Album lwowski

Album lwowski

Obowiązkowa książka na półce miłośnika Lwowa!

Album lwowski zawiera sylwetki, które zahaczają jeszcze o I Rzeczpospolitą aż po osoby, które umierają po odzyskaniu niepodległości. Moim zamiarem było pokazanie takiego przekroju – okres zaboru austriackiego poprzez życiorysy konkretnych osób.

Z Beatą Kost, dziennikarką KG, autorką książki „Album lwowski” rozmawiał Wojciech Jankowski.

Nazwa „album” sugerowałaby, że książka zawiera głownie ilustracje, fotografie…
Tak jest po części, bo moim zamierzeniem było „sfotografowanie” ważnych postaci Lwowa z XIX wieku. To jest opowieść o ludziach, którzy we Lwowie żyli dawno temu i którzy położyli szereg zasług dla tego miasta na różnych polach. Są tam aktorzy, architekci, księża, dziennikarze, felietoniści, łącznie ponad 30 sylwetek. Osoby dziś już zapomniane. Ich nazwiska niewiele mówią czytelnikom. Ale dla Lwowa mieli oni duże znaczenie, bo ich osiągnięcia, ich praca przyczyniły się do rozwoju miasta.

Chyba najwięcej opisów Lwowa dotyczy dwudziestolecia międzywojennego. To barwna epoka: kawiarnia „Szkocka”, Uniwersytet Jana Kazimierza. Chociaż z drugiej strony był to okres, kiedy miasto przeżyło odpływ osób, wyjeżdżających do stolicy, do Warszawy. Tym znanym, zasłużonym proponowano od razu po odzyskaniu niepodległości przeróżne stanowiska. I bardzo dużo poetów, naukowców, artystów wyjechało.

Beata Kost (fot. Jan Hałas)

Niektórzy twierdzą, że Lwów wręcz stracił na zjednoczeniu ziem polskich, ponieważ część elit odpłynęła do Warszawy.
Na pewno tak było. Przed I wojną światową Lwów miał status stolicy prowincji, mimo, że był pod zaborem tak jak cała reszta Polski. Fakt, że tu była stolica Galicji, przyczynił się do rozwoju miasta. Jeszcze jeden element, który przyczynił się do rozwoju polskich poczynań w XIX wieku był taki, że Austria a później Austro-Węgry były coraz słabsze i coraz mniej miały zapału, żeby walczyć z mniejszościami, które zamieszkiwały tereny wielkiego imperium. I Wiedeń po prostu odpuszczał. Od I rozbioru, przez Wiosnę Ludów 1848 roku, aż po moment, kiedy zainaugurowano autonomię dla Galicji, był to okres walk o utrzymanie polskości. Potem nastaje okres stosunkowej wolności, kiedy można było działać aktywniej. To przyczyniło się też do tego, że Polacy z innych zaborów jechali do Lwowa, by zrealizować się zawodowo. Panowała tu inna sytuacja. Tak jak po wojnie wyjeżdżano do Warszawy, tak wtedy przyjeżdżano do Lwowa. W książce jest historia Antoniego Małeckiego, znakomitego polonisty i historyka, autora świetnych opracowań z historii literatury Polski. To był autor pierwszej obszernej monografii o Słowackim. Przybył do Lwowa z Poznania.

Album zawiera sylwetki, które zahaczają jeszcze o I Rzeczpospolitą aż po osoby, które umierają po odzyskaniu niepodległości. Moim zamiarem było pokazanie takiego przekroju – okres zaboru austriackiego poprzez życiorysy konkretnych osób. Jest tu zawarty obraz terroru austriackiego, o którym często nie mamy pojęcia. Porównując pierwsze lata czy dziesięciolecia zaborów zapominamy, że zabór rosyjski aż do powstania listopadowego był przychylniejszy Polakom, niż zabór austriacki. We Lwowie wieszano więźniów politycznych, terroryzowano ludność. Zapisy cenzury były tak ostre, że w zasadzie literaci nie mogli wydawać żadnych pism. Wychodził na przykład „Dziennik Mód Paryskich” wydawany przez zwykłego krawca – Tomasza Kulczyckiego – i w tym dzienniku pisarze, poeci publikowali swoje utwory, bo nie mogli legalnie wydawać pisma, które dałoby przekrój tego, co działo się w literaturze. Od I rozbioru, gdy Lwów odchodzi od Rzeczypospolitej, następuje duży zastój. Mamy też takie zapisy, że rozbawione społeczeństwo nie do końca chyba chciało zdawać sobie sprawę z powagi sytuacji. Bale, spotkania, kontrakty – taki karnawał w okresie żałoby. Być może było to w pewnym sensie odreagowaniem. Niedługo potem mieszkańcy Lwowa poszli po rozum do głowy i zaczęli działać, by utrzymać te rzeczy, które były ważne dla Polaków. Nie było to łatwe w państwie austriackim aż do okresu autonomii galicyjskiej. Dopiero potem zaczyna się okres rozkwitu, język polski jest obecny w szkołach, w instytucjach, na politechnice i uniwersytecie, następuje rozwój stowarzyszeń. Te postacie, które pojawiają się w „Albumie” – ich „fotografie” – miały pokazać jak to wszystko odbywało się we Lwowie. Jak ważne było miasto, ile ludzie zrobili dzięki swojej zwykłej, codziennej pracy. Często Lwów kojarzy nam się ze zrywami, na przykład orlęta lwowskie, obrona Lwowa w 1939 roku. W epokach wcześniejszych wojny tureckie, kozackie itd. To te obrazki mamy w głowie i nie do końca uświadamiamy sobie, co w tym Lwowie nas tak urzeka, dlaczego to miasto było niezwykłe. A niezwykłe było dzięki ludziom, którzy tam działali.

Czy tu jest intencja odbrązowienia legendy Lwowa czy uzupełnienia naszej wiedzy?
Jeśli chodzi o XIX wiek, to nie ma legendy Lwowa. Są te późniejsze: mit batiara wykreowany w XX wieku, a z tematów poważniejszych choćby „legenda” profesora Banacha, genialnego matematyka i całej lwowskiej szkoły matematycznej. Natomiast wiek XIX, tak naprawdę, nie ma żadnych legend. Te postacie nie funkcjonują w nasze świadomości, dlatego trudno odbrązowić kogoś, kto nie ma „pomnika”. Wiadomo, że ludzie zdolni, wybitni często mają trudne charaktery. Więc są też opisy kłótliwych i złośliwych.

W czasie tej rozmowy mam wrażenie, że jest tu obecna wspólna myśl z akcją „Światełko pamięci dla Cmentarza Łyczakowskiego”, której to akcji jesteś pomysłodawczynią: żeby wydobyć z niebytu, z niepamięci osoby zasłużone dla polskiego Lwowa.
Tak. Od „Światełka” wszystko się zaczęło, przed laty pracowałam w radiu i oprowadzałam po Lwowie. Chodząc po Cmentarzu Łyczakowskim myślałam o tym, że nie pamiętamy o osiągnięciach ludzi, których tam pochowano. Czytałam o tych postaciach, prowadziłam jakieś własne poszukiwania grzebiąc w literaturze, w archiwach. I towarzyszyło mi takie przekonanie, że należy im się popularyzacja, bo mają takie fajne osiągnięcia! Przecież wiek XIX jest dla nas taką bazą. Nastąpił rozwój nauki, techniki. Były w tym okresie i wielkie osiągnięcia, ale z racji, że był to okres zaborów i kraju nie było na mapach – nie zawsze są one pokazywane jako polskie, lecz jako Austriaków, Prusaków, Rosjan. Poza tym byli to ludzie, którzy zbudowali społeczeństwo obywatelskie we współczesnym rozumieniu tego słowa, bo to co robili, często robili za własne pieniądze dla innych. Nie mieli żadnych dofinansowań, nie było żadnych projektów, które mogliby złożyć, by dofinansować gazetę, instytucję…

Beata Drozd (od lewej), Andrzej Krzysztof Kunert, Beata Kost (fot. Jan Hałas)

Możesz wskazać taką osobę, która własne pieniądze przeznaczała na taki cel?
Takich osób było mnóstwo. Najgłośniejszą i znaną postacią był chyba hrabia Stanisław Skarbek. Gmach Teatru Skarbkowskiego, który powstał z jego fundacji, istnieje we Lwowie do dnia dzisiejszego. Ogromny gmach, który Skarbek wybudował za własne pieniądze po to, by istniała scena polska. Przecież monopol miała wówczas scena niemiecka. I to on scenę polską utrzymywał, oddając tzw. lepsze dni urzędowej, niemieckiej scenie. To on wymyślił całą instytucję, dla aktorów, którzy nie mieli zabezpieczenia. Nie było funduszy emerytalnych i jego pomysłem było, aby zabezpieczyć aktorów na stare lata. W teatrze była ogromna widownia, która mogła pomieścić 1 500 osób. Zapotrzebowanie na teatr było i to był człowiek, który odpowiedział na to zapotrzebowanie. Ale on był akurat zamożny, a mieliśmy i takie postacie, które żyły wręcz na granicy ubóstwa działając społecznie. Sylwetka Skarbka nie pojawiła w tej książce, ale na pewno pojawi się w następnych częściach.

Podobną postacią jest założyciel Ossolineum – Józef Maksymilian Ossoliński. Tak naprawdę począwszy od największych instytucji po najmniejsze stowarzyszenia, inicjatywy, wszystko były finansowane z prywatnych pieniędzy tych osób, które chciały cokolwiek robić: prasa, stowarzyszenia, kursy, szkoły, budowa pomników. Proszę sobie wyobrazić, jaka musiała być świadomość tych ludzi.

Przykładem tego też jest polska prasa w XIX wieku we Lwowie?
Polska prasa w XIX wieku prawie w całości była finansowana przez osoby prywatne, bez żadnych dofinansowań. Jedyną gazetą urzędową była Gazeta Lwowska, która drukowała różnorakie ogłoszenia, okólniki, również te, które przychodziły z Wiednia. Gazetę Lwowską musiał prenumerować każdy urząd, każda instytucja, więc gazeta radziła sobie całkiem dobrze. Miała też znacznie więcej prenumeratorów. Cała reszta, a tych gazet było naprawdę bardzo dużo, (były w tym nawet gazety wychodzące rano i po południu) nie miała takiej korzystnej sytuacji…

Wtedy wychodziły już zapomniane popołudniówki…
W naszym współczesnym pojęciu w tym okresie nic się nie działo, bo nie było radia, telewizji, Internetu i gwiazd, o których można by było poplotkować. Wychodziły więc popołudniowe wydania gazet, które uzupełniały wiadomości z miasta i kraju. Dzienniki miały żywot dłuższy lub krótszy. Od gazet codziennych po miesięczniki, po gazety branżowe typu „Bartnik” czy „Hodowca” – to wszystko były tytuły prywatne. Często funkcjonowały kilka lat, bywało, że radziły sobie dłużej. Zależało od zasobności wydawcy, bo utrzymywały się dzięki prenumeratorom i reklamie.

Jakie zasłużone w historii miasta osoby przyjechały do Lwowa z Warszawy?
Tych osób było bardzo dużo. Kilka z nich pojawia się w „Albumie”. Trzeba pamiętać, że Lwów był miastem, do którego trafiali powstańcy po powstaniu listopadowym i styczniowym. Pierwsza fala warszawiaków i ludzi z terenu zaboru rosyjskiego przybyła tuż po zakończeniu powstań. Uciekali tu uczestnicy powstania przez branką, przed zesłaniem, przed represjami. Druga fala – to byli uczestnicy powstań, którzy przeżyli zesłanie i z zesłania wracali miedzy innymi do Lwowa, bo tu było spokojniej.

Ci zesłańcy wracali do swoich domów?
Nie mogli znaleźć zatrudnienia, nie mogli ułożyć sobie życia zawodowego, więc to często było wymuszone. Trzecia fala to byli emigranci, powstańcy, którzy uciekali na Zachód, najczęściej do Francji i z Francji jechali do Lwowa. Były też postaci, których losy zupełnie inaczej się potoczyły. Przypomnę tu poetę Karola Brzozowskiego, spędził dzieciństwo na terenie dzisiejszych warszawskich Młocin. Rodzina przeniosła się do Sejn i tam dorastał. Ale jego dorosłe życie było związane z Azją. To był taki człowiek renesansowy. Miał wykształcenie rolnicze i techniczne, zasłynął jako inżynier. Sam o sobie mówił, że „odrutował Turcję jak rozbity garnek”. Zajmował się tam zakładaniem telegrafu, wymyślał sposoby na meliorację terenów uprawnych, wdrażał te rzeczy na terenach dzisiejszej Turcji czy Iraku. Założył rodzinę w dość późnym wieku, żona był pół-Arabką pół-Francuzką. Stwierdził w pewnym momencie, że dzieci chciałby wychowywać wśród Polaków. Z żoną i z dwoma synami osiadł we Lwowie. Synowie to Wincenty i Stanisław Brzozowscy, legendy Młodej Polski i polskiego symbolizmu. A ojciec jest zapomnianą osobą… szkoda, bo jego życiorys to materiał na biografię. Był dość znanym poetą. Pisał utwory sceniczne, które były wystawiane w Teatrze Wielkim. We Lwowie mówiono o jego stanach depresyjnych, o tym, że „został naznaczony wschodnim fatalizmem” i na pewno wschodem był przesiąknięty. Karol Brzozowski do końca życia mieszkał we Lwowie. Tu zmarł, jest pochowany na Cmentarzu Łyczakowskim.

Warto też wymienić Anielę Aszpergerową. Wybitna aktorka. Taka wcześniejsza Helena Modrzejewska, która za granicę nie wyjechała. Krytycy austriaccy dogryzali chętnie w komentarzach, że gdyby Aszpergerowa wyjechała do Wiednia, to „byście zrozumieli, jaką macie sławę”. A ona mimo ciekawych propozycji została we Lwowie. Była warszawianką z urodzenia, a do Lwowa trafiła dość przypadkowo. Pracowała w Wilnie, kiedy jeden z dyrektorów sceny lwowskiej poszukiwał aktorki i tak Aszpergerowa trafiła do Lwowa. Tu zrobiła karierę. Całe jej życie było związane z Teatrem Skarbkowskim, na scenie którego od początku, od otwarcia w latach 40. XIX wieku, aż do zamknięcia sceny w 1900 roku grała. Ten teatr był jej domem. Wspominała o niej Helena Modrzejewska, która – jak sama pisała w listach – wiele od Aszpergerowej się nauczyła. Jako ciekawostkę mogę dodać, że Aniela Aszpergerowa jest prababką wybitnego angielskiego aktora, Johna Gielguda. Aszpergerowa to arcyciekawa postać i również zaangażowana społecznie. W trakcie powstania styczniowego np. organizowała loterie dla powstańców i za swoje zaangażowanie została aresztowana.

Dlaczego warto sięgnąć po „Album lwowski”?
To są opowieści o ludziach zasłużonych dla Lwowa. W książce Czytelnik znajdzie też dużo materiału ilustrującego życiorysy tych ludzi, bo tak właśnie „albumowo” chciałam podejść do tego tematu. Pokazać też materiały ikonograficzne związane z nimi, portrety, wycinki z gazet, zdjęcia miejsc, z którymi byli związani. To książka przeznaczona raczej dla osób, które interesują się Lwowem, może też dla tych Czytelników, którzy interesują się XIX wiekiem.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 3 (247) 16-29 lutego 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X