Żołnierze starego Stanisławowa. Część II Żołnierze chorągwi pancernej (archiwum autora)

Żołnierze starego Stanisławowa. Część II

Dowódców stanisławowskiego garnizonu historycy jeszcze jako-tako wspominają. Ale na temat oddziałów i jednostek, z których składał się garnizon, mamy niestety prawdziwą „blokadę informacyjną”.

Jakie oddziały stacjonowały w mieście, ilu było żołnierzy, gdzie mieściły się koszary – na te pytania nie daje odpowiedzi żaden kronikarz. A jednak niektóre dane o wojskach w Stanisławowie udało się odnaleźć. Spróbujmy odtworzyć tę militarną łamigłówkę.

Po co płacić drożej?
Czy miał Potocki własne „prywatne” wojsko? W Rzeczypospolitej wielcy magnaci prawie nie podlegali władzy królewskiej i mieli na utrzymaniu całe armie. Właściciele Stanisławowa do biednych nie należeli, ale historycy jakoś nie sławią ich prywatnych oddziałów. Posiadali wprawdzie ochronę osobistą, i to niemałą. Historyk Czesław Chowaniec pisze, że podczas oblężenia Stanisławowa w 1676 roku garnizon liczył około 4 tys. wojska. Z nich około 2700 były to regularne oddziały, a reszta – zaciężni wojewody ruskiego, uzbrojeni mieszkańcy i „prywatny garnizon Potockiego”. Przypuszczamy, że tych „prywatnych” mogło być około kilkuset do pół tysiąca. Jest to jednak niewiele, gdy porównamy z „własną” armią Radziwiłłów, licząca do 6 tys. żołnierzy.

Z drugiej strony, Potoccy postępowali mądrze. Żołnierzom trzeba było płacić żołd – i to z własnej kieszeni. Były to koszty niemałe. Zrobili więc unik. Ponieważ stanisławowska forteca była głównym przyczółkiem Pokucia, umieścili w niej oddziały królewskie. Potoccy mogli sobie na to pozwolić, ponieważ Jędrzej i jego syn Józef Potoccy byli hetmanami koronnymi, czyli dowódcami całego wojska koronnego Rzeczypospolitej.

Pojedynek, którego nie było
Kronikarz Franciszek Karpiński często wspomina oficerów straży przedniej. Na przykład, ich dowódca pułkownik Cieński stacjonował w Stanisławowie z rodziną. Co to była za formacja? Prawdopodobnie było to coś w rodzaju dzisiejszych wojsk ochrony pogranicza. Stanisławów uważany był za miasto graniczne – granica przebiegała zaraz za Śniatyniem. Dalej ciągnęły się tereny Hospodarstwa Mołdawskiego – wasala Turcji. Z drugiej strony, za przełęczą Tatarską (ob. Jabłonicką), były tereny węgierskie, wchodzące w skład Imperium Austriackiego. Granice wymagały ochrony, którą pełniła straż przednia.

Wspomniany już Karpiński przytacza interesujący epizod: „Miałem już około lat 12 (ur. 1741 – aut.), gdy mój ojciec został wezwany na pojedynek przez oficera straży przedniej Janiszewskiego. Pojedynek miał odbyć się rankiem. Choć był dla nas dzieci ojcem surowym, to taka miłość do ojca odezwała się we mnie, że przez całą noc swą szabelkę ostrzyłem, żeby rankiem, na samym początku pojedynku, Janiszewskiego po głowie z tyłu ciąć, choć by mi przyszło zginąć. Ale przeciwnicy, pomimo zaciętości, pogodzili się bez walki. Ja tylko na tym skorzystałem, bo gdy ojciec dowiedział się, jeszcze lepszą szabelkę mi kupił”.

Karpackie oddziały specjalne
Oprócz nieprzyjaciół zewnętrznych nie brakło Rzeczypospolitej wrogów wewnętrznych. Wspomnijmy tu słynnych karpackich opryszków. Szlachetni rycerze, co to bogatym zabierali, a biednym rozdawali przejęte skarby, pojawiają się w legendach ludowych i dziełach akad. Grabowieckiego. Realia były jednak o wiele bardziej brutalne – od działań opryszków jednakowo cierpieli zamożni Ukraińcy, polska szlachta, kupcy ormiańscy i żydowscy karczmarze. Do walki z tymi „ludowymi mścicielami” szlachta galicyjska utworzyła coś w rodzaju oddziałów gwardii narodowej – oddział smolarzy.

Ich liczba wahała się od 100 do 150 osób. Na czele smolarzy stał rotmistrz Przełucki, który werbował swoich żołnierzy pośród miejscowej ludności, dobrze znającej góry. Ze starych dokumentów wiadomo, że odzież smolarzy była specjalnie przystosowana do walk w górach: odpowiedniej barwy maskującej wśród karpackiej przyrody. Dowódca smolarzy otrzymywał 100 złotych miesięcznie, szeregowy żołnierz – 10 złotych. Za działania w warunkach terenowych żołnierzom dopłacano jeszcze po 2 złote.

Oddziały smolarzy miały też inne miasteczka Galicji. Utrzymywane były ze specjalnych podatków na produkcję i sprzedaż alkoholu. Wiadomo, że główną siedzibą tych oddziałów była miejscowość Przerośl w rejonie nadwórniańskim. Dowództwo oddziałów było jednak ściśle powiązane ze Stanisławowem. Główny dowódca, rotmistrz Przełuski, był komendantem stanisławowskiej fortecy, zaś inny – „rotmistrz smolaków i pobrzeźników lasów bohorodczańskich” Józef Jurkowski – ślub z panną Magdaleną Siromską brał w kościele w Stanisławowie.

Na wzór turecki
W 1931 roku Józef Grabowski umieścił w Kurierze Stanisławowskim artykuł „Miłość i wojsko fortecy stanisławowskiej”. Opierając się na dawne księgi magistrackie przytacza nazwy oddziałów stacjonujących w stanisławowskiej fortecy.

Najczęściej wspominana jest węgierska piechota, żołnierze chorągwi nowoczesnej, dragoni (rodzaj kawalerii – aut.), artylerzyści i lejbkompania, czyli straż przyboczna. W tych oddziałach służyło wielu żołnierzy najemnych, takich jak: Johann Willing, Johann Keller, Marek Serben, Węgier Michał Nogery. Wśród korpusu oficerskiego przeważali jednak Polacy, wśród nich adiutant komendanta garnizonu i chorąży artylerii Franciszek Blikowski, czy porucznik hetmańskiej chorągwi pancernej Aleksander Roszyc, który zmarł w Stanisławowie.

Najbardziej interesujące są notatki o janczarach. Są dane o kapelmistrzu kapeli janczarskiej panu Majewskim, a do siostry kronikarza Karpińskiego smalił cholewki starosta górowski Potocki, co swatać się przychodził w towarzystwie nadwornej kapeli. Janczarzy – to doborowa piechota turecka. Co robiła w Stanisławowie?

Okazuje się, że po reformie wojskowej w 1717 roku utworzono w armii koronnej dwie chorągwie piechoty janczarskiej. Mieli oni mundury podobne do tureckich, ale kompletowane były z ludności miejscowej. Chorągwie pełniły wartę honorową i należały do świty hetmana koronnego. Jeśli Czytelnik pamięta, Józef Potocki był hetmanem wielkim koronnym, więc obecność oddziałów janczarów w Stanisławowie da się wytłumaczyć.

Każda chorągiew janczarska miała swoją kapelę, składającą się z trębaczy i doboszy. Podróżnik Wilhelm Schlemuller opisał taką muzykę turecką jako „całkowicie barbarzyńską i straszliwą, która silnym, rozdzierającym duszę krzykiem wdzierała mi się do uszu”.

Samoobrona
Obecność w fortecy regularnych wojsk była rzeczą dobrą – dokąd tam były. W czasie działań wojennych najczęściej przerzucano je tam, gdzie były bardziej potrzebne, miasto zaś pozostawało bez należytej ochrony. Król Jan Kazimierz rozumiał doskonale, że miasto powinno bronić się samo. Dlatego w przywilejach danych Stanisławowowi 14 sierpnia 1663 roku pisze tak: – Żeby miasto nasze mogło szybko się fortyfikować, a w przypadku zagrożenia – siebie obronić; żeby mieszkańcy umiejętnie korzystali z broni i powstrzymywali wrogów nacierających, postanawiamy urządzić poligon, nazwany wśród ludu „strzelnicą”, gdzie w pewnym czasie mieszkańcy miasta i przedmieść mogą się zbierać i zajmować się ćwiczeniami strzeleckimi.

Samoobrona nie utraciła aktualności także w następnym stuleciu. Uchwała Rady miasta, datowana 1718 rokiem, mówi: „Dobrą rusznicę i funty dwa prochu, kopę kul powinien mieć każdy gospodarz, jak chrześcijanin, tak i Żyd. Po Wielkanocy naznaczamy rewizję i strzelanie do celu”.

W ten sposób cała ludność męska Stanisławowa, mogąca utrzymać broń, w razie potrzeby stawała na mury i walczyła ramię w ramię z zawodowymi żołnierzami.

Emocje koszarowe
Ilu żołnierzy broniło stanisławowskiej fortecy? W różnym czasie liczby się różniły – jedni odchodzili, inni przychodzili. Ogólna liczba koronnego wojska (było jeszcze litewskie) stanowiła około 12 tys. osób rozrzuconych po olbrzymim terenie. Wobec tego, wielotysięcznego garnizonu w Stanisławowie nigdy nie było.

Jak obliczył historyk Alojzy Szarłowski, pod koniec XVIII wieku liczba ludności miasta wraz z przedmieściami nie przewyższała 5 tys. osób. Ilu było wśród nich wojskowych? Krajoznawca Grabowski ustalił, że w ciągu roku w mieście odbywało się od 20 do 40 ślubów; z nich 5-16 przypadało na wojskowych – jest to prawie co trzeci ślub.

Gdzież mieszkali wojskowi? Jezuita Stanisław Zaleński podaje, że „w zamku wojewody i w fortecy przebywała liczna załoga”. Na mapie z 1792 roku na bastionie za kościołem jezuitów widzimy kilka dużych budowli drewnianych. Prawdopodobnie są to właśnie koszary, gdzie mieszkała załoga fortecy. Co do oficerów, to przeważnie wynajmowali mieszkania w prywatnych kwaterach.

A na zamku, czyli na terenie pałacu Potockich, prawdopodobnie stacjonowały prywatne oddziały Potockiego. Nie były liczne. Na przykład, w 1718 roku na potrzeby załogi stanisławowskiego zamku uszyto 40 mundurów żołnierskich i 4 – dla oficerów.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 3 (295) 13-26 lutego 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X