Zabójstwo Andrzeja Potockiego. Część 2 Gmach Sejmu Galicyjskiego, 1898 r.

Zabójstwo Andrzeja Potockiego. Część 2

Konfrontacja między Ukraińcami i Polakami w Galicji zaostrzała się coraz bardziej po wspomnianych już wyborach do Sejmu Krajowego w 1908 roku, które przebiegały według starego kurialnego systemu.

Myrosław Siczyński, zdjęcie sprzed 1908 r.

Osobą, która targnęła się na życie hrabiego Andrzeja Potockiego, był ukraiński student trzeciego roku Uniwersytetu Lwowskiego Myrosław Siczyński. Urodził się 11 października 1887 roku w miejscowości Czernichowce w pow. zbaraskim woj. tarnopolskiego w rodzinie kapłana greckokatolickiego Mykoły Siczyńskiego. Matka, Ołena, urodziła 11 dzieci, w tym trójkę martwych, a jedno dziecko zmarło w wieku niemowlęcym. Myrosław był najmłodszym synem w rodzinie i miał brata i pięć sióstr. Ojciec, oprócz duszpasterstwa, zajmował się działalnością społeczną i nawet został posłem na Sejm Krajowy. W 1890 roku o. Mykoła Siczyński poparł „Nowa erę” – umowę pomiędzy polską i ukraińską frakcjami w Sejmie, która regulowała napięte stosunki narodowościowe w Galicji. Rodzina Siczyńskich była zamożną. Ten stan pogorszył się znacznie po śmierci głowy rodziny w 1894 roku – Mykoła Siczyński zmarł mając 46 lat. Jednak po jego śmierci majątek rodziny był stosunkowo znaczny w porównaniu z majątkiem innych rodzin ukraińskich. Po śmierci żywiciela dzieci zmarłego otrzymywały pomoc państwową w rozmiarze 120 reńskich na rok na każde dziecko. Były to niewielkie pieniądze, ale pozwalały na spokojne utrzymanie. Dodatkowo rodzina na wykształcenie dzieci otrzymywała 70 reńskich. Dla porównania możemy podać, że pomoc dla Adolfa Hitlera i jego siostry Pauliny jako sierot po urzędniku państwowym (starszym urzędniku urzędu celnego) wynosiła po 25 reńskich miesięcznie na osobę, czyli w sumie 300 reńskich rocznie.

Pomimo, iż rodzina Siczyńskich była rodziną duchownego, panowała tam atmosfera liberalizmu. W domu rodzinnym była pokaźna biblioteka książek o różnej tematyce. Rodzina prenumerowała wiele periodyków. Ojciec zakładał, że liter należy uczyć się nie z abecadła, lecz z gazet. Podstawowe wykształcenie Myrosław otrzymał w domu, następnie uczył się w utrakwistycznej (dwujęzycznej) szkole w Kołomyi (1896-1897) następnie w ukraińskich gimnazjach w Kołomyi (1897-1900) i w Przemyślu (1900–1905). Jesienią 1905 roku Myrosław Siczyński został studentem Uniwersytetu Wiedeńskiego, skąd po roku przeniósł się do Lwowa.

Już jako młodzieniec zainteresował się lewackimi i socjalistycznymi ideami. Pod koniec sierpnia 1904 roku Mykoła z siostrą Oleną i bratem Mstysławem wzięli udział w akcji protestu przeciwko wizycie we Lwowie premiera Austro-Węgier Ernesta von Koerbera. Zostali zatrzymani przez policję. Student został skazany na karę w wysokości 25 reńskich, której nie spłacił. Od marca 1907 roku aktywnie uczestniczy w socjalistycznej agitacji, nawołując mieszkańców pow. radziechowskiego do głosowania w wyborach parlamentarnych na polskiego socjaldemokratę żydowskiego pochodzenia Henryka Lawenherza. W powiatach Brzeżany, Borszczów i Husiatyn agitował już ma rzecz innych kandydatów polskiej i ukraińskiej socjaldemokracji

Siczyński był młodzieńcem melancholijnym, intrawertykiem, niezbyt interesującym się sprawami, które bezpośrednio nie dotyczyły go osobiście. Ciekawe, że w czasie przewodu sądowego w 1908 roku młodzieniec nie umiał odpowiedzieć na pytanie, ile lat jego ojciec był deputowanym w Sejmie. Polska prasa określała Siczyńskiego, jako „fanatycznego galicyjskiego Ukraińca” i przedstawiciela tzw. „ruskiego radykalizmu”. Częściowo te określenia odpowiadały prawdzie. Siczyński zupełnie nie był ukraińskim nacjonalistą i nigdy nie demonstrował szowinistycznego nastawienia do innych narodów. Jego działania w obronie Ukraińców były wynikiem ostrego współczucia ich socjalnego upośledzenia, ale w żaden sposób nie opierały się na poczuciu narodowej przynależności. Jeżeli Siczyński i był „ruskim radykałem”, to jedynie w tym sensie, jaki wkładali w to określenie Mychajło Drahomanow i Iwan Franko. Oboje twierdzili, że na Ukrainie, gdzie większość wyzyskiwaczy jest pochodzenia nie ukraińskiego, socjalne i narodowe wyzwolenie są tożsame.

We Lwowie Siczyński z matką i trzema siostrami mieszkał przy ul. Zyblikiewicza 29 (ob. ul. Iwana Franki). Z prawnego punktu widzenia młody człowiek przebywał na utrzymaniu swojej matki. Polska prasa wskazywała, że dawała synowi na kieszonkowe jedynie 4 reńskie miesięcznie. Stąd z czasem pojawiło się pytanie, skąd młody człowiek, bez innego wsparcia finansowego, wziął pieniądze na przygotowanie zamachu, czyli zakup broni. Jednak, z uwagi na swe pochodzenie i na liczne kontakty ojca, Myrosław miał możliwość pobierania znacznych sum na kredyt. Na przykład, 20 lutego 1904 roku pożyczył od prof. Lwowskiego Uniwersytetu Mychajła Hruszewskiego 156 koron, które zobowiązał się zwrócić w ciągu dwóch tygodni.

Odtworzenie przygotowań do zamachu jest dość złożone, bowiem było sprawą jednej osoby i tylko on mógł o tym opowiedzieć. Trudność polega też na tym, że w różnych okresach swego życia Siczyński opowiadał różne wersje i detale zamachu na najwyższego przedstawiciela władz austriackich w Galicji. Wygląda na to, że w miarę nabierania symbolicznego znaczenia jego czynu, sam zamachowiec zmieniał pewne akcenty, aby nadać historii epickości.

Podczas pierwszej rozprawy sądowej, latem 1908 roku, dwa i pół miesiąca po zamachu, Siczyński twierdził, że myśl o zamachu na namiestnika zarodziła się na wiosnę 1906 roku podczas pobytu we Wiedniu, gdy dowiedział się o tragicznych wydarzeniach we wsi Ladzkie w pow. buczackim. Mieszkańców tej wioski cechował wysoki poziom świadomości narodowej. 26 lutego 1906 roku miał miejsce incydent, potraktowany przez władze jako sprzeciw i został on brutalnie stłumiony. W tym dniu gromada mieszkańców tej wsi pod malinowymi kozackimi sztandarami udała się do sąsiedniej wsi na wiec, gdzie miano omawiać oczekiwane zmiany w regulaminie wyborów. Praworządni mieszkańcy Ladzkiego taką samą zorganizowaną kolumną wrócili do swej wioski. Prawa nikt nie naruszył, ale starosta uznał działania mieszkańców wioski za niesankcjonowaną akcję polityczną i zażądał wydania organizatorów. Trzeba zaznaczyć, że starosta celowo określił malinowe sztandary jako „czerwone”, co nadało całej akcji znaczenia socjalnego. Na tle licznych informacji w prasie o krwawych ekscesach rewolucji rosyjskiej 1905–1907 roku, wspomnienie „czerwonego” koloru sztandarów wywoływało szczególną uwagę ze strony władz. Wieczorem 28 lutego 1906 roku do Ladzkiego przybyło20 żandarmów i zaczęły się areszty uczestników demonstracji. Rano aresztowanych zebrano na placu, do którego zeszli się też mieszkańcy wsi. W pewnej chwili Juliana Derkacz próbowała zabrać z pośród aresztantów swego syna Mychajła. Wywołało to zamieszki, które żandarmi uznali za próbę odbicia zatrzymanych. Żandarmi zaczęli strzelaninę, w wyniku której zastrzelono trzy osoby, a kilka raniono. Zginęli wówczas Ilko Szumaga, lat 27, Anna Derkacz, matka siedmiorga dzieci, lat 40 i Mychajło Beztylny, lat 55.

Jak opowiadał Siczyński, w chwili, gdy dowiedział się o zajściu w Ladzkim, znajdował się w towarzystwie kilku studentów ukraińskich w dzielnicy Prater w Wiedniu. Ktoś z kolegów wskazał mu namiestnika Galicji Andrzeja Potockiego, który szedł przed nimi. Siczyński nawet nie zdążył go dobrze obejrzeć. W tej chwili przyszły zabójca po raz pierwszy powiązał bezprawie i krzywdy ukraińskich chłopów z przedstawicielem cesarza w Galicji, reprezentującego też według niego władzę Polaków.

Pod koniec wiosny kolejnego 1907 roku, podczas wizyty do Lwowa, Siczyński odwiedził swego brata ciotecznego, który przebywał w szpitalu. Na korytarzu szpitala młody student zobaczył ofiary kolejnej chłopskiej manifestacji we wsi Horuckie w pow. drohobyckim, gdzie 24 maja 1907 roku od kul żandarmów zginęło czworo mieszkańców, a dziewięcioro zostało rannych. Jak twierdził Siczyński, kilkoro rannych miało rany postrzałowe od tyłu, czyli strzelano do nich, gdy już zaczęli uciekać. Jak mówił potem, na ten widok znów przypomniał mu się namiestnik Galicji. Na rozprawie natomiast twierdził, że chociaż pierwsza myśl o zabójstwie namiestnika pojawiła się po wydarzeniach w Ladzkim i Horuckim, to po pewnym czasie odpędził ją od siebie.

Do tej myśli Siczyński powrócił po wyborach do Sejmu Krajowego w 1908 roku. Opublikowane wyniki wyborów wywołały olbrzymie oburzenie wśród Ukraińców galicyjskich. Są świadectwa, że sam Potocki był niemile zdziwiony, że stało się tak za jego milczącą zgodą. Wracając do Lwowa z Wiednia hrabia pojechał do Stryja, gdzie mieszkał jeden z przywódców ukraińskich narodowców, Jewhen Oleśnicki. Zrobił mu wówczas ugodową propozycję – pozbawienia mandatów kilku moskalofilów, a na ich miejsce miał wprowadzić kandydatów od partii ukraińskich. Oprócz tego zaproponował Ukraińcom posadę drugiego wiceprzewodniczącego Krajowej Rady Szkolnej, co miało poprawić stan ukraińskiego szkolnictwa. Aby zainteresować osobiście samego Oleśnickiego, Potocki zaproponował mu posadę wicemarszałka Sejmu Krajowego. Wizyta ta została przyjęta przez ukraińskiego polityka z entuzjazmem i obiecał przekonsultować te propozycje z innymi ukraińskimi politykami. Jeszcze tego dnia przybył do Lwowa, aby przeprowadzić konsultacje w swojej partii.

Większość historyków, którzy wspominają tę wizytę Potockiego u Oleśnickiego, podkreślają potencjalnie pozytywne jej znaczenie dla polityki ukraińskiej, a przy tym zupełnie nie biorą pod uwagę, że unieważniała mandaty deputowanych-moskalofilów, co mogło zostać ocenione jako przyznanie się namiestnika do swego udziału w falsyfikacji wyborów, a jednocześnie ujawnić istnienie zakulisowych gier w wyborach w Galicji. Siczyński nic o tej rozmowie Potockiego z Oleśnickim naturalnie nie wiedział. Na sądzie stwierdził, że swoim czynem chciał zwrócić uwagę Wiednia na sytuację w Galicji i tym samym doprowadzić do „zmiany systemu”. W późniejszych wspomnieniach natomiast twierdzi, że stało się tak z powodu jego fałszywego obrazu sytuacji w Galicji po wyborach 1908 roku.

– Widać, że hrabia Potocki prowadził poważną grę. Po pierwsze – chciał wprowadzić do Sejmu reakcjonistów i zaprzepaścić wszelkie próby zmiany wyborczego prawa; po drugie – zastraszyć przez to ukrainofilów we Wiedniu i zmusić ich do ugody z rządem. Bo im więcej wzrastać będą nastroje rusofilskie w Galicji, tym bardziej Ukraińcy w Wiedniu będą lojalni i sprowadzą do minimum swe żądania. Pójdą śladem polityki rządu, skompromitują się przed ludnością, która ich wybierała oczekując pewnego radykalizmu. Polak Ziemiałkowski w swych wspomnieniach zrobił bardziej cyniczne wyznanie, że Polacy w Wiedniu straszyli rząd galicyjskim moskalofilstwem, zapewniając, że jedynie oni popierają Ukraińców, że polityczną moralność polskiej szlachty cechuje przewrotność jezuitów: straszą we Wiedniu rusofilstwem, a w Galicji popierają je w celu dezorganizacji sił ukraińskich – pisał Siczyński.

Młodzieniec opowiadał później, że ostatecznie ku zamiarowi zamachu popchnęło go powiadomienie w prasie o tym, iż cesarz miał stwierdzić, że wybory w Galicji przebiegały spokojnie. Po zamachu prasa polska starała się przedstawić Siczyńskiego jako nieodpowiedzialnego i niedojrzałego młodzieńca, który stał się ofiarą manipulacji. Gazety podkreślały, że wielki wpływ miała na niego prasa ukraińska, która całą odpowiedzialność za wyniki wyborów przekładała na Potockiego.

– Czy to namiestnik był winien, że w Koropcu biła się ze sobą dzicz hajdamacka i że jeden z tej dziczy rzucił się na żandarma, który, broniąc swego życia, zabił Kagańca? Lub czy to z powodu namiestnika, w czasie wyborów do Państwowej rady ruskiej chłopstwo we wsi Ladzkie rzuciło się na wojsko, konwojujące do więzienia przestępców, bo nikczemność, podłość i przestępstwo – to samo ich życie, ich główne wartości – doszukiwała się rosyjskich źródeł w uczynku młodego ukraińskiego studenta „Gazeta Lwowska”, pisząc tak o świadku, który w piątek 10 kwietnia, dwa dni przed zamachem, widział Siczyńskiego we Lwowie na Wałach Hetmańskich w towarzystwie dwóch młodych ludzi, ubranych w mundury rosyjskich studentów. Sam Siczyński miał spacerować po mieście w czarnym kapeluszu i czerwonym krawacie. Jak Siczyński sam pisał później we wspomnieniach, polityczne zabójstwo „na sposób rosyjski”, samą ideę zamachu mógł zapożyczyć nie tylko od rosyjskich, ale i od polskich rewolucjonistów. Dwa miesiące przed zamachem zakończyła się sądowa epopea z uniewinnieniem polskiej rewolucjonistki Wandy Krahelskiej, która 18 sierpnia 1906 roku próbowała zabić rosyjskiego generał gubernatora Georgija Skalona. Zamach nie udał się – gubernator ocalał. Terrorystka uniknęła aresztowania i nielegalnie uciekła do Galicji. Przez pewien czas mieszkała we Lwowie, potem przeniosła się do Krakowa. Na żądanie Rosji kobietę aresztowano. Jednak sąd przysięgłych, obradujący 17-18 lutego w Wadowicach uniewinnił ją. Stało się tak, pomimo że Krahelska nie zaprzeczała swego udziału w próbie zabójstwa warszawskiego generał gubernatora. Proces odbywał się na fali wielkiego emocyjnego uniesienia Polaków w Galicji. Uwolnioną na sali sądowej zamachowczynię powitały tysiące ludzi, którzy specjalnie dla niej ustawili przed gmachem sądu triumfalną arkę. W słowie końcowym przewodu sądowego – co podały wszystkie polskie gazety Galicji – adwokat Krahelskiej podkreślił: „ Tam, gdzie toczy się walka o prawa narodu, tam zanika prawo kryminalne… Nikt nie uwierzy, że oskarżona jest przestępcą, jest ona –polską bohaterką!”.

Myrosław Siczyński w więzieniu, 1909 r.

Samą chwilę podjęcia decyzji o zamachu Siczyński tak wspominał:

– Nie miałem żadnej wewnętrznej walki, ani wątpliwości. Decyzję podjąłem w trzy sekundy: zrobię tak, jak chcę. Dlatego, że tak chcą wszyscy. W powietrzu unosiła się potrzeba tego czynu. W Galicji nawet przed laty mówiono o tym. Jak tak dalej pójdzie, to trzeba będzie użyć rosyjskich metod. Nawet byłoby dobrze, gdyby 5-6 uzbrojonych ludzi poszło do Sejmu i wystrzelało tam mózgi polskiej szlachty, może zginęłoby ze 30 osób, przewodzących szlachcie, sycącej się złością i przyjemnością ucisku nad nami. Czyni to garstka jednostek, a większość szlachty – to przeciętni, inercyjni ludzie – nie mają nic do tego, są jedynie narzędziem w rękach przywódców. Zniszczenie przywódców szlachty może zmieni okoliczności”.

Decyzję o zamachu na Potockiego ukraiński student podjął po trudnym psychologicznym kryzysie, który przeżył w na przełomie 1907 roku. W tym czasie Siczyński był w złym moralnym stanie, z towarzyszącymi mu myślami samobójczymi. Kryzys rozpoczął się po samobójstwie starszego brata Mstysława. Depresja młodzieńca nasilała się również z powodu obcowania z kilkoma rówieśnikami, mającymi myśli samobójcze. Sądząc z korespondencji Siczyńskiego, w jego otoczeniu były co najmniej cztery osoby o podobnych poglądach. W pewnej chwili, przekonany, że życie nie ma sensu, Siczyński zdecydował nie po prostu popełnić samobójstwo, lecz ofiarować swe życie dla idei. W liście do Mychajła Hruszewskiego Siczyński pisał:

Wielce szanowny Panie Profesorze!

Zwrócił Pan uwagę, że ostatnimi czasy zdarzyło się pomiędzy naszą młodzieżą wiele samobójstw, jedno po drugim… Rzeczywiście ostatnia jesień i zima przyniosły pięć wypadków, a wiosna miała przynieść kolejne. Rok po śmierci mojego brata chciał zastrzelić się mój przyjaciel, którego kocham bardziej niż siebie, znany Panu Mykoła Cegliński. Ja zdecydowałem się odebrać sobie życie w tym dniu, co i mój przyjaciel… nie mogę żyć bez Mykoły, gdyby się pośpieszył, to przyszłaby kolej i na mnie, a może i dalej… o siebie byłem pewny, o W., N. i T. domyślałem się i bałem… Wówczas, gdy stałem jedną nogą po tamtej stronie świata i czułem, że będę miał naśladowców, wznowiła się we mnie myśl o zabójstwie hrabiego Potockiego. Rozwijała się ona przez ostatnie dwa lata, tak jak przedstawiłem to na rozprawie. Ostatnią przyczyną nie była śmierć Kagańca, lecz zagrożenie śmiercią mego przyjaciela i mnie. O tym nie mówiłem ani moim adwokatom, ani na rozprawie, bo nie chcę zakrywać obiektywnych przyczyn zamachu subiektywnymi – pisał w liście do swego profesora.

Na sądzie Siczyński twierdził, że nie miał osobistej wrogości do Andrzeja Potockiego, jak i nie odczuwał nienawiści do narodu polskiego, a jedynie do polskiej warstwy rządzącej, która, według niego, działała na szkodę i zgubę jednocześnie narodu polskiego i ukraińskiego. Są podstawy uważać, że te wypowiedzi były prawdziwe. Pośród przyjaciół z gimnazjum i uniwersytetu było wielu Polaków, Żydów i austriackich Niemców. Jak już wspominałem, w czasie kampanii wyborczej 1907 roku do parlamentu agitował on na rzacz polskiego polityka żydowskiego pochodzenia.

Petro Hawryłyszyn

Tekst ukazał się w nr 9 (397), 17 – 30 maja 2022

X