Zaleszczyki – riwiera międzywojnia. Część 11 Ostatnie tygodnie przed wybuchem II wojny światowej, fot. N.N., Dodatek do IKC z 24 lipca 1939

Zaleszczyki – riwiera międzywojnia. Część 11

Zaleszczyki – klęska września 1939 i jej tragiczne następstwa

Wczesna wiosna w Zaleszczykach w 1939 r. napawała, mimo słyszalnych coraz wyraźniej złowieszczych pomruków nadciągającej burzy, mimo wszystko optymizmem zachęcającym do odwiedzania kurortu w zbliżającym się sezonie wakacyjnym. Dodatek do Ilustrowanego Kuryera Codziennego, nawet ten z 24 lipca tego roku, jeszcze zapraszał: „Zaleszczyki – słoneczna kraina południowych sadów, zwana Jasnym brzegiem Polski – to idealne uzdrowisko dla dzieci i ozdrowieńców, ludzi nerwowych i wyczerpanych pracą. Kąpielisko słoneczne i rzeczne, sporty, oryginalny krajobraz, zabytki, ciekawa etnografia itp. stanowią niezrównaną atrakcję”.

Beztroski spacer po mieście, fot. N.N., lata międzywojenne

W upalne lato 1939 r. zawitało do Zaleszczyk jak zwykle wielu kuracjuszy i letników. Przybyli nad Dniestr goście oddawali się wakacyjnej beztrosce licząc, że najgorsze przewidywania nie spełnią się, a w każdym razie – nie tak szybko. Zwłaszcza, że panowało złudne przekonanie o nienaruszalności granic dzięki własnej sile militarnej, zdolnej skutecznie przeciwstawić się ewentualnej agresji. Niektórzy, pełni jeszcze nadziei na pokojowy bieg zdarzeń, oczekiwali na wrześniowe święto winobrania, inni jednak w końcu sierpnia pospiesznie opuszczali kurort, by jak najszybciej powrócić w rodzinne strony i pożegnać mężów oraz synów oczekujących powołania do wojska. Wyjazdy nasiliły się w następstwie zarządzonej przez prezydenta Ignacego Mościckiego na 30 sierpnia powszechnej mobilizacji. Wiedziano już, że wojna jest nieunikniona, nikt jednak w Zaleszczykach nie przypuszczał, że nadejdzie także ze Wschodu, nawet wtedy, gdy 1 września Niemcy zaatakowały Polskę. Najgorsze przyszło 17. tego miesiąca, kiedy sowieckie wojska, łamiąc pakt o nieagresji z 1932 r., przekroczyły granicę na Zbruczu. Miasto, ze względu na istniejące w nim dwa graniczne mosty (przypomnijmy, że Dniestr stanowił wówczas granicę polsko-rumuńską), stało się świadkiem nie tylko masowego napływu ludności z zajętej wcześniej przez Niemców części kraju, ale też jej rychłej ucieczki oraz ewakuacji do Rumunii tysięcy żołnierzy, w tym także przebywających w Zaleszczykach oficerów – m.in. setki lotników, zamierzających w Konstancy odebrać angielskie samoloty. Ewakuowała się tam również kadra Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz korpus dyplomatyczny przybyły eleganckimi limuzynami z Krzemieńca. Miasto było atakowane bombardowaniami z powietrza przez Niemców, których wywiad doskonale wiedział kto opuszcza Zaleszczyki; wtedy to została częściowo zniszczona zabudowa rynku. W tym miejscu należy wyjaśnić, że stworzony przez powojenną propagandę PRL-u mit zdrady narodowej – i jej symbolu „szosy zaleszczyckiej”, którą mieli jakoby uciekać najwyżsi polscy rządowi dygnitarze, nie był oparty na faktach – członkowie rządu bowiem ewakuowali się mostem drogowo-kolejowym na Czeremoszu w nieodległych Kutach. Niemniej, drogi dojazdowe do Zaleszczyk były niezmiernie zatłoczone przez pieszych dźwigających bagaże i przez wszelkiego rodzaju pojazdy – konne oraz mechaniczne dążące do przeprawy. Zdarzało się, że dojeżdżającym motocyklom, autom osobowym i ciężarowym brakło paliwa, inne psuły się i z braku możliwości naprawy tarasowały jezdnie i pobocza zanim nie zostały zepchnięte do rowów. Do miasta dotarło ok. 15 000 uciekinierów, ulice zapełniły się setką autobusów i kilkudziesięcioma autami osobowymi.

Radosna chwila przed pensjonatem, fot. N.N., lata międzywojenne

W takich okolicznościach opanowane paniką i lękiem tłumy umęczonych, głodnych uchodźców starały się dotrzeć do obu mostów i stanąć jak najszybciej na rumuńskim brzegu, znajdując tam bezpieczeństwo, ale też i wielką niepewność co do swego dalszego, jak się okazywało często, tułaczego na całe życie losu. Bo też i wielu z nich do ojczyzny nie miało już powrócić. Na moście drogowym zapanował taki ścisk z powodu napierającego tłumu, że cofnięcie się nie było możliwe. Jeśli chodzi o osoby znane, most w Zaleszczykach przekroczyli i gen. Władysław Sikorski, i kard. August Hlond oraz nuncjusz apostolski w Polsce Filippo Cortezi. Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, przebywająca tam wtedy na wakacjach w pensjonacie Ariadna, tak przedstawiła w swym wierszu Nitka Ariadny (w zbiorze Róża i lasy płonące) swe pożegnanie z Zaleszczykami i z krajem – jak się okazało, mimo nadziei na powrót – na zawsze:

„Jest w Zaleszczykach, nisko w dole, na Rybackiej
Pensjonat Ariadna. Do połowy nieba
Sięgały przed nim wzgórza jak zwieszony kilim,
W roślinowych barwikach jesiennie kwitnący…
Dniestr, płytki i zaspany, czołgał się powolnie,
Dzieląc polską tragedię od rumuńskiej ciszy.
W górze, wśród chmur, monastyr był jak kępa dzwonków…

O świcie słońca widać nie było w parowie,
Aż o dziewiątej, z dumą brało mur przeszkody,
Jak złoty koń o skoku zwolnionym, rozwianym…
Przejaśniały się nagle wód ślimacze prądy,
Zwalniając krok do reszty. Z drzew olśnione liście
Na wiatr padały, w nurty niosąc się graniczne
I na ziemię sąsiedzką. W ogródkach nad rzeką
Rozsypały się róże – przekwitała Polska.

Pensjonat Ariadna był ostatnim punktem
Mojego zamieszkania w Kraju. Od tej chwili
Weszłam w Labirynt. Lecz niech imię Ariadny
Będzie mi dobrą wróżbą! Kłębek trzymam w ręce –
Nitkę tam uwiązałam, na progu. Powrócę”.

Nie powróciła… Nitkę Ariadny zerwały nieodwołalnie bezwzględne wojenne wichry.

Święto morza w Zaleszczykach w 1933 r., fot. Józef Krämer Zaleszczyki, Dodatek do IKC z 10 lipca 1933

Zaleszczyki znalazły się pod sowiecką okupacją na mocy paktu Ribbentrop – Mołotow. Na samym jej początku, 21 września, dotarł tam znany pisarz Melchior Wańkowicz, dążący, jak wielu wojennych tułaczy-uciekinierów, na wschód, a później, zwłaszcza po napaści Związku Sowieckiego 17 września na Polskę – ku granicy z Rumunią. Kurort był pełen przybyszów z dalszych stron kraju i spóźnionych z wyjazdem letników dostrzegających już tragizm zaistniałej sytuacji, mimo wszystko nadal pozostających jeszcze w wakacyjnym znieczuleniu na grozę rzeczywistości zmieszanym z niemocą podjęcia szybkich, koniecznych w takich chwilach decyzji. Pisarz zanotował (z książki Od Stołpców po Kair): „Wyjrzawszy przez okno zobaczyłem panie w kostiumach tailleurs, panów w spodniach café au lait – wycinek autentycznego kurortu po tych strasznych dniach ciągłego wyskakiwania z auta i przypadania w rowach. Po tym spaniu w stodołach, po tych bezustannych ręce do góry. Wędrówka po mieście dostarczyła kolejnych spostrzeżeń: „W przytulnych sadzikach, ocieniających pensjonaty, w szpalerach dojrzałych winogron (przecież to sezon winobrania), w altankach, w których z pułapu zwisają żywokiście gron – pełno kolorowych sukienek, białych spodni panów. W podwórkach stoją eleganckie buicki, duże fiaty, mercedesy, panowie skazani na przymusową bezczynność, dzierżeni w obrębie pensjonatu przez drżące połowice, zrzucają marynarki i biorą się do rąbania drzewa. Les rois en exil…”.

Po kilku dniach pobytu w Zaleszczykach i w ostatniej niemal chwili, gdy mosty były już zablokowane przez sowieckie oddziały, Wańkowicz przekroczył granicę – przeprawił się na stronę rumuńską nocną porą w bród przez Dniestr przy niskim wtedy stanie wody. Tak przedstawił (w wyżej wzmiankowanej książce Od Stołpców po Kair) dramatyzm chwil opuszczania ojczystej ziemi w grupie podobnych jak on uchodźców: „Przed wyjściem troskliwe ręce przewodnika – ducha opiekuńczego – wtykają nam w dłonie sękate, wysokie kije. Bo prąd Dniestrowy wali z nóg (…). Na prawo rysuje się ciemną sylwetą jeden z mostów. Wiemy, że na obu jego końcach stoją warty. Wydaje nam się, że ciała nasze rozpierając wodę wydają wielki plusk. Ale rozumiem, że w huku pędzącej wody ten plusk musi ginąć. Jedno mnie jeszcze niepokoi – ławica piasku pośrodku Dniestru, którą musimy przebiec. Idzie nią szlak wszystkich szwarcujących się, nic łatwiejszego, jak umieścić tam placówkę. Ławica coraz bardziej się zbliża, już ogarniam okiem jej rozległą płaszczyznę. Nie, jest pusto… Za ławicą wpadamy w najgłębszy nurt. Woda sięga do piersi i gdyby nie mój posoch [kij – przyp. aut.], spłynąłbym w dół. Jeden z Czechów (jak się później dowiedziałem, szło z nami sześciu Czechów z tworzonego przy polskim wojsku legionu) potyka się, puszcza niesioną walizę, towarzysze go wyciągają, ale walizę w ciemność poniosły bystre wody. Wyłazimy cali i mokrzy na drugi brzeg. Szybko przecinamy idącą wzdłuż brzegu drogę, po której krążą warty rumuńskie…”. Tam był już wolny.

Opis przekroczenia granicy zamknął pisarz spostrzeżeniem (z książki Drogą do Urzędowa): „Brzeg rumuński był wysoki. Wdrapawszy się na górę, zobaczyli [uchodźcy – przyp. aut.] przed sobą po tamtej stronie oświetlone Zaleszczyki. Czarny wiatr przyleciał z mołdawskiej równiny, wiatr już październikowy, przejmujący do szpiku. Ksiądz ukląkł i począł się modlić w stronę opuszczonej ziemi na te jarzące światła, na domy, w których ludzie zasypiali spokojnie, a po pensjonatach grano w bridża. Od mostu znów zaturkotał karabin maszynowy. Widać nowa grupa rzuciła się w wodę”. Jak podają biografowie pisarza, przebył on wtedy Dniestr dzierżąc w rękach swą lekką przenośną maszynę do pisania „Hermes”, która oddała mu później nieocenione usługi przy pisaniu wojennych reportaży.

Niebawem podjęto próby zorganizowania w Zaleszczykach ruchu konspiracyjnego. Tuż po 17 września została tam zaprzysiężona podziemna komórka Tajnej Organizacji Wojskowej (kryptonim „Kawon” – Konspiracyjna Akcja w Obronie Narodu), która znajdowała się w mieszkaniu miejscowego bohaterskiego księdza Urbańskiego. Niestety, założona przez nią tajna radiostacja została szybko wykryta, a członkowie komórki wraz ze współpracującymi z nią podchorążymi – aresztowani. Nie spowodowało to jednak zaprzestania podziemnej wolnościowej działalności, mimo że represje okupantów objęły szersze rzesze obywateli, zwłaszcza inteligencję i okoliczne ziemiaństwo. Już pod koniec września aresztowano właścicieli winnic, większość z nich niebawem straciła życie w stalinowskich obozach. Taki właśnie los spotkał ordynata na Wysuczce – Cyryla Czarkowskiego-Golejewskiego. Po zaaresztowaniu najprawdopodobniej 21 września przez funkcjonariuszy NKWD był więziony w obozie w Kozielsku i najprawdopodobniej 20 kwietnia 1940 r. zamordowany w ramach zbrodni katyńskiej (występuje na tzw. Ukraińskiej Liście Katyńskiej). Inna, masowa zbrodnia została w Zaleszczykach dokona przez sowietów tuż przed nadejściem Niemców w 1941 r. Ok. 5–7 lipca dotarł do Zaleszczyk transport więźniów w kilku zaplombowanych wagonach. Byli to Polacy i Ukraińcy, zapewne z więzień w Czortkowie i Kołomyi. Według jednych, lokomotywa zepchnęła te wagony na most i wtedy zostały zdetonowane umieszczone pod nimi ładunki. Jak dowodzą inni, to środkowe przęsła mostu wysadzono wraz ze znajdującymi się już na nich wagonami, lub też lokomotywa skierowała wagony na zniszczony wcześniej most. To makabryczne zdarzenie zostało zakończone kolejnym zepchnięciem w to miejsce cystern z benzyną, wskutek czego po ich rozbiciu się, ogień objął miejsce tragedii na całej szerokości rzeki. Wydobyte z Dniestru, już po wejściu wojsk niemieckich i węgierskich, ofiary – ponad 300 – zostały pochowane na zaleszczyckim cmentarzu. Propaganda sowiecka przez długie lata utrzymywała, że tej haniebnej zbrodni dokonali Niemcy opuszczając Zaleszczyki w 1944 r. Ale i wcześniejsze lata, te pod niemiecką okupacją, gdy tereny te znalazły się w Dystrykcie Galicja Generalnego Gubernatorstwa, również niosły miastu zniszczenia, a mieszkańcom, zwłaszcza ludności żydowskiej, pogromy i zabójstwa.

Tragiczny okazał się także czas za „drugich sowietów” (od wiosny 1944 r.) jak i po zakończeniu II wojny światowej, już pod trwale ugruntowaną ich władzą, gdy tereny te weszły 16 sierpnia 1945 r. w skład Związku Radzieckiego. Zaleszczyki nieodwołalnie przestały być dawnym kurortem. Pensjonaty i wille zostały zniszczone, zdewastowane plaże zrównano z ziemią, winnice w całości wycięto, podobnie plantacje w sadach i ogrodach. Zburzeniu uległ XVIII-wieczny ratusz – w jego miejscu stanął pomnik Lenina, zdziesiątkowanym wiernym odebrano kościół urządzając w nim skład nawozów. A mieszkający Polacy, poddani przymusowej ekspatriacji, często przedstawiciele miejscowej inteligencji i wybitni fachowcy, opuścili bezpowrotnie Zaleszczyki. Pozostawili w nich groby przodków, domy, ogrody i większość ruchomego mienia, uwożąc ku miejscu nowego osiedlenia na polskich tzw. „ziemiach odzyskanych”, prócz repatriacyjnych dokumentów i nielicznych rodzinnych pamiątek, zdarzało się, że i fortepian z domowego salonu. Paradoksalnie najłatwiejsze do wywiezienia, bo niepodlegające jakimkolwiek restrykcjom, ale jednocześnie najbardziej bolesne, było serdeczne umiłowanie swej małej ojczyzny nad Dniestrem i wspomnienia młodości oraz przeżytych tam pięknych, choć krótkich spokojnych lat. Niektórzy zabrali ze sobą i coś więcej – wiedzę oraz doświadczenie, jak należy uprawiać winną latorośl i produkować z jej owoców gronowe wino. Umiejętności te zostały też niebawem przez nich z sukcesem wykorzystane w winnicach tym razem na zachodnich Kresach powojennej Polski – nic dziwnego, credo ich życia wyrażało się przecież łacińską sentencją – in vino veritas…

Jan Skłodowski

Tekst ukazał się w nr 11 (375), 15 – 28 czerwca 2021

Jan Tadeusz Skłodowski dr n. hum. Uniwersytetu Warszawskiego, fotografik, publicysta, podróżnik, badacz Kresów. Założyciel i prezes Stowarzyszenia "Res Carpathica". Członek Stowarzyszenia Historyków Sztuki, Polskiego Towarzystwa Tatrzańskiego i Związku Polskich Artystów Fotografików. Odbył ponad 60 podróży badawczo-inwentaryzacyjnych na tereny Litwy, Łotwy, Słowacji i Ukrainy. Jest autorem 10 książek i albumów oraz ponad 100 artykułów, a także licznych wystaw fotograficznych w kraju i za granicą poświęconych ziemiom oraz dziedzictwu kulturowemu terenów wschodnich dawnej Rzeczypospolitej. Otrzymał odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X