30 lat Polskiego Konsulatu we Lwowie Konsul Włodzimierz Woskowski podnosi flagę przy konsulacie (fot. archiwum KG)

30 lat Polskiego Konsulatu we Lwowie

Środa, 22 lipca 1987 roku. Ten dzień był niezwykłym i wzruszającym dla wszystkich obecnych przy oficjalnym otwarciu Agencji Konsularnej PRL we Lwowie.

W tym mieście, po raz pierwszy od czasów II wojny światowej na maszt przed budynkiem przy ul. Iwana Franki 110 ówczesny konsul Włodzimierz Woskowski wciągnął biało-czerwoną flagę.

Placówkę dyplomatyczną od razu nazywano konsulatem. Ciągnęli do niego interesanci z terenów Ukrainy Zachodniej i z Polski. Pierwszy polski konsul miał oko i wyczucie na bezinteresownych zwolenników współpracy i pojednania ukraińsko-polskiego i polsko-ukraińskiego. Konsulat szybko stał się miejscem owocnych spotkań ludzi różnych narodowości i wyznań, często też o różnych poglądach politycznych. Nie zapominajmy, że jeszcze istniał Związek Sowiecki, system komunistyczny miał się nie najgorzej i nawet we Lwowie „nie było widać światła w tunelu”. Tymczasem Polska kojarzyła się tutaj z „Solidarnością”. Władze patrzyły na to ze strachem, opozycja z nadzieją. W okresie lat 60-80. XX wieku Polska dla wielu tutejszych mieszkańców była „oknem” za Zachód. Dlatego tak szybko polski konsulat we Lwowie zdobył popularność i zaufanie.

W ścianach tego pierwszego konsulatu codziennie, nawet bez przerw na sobotę-niedzielę, omawiano wiele trudnych spraw dotyczących sytuacji Polaków na terenie obszernego okręgu konsularnego (8 obwodów) i relacji polsko-ukraińskich. Nie bez udziału polskiego konsulatu udało się uniknąć szeregu prowokacji, m.in. powołania Interfrontu na wzór Litwy i Łotwy. To właśnie w tym domku konsularnym po wielu spotkaniach, rozmowach i dyskusjach zaakceptowano zasady działania Towarzystwa Kultury Polskiej Ziemi Lwowskiej i zwrócono uwagę na kandydaturę jego pierwszego prezesa.

„Przyjdź do konsulatu, zobaczysz swego biskupa” – usłyszałem jakoś w słuchawce głos konsula Woskowskiego. Tak zapoznałem się z Administratorem Apostolskim w Lubaczowie pasterzem lwowskim Marianem Jaworskim i jego kanclerzem ks. Marianem Buczkiem, później biskupem.

Z ostatnią nadzieją przychodziły do polskiego konsulatu liczne delegacje parafialne, i w jakiś sposób załatwiano ich sprawy: władze komunistyczne z ciężkim sercem i niechęcią, ale oddawały jednak Polakom zniszczone kościoły. Rozpoczęto też wysyłać dzieci na kolonie letnie do Polski.

W tej placówce dyplomatycznej poznałem wielu wybitnych przedstawicieli nauki i kultury polskiej, m.in. słynnego „Jurka”, pisarza i scenarzystę filmowego Jerzego Janickiego. Potrzebował pomocy podczas pracy nad filmem dokumentalnym o zagładzie profesorów polskich na Wzgórzach Wuleckich we Lwowie i uszanowaniu ich pamięci.

Innym razem, przed wizytą oficjalnej delegacji z Warszawy, poproszono mnie o pomóc w zlokalizowaniu miejsca zniszczonej w 1944 roku polskiej wsi Huta Pieniacka. Wsiedliśmy do „Poloneza” i pojechaliśmy. Po kilku godzinach błądzenia i rozmów z kołchoźnikami znaleźliśmy fundamenty kościoła, resztki nagrobków kamiennych, a w zaoranym polu drobne resztki kości i naczyń domowych.

Gdyby spisać wspomnienia wszystkich, kto wówczas mniej czy więcej razy przestępował progi konsularne, mielibyśmy bardzo ciekawą kronikę, podstawę dla książek czy filmów fabularnych. Zmieniali się konsulowie i rosła ich liczba, bo przybywało pracy i zabrakło pomieszczeń w małym budynku. Wzniesiono nowy gmach Konsulatu Generalnego RP we Lwowie. Konsulat stał się też dobrą szkołą dla polskiej kadry dyplomatycznej.

„Proszę przekazać szczere życzenia wszystkim pracownikom Konsulatu, a zwłaszcza jego kombatantom” – napisał w liście do redakcji Kuriera Galicyjskiego Sergiusz Tarchanow z Odessy. Jego śp. małżonka Ewa pracowała w pierwszej ekipie konsularnej. „Zawsze będziemy pamiętać ten historyczny dzień otwarcia polskiego konsulatu we Lwowie” – zaznaczył.

Konstanty Czawaga

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X