Arystokrata ducha. Życie i dziedzictwo błogosławionego ojca Klemensa Szeptyckiego (1869–1951)

Fragment książki

Słowo wstępne
Kim był ojciec Klemens? Chyba przede wszystkim Bratem. O ile Andrzej we wczesnej młodości wybrał życie duchowne, o tyle Kazimierz dopiero z czasem porzucił świecki żywot, by wesprzeć starszego brata. Stał się jego ważnym, choć żyjącym w cieniu współpracownikiem, zwłaszcza w kontekście postępującej niepełnosprawności metropolity. Nie byłoby Andrzeja bez Klemensa; nie byłoby Klemensa bez Andrzeja. Ojciec Klemens stał się też swego rodzaju łącznikiem Andrzeja z rodziną – zarówno współczesnymi, jak i kolejnymi pokoleniami. Ukraińcy często mówią, że Andrzej był ukraińskim Mojżeszem. Kim był zatem ojciec Klemens – Aaronem? Metropolita dożył drugiego wejścia wojsk radzieckich do Lwowa w lecie 1944 roku, ale nie był świadkiem prześladowania swojej wspólnoty, uwięzienia jej hierarchów, wreszcie pseudosoboru w 1946 roku, w wyniku którego zlikwidowano Ukraiński Kościół Greckokatolicki w ZSRR. W tym trudnym okresie, do czasu aresztowania w 1947 roku, Klemens stał faktycznie na czele greckokatolickiej wspólnoty. Był też ostatnim z Szeptyckich, który pozostał na ukraińskiej ziemi aż do męczeńskiej śmierci w 1951 roku.

Życie i działalność ojca Klemensa Szeptyckiego były już przedmiotem analiz ukraińskich autorów. Na Ukrainie ukazała się też pierwsza publikacja o nim, napisana przez jego krewnych. Polskim czytelnikom ojciec Klemens może być znany przede wszystkim za pośrednictwem dzieci żydowskiego pochodzenia, które przeżyły Holokaust dzięki pomocy Kościoła greckokatolickiego, a następnie dały świadectwo działalności obu braci.

Lubelska konferencja i niniejsza książka skupiają się na pięciu zasadniczych kwestiach. Po pierwsze, przeanalizowano dzieje chrześcijaństwa na ziemiach ruskich, zwłaszcza unii, która doprowadziła do powstania Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego. Po drugie, przedstawiono czytelnikowi rodzinę Szeptyckich, ze szczególnym uwzględnieniem ojca Klemensa i metropolity Andrzeja oraz ich wzajemnych relacji. Po trzecie, skupiono się na działalności Kazimierza Szeptyckiego jako osoby świeckiej. Po czwarte, omówiono jego powołanie zakonne i działalność zakonu studytów – zarówno w okresie przedwojennym, jak i w tragicznych latach czterdziestych. Po piąte, przedstawiono dziedzictwo ojca Klemensa, zwłaszcza w kontekście odrodzenia Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego i zakonu studytów na niepodległej Ukrainie.

Na koniec chcielibyśmy podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do realizacji tego przedsięwzięcia – Instytutowi Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i jego dyrektorowi prof. Karolowi Klauzie, Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego i jego prezesowi Janowi Andrzejowi Dąbrowskiemu, Fundacji Duchowej Kultury Pogranicza i ks. dr. Stefanowi Batruchowi. Szczególne podziękowania należą się Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego – bez jego wsparcia finansowego organizacja konferencji poświęconej ojcu Klemensowi i publikacja materiałów pokonferencyjnych nie byłyby możliwe.

Andrzej Szeptycki

O roli Klemensa Szeptyckiego w czasie II wojny światowej
Rola i działalność Klemensa Szeptyckiego, archimandryty zakonu studytów, są mało znane. Pozostawał w cieniu swego brata Andrzeja, metropolity Lwowa i duchowego przywódcy Ukraińców w Galicji Wschodniej. Jednak to on został przez Jana Pawła II wyniesiony na ołtarze i to jego Yad Vashem uznał za Sprawiedliwego wśród Narodów Świata.

Życie i działalność Klemensa Szeptyckiego stały się przedmiotem zainteresowań dopiero po uznaniu go za męczennika za wiarę i po beatyfikacji przez Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki na Ukrainę w 2001 roku.

Kazimierz Maria Szeptycki – urodzony w 1869 roku w majątku rodowym w Przyłbicach (powiat jaworowski, województwo lwowskie) – studiował prawo na UJ w Krakowie i teologię na uniwersytecie w Innsbrucku. Początkowo zajmował się działalnością polityczną. Był członkiem Izby Panów w austriackiej Radzie Państwa, prezesem Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego. Pod wpływem swego brata Andrzeja w wieku 41 lat porzucił życie świeckie, przyjął imię zakonne Klemens i wstąpił do zakonu studytów. Był długoletnim przeorem ławry w Uniowie, a od 1944 roku jej archimandrytą. W okresie międzywojennym – wspólnie z bratem – opracował nową regułę zakonu (Typikon). Z jego inicjatywy powołano w klasztorze sekcję ascetyczno-misyjną oraz utworzono pracownię sztuki sakralnej.

Dodam na marginesie, że z klasztorem związany jest krótki epizod życia wybitnego artysty malarza Jerzego Nowosielskiego, który w Uniowie odbywał w końcu lat trzydziestych swój nowicjat.

Mój pobyt w Uniowie i spotkanie z Klemensem Szeptyckim były sprawą przypadku. Mój ojciec, który utrzymywał z ławrą bliskie kontakty w okresie międzywojennym, przekazał pod opiekę zakonników starsze dzieci – moich kuzynów, którzy po kilku dniach poprosili, aby ich odwieźć do rodziców; wszyscy później zginęli. Wtedy towarzyszący tym dzieciom, mnich, ojciec Danyił zapytał mego ojca, czy nie zgodziłby się, aby jego syn, czyli ja, znalazł schronienie w Uniowie. Trafiłem tam późną jesienią 1941 roku. Miałem wtedy 3,5 roku.

W czasie wojny przyklasztorny sierociniec został przeniesiony do wewnętrznych zabudowań ławry. Klemens Szeptycki, który kierował klasztorem, zapewniał opiekę duchową i bezpieczeństwo przebywających tam sierot – chłopców z rodzin ukraińskich, polskich i żydowskich.

Po wojnie – po śmierci metropolity Andrzeja – Klemens był nakłaniany przez władze radzieckie do zerwania unii brzeskiej (1596) i włączenia Cerkwi greckokatolickiej do prawosławia. Po odrzuceniu tej propozycji został aresztowany. Zmarł w więzieniu we Włodzimierzu nad Klaźmą 1 maja 1951 roku. Swoją osobowością wyrastał ponad przeciętność. Był arystokratą – nie tylko z pochodzenia, ale też z ducha. To jego bratu metropolicie Andrzejowi i Jemu wiele uratowanych osób zawdzięcza swoje życie.

Wzór ludzkiej przyzwoitości i cywilnej odwagi
Pozwolę sobie w tym kontekście na kilka refleksji natury osobistej. Nie wykluczam, że niektóre z tych uwag mają również szerszą wymowę.

Jak już wspomniałem, przeżyłem okupację jako dziecko w klasztorze, w małej wiosce Uniów w południowo-wschodniej Polsce. Miejscowość ta, oddalona o 40 kilometrów na południowy wschód od Lwowa, stała się miejscem schronienia dla blisko 20 chłopców; wśród nich było trzech chłopców zagrożonych utratą życia w ramach niemieckiej akcji znanej pod nazwą „ostateczne rozwiązanie” (Endlósung) kwestii żydowskiej. Cała. trójka spędziła w Uniowie ponad dwa lata w czasie niemieckiej okupacji. Było też kilku chłopców, którzy w drodze do innych kryjówek przez parę dni zatrzymywali się w klasztorze (pisali o tym Kurt Lewin i Leon Chameides).

Dr Leon Chameides został po latach wybitnym kardiochirurgiem dziecięcym w West Hartford w stanie Connecticut w Nowej Anglii w Stanach Zjednoczonych. Jego brat, prof. Herbert (Zvi) Barnea – profesor na Uniwersytecie w Melbourne – przejściowo też znalazł schronienie w Ławrze Uniowskiej. W klasztorze uniowskim został uratowany również Oded Amarant – na jego wniosek Yad Vashem w Jerozolimie nadał tytuł Sprawiedliwego wśród Narodów Świata ojcu o imieniu Danyił, który bezpośrednio opiekował się dziećmi w sierocińcu klasztornym. Tytuł Sprawiedliwego przyznał Yad Vashem również Klemensowi Szeptyckiemu.

Wspólnota zakonna pomogła też uratować innego chłopca. Był to Kurt Lewin, syn lwowskiego rabina, który opisał swoje przeżycia w opublikowanej w roku 2006 po polsku książce Przeżyłem. Saga świętego Jura spisana w roku 1946. Publikacja ta jest zapisem sporządzonym w połowie 1945/1946 roku. Ma wielką wartość dokumentacyjną i literacką. Wcześniej Kurt Lewin wydał wspomnienia w języku angielskim A Journey Through Illusions3, które zostały opublikowane również w języku ukraińskim.

W tym miejscu krótka dygresja. W sierpniu 2005 roku jako minister spraw zagranicznych postanowiłem – w ramach Dni Polskich na Ukrainie – ufundować tablicę pamiątkową z wyrazami hołdu dla obu braci – hierarchów Kościoła greckokatolickiego: metropolity Andrzeja Szeptyckiego i jego brata Klemensa, przeora klasztoru w Uniowie i archimandryty zakonu studytów, „za ich zaangażowanie w ratowanie w czasie wojny dzieci polskich, ukraińskich i żydowskich”. W uroczystości oprócz rzeszy wiernych uczestniczyli dwaj kardynałowie – Lubomyr Huzar, ówczesny zwierzchnik Cerkwi greckokatolickiej, i Marian Jaworski, ówczesny metropolita lwowski archidiecezji rzymskokatolickiej, oraz biskupi i duchowieństwo. Uroczystości tej towarzyszyła grupa dziennikarzy z gazet, radia i telewizji Polski i Ukrainy.

Kilka dni później otrzymałem faksem list z Cornell University od profesora Roalda Hoffmanna, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie chemii, a zarazem poety, dramatopisarza i eseisty. Informował mnie, że również on uratował się wraz z matką w Uniowie w pobliżu klasztoru, w wiejskiej szkole, do której chodziłem przez dwa lata. W tym czasie Roald – starszy ode mnie o rok – ukrywał się na strychu w domu kierownika szkoły, którego odwadze i poświęceniu zawdzięcza swoje życie.

Wspominam to wszystko nie bez przyczyny. Nikt, kto nie doświadczył w tamtych latach terroru okupacji niemieckiej, nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielkie było ryzyko tych, którzy pomagali prześladowanym Żydom. Narażali na śmierć siebie i swoich najbliższych: dzieci, żony, dziadków i inne bliskie osoby.

Ratowanie jednego życia angażowało dziesiątki, niekiedy setki osób. Godne najwyższego podziwu jest to, że w klasztorach greckokatolickich bodaj wszyscy zakonnicy wiedzieli o ukrywanych chłopcach, ale nikt nie zdradził. Jeden donos, jeden denuncjator mógł przekreślić dzieło setek szlachetnych ludzi. Jednak w ciągu ponad dwóch lat to się nie zdarzyło – nikt nie doniósł.

Warto też pamiętać, że uratowane dzieci były sierotami. Klasztory wzięły na siebie pełne koszty ich utrzymania. Tylko ten, kto z własnego doświadczenia wie, jak trudno było zapewnić własnym dzieciom środki utrzymania i wyżywienie w czasie wojny, ma świadomość, jak wielkie musiało być zaangażowanie Cerkwi i klasztorów w dzieło ocalenia.

Z doktorem Leonem Chameidesem nawiązałem kontakt po 45 latach – dopiero w 1989 roku. Podstawą do nawiązania korespondencji i naszego spotkania było jedno jedyne zbiorowe zdjęcie, które wykonano nam w klasztorze w 1943 roku. W pierwszym liście Leon pisał do mnie: „How strange and mysterious the world is! As I see all those of us contributing to our families, society and the World, I cannot help but wonder how much of contribution could have been made by all those children who did not survive”.

Roald Hoffmann – w tomiku wierszy, który podarował mi podczas naszego spotkania w 2005 roku – pisał w jednym z poematów Fields of Vision: „From the attic the boy Watched children playing, But they were always running Out of the window frame”.

Wyjaśniam: chłopcem, który tylko ze strychu mógł obserwować świat, był Roald. Ja należałem do chłopców, którzy biegali wokół szkoły. Inny wiersz Games In the Attic 1943 zaczyna się od słów: „To get from Uniów to San Francisco, This is what you do, mammi; first You walk out to the dusty road, Near the church, you wait a while for a peasant to give you a ride tothemainroad…”.

Roald trafił na Cornell University, Leon do kliniki w West Hartford, jego brat na Uniwersytet w Melbourne, Kurt został wybitnym ekonomistą w Nowym Jorku.

Ja sam zostałem w Uniowie jeszcze kilka lat po wojnie – aż do rozwiązania zakonu i jego delegalizacji przez władze radzieckie. Kościół greckokatolicki na Ukrainie Zachodniej działał w czasach ZSRR w podziemiu.

W wyniku starań ambasady polskiej w Moskwie zostałem repatriowany do Polski i znalazłem się w Krakowie. Nie sądziłem, że kiedykolwiek spotkam tych chłopców uratowanych w Uniowie podczas wojny. Było to tym mniej prawdopodobne, że wszyscy ukrywali się pod przybranymi nazwiskami.

Ukraińcy a Zagłada
Przez lata wiele tematów było w Polsce – a tym bardziej w Związku Radzieckim – przemilczanych. Milczeniem okryty był ruch oporu pod okupacją, a zwłaszcza działalność Armii Krajowej. Milczenie okrywało zbrodnię katyńską – mord na polskich oficerach. Milczeniem było okryte Powstanie Warszawskie. Przez długie lata milczenie obejmowało również tematy ratowania i Zagłady Żydów.

W radzieckiej Rosji temat Zagłady nie istniał w ogóle. Wiersz Jewgienija Jewtuszenki o masowym mordzie w Babim Jarze – ogłoszony po XX Zjeździe KPZR – był odkryciem. Na Ukrainie Zachodniej nawet po odzyskaniu niepodległości sprawa Zagłady Żydów, w której aktywnie uczestniczyły różne formacje ukraińskich kolaborantów, była spychana w niepamięć (rozmowa na ten temat, a tym bardziej upamiętnianie tych miejsc wywoływało negatywne reakcje). Roald Hoffmann napisał do mnie przed kilku laty, że władze Złoczowa odmówiły mu prawa do upamiętnienia buntu żydowskich więźniów, którego przywódcą był jego ojciec. Co więcej, poinformowały Roalda, że są gotowe zmienić swoje stanowisko, jeśli zainteresowany zobowiąże się do upamiętnienia poległych z rąk NKWD bojowników UPA. Ta wymiana korespondencji ilustruje stan umysłów w drugiej dekadzie XXI wieku na Ukrainie Zachodniej.

Jeszcze bardziej dramatyczny był przebieg uroczystości w lesie koło Przemyślan. Zebrały się tam rodziny z różnych państw świata, by wziąć udział w odsłonięciu pomnika upamiętniającego śmierć kilkuset zamordowanych Żydów, których szczątki spoczywają w tym lesie. Po zdjęciu płótna okrywającego pomnik okazało się, że nieznani sprawcy usunęli w nocy rzeźbę i postument. Oczom obecnych ukazały się tylko metalowe pręty i kawałki betonu. Obecny podczas tej uroczystości greckokatolicki kapłan był jedyną osobą, która zdobyła się na słowa potępienia tego haniebnego zachowania sprawców i bezczeszczenia pamięci ofiar hitlerowskich zbrodni. Dwa przypadkowe i niepowiązane ze sobą zdarzenia są jedynie ilustracją atmosfery społecznego znieczulenia wokół losów pomordowanych i spoczywających tam Żydów.

Wspominam o tych faktach, by uświadomić, że aktywność metropolity, archimandryty i całego Kościoła greckokatolickiego w udzielaniu pomocy i ratowaniu Żydów nie spotykała się ze społecznym zrozumieniem i poparciem. Ten stan rzeczy stopniowo się zmienia. Ale przemiany świadomości dotyczą – jak się wydaje – przede wszystkim intelektualnych elit.

Odkrywanie prawdy o Babim Jarze, Bełżcu i Cmentarzu Janowskim we Lwowie w niczym nie przypomina odkrywania Atlantydy. Miejsca Zagłady Żydów na ziemi ukraińskiej – w odróżnieniu od Atlantydy – nie były mitem. Są one znane i przez dziesięciolecia były zaniedbane.

***
Publikowane dziś książki odkrywają prawdę o tym, że ludzie noszą w sobie pierwiastki dobra i zła, miłości i nienawiści. W naturze ludzkiej znajdują odbicie postawy aniołów i diabłów. Z tego względu zachowanie i odwaga duchownych Kościoła greckokatolickiego i wspólnoty zakonnej studytów podczas wojny były świadectwem godnym najwyższego uznania. Ludzie z reguły nie są święci, chociaż wzory zachowania świętych, czyli postaw szlachetnych i przyzwoitych – skłaniają choćby niektórych do tego, by takie postępowanie naśladować i dążyć do świętości. Hitlerowska machina zła i bezprawia wyzwalała w ludziach najgorsze instynkty. Mówił o tym pięknie 19 kwietnia 2013 roku, w 70. rocznicę powstania w getcie warszawskim, Symcha Ratajzer-Roter, ps. „Kazik”: „Nie ma słów do opisania zagłady Żydów. Nie można opisać bestialstwa Niemców czy też życia w tak zupełnej izolacji getta”. Mówił z najwyższym uznaniem o tych, którzy ratowali: „Działali oni na własny rachunek, reprezentowali samych siebie”. I dodał: „Niestety, byli też i tacy, którzy bez potrzeby, bez najmniejszego dla nich zagrożenia, dla przyjemności, jednym słowem, jednym wskazaniem palca skazywali Żyda na śmierć. Tych ludzi nie mogę i nie chcę zrozumieć”.

Mam podobne refleksje i doświadczenie. Moi rodzice przeżyliby wojnę dzięki ukraińskiemu nauczycielowi. Ale zginęli, bo inny mieszkaniec wioski sprowadził ukraińską policję i wskazał kryjówkę w stodole.

Nie mam odpowiedzi na pytanie, czy decyzja Andrzeja Szeptyckiego, metropolity lwowskiego i jego brata Klemensa, którzy polecili greckokatolickim klasztorom, by udzieliły schronienia zagrożonym dzieciom z żydowskich rodzin, miała charakter osobisty, wyjątkowy, czy też była wyrazem postawy całego Kościoła greckokatolickiego. Pewne jest to, że fakty dają świadectwo odwagi całej wspólnoty biskupów, księży i wspólnot zakonnych, aby kierować się postawą chrześcijańską w czasach pogardy i poniżenia – również wobec Żydów.

Tak czy inaczej, w akcjach ratowania dzieci z rodzin żydowskich uczestniczyły setki księży i zakonników (Żanna Kowba ocenia, że łącznie w sierocińcach w klasztorach żeńskich i męskich uratowano około dwustu osób, które bez tej pomocy były skazane na pewną śmierć).

Z perspektywy czasu możemy stwierdzić, że działanie Cerkwi greckokatolickiej oraz arcybiskupa i archimandryty Klemensa i Andrzeja Szeptyckich tylko w ograniczonej mierze było skuteczne. Jednak obaj bracia Szeptyccy zapisali się w historii ukraińskiego duchowieństwa jako postacie wybitne. Byli charyzmatycznymi przywódcami duchowymi. Byli ludźmi głębokiej wiary i zasad moralnych, którzy wyznaczali standardy ludzkiego zachowania w nieludzkich czasach.

Adam Daniel Rotfeld
Tekst ukazał się w nr 14 (306) 31 lipca – 16 sierpnia 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X