80 lat temu rozpoczęto Operację Polską NKWD

Wciąż mało wiemy w Polsce o zbrodni NKWD na Polakach zamieszkujących Związek Sowiecki, o pracach historyków nad poznaniem tych mordów.

O tym i o stosunkach polsko-ukraińskich oraz o nowym polskim paszporcie dr Łukasz Adamski, wicedyrektor Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia rozmawiał z Wojciechem Jankowskim.

W tym roku obchodzimy smutną rocznicę – 80 lat od rozpoczęcia Operacji Polskiej. Wiedza w Polsce o tej zbrodni jest wciąż bardzo mała. Czym była Operacja Polska?
Tak zwana Operacja Polska NKWD była szeroko zakrojoną akcją represji wobec osób, które w przekonaniu władz sowieckich, zwłaszcza NKWD, były na usługach wywiadu polskiego. W praktyce oznaczało to masową eksterminację Polaków – obywateli sowieckich. Trzeba podkreślić, że Polacy mieszkający na obszarach sowieckiej Ukrainy i Białorusi, a także w takich tradycyjnych skupiskach jak Leningrad, Moskwa, czy inne większe miasta rosyjskie oraz Kaukaz stali się ofiarami sowieckich czystek, ale rozstrzeliwano wtedy również przedstawicieli innych narodów, zwłaszcza Białorusinów, Ukraińców, Żydów czy Rosjan, wszystkich tych, których paranoja sowiecka podejrzewała o współpracę z polskim wywiadem. W praktyce było to także ludobójstwo na etnicznych Polakach zamieszkujących Związek Sowiecki. Centrum Polsko-Rosyjskie Dialogu i Porozumienia powołało rok temu dość duży zespół badawczy, który ma na celu zbadanie szczegółów tej akcji. Warto też przypomnieć takie nazwiska, jak profesor Mikołaj Iwanow, który jako pierwszy starał się przywrócić Polakom wiedzę o tej zbrodni, czy Tomasz Sommer, czy działaczy rosyjskiego Memoriału. Według nich ofiar było przynajmniej 111 tysięcy. Domniemamy, że przytłaczająca większość to byli Polacy. Ponadto przynajmniej 30 tysięcy było poddanych innym represjom. Zostali skazani na pobyt w łagrach, gdzie również umierali.

Jaki był przebieg tej zbrodni? Aresztowania, wywózki, rozstrzeliwanie…
Rozkaz 00485, który został wydany przez Jeżowa 80 lat temu, a także kolejny rozkaz 00486, który został wydany kilka dni później, a dotyczył rodzin osób represjonowanych, wskazywał poszczególne kategorie ludzi, których należało aresztować i w zależności od stopnia „winy” skazać bez sądu na rozstrzelanie lub na wywózkę. Dlaczego powiedziałem „bez sądu”? Decyzję czy kogoś rozstrzelać podejmował prokurator oraz przedstawiciel miejscowego NKWD, ewentualnie jeszcze sekretarz partii. To były tak zwane dwójki i trójki. Przebiegało to w ten sposób, że aresztowano na przykład Polaków, działaczy na Marchlewszczyźnie lub Dzierżyńszczyznie, czyli w zlikwidowanych obwodach autonomicznych na terenie sowieckiej Ukrainy i Białorusi. W miastach po prostu przychodziło NKWD i aresztowało ich, i albo przewożono do więzienia, gdzie poddawano przesłuchaniu, albo te osoby bez przesłuchania były rozstrzeliwane. Jest to przerażająca zbrodnia, o której w Polsce mało się wie. Dlaczego mało się wie? Operacja trwała od sierpnia 1937 roku do 1938 roku. Największa intensyfikacja była jesienią 1937 roku. Ludność Związku Sowieckiego była tak zastraszona, że możliwości przekazania informacji za granicę były wyjątkowo ograniczone. Informacje nie docierały do Polski, albo docierały w formie szczątkowej, która nie pozwalała posiąść wiedzę o skali tej zbrodni. Pod ścianę szli nie tylko Polacy, ale także inni. Polska dyplomacja była pod ścisłą inwigilacją sowieckich służb i w tym momencie właściwie nie miała już kontaktów, bo rozmowa z polskim dyplomatą w latach 30. była powodem, by kogoś rozstrzelać czy zesłać do łagrów. Źródła kontaktowe były zatem bardzo ograniczone i myślę, że polska dyplomacja nie miała wyobrażenia o skali tej zbrodni. Nie zapominajmy, że w niespełna w rok po zakończeniu tzw. Operacji Polskiej NKWD rozpoczęła się II wojna światowa, która przyćmiła wszystko inne. Trzeba pamiętać, że ci Polacy byli obywatelami Związku Sowieckiego, to byli często chłopi, robotnicy albo miejscowi komuniści, dziennikarze polskojęzycznych gazet, które się ukazywały w latach trzydziestych w Związku Sowieckim. Krewni ofiar tych represji nie mieli jak przekazać swojej wiedzy. Wszystko to spowodowało, że zaczęliśmy się dowiadywać o tym dopiero na początku lat dziewięćdziesiątych. Profesor Uniwersytetu Opolskiego Mikołaj Iwanow jako pierwszy zaczął pisać, że Polacy zostali poddani tak strasznej zbrodni. Sejm w 2009 roku uznał Operację Polską za akt ludobójstwa. Dopiero teraz, w osiemdziesiątą rocznicę, gdy stan badań posunął się do przodu, mamy faktycznie możliwość upowszechnienia wiedzy o tej sowieckiej zbrodni. Jak my to robimy? Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia wraz z Instytutem Pamięci Narodowej uruchomiło portal popularno-naukowy, na którym można na przykład posłuchać jeszcze żywych świadków, dzieci osób represjonowanych, można tam również zapoznać się ze statystykami, obejrzeć dokumenty, jest tam również czterominutowy film poświęcony Operacji Polskiej. Jest to portal operacja-polska.pl.

Na tej stronie po przejrzeniu statystyki można zobaczyć ogrom tej zbrodni. Przede wszystkim mówimy o terenach dzisiejszej Białorusi i Ukrainy, ale w najodleglejszych zakątkach ZSRS, na przykład w Jakuckiej, Czeczeńsko-Inguskiej czy Czuwaskiej Autonomicznej Socjalistycznej Republice Sowieckiej mordowano ludzi na podstawie tego rozkazu.
Oczywiście. Każdego można było zamordować, najważniejsze, żeby były odpowiednie limity, żeby zastraszyć społeczeństwo. Poza tym pytanie, co wywołało Operację Polską, jest wciąż otwarte. Myślę, że po badaniach, które prowadzi CPRDiP wespół z badaczami z Rosji, Ukrainy, Białorusi, uda się postawić pewne hipotezy… Nawet z punktu widzenia interesów Stalina wymordowanie ponad 100 tysięcy ludzi pod zarzutem współpracy z polskim wywiadem to jest rzecz, która umyka próbom jakiejkolwiek racjonalizacji… To była chyba paranoja, być może sowieci bali się, że w sytuacji spodziewanej wojny, albo przeciwko Polsce tylko, albo przeciwko Zachodowi, ta ludność wznieci powstanie na tyłach armii sowieckiej. Sam oglądałem sowieckie dokumenty z lipca i sierpnia 1941 roku, które mówiły o nastrojach ludności Kijowa, z których wynika, że wielu Ukraińców cieszyło się z tego, że Niemcy napadły na ZSRS, bo gorzej niż za bolszewików już być nie może. W związku z tym nadejście Niemców mogło zapowiadać tylko jakąś poprawę. Oczywiście groza niemieckiej okupacji była również przeogromna i nastroje kijowian się zmieniły. Takie same nastroje, nadzieje na to, że armia polska wejdzie na obszary Ukrainy i Białorusi i wyzwoli Polaków, Ukraińców, Białorusinów z sowieckiego panowania, były dosyć rozpowszechnione. Inna sprawa, że Polska nie miała nigdy w planach takiej wojny, ale to mogłoby tłumaczyć decyzję mordu na tak znacznej grupie społecznej.

Spotykamy się czasem z zarzutami, że polskie służby dyplomatyczne nie informowały o tym, co się działo w tym czasie, a tym bardziej nie interweniowały.
Mam nadzieję, że zespół badawczy, który powołaliśmy, da odpowiedź na szereg pytań. Chciałem zaznaczyć, że wydamy szereg dokumentów, jeden o sytuacji w Rosji, jeden o Ukrainie, Białorusi i czwarty o polskich reakcjach, co się wówczas w Polsce działo, co do Polski przenikało. Dopiero po wyjściu ostatniego tomu będzie można odpowiedzieć w sposób przekonujący. Moja robocza hipoteza byłaby taka, że nawet w czasie Wielkiego Głodu na Ukrainie dyplomaci mogli jeszcze podróżować i były jeszcze jakieś kontakty z Ukraińcami, którzy informowali co się działo – wystarczyło zresztą wyjść na ulicę w Charkowie, by zobaczyć co się dzieje: tysiące zagłodzonych, umierających ludzi. To dyplomaci mogli zobaczyć na własne oczy, natomiast trudno było – tak myślę – dotrzeć do informacji, że co tydzień jakieś sto osób jest aresztowanych z powodu związków z polskim wywiadem i natychmiast rozstrzeliwanych. Ci ludzie przecież nie stawali przed żadnym sądem, to odbywało się tak, że „dwójki” albo „trójki” zatwierdzały sporządzone przez NKWD albo prokuraturę listy ludzi przeznaczonych do rozstrzelania. Potem aparat NKWD brał tych ludzi i rozstrzeliwał, czy to w więzieniu, czy w miejscach egzekucji, w nocy. Polskim służbom wszystko to było trudno widzieć i raportować. Pod koniec lat trzydziestych możliwości normalnej pracy dyplomatycznej były skrajnie ograniczone. Pamiętajmy, że po 17 września zamordowano nawet polskiego konsula – Jerzego Matuszewskiego. A wcześniej polski konsulat był absolutnie obstawiony, polscy zaś konsulowie izolowani. Myślę, że oni po prostu nie mieli tej wiedzy.

Ukraińcy czasem w dyskusjach zarzucają, że dużo mówimy o zbrodniach na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, że zarzucamy im ludobójstwo, a tymczasem niewiele mówimy i niewiele wiemy o innych zbrodniach, które można uznać za ludobójstwo. To jest zarzut nietrafny. To, że Ukraińska Powstańcza Armia przeprowadziła czystkę etniczną na Wołyniu i w Galicji Wschodniej w latach 1943-44, która spełnia wszystkie znamiona ludobójstwa, tak jak zostało ono skodyfikowane w 1948 roku, nie oznacza, że my w Polsce nie wiemy o innych przypadkach ludobójstw na Polakach.

To jest przede wszystkim Operacja Polska NKWD, to jest też zbrodnia Wielkiego Głodu, której ofiarami byli też Polacy. Wielki Głód został uznany przez polski Sejm za ludobójstwo w 2006 roku. Ogromną rolę w polskiej pamięci historycznej odgrywa zbrodnia katyńska, represje sowieckie 1939-41, czy po 1944 roku.

Natomiast hasło „Wołyń” u przeciętnego Polaka wywołuje od razu złe konotacje, a Operacja Polska już nie.
Istnieją dwa aspekty tej sprawy, dlaczego hasło „Wołyń” wywołuje takie emocje. Myślę, ze nawet nie z powodu tego, że nacjonalistyczna ukraińska partyzantka przeprowadziła tak ogromną zbrodnię, ale dlatego, że współczesne państwo ukraińskie i ukraińskie elity, z którymi Polska i Polacy bardzo przecież sympatyzują i popierają w obliczu agresji ze strony Rosji, chcą budować swoją tożsamość na kulcie UPA. Panuje u nas niezrozumienie, jak demokratyzujące się i europeizujące państwo chce oprzeć tę tożsamość o biografie ludzi splamionych takimi zbrodniami. Wobec państwa ukraińskiego są stawiane znacznie wyższe standardy, niż wobec putinowskiej Rosji. Ta ostania prowadzi manipulację historyczną, ponadto narusza prawo międzynarodowe, najeżdża na sąsiednie kraje – na Gruzję, na Ukrainę, wobec tego nie spodziewamy się tego, by władze rosyjskie nagle potępiły Operację Polską NKWD i ujawniły wszystkie dokumenty. I może jest to jeden z powodów, dla których Wołyń wywołuje większe emocje. Należy dodać jeszcze, że o Wołyniu wiemy już bardzo dużo, a o Operacji Polskiej wciąż za mało.

Co historycy zrobią w tym roku, w osiemdziesiątą rocznicę, by ta wiedza dotarła pod strzechy?
Po pierwsze, to działania popularyzatorskie, które podjęliśmy z IPN – zachęcam raz jeszcze wszystkich do odwiedzenia portalu. Po drugie, to jest inicjatywa samego Polsko-Rosyjskiego Centrum Dialogu i Porozumienia – tworzymy bazę ofiar. Tak się składa, że nikt w Polsce, ani na świecie nie próbował stworzyć bazy danych. Uruchomiliśmy ją 11 sierpnia, w rocznicę złowieszczego rozkazu. Baza jest dostępna pod adresem ofiaryterroru.pl. Ten spis będzie sukcesywnie uzupełniany, ale już teraz liczy kilkadziesiąt tysięcy nazwisk. Można wyszukiwać na przykład po nazwisku, na przykład po wpisaniu mojego nazwiska „Adamski” wyjdzie kilku Adamskich pomordowanych w 1937 i 38 roku. Jest tam informacja, kto zginął, kiedy został aresztowany, kiedy go zamordowano. Wszystkie osoby, które mają jakieś nowe informacje, dokumenty na temat Operacji Polskiej, albo mają informacje o krewnych, którzy padli ofiarą tych czystek i których nie ma w tej bazie, prosimy o kontakt z nami! Na stronie jest formularz, dzięki któremu będą mogli Państwo tę bazę uzupełniać, albo prosimy po prostu o kontakt z naszą instytucją: Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Muszę Panu zadać to pytanie: nazwa Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia brzmi tak, że ciarki przechodzą po plecach. Dlaczego jest właśnie taka?
Nazwa jest taka, bo tak chciał ustawodawca, czyli polski Sejm, który w 2011 roku przyjął stosowną ustawę. Może to, osobiście to rozumiem, wywoływać u Ukraińców niedobre skojarzenia z nazwą, ale nie z samą działalnością instytucji, która jest także bardzo proukraińska. Natomiast taka nazwa obiektywnie jest potrzebna, bo Polska naprawdę potrzebuje dialogu i porozumienia z Rosjanami. Oczywiście dialog z putinowską Rosją jest skrajnie trudny, dodajmy, nie z polskiej winy. Cały czas podtrzymujemy kontakty z rosyjskim społeczeństwem obywatelskim. Bez mrówczej pracy badawczej wielu Rosjan wiedzielibyśmy o Operacji Polskiej znacznie mniej. Tych ludzi trzeba wspierać, bo oni pracują w warunkach o wiele trudniejszych, niż Polacy. Ich bezpieczeństwo osobiste, w wyniku prowadzenia rzetelnych prac badawczych, jest zagrożone. Sama idea wzajemnego porozumienia jest najbardziej chrześcijańska i wypływa z polskiej racji stanu. Nie oznacza to jednak, że ten dialog miałby być bezwarunkowy. Chcemy raczej pokazać Rosjanom i rosyjskiemu społeczeństwu obywatelskiemu, że dobrosąsiedztwo jest długoterminowym, bardzo pożądanym celem.

Warto przy tej okazji wymienić rosyjskie nazwiska, zasłużone dla rozpowszechnienia wiedzy o Operacji Polskiej…
To jest na przykład Nikita Pietrow, redaktor jednego z tomów, który wydamy o Operacji Polskiej. Jest to również szef Memoriału rosyjskiego Arsenij Rogiński. Historycy, którzy gromadzą dla nas dokumenty, opracowują bazy danych. Takich badaczy mamy na Białorusi, na Ukrainie. Wypada tu powiedzieć, że archiwum Służby Bezpieczeństwa Ukrainy, zwłaszcza dyrektor Andrij Kohut, są nam bardzo życzliwi i wedle swoich możliwości pomagają w badaniach. I słusznie, bo parafrazując polskie hasło, było to nieszczęście wasze i nasze.

Bierze Pan również często udział w dyskusjach polsko-ukraińskich. Jaki jest Pana zdaniem w tej chwili stan stosunków między naszymi narodami?
Są coraz bardziej napięte. Z drugiej strony, myślę, że przekazy medialne wyolbrzymiają ich znaczenie. To, co Polskę i Ukrainę dzieli, to wizja historii. Ukraina chce budować swoją tożsamość w trudnym momencie mobilizacji społeczeństwa przeciwko rosyjskiej agresji na działaczach OUN i UPA, czyli ludziach, którzy chcieli niepodległej Ukrainy i to dla Ukraińców jest ważne, ale posługiwali się przy tym zbrodniczymi metodami, które nie mogą być obiektem kultu. To musi wywoływać w Polsce reakcje. Druga rzecz – to napięcia na tle inicjatywy Trójmorza. Ukraińcy postrzegali to jako próbę tworzenia antyrosyjskiego sojuszu państw Europy środkowej oraz Ukrainy. Nie mogło to nastąpić z powodów obiektywnych, bo większość państw, zwłaszcza Węgry, Słowenia, Austria, nie dołączyłyby do takiej inicjatywy. W związku z tym została ona przekształcona w pewnego rodzaju grupę w łonie Unii Europejskiej, która ze względu na wyzwania polityki regionalnej chce ściślej koordynować swoją współpracę. Taka była istota niedawnego szczytu Trójmorza w Warszawie. Skądinąd wiemy, że ukraińskie władze, zwłaszcza prezydent Poroszenko, bardzo źle to przyjęli. Występuje też, dostrzegam to od dawna, lekceważenie roli Polski, lekceważenie polskich uwag co do ukraińskiej polityki historycznej ze strony ukraińskich elit – i intelektualnych, i w dużej mierze politycznych. Oczywiście są ukraińscy dyplomaci i politycy, którzy są zainteresowani dobrymi relacjami z Polską, ale myślę, że dla wielu ukraińskich elit Polska nie jest bliskim emocjonalnie sąsiadem i sojusznikiem. W związku z tym wielokrotnie w ciągu ostatnich dziesięciu lat polskie postulaty przez Ukraińców były lekceważone.

To są ostro zarysowane uwagi odnośnie strony ukraińskiej. Proszę podać przykłady.
Choćby złożona obietnica poprawy jednego z punktów jednej z ustaw dekomunizacyjnych, które były przyjęte w 2015 roku (skądinąd kilka godzin po wizycie prezydenta Bronisława Komorowskiego). Literalne odczytywanie stanowi punkt o penalizacji za krytykę sensu działalności UPA. Odczytując dosłownie, osoba, która podważa sens działalności UPA, powinna zgodnie z ukraińskim ustawodawstwem być karana. Władze polskie wielokrotnie prosiły, żeby ten punkt zmienić. Były wielokrotne obietnice zmiany, minęły ponad dwa lata i nic się nie zmieniło. Inny przykład: polska dyplomacja chciała zaprezentować na zamkniętym pokazie film „Wołyń” Wojciecha Smarzowskiego. Wówczas na usilną prośbę władz ukraińskich, które bały się o bezpieczeństwo uczestników projekcji, pokaz miał być przesunięty. Rozumiałbym, gdyby był przesunięty o kilka dni, kilka tygodni. Minęły miesiące, a film wciąż nie jest pokazany. Takich sytuacji jest wiele, miały one miejsce, gdy premierem był Donald Tusk, a ukraińską premier była Julia Tymoszenko. Już wówczas widać było pewnego rodzaju lekceważenie (w każdym razie rzeczy, które były odbierane przez stronę polską jako lekceważenie). Mogły one wynikać z innych przyczyn, braku koordynacji, czy indolencji. Narastało jednak u polskich elit przekonanie, że Polska ciągle coś daje, a Ukraina niewiele daje w zamian. Teraz na tle tych kwestii historycznych jest stan, który można opisać jako komendę „sprawdzam”. Jak mocną podstawę miały stosunki polsko-ukraińskie? Okazuje się, że częściowo były budowane na piasku, na iluzji wzajemnych obietnic. Widać też, że istnieje potrzeba wzmocnienia dialogu i wznowienia dialogu, ale na innych zasadach.

Litwa i Ukraina mają do nas pretensje, że w nowym paszporcie, który ma być wydany na stulecie odzyskania niepodległości po I wojnie światowej, będą, o ile zechcą tak głosujący w internecie, ilustracje przedstawiające Cmentarz Lwowskich Orląt i Ostrą Bramę.
Paszport jest dokumentem urzędowym, w związku z tym w paszporcie nie powinno być żadnych niepotrzebnych, czy kontrowersyjnych informacji. Rozumiem chęć upamiętnienia ważnej rocznicy, ale nawet ten plebiscyt, podczas którego możemy zagłosować za poszczególnymi symbolami, wywoła napięcia, bo dlaczego będzie Paderewski, a nie będzie Witosa? Lub na odwrót. Ja osobiście wolałbym, by w paszportach niczego nie było. Argument, że Ukraina i Litwa będą miały z powodu paszportu urazę wobec Polski i wywoła to duże kontrowersje w oczach tamtejszej przewrażliwionej opinii publicznej, też w jakimś stopniu mnie przekonuje, żeby zrezygnować z tego. Chciałbym jednak zaznaczyć, że to jest również spór o to, czy Polska ma prawo pamiętać o polskości ziem położonych poza granicami Polski. Czy ma prawo pamiętać o polskości Lwowa? Czy ma prawo pamiętać o polskości Wilna? Polska ma prawo pamiętać tak samo, jak narody sąsiednie mają prawo upamiętniać swoje miejsca. Na przykład Ukraińcy mają prawo pamiętać o Chełmie, czy o Drohiczynie, gdzie był koronowany pierwszy i jedyny król ukraiński Daniel Halicki, o górze zamkowej w Chełmie. Ormianie pamiętają o górze Ararat. W wielu hymnach narodowych są wspomniane miejsca leżące poza granicami – choćby w drugiej zwrotce ukraińskiego hymnu jest mowa o zjednoczonej Ukrainie od Sanu po Don. Don nie leży, podobnie jak San, na terytorium Ukrainy, a nie słyszałem, żeby ta druga zwrotka hymnu Ukrainy, która była śpiewana do 2003 roku, wywoływała tak histeryczne reakcje. Podsumowując: uważam, że ze względu na dobro naszych relacji z sąsiadami lepiej zrezygnować z tych symboli w paszportach. Natomiast jestem za tym, by Polacy mieli prawo upamiętniać swoje dziedzictwo, położone na dawnych Kresach, tak jak Ukraińcy, Białorusini, czy Niemcy mają prawo pamiętać o swoim, że Przemyśl, Chełm były miastami związanymi historycznie także z Ukrainą, jak Królewiec z Niemcami… Dziwią mnie aż takie emocje.

Dziękuję za rozmowę.

Wywiad został zapisany 12 sierpnia w Programie Wschodnim Radia Wnet. Zapraszamy Państwa od odwiedzania strony operacja-polska.pl!

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 17 (285) 12-28 września 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X