Antysemityzm ma się świetnie

Nie jestem antysemitą! Już samo to, że właśnie tak, a nie inaczej, czuję się zmuszony moje rozważania rozpocząć, oznacza, że z antysemityzmem są problemy.

Nie, nie z antysemityzmem jako zjawiskiem – chociaż i takie też bywają – ale z oskarżeniami o „antysemityzm”. Proszę o zwrócenie uwagi na to, że praktycznie każdy, kto próbuje przyjrzeć się bliżej różnicy pomiędzy istotnym znaczeniem tego czym jest antysemityzm, a tym kto, jak i dlaczego jest o niego dzisiaj oskarżany, natychmiast pada takiego oskarżenia ofiarą. Może inaczej – pada ofiarą tych, którzy oskarżenia o „antysemityzm” używają jako uniwersalnego knebla i kija do zamykania ust i okładania wszystkich, którzy się z nimi (w jakiejkolwiek kwestii) nie zgadzają, wszystkich kogo spostponować jest wygodne, wszystkich którzy zamiast powtarzać objawione przez wszelkiej maści „autorytety” politycznie poprawne i uznane za jedynie słuszne „prawdy”, mają czelność nie tylko myśleć niezależnie, ale (o zgrozo!) w tym myśleniu zdrowy rozsądek stosować i o myślach swoich mówić.

To wcale nie jest biadanie! To konstatacja faktu. To też absolutnie nie jest teoretyczna zabawa pojęciami, gdyż problem z „antysemityzmem” ma bardzo praktyczny wymiar – uważam, że chociażby właśnie dzięki takiemu stanowi rzeczy z „antysemityzmem” było możliwe zorganizowanie w Jerozolimie Światowego Forum Holokaustu i to właśnie z takim „nadzieniem” i w takiej formie w jakiej zostało nam ono „zaserwowane”. Jednak – zaznaczam – rzeczone Forum było tylko jednym z wielu rezultatów manipulowania całym kompleksem pojęć i sądów z nadużywaniem pojęcia „antysemityzmu” związanych. Przykłady podobnego można mnożyć bez końca i w ten sposób „utonąć” w licznych pobocznych wątkach – nie będę przywodził kolejnych.

Warto zwrócić uwagę na pewien paradoks. Jakby to nie było szokujące, to funkcjonujący dzisiaj sposób oskarżania o „antysemityzm” ma wiele wspólnego ze sposobem niegdysiejszego (a i obecnego) oskarżania o faszyzm. Stop! Już słyszę krzyki oburzenia i widzę gromy spadające na moją głowę! Jednak, jakby się to obrazoburcze nie wydawało, to tak właśnie jest! Proponuję przeczytanie słów kilku napisanych w 1944 roku przez Georga Orwella o używaniu pojęcia „faszyzm” (a nie o samym faszyzmie!) „Słowo „faszyzm” – będące w powszechnym użytku – pozbawione jest niemal zupełnie znaczenia. Słyszałem, jak „faszyzmem” nazwano: rolników, sklepikarzy, Kredyt Społeczny, kary cielesne w szkołach, polowanie na lisa, walki byków, Komitet 1922, Komitet 1941, Kiplinga, Gandhiego, Czang-Kai-Szeka, homoseksualizm, audycje radiowe Priestleya, schroniska młodzieżowe, astrologię, kobiety, psy – i nie pamiętam co jeszcze”.

Oczywiście w odróżnieniu od powyższego, słowo antysemityzm (używane odpowiedzialnie i w jego istotnym znaczeniu) nie jest pozbawione sensu. Jednakże, podobnie jak w sytuacji opisanej przez Orwella, właśnie poprzez „rozciąganie” tego sensu, oskarżanie o „antysemityzm” wszystkiego i wszystkich, których oskarżenie o niego jest dla oskarżyciela wygodnym, manipulowanie nim, stosowanie wszelkich sofizmatów, błędów formalnych (non sequtur) i materialnych byleby tylko czyjegoś antysemityzmu „dowieść” – powoduje, że jego użycie traci swoją ostrość i oczywistość. „Antysemityzm” zaczyna być traktowany jako wyrafinowana obelga raczej, a nie jak nazwanie konkretnego problemu. To błąd i to błąd brzemienny w skutki!

Dawno w moich tekstach nie widziana – uwaga dla „czytających inaczej”. Przewidując dokonanie przez „czytających inaczej” złośliwych nadinterpretacji mojego tekstu (chociażby sofizmat rozszerzenia), pokornie i uprzejmie zwracam uwagę, że ja nie faszyzm z antysemityzmem porównuję! Porównuję sposób w jaki tymi diametralnie różnymi pojęciami (pojęciami, a nie zjawiskami!) operują współcześni nam „magicy” i co z tego wynika, z tym w jaki sposób operowano pojęciem „faszyzmu”. Jednocześnie absolutnie nie przeczę temu, że antysemityzm istnieje. Tak, on istnieje i to właśnie we właściwym tego pojęcia znaczeniu – nie wiem czy na świecie (pomimo przeróżnych deklaracji) istnieje chociaż jedno państwo w stu procentach wolne od antysemityzmu.

O „antysemityzm”, często przy użyciu przeróżnych machinacji logicznych (o tym za chwilę), oskarża się dzisiaj ze szczególnym upodobaniem chrześcijan, szczególnie katolików (rzadziej prawosławnych, protestantów, muzułmanów), wszelkiej maści tradycjonalistów, sceptycznie nastawionych do przeróżnych ideologii, krytyków działań organizacji i aktywistów żydowskich, niezgodnych z przeróżnymi aspektami polityki Izraela i wielu, wielu innych. Zgoda – te oskarżenia bywają uzasadnione. Jednak bywa i tak, że są one bezsensowne i stanowią jedynie próbę „przylepienia łaty” i zohydzenia oskarżanego. Takie zaś używanie „antysemityzmu” skutkuje negatywnie co najmniej na dwa sposoby. Po pierwsze – oczernia, zadaje ból, szkodzi oskarżanemu. Po drugie (już wspominałem) – coraz bardziej „rozmywa” pojęcie antysemityzmu, relatywizuje kategorie pozwalające na jego użycie, akceptuje coraz większy brak odpowiedzialności w szafowaniu tymże, co w sumie prowadzi zarówno do jego spowszednienia jak i do utraty wagi.

Aby nie ograniczać się do opisywania moich sądów poczynię „logiczny rozbiór” jednego z najbardziej powszechnych o „antysemityzm” oskarżeń. Rozpowszechniona i znajdująca szeroką popularność jest teza, jeśli ktoś jest katolikiem, to jest „antysemitą”. Stop! Wiem że to bezsens, w który ci, którzy są wierni zdrowemu rozsądkowi nie wierzą! Jednakże funkcjonują (i to całkiem liczne) środowiska podobne utrzymujące. Mniejsza z tym dlaczego podobne głoszą – nie miejsce i nie czas na rozważania o tym. Zamiast tego proponuję zajęcie się sposobem w jaki teza o katolickim „antysemityzmie” jest uzasadniana.

Najistotniejszy błąd to nieuzasadniona generalizacja. Ze smutkiem przyznaję, że w Kościele katolickim są także i prawdziwi antysemici. Przypisują oni Żydom wszelakie grzechy (historyczne i współczesne), popełnione i niepopełnione, widzą w nich wszelakie zło, a nawet są i tacy, którzy wierzą w autentyczność „Protokołów Mędrców Syjonu”. Jednakże zarówno to, że w swojej historii Kościół katolicki dyskryminował i prześladował Żydów (przepraszał za to Ojciec Święty Jan Paweł II), jak i to, że obecnie w KK funkcjonują także i antysemici, absolutnie nie jest podstawą do twierdzenia tego, że każdy katolik jest antysemitą. To bzdura, podobnie jak twierdzenie, że każdy fundamentalny muzułmanin jest potencjalnym terrorystą (to słowo „potencjalnym” jest często pomijane), a każda rodzina korzystająca z pomocy socjalnej to rodzina nierobów.

Nieuzasadniona generalizacja, zwłaszcza gdy jest stosowana „stopniowo”, pozwala eliminować jedno, uwydatniać drugie i w końcu wypaczyć obraz rzeczywistości w dowolny sposób. Stosując ją (wspólnie z błędem „non sequitur” – o nim zaraz) można „logicznie” dowieść, że sami Żydzi są „antysemitami”. W Izraelu istnieje bowiem religijna grupa Żydów krytykująca istnienie państwa Izrael. Na podstawie tego, przy zastosowaniu najpierw „non sequitur” (za chwilę o tym), a następnie przy użyciu nieuzasadnionej generalizacji można pozwolić sobie na stwierdzenie, że Żydzi to „antysemici”. I wszystko to niby „logicznie”, tyle, że przecież nie wytrzymuje krytyki zdrowego rozsądku.

Wspomniany już błąd formalny logicznego wnioskowania „non sequitur” tłumaczy się jako „nie wynika”. Sprawa w tym, że nie zawsze, prawdziwe przesłanki są wystarczające do sformułowania prawdziwego wniosku. Przykładowo wygląda to tak – jako, że przeciwnikami istnienia państwa Izrael są antysemici, to jeśli mamy sprawę z przeciwnikami istnienia państwa Izrael, to muszą być oni „antysemitami”. Czyżby? A co w takim razie z całkiem liczną grupą ortodoksyjnych Żydów, z przyczyn religijnych kontestujących prawo Izraela do istnienia. Żydzi „antysemici”? Przemieszanie nieusprawiedliwionej generalizacji i „non sequitur” do powstania właśnie takich i podobnych temu głupot prowadzi.

Co ciekawe, gdy tak beztrosko i nieodpowiedzialnie szafujących oskarżeniami o „antysemityzm” wciągnie się w rzeczową dyskusję, to niektórzy z nich, prawda z niechęcią, ale przyznają iż rozumieją to, że z tymi ich oskarżeniami jest coś „nie tak”. Jednak przyznają to – zazwyczaj – w prywatnych rozmowach, bez świadków, „przy kawie”, po czym… wracają do publicznego głoszenia swoich teorii. Tak się bowiem w dzisiejszym świecie dzieje, że prawda – prawdą, zdrowy rozsądek – zdrowym rozsądkiem, logika – logiką, ale – liczą się zyski. Zyski polityczne, wizerunkowe, także materialne.

Tymczasem ten prawdziwy antysemityzm, często niezauważalny, zagubiony w oceanie oskarżeń o „antysemityzm” ma się świetnie. Wszędzie! Zgoda, w jednych miejscach (państwach, społeczeństwach, narodach, religiach) „lepiej”, w innych „gorzej”. Jednak jego istnienie jest faktem, jak i faktem jest to, że po cichutku, powoli, niezauważalnie zdobywa nowych adeptów i rośnie w siłę.

Uważam, że jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest swoisty „efekt sprężyny”. Narasta zmęczenie instrumentalnymi oskarżeniami o „antysemityzm”. Używanie tego oskarżenia w celu by osiągnąć zyski (wszelakiego typu), by uniknąć krytyki, by samemu skrytykować i we wszystkich innych celach (absolutnie z przeciwdziałaniem realnemu antysemityzmowi nie związanych) zaczyna już budzić niechęć i zniecierpliwienie, a to z kolei bezsprzecznie sprzyja rozwojowi antysemityzmu. Do tego (już wspominałem) w „potopie” oskarżeń o „antysemityzm” coraz trudniej ten prawdziwy antysemityzm zauważyć. Jak więc jemu przeciwdziałać jeśli nie wiadomo z czym i kiedy ma się do czynienia? Pomyłka w ocenie i skierowanie sił przeciwko „antysemityzmowi”, a nie antysemityzmowi, oznacza zarówno ich stratę w „walce z wiatrakami” (antysemityzmu tam nie ma) jak i pozostawienie antysemityzmu bez kontrakcji (bo czas i siły są tracone na walkę z „antysemityzmem”).

Ogólne zezwolenie na używanie bezsensownych oskarżeń o „antysemityzm” zwiększa też prawdopodobieństwo, że używający ich oskarżyciele osiągną swoje cele. To kolejny problem warty odrębnego tekstu, więc poprzestanę jedynie na stwierdzeniu, że i ci oskarżyciele nie są uczciwi (chociażby dlatego, że tego sposobu „walki” się imają), ich cele też bywają moralnie wątpliwe, a i skutki zwycięstwa opłakane. Chociażby już to, że owi oskarżyciele chcą nas zmusić byśmy widzieli świat i dzieje w zdeformowanej formie – powinno budzić opór. Mój budzi, między innymi dlatego, że nie jestem antysemitą i w antysemityzmie zło widzę.

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 3 (343), 14–27 lutego 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X