajomość realiów obszaru poradzieckiego, dobre kontakty dwustronne były polskimi atutami, a doświadczenie i profesjonalizm sprawiały, że Warszawa była liczącym się graczem. Od kilku lat mówimy jednak o tym wszystkim w czasie przeszłym. Brakuje rozsądnego i wyważonego programu, który przyniósłby korzyści płynące ze współpracy z sąsiadami, ale też z wspierania tendencji demokratycznych na Białorusi czy nawet w Rosji. Brak jest skoordynowanej i klarownej polityki wschodniej, co przekłada się na spadek autorytetu Polski. Decyzje rządu w tak newralgicznych kwestiach podejmują politycy kierujący się często interesem partyjnym, ignorujący głosy naukowców, analityków, specjalistów w dziedzinie stosunków międzynarodowych. Ale jeśli nie będziemy potrafili trafnie diagnozować aktualnej sytuacji, definiować problemów i realizować polityki zagranicznej wkrótce okaże się, że daliśmy się ograć także w kwestii Białorusi. A na to chyba nie możemy sobie pozwolić.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 12 (352), 29 czerwca – 16 lipca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X