Atak honwedów pod Gródkiem Podolskim – zapomniana tragedia I wojny światowej Pole walki (z archiwum autora)

Atak honwedów pod Gródkiem Podolskim – zapomniana tragedia I wojny światowej

W dniach, gdy ludzkość czci smutną rocznicę wybuchu II wojny światowej, warto wspomnieć również o wydarzeniach z czasów I wojny. Tym bardziej, że wielu historyków uważa je za jedną wojnę, a dwa dziesięciolecia międzywojenne – za jedynie przeciągające się zawieszenie broni.

W historii wojen słowo „Bałakława” silnie powiązane jest z atakiem brytyjskiej brygady lekkiej kawalerii (The Charge of the Light Brigade) w czasie walk pod tym miastem podczas wojny krymskiej. Ten atak stał się synonimem bezsensownej ofiary, bezgranicznej odwagi i bohaterstwa w tej od początku skazanej na porażkę awanturze wojennej. W Anglii napisano na ten temat wiele książek i artykułów, nakręcono dwa filmy. Alfred Tennison poświęcił temu wydarzeniu wiersz „Atak lekkiej brygady”, który do tej pory jest obecny w lekturach brytyjskich szkół. Rudyard Kipling w 1891 roku poświęcił atakowi swój poemat „Koniec lekkiej brygady” (The Last of the Light Brigade). O wydarzeniu pod Bałakławą mowa jest też w piosence „The Trooper” grupy Iron Maiden z albumu „Piece of Mind”.

Istnieje utarte już w częstym użyciu określenie: „Historia zawsze się powtarza. Początkowo jako tragedia, później – jako farsa”. W przypadku ataku lekkiej brygady ta znana myśl Hegla nie sprawdziła się. Tragedia lekkiej brygady powtórzyła się, ale nie jako farsa, lecz jako nowa i w większej skali tragedia.

Pole walki (z archiwum autora)

Takie wydarzenie miało miejsce w okolicach niewielkiej miejscowości Gródek Podolski w obw. chmielnickim. Dziś ta miejscowość znana jest jako centrum wiary rzymskokatolickiej i ośrodek polskości na Ukrainie. Wydarzenie miało swój początek 1 sierpnia 1914 roku, gdy wybuchła I wojna światowa. Już 6 sierpnia Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Rosji. Jednak aktywne działania bojowe rozpoczęły się dopiero po dwóch tygodniach. 15 sierpnia awangarda 2 kozackiej połączonej dywizji pod dowództwem generał majora Aleksandra Pawłowa przeszła Zbrucz i praktycznie bez oporu zajęła Husiatyn. Nie zważając na to, że w miasteczku nie było większych jednostek wojsk austriackich, rosyjska artyleria prawie zrównała je z ziemią. Silnie uszkodzony został wówczas kościół pw. św. Antoniego Padewskiego z XVII wieku. Ślady po rosyjskich kulach widniały w jego ścianach jeszcze długie lata. Obecnie zostały zatynkowane.

Huzarzy (z archiwum autora)

Dowództwo austriackie zdecydowało się na uderzenie w okolicy sąsiedniego Satanowa, leżącego nad tymże Zbruczem, tylko bardziej na północ. 16 sierpnia około godz. 17 oddziały 5 kawaleryjskiej dywizji huzarzy honwedzkich (węgierskich) pod dowództwem feldmarszałka lejtnanta Ernsta von Froreich-Szábo sforsowały Zbrucz i bez walki zajęły Satanów. Rosjanie nie czynili oporu i tylko „dla formy” trochę postrzelali.

Znaleziska na polu walki: naboje, łuski, szrapnele, guziki i nieśmiertelniki (z archiwum autora)

Uskrzydleni lekkim zwycięstwem Węgrzy nie zorientowali się, że nieprzyjaciel odkrył ich plany i przygotował na nich zasadzkę. Rosyjscy szpiedzy otwarcie działali nawet w samym Satanowie. Huzaria von Froreich-Szabo nie wiedziała, że brodaci chłopi w mnisich habitach, spacerujący pomiędzy nimi i gościnnie proponujący papierosy, to wcale nie są zakonnicy miejscowego klasztoru św. Trójcy, lecz przebrani kozacy. Czas, który minął od wypowiedzenia wojny, Rosjanie wykorzystali na rozwinięcie prężnej siatki wywiadowczej z zamaskowaną łącznością telefoniczną włącznie. Rosyjskie dowództwo dosłownie śledziło każdy krok honwedów.

Do Gródka, gdzie Rosjanie mieli zamiar rozegrać decydującą bitwę, na pomoc doszły posiłki: batalion 14 pułku strzeleckiego z dwoma karabinami maszynowymi i dwie armaty 4 dywizjonu artylerii. Żołnierze od razu zajęli pozycje obronne w zachodniej okolicy miasteczka. Na kawalerię austriacką czekało tu 6 plutonów piechoty, 10 karabinów maszynowych i 14 lekkich armat.

Bój, bez najmniejszego rozpoznania, rozpoczęła austriacka artyleria. 17 sierpnia około godz. 14 bateria koło wsi Kreminna zaczęła ostrzeliwać rosyjski obóz na drodze Gródek-Jarmolińce. Nie przyniosło to oczekiwanego efektu. Następnie uderzyli spieszeni huzarze, ale ich ogień też nie wywołał strat wśród przeciwnika, który miał dość czasu na utworzenie odpowiedniej umocnionej obrony. Natomiast wojska cesarskie w swoich kolorowych mundurach dobrze widoczne były w polu.

Tu mała dygresja. Według stanu na 1914 rok imperium Habsburgów było chyba jedynym uczestnikiem I wojny światowej niemającym żadnego doświadczenia w prowadzeniu współczesnej wojny. Rosja miała smutne doświadczenie wojny z Japonią, Anglia z Burami, Francuzi bez przerwy walczyli w Indochinach i Afryce. Myśl wojskowa Austro-Węgier pozostawała na poziomie I połowy XIX wieku. Zaplanowany atak konnicy z punktu widzenia taktyki z tamtych czasów był bez zastrzeżeń. Austriaccy generałowie nie wzięli pod uwagę, że karabiny maszynowe i szrapnele już położyły krzyżyk na kawalerii. Niegdyś główny rodzaj wojsk, obecnie nadawał się jedynie na zwiad i rajdy po zapleczu wroga.

Nawet huzarskie mundury – niebieskie kaftany i jaskrawoczerwone spodnie ze złotymi i srebrnymi haftami zupełnie nie odpowiadały realiom XX wieku. W takich mundurach dobrze jest paradować po Budapeszcie czy Wiedniu i porywać serca panienek. Żołnierz w takim mundurze jest wspaniałym celem dla wroga. Nawiasem mówiąc, rosyjskie wojsko, dostawszy już w kość od samurajów, szybko przefarbowało swoje mundury na kolor khaki.

Około godz.16. dowództwo austro-węgierskie rzuciło na wroga dumę i piękno imperium – konnych huzarzy. Ten atak był o tyle szalony i bohaterski, co bezsensowny. Atakować zwartą formacją dobrze osadzonego w obronie wroga – to zboczona forma samobójstwa. Później już żadna ze stron takiego ataku nie stosowała.

Rosyjski plakat propagandowy, wydany z okazji zwycięstwa pod Gródkiem. Artysta, który nigdy nie był na froncie przedstawił nie huzarów, lecz piechotę (z archiwum autora)

Uczestnik bitwy pułkownik Jewhen Tychocki tak wspominał walkę:

Proste linie węgierskich honwedów w jaskrawych mundurach z okresu pokoju przedstawiały wspaniały widok. Orenburskie baterie, zauważywszy atak, przeniosły ogień na kawalerię i nad głowami atakujących rozkwitły obłoczki szrapneli. Nie zważając na ogień artylerii, huzarzy szerokim szykiem posuwali się galopem do przodu. Jeźdźcy, który stracili konie, szybko wstawali z ziemi, łączyli się w tyralierę i szli za dywizjonem.

Konie zbliżyły się do pierwszej linii okopów i tu spotkał ich wyniszczający ogień karabinowy i karabinów maszynowych. W ciągu kilku minut ta ulewa ognia wykosiła zwarte szeregi 7 pułku honwedów. Ciężko ranny dowódca dywizji major Barcaj dostał się do niewoli.

Wobec beznadziejnej sytuacji, węgierscy kawalerzyści nadal czynili opór do końca, budząc tym szacunek u nieprzyjaciół. Jeden z uczestników bitwy wspominał jakiegoś młodego i pięknego podoficera, którego koń padł o kilkadziesiąt metrów przed okopami. Koń upadł na brzuch i przycisnął nogi jeźdźca. Ten, siedząc w siodle, nadal strzelał z karabinu, a potem z rewolweru. Gdy skończyły mu się kule, kozacy usiłowali wziąć go do niewoli, ale ten ostatnią kulę puścił sobie w skroń. Na znak szczególnego szacunku pochowano tego podoficera w osobnym grobie.

Stary cmentarz w Kałaharówce, gdzie spoczął Ernst von Froreich-Szábo (z archiwum autora)

Było to pierwsze, ale nie ostatnie samobójstwo pod Gródkiem Podolskim. Przed rozpoczęciem działań wojennych 59-letni feldmarszałek lejtnant Ernst von Froreich-Szábo, który wydał rozkaz do ataku kawalerii na szańce, uważany był za najwybitniejszego kawalerzystę imperium Habsburgów. Ale niestety – był on typowym przedstawicielem generalicji z okresu, który już dawno minął. Innych Austro-Węgry nie miały. Bo też skąd? W drugiej połowie XIX wieku to państwo walczyło tylko dwukrotnie – w 1859 podczas wojny w Sardynii i w wojnie siedmiotygodniowej w 1866 roku. Dwa razy tak nieudolnie, że obie wyprawy przegrało.

Nocą z 17 na 18 sierpnia 1914 roku Ernst von Froreich-Szábo sam wydał na siebie wyrok i sam go wykonał. Feldmarszałka lejtnanta pochowano ze wszystkimi honorami nad Zbruczem na cmentarzu w niewielkiej wiosce Kałaharówka. Na skromnym nagrobku, który ustawiono na jego grobie w 1917 roku, zaznaczono: „Ekscelencja Ernst von Froreich-Szábo. Feldmarszałek lejtnant piątej kawaleryjskiej dywizji. Zginął na polu chwały 18 sierpnia 1914 roku”.

Nie ma słowa nieprawdy w tych skromnych słowach. Prawdziwy oficer i huzar faktycznie zginął pod Gródkiem ze swoimi honwedami, wysłanymi głupio na pewną śmierć, zaś strzał w skroń pozostał jedynie honorową formalnością

Niestety osoby, niemające najmniejszego pojęcia o honorze i sumieniu, pod koniec 1990 roku rozkopały grób feldmarszałka, złakomiwszy się na jego ordery. Zachowała się z grobu jedynie niewyraźna czarno-biała fotografia.

Pomnik na jednej ze zbiorowych mogił wojennych (z archiwum autora)

Obecnie w Gródku o tej bitwie przypominają jedynie liczne łuski, kule i ołowiane szrapnele i inne militarne drobnostki, które lokalni mieszkańcy wyorują do dziś na swych polach. Przypomnieniem jest też skromny pomnik na mogile żołnierzy austro-węgierskich. Niewielu mieszkańców Gródka domyśla się też, że nazwa stacji kolejowej „Wiktoria” (Zwycięstwo) związana jest z wydarzeniami z tych odległych lat.

Jeżeli w wyniku znanego na całym świecie ataku lekkiej brygady pod Bałakławą zginęło 156 osób, rannych zostało 122 i padło 355 koni, to ze strony austro-węgierskiej w czasie ataku na Gródek padło 24 oficerów, 450 huzarów i 650 koni. Ten atak mógłby stać się nie mniej znany niż ten spod Bałakławy. Ale na tle Verdun, Ypres i innych milionów ofiar tragedia pierwszych dni wojny zblakła i została zapomniana. O bohaterskich huzarach pamiętają jedynie na Węgrzech. Dla tego kraju atak honwedów pod Gródkiem – to duma i ból. Duma, bo węgierscy żołnierze wykazali tam szczyty wojskowego ducha i męstwa, a ból – bo zginęli oni bezsensownie na nikomu niepotrzebnej, haniebnej wojnie.

Płaskorzeźba w Muzeum Historii Wojskowości w Budapeszcie (z archiwum autora)

Na Węgrzech do dziś zachowały się dwa pomniki poświęcone temu wydarzeniu. Jeden z nich możemy oglądać w Muzeum Historii Wojskowości w Budapeszcie. Jest to prostokątna spiżowa płaskorzeźba o wymiarach 170×105 cm ukazująca najtragiczniejszy moment ataku. Uważany jest on za jeden z najpiękniejszych wzorców węgierskiej metaloplastyki przedstawiającej wydarzenia I wojny światowej i ma też swoją interesująca historię.

Wiosną 1917 roku grupa węgierskich wojskowych, w tym znany artysta Miltiades Manno, odwiedzili pole bitwy. Artysta wykonał tam kilka szkiców odtwarzających wydarzenia. Później rzeźbiarz György Nemes na ich podstawie wykonał płaskorzeźbę. 17 sierpnia 1929 roku została ona odsłonięta na murze jednostki wojskowej. Z czasem władze komunistyczne nakazały zlikwidować w jednostkach wojskowych wszystkie „niekomunistyczne” zabytki i tablice pamiątkowe. Płaskorzeźba została zdemontowana i leżała w magazynach muzealnych do 2004 roku. Dopiero w przededniu 90. rocznicy wybuchu I wojny światowej została przypadkowo odnaleziona (uważano ją za utraconą) i ustawiona na murze muzeum.

Inny, dość podobny, pomnik ustawiono dla uczczenia ataku honwedów pod Gródkiem w mieście Pápa (odsłonięto go w czerwcu 1935 roku). Poświęcony został 7 kawaleryjskiemu pułkowi honwedów – oddziałowi, który zaznał największych strat w bitwie pod Gródkiem Podolskim.

Dmytro Poluchowycz
Tekst ukazał się w nr 18 (334), 30 września – 14 października 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X