Zagubieni w górach Śpiewamy Podolankę? fot. Aleksandr Bałabaj

Zagubieni w górach

„Poland helps” dotarło do Stupnicy Polskiej, fot. Wito Nadaszkiewicz

W niedzielny poranek samochodem, oznakowanym wyraźnym logo Poland helps! ruszam z darami od Fundacji Siępomaga do Borysławskiego zagłębia u podnóża Bieszczadów – miejsca, gdzie rodził się nie tylko polski, lecz i europejski przemysł naftowy. Więc nie dziwi, że właśnie św. Barbara z Nikomedii – patronka trudnej pracy w przemyślę górniczym i naftowym jest również opiekunką Borysławia. Dwumetrowy posąg świętej na wysokim cokole spogląda dziś na jedną z centralnych ulic miasta, którą dojeżdżamy do neogotyckiego kościoła. Zamknięty za czasów komuny, pełnił funkcji magazynu, sklepu meblowego, agencji pogrzebowej, muzeum krajoznawczego, dopóki w 1989 roku nie oddano go nowopowstałej parafii greckokatolickiej. Katolicy rzymscy zaś długo jeszcze pozostawali pozbawieni świątyni – budowa nowego kościoła, też pod wezwaniem św. Barbary ruszyła dopiero w 2006 roku.

Udało się nam zdążyć na mszę świętą. Kościół, łączący w swojej architekturę tradycję i nowoczesność, jest wypełniony wiernymi, grają organy elektryczne, śpiewa chór dziewczynek. Spotykamy się tu z prezesem regionalnego Towarzystwa Kultury Polskiej – Sergiuszem Syłantiewym. Po mszy zaprasza nas na kawę do niezwykłego miejsca, w którym mieszka –zbudowanego własnoręcznie małego skansenu. Starsza chata pochodzi z 1804 roku i została przewieziona z gór. Pozostała na niej przedwojenna tabliczka z adresem po polsku: Berezow Wyżny 52. Obok – nieco nowsza, dalej drewniany śpichlerz z 1861 roku, z Hubicza – dzisiejszej dzielnicy Borysławia. Wszędzie pełno antyków, zebranych przez samego właściciela, który bada historię swego kraju, zbiera pamiątki, dba o zachowanie śladów polskości. W skansenie też trzyma kury, krowę i częstuje gości świeżym mlekiem oraz wypieczonym w domowym piecu chlebem. Szczęście, iż niedaleko znajdują się słynne uzdrowiska Truskawiec i Schodniсa, więc gdyby nie covid i wojna – turystów by nie brakowało…

Wracamy do samochodu i ruszamy w góry – zaczyna się najważniejsza część podroży. Sergiusz ma około 50 podopiecznych – kogoś znał od dawna, kogoś udało się z czasem wyszukać, bo któż mógł wiedzieć, że gdzieś w lesie może stać chata, do której prowadzi tylko ścieżka, a w której mieszka starsza Polka czy Polak… Dziś trwa wojna i chociaż w zachodnich regionach Ukrainy nie ma problemów z zaopatrzeniem, ceny poszybowały. Zresztą i w czasach pokoju utrzymać się z emerytury równej 300 złotym – trudno, a poza tym w opustoszałych wioskach często nie ma już ani sklepu, ani poczty, a bez samochodu wyjazd do „cywilizacji” – to nie lada zadanie. Kończy się asfalt, zaczyna się polówka. Przed nami nas ciekawa podróż – czasem trzeba będzie iść pieszo, przechodząc rzeczki kładkami lub w bród. W tych trudnych warunkach starsze pokolenie zachowało polskość – język nie ze szkoły, lecz z domu, z rodziny, wiarę, tradycje. Modlą się po polsku, ktoś słucha polskiego radia, śledząc wydarzenia w kraju, ktoś czasem dostanie polską książkę lub gazetę, czym się bardzo cieszy. Ktoś mieszkał wśród polskich sąsiadów rozmawiając w języku ojczystym codziennie, a ktoś latami ukrywał swoje pochodzenie pamiętając okrucieństwa wojenne lub obawiając się wywózki. Niestety, prawie nikt z nich nie dostał i pewnie już nie dostanie Karty Polaka, polska zaś pomoc dociera rzadko i jest nie systematyczna – trzyma się na pojedynczych entuzjastach.

Podjeżdżamy do wzgórza i wychodzimy – pośród pięknych kwiatów, godnych ogrodu botanicznego, stoi stara chata. Do nas wychodzi babcia – słabo widzi, lecz poznaje Sergiusza po głosie. Zaczynamy rozmowę, o coś nas wypytuje, później podekscytowana mówi:

Polskie kwiaty Zagłębia Borysławskiego, fot. Wito Nadaszkiewicz

– Wspomniałam jeszcze jedną piosenkę z młodości, mogę zaśpiewać – zaczyna:

 

Na Podolu biały kamień,
Podolanka siedzi na nim,
Siedzi na nim, wianki wije
Z białej róży i z lilii…

– Wiecie, że w Krakowie są planty dietlowskie – pyta raptem Sergiusz? Okazuje się, że twórca Józef Dietl, uczony i prezydent Krakowa, urodził się w wiosce Podbuż, którą właśnie mijaliśmy. Dziś w jego rodzimej wsi o słynnym Polaku przypomina tablica. Niestety z tą ziemią związana też tragiczna pamięć – mijamy stary dom, w którym mieszkał dyrektor borysławskich wodociągów – wraz z rodziną został zamordowany przez UPA. Dotąd stoi porzucony na tle milczących, ciemnych gór. Będziemy mijać jeszcze kilka miejsc zbrodni, też w wiosce o nazwie której nie trzeba tłumaczyć– Stupnica Polska. Kiedyś ta ziemia była domem dla Polaków, Ukraińców, Żydów, Niemców, mogła nakarmić każdego… Dziś wyludnia się, PGR-owskie budynki stoją rozwalone, niektóre z tabliczkami „na sprzedaż” – ale i tak już latami, nikt nie kupuje, nie ma gospodarki, nie ma pracy, nie ma pieniędzy. Lasy zbliżają się do wiosek zajmując dawniej uprawiane pola. Dużo już chat stoi opuszczonych, w innych – mieszkają staruszkowie. Co pozostanie, gdy odejdą?

Jak za dawnych czasów w niedzielę starsi w wioskach siadali na ławeczkach, patrząc na drogę – tak jest i dziś. Widząc, że podjeżdżamy, podnoszą się i idą na spotkanie. Powoli, lecz z ciekawością i radością. Uwagi, możliwości porozmawiania ludziom brakuje może bardziej niż dóbr materialnych.

– Mają nadzieję, że o nich pamiętamy i to jest dla nich najważniejsze – odpowiada na moje pytanie Sergiusz.

Pogaduchy w ogrodzie, fot. Wito Nadaszkiewicz

A polówka prowadzi nas dalej, mamy jeszcze dużo paczek i dużo spotkań. Ktoś opowiada o swoim życiu, o rodzinie, o problemach, ktoś pyta co słychać w wielkim świecie, w Polsce, ktoś chce zaśpiewać dawną piosenkę – niesamowicie ciekawy materiał etnograficzny, a ktoś dostaje ze schowku kilkaset hrywien z prośbą, by je przekazać na kościół – szczera, najcenniejsza ofiara wdowy.

Wito Nadaszkiewicz

Tekst ukazał się w nr 16 (404), 30 sierpnia – 15 września 2022

prezes kancelarii doradczo-prawnej Law Craft, historyk i publicysta z zamiłowania, absolwent Uniwersytetu Warszawskiego.

X