Z wołyńskiej kolekcji Tadeusza Marcinkowskiego. Część I

Pod koniec XVIII wieku Rzeczpospolita nie od razu utraciła Wołyń na rzecz Rosji.

Najpierw, w 1782 roku, południową część powiatu krzemienieckiego ze Zbarażem i Podkamieniem zagarnęła Austria. Po drugim rozbiorze Polski, w 1793 roku, Rosja zabrała wschodnią część województwa, aż po rzekę Stubło tak, że Klewań znalazł się na pograniczu polsko-rosyjskim. Po trzecim rozbiorze, w 1795 roku, Rosja zagarnęła resztę województwa oraz położone na prawym brzegu Bugu części ziemi chełmskiej i województwa bełzkiego z Ratnem i Opalinem, które włączono w skład nowo utworzonej guberni wołyńskiej. Stolicą guberni został Żytomierz, oderwany od dawnego województwa kijowskiego. W ten sposób najważniejsze miasto Wołynia – Łuck utracił status centrum regionu. Miejscowość, nazywana ze względu na ilość świątyń i klasztorów „Rzymem Wschodu”, spadła do rangi miasta powiatowego.

W okresie zaborów Łuck mocno podupadł. Powoli zamieniał się w twierdzę wojskową. Na początku XIX wieku carowie obrali miasto na miejsce rewii wojskowych. W latach 1816–1831 niemal co roku odwiedzał rewie wojskowe w Łucku wielki książę Konstanty Pawłowicz Romanow. Rewie i przeglądy wojska wizytował także car Mikołaj I. Stacjonujące wojsko niejednokrotnie niszczyło zabytkowe obiekty, by wspomnieć chociażby cekhauz umieszczony w kościele oo. Dominikanów. O charakterze prowadzonej przez zaborców gospodarki wymownie świadczył projekt rozebrania na cegłę dumy miasta – wiekowego zamku Lubarta, słynnego ze zjazdu monarchów w 1429 roku.

Początkowo pod zaborami mieszkańcy Wołynia cieszyli się jeszcze znacznym swobodami. Marszałkami szlachty wołyńskiej byli wyłącznie Polacy. Nadal czynne były kościoły, działały zakony i szkoły polskie. Program wykładów szkolnych pozostał taki sam jak za Komisji Edukacyjnej, jednak dla chętnych dodano język rosyjski i język francuski, a w nauczaniu dziejów wprowadzono historię Rosji. Sprzyjająca dla polskiej oświaty sytuacja powstała w czasie liberalnych rządów cara Aleksandra I. W wyniku wprowadzonych przez niego reform nastąpił rozwój polskiego szkolnictwa. W Krzemieńcu powstała słynna Szkoła Czackiego, a miasto zasłynęło jako ośrodek kultury polskiej, nazwany Atenami Wołyńskimi. Choć nowo utworzona szkoła nosiła skromne miano „gimnazjum”, sposobem organizacji nauki i programem nauczania była zbliżona do uczelni wyższej, na powołanie której władze carskie nie wyraziłyby zgody, mając w planie otwarcie rosyjskiego Uniwersytetu Kijowskiego. W ten sposób w sercu guberni wołyńskiej powstała placówka, gdzie w języku polskim w umiłowaniu ojczystej historii i kultury zdobywały wiedzę kolejne pokolenia Polaków. W intelektualnej atmosferze Gimnazjum, a później Liceum Wołyńskiego wychowywał się jeden z najwybitniejszych krzemieńczan – Juliusz Słowacki.

Wołyniacy nigdy nie pogodzili się z utratą wolności. W kolejnych zrywach narodowowyzwoleńczych do walki o niepodległość stawali najlepsi synowie ziemi wołyńskiej, między innymi uczniowie i wychowankowie Liceum Krzemienieckiego. Rezultatem powstań były ciężkie represje, które dotknęły polskie społeczeństwo Wołynia. Aresztowano i zesłano w głąb Rosji uczestników i zwolenników powstań, skonfiskowano ich majątki, do więzień i na Sybir za działalność patriotyczną trafiali nie tylko mężczyźni, ale i kobiety, by wspomnieć choćby aresztowanie matki Juliusza Słowackiego czy kilkuletni pobyt na zesłaniu Ewy z Wendorffów Felińskiej. Ci, którzy stanowili elitę narodu, ginęli w walce, umierali w carskich kazamatach bądź zesłani na Sybir (ich majątki przechodziły na rzecz najbardziej gorliwych rusyfikatorów) lub zagrożeni zesłaniem szukali schronienia na emigracji, co znacznie zmniejszyło odsetek ludności polskiej na Wołyniu oraz polski stan posiadania. Jako karę za sprzyjanie powstaniu na majątki polskie nałożono kontrybucję. By wyplenić wszystko, co polskie, zlikwidowano istniejące na tych ziemiach od wieków klasztory, a wraz z nimi funkcjonujące przy nich szpitale, przytułki i szkoły, np. w Łucku w 1849 roku klasztor oo. Dominikanów, czyli jeden z najzamożniejszych klasztorów w kraju z bogatą biblioteką i własną drukarnią, oraz klasztor oo. Trynitarzy, w którego murach w okresie powstania styczniowego umieszczono więzienie dla politycznych przestępców (był w nim między innymi przetrzymywany ostatni marszałek łucki Erazm Stecki), w 1850 roku klasztor oo. Karmelitów, w 1853 klasztor oo. Bernardynów, w 1866 roku klasztor ss. Szarytek z czteroklasową szkółką i szpitalem. Wiele kościołów zamknięto lub jak kościół oo. Bernardynów w Łucku zamieniono w cerkwie. Ukazem z 21 sierpnia 1831 roku zamknięto wszystkie polskie szkoły, w tym słynne Liceum Krzemienieckie. Zrabowano ofiarowane na utrzymanie polskich szkół fundusze. Rozkradziono bądź przeniesiono do rosyjskich placówek cenne zbiory oraz biblioteki – tak stało się chociażby w wypadku majątku Szkoły Czackiego, gdzie do nowo otwartego Uniwersytetu im. św. Włodzimierza w Kijowie przewieziono wszystko, co można było zabrać ze szkoły: archiwa szkolne, wspaniałą, licząca prawie 40 tys. tomów bibliotekę, bogate gabinety-laboratoria, których krzemieńczanom mógł pozazdrościć niejeden uniwersytet europejski, a nawet rośliny z jednego z najciekawszych w Europie ogrodów botanicznych. Zabroniono Polakom kupowania ziemi oraz pełnienia wyższych stanowisk. W ciągu XIX wieku połowa dóbr wielkiej własności przeszła w ręce rosyjskie lub została rozparcelowana i sprzedana na dogodnych warunkach kolonistom czeskim i niemieckim.

Przez cały wiek XIX na Wołyniu trwała walka o zachowanie polskości. W imperium rosyjskim droga do stanowisk i kariery wiodła przez wyrzeczenie się wiary i mowy ojców. Nauczanie języka polskiego i historii Polski zostało obwarowane najcięższymi karami. Nie było ani podręczników, ani nauczycieli. Tajne nauczanie ograniczało się zatem do polskich dworów ziemiańskich, polskiej inteligencji w miastach oraz nielicznych placówek kościelnych. „A więc córki obywatelskie, córki oficjalistów – opowiadał ksiądz kanonik Leopold Szuman – zbierały dzieci służby folwarcznej po dwoje lub troje, a w niektórych dworach i dworkach poczynali sobie i śmielej: zbierali dziatwę gromadnie, a przy tem opłacali regularnie prystawa, żeby udawał, że nie widzi (…) Gdzie nie dosięgał wpływ inteligencji, tam było pole działania proboszcza. Proboszczowie najczęściej łączyli naukę czytania z przygotowaniem do pierwszej spowiedzi. A robiło się to w rozmaity sposób. Jedni utrzymywali stale na probostwie po dwoje – czworo zdolniejszych dzieci, które w ciągu półtora do dwóch miesięcy uczyły się niby to katechizmu, a właściwie uczyły się czytać i były zarybkiem na terenie swej wioski – uczyły swoich rówieśników przy zabawie i wydoskonalały się same. Inni zbierali parę razy do roku (na wiosnę i w jesieni) grupy po kilkadziesiąt osób, katechizowali je w zakrystii, a w pewnych godzinach w tejże zakrystii księdza zastępowała jakaś pobożna pani i uczyła czytać. Rozumie się, że w tym czasie ktoś czuwał na zewnątrz, aby niespodzianie nie zjechał policjant”.

Walka o wszystko co polskie, o każdą polską duszę nasiliła się na przełomie XIX i XX wieku. Mimo surowych represji tajne nauczanie organizowano w dworach ziemiańskich, na plebaniach i po wsiach. Tajne szkółki istniały niemal w każdym powiecie, na przykład w powiecie dubieńskim opiekował się nimi ksiądz Lisiewicz, na przedmieściu Korca, gdzie niegdyś znajdowała się fabryka słynnej porcelany koreckiej, nauczanie katechizmu, języka polskiego, polskiej historii i innych przedmiotów w zakresie szkoły elementarnej prowadziła Filomena Załęska, a w Kornaczówce pod Krzemieńcem potajemnie uczyła dzieci Ida Szubiakowska. Nauczycieli utrzymywali właściciele majątków ziemskich, księża przy pomocy finansowej okolicznego ziemiaństwa bądź mieszkańcy poszczególnych miejscowości – bywało tak, że pod pretekstem nauki szycia, nauczycielka udzielała lekcji i stołowała się każdego dnia w innej chacie. Kiedy pojawiało się zagrożenie, uczące się dzieci rozbiegały się jak w zabawie. Pospiesznie znikały prowizoryczne ławki. Chowano zakazane polskie książki. Ich dostarczaniem, jak opowiada ksiądz Franciszek Korwin-Milewski, zajmował się między innymi pan Przygodziński, który jeżdżąc w towarzystwie syna i córki dwoma furmankami po odpustach, rozwoził po wsiach, koloniach, folwarkach, dworkach szlacheckich – elementarze, książeczki do nabożeństwa, katechizmy, kantyczki, żywoty świętych, polskie kalendarze, literaturę do nauki języka polskiego i historii. Wielu dzielnych ludzi, zaangażowanych w tajne nauczanie, w obronę polskości na Wołyniu, trafiło do carskich więzień bądź swoją odwagę przypłaciło majątkiem.

Po wojnie rosyjsko-japońskiej ucisk władz carskich nieco zelżał. Po wydarzeniach w 1905 roku władze rządowe nie orientowały się zbyt dobrze, jak wielkie ustępstwa można poczynić w stosunku do miejscowych Polaków. Ziemianie Wołyńscy: Włodzimierz Grocholski, późniejszy redaktor naczelny „Dziennika Kijowskiego”, i Szczęsny Poniatowski powołali do życia zrzeszenie, mające zorganizować polskie społeczeństwo na Rusi. Dzięki temu wraz z wybranym również z Wołynia Józefem Potockim zasiedli w kijowskiej Dumie, co dawało prawo głosu w ważnych dla Polaków kwestiach. Z kolei do Rady Państwa został wybrany Wołyniak Jan Olizar, najwybitniejszy polski poseł na Rusi, prezes Koła Posłów Polaków z Litwy i Rusi. Odsunięci od sprawowania urzędów Polacy zaczęli brać udział w działalności powiatowych i gubernialnych samorządów jako radni, członkowie i prezesi komisji, członkowie zarządów i fachowi pracownicy. Budzili sympatię swoją wiedzą, umiejętnościami, sumiennością i zaangażowaniem w pracę Podobnie działo się również w samorządach miejskich. Okres destabilizacji w imperium rosyjskim wykorzystano również w walce o polską oświatę. W 1906 roku zostały zniesione kary za tajne nauczanie. Mieszkanka Korca Zofia Endrukajtisówna po konsultacjach z proboszczem Ignacym Dubowskim, duchownym darzonym szczególnym szacunkiem i lubianym za „koreckie herbatki literackie” (na wzór słynnych „obiadów czwartkowych”), złożyła do Kuratorium Szkolnego w Kijowie podanie o pozwolenie na otwarcie szkoły dla polskich dzieci. Jej starania zostały zwieńczone sukcesem. W nowo otwartej placówce uczono także języka polskiego, polskiej historii i religii. Oficjalne uruchomienie pierwszej polskiej placówki na Rusi zostało odnotowane w prasie polskiej. W 23 numerze (z dnia 8 czerwca 1907 roku) wydawanego w Warszawie tygodnika „Świat” z nadzieją pisano: „Jednak coś się w państwie odmieniło…”. Korzec ze swoją polską szkółką w tym okresie jawił się jako oaza polskości. Pracownik cukrowni hrabiego Potockiego, pan Sobotkiewicz, prowadził tzw. „bibliotekę latającą”, bogatą w polską literaturę. Działało amatorskie kółko teatralne, wystawiające dla szerokiej publiczności sztuki Korzeniowskiego, Fredry i Bałuckiego, oraz kółko samokształceniowe młodzieży koreckiej, która kształcąc się w rosyjskich gimnazjach, dbała o uzupełnienie wiedzy z zakresu ojczystej historii i literatury w postaci referatów, płomiennych deklamacji czy dyskusji. Próbowano nawet wydać opracowany wspólnymi siłami podręcznik geografii ziem polskich. Ze znacznie trudniejszą sytuacją musieli zmierzyć się łuccy działacze oświatowi, należący do powstałego w 1906 roku Towarzystwa „Oświata”. Ciągłe rewizje, kary pieniężne, groźby zesłania doprowadziły do zamknięcia trzech funkcjonujących w Łucku szkółek. Dzieci rozdzielono na komplety i po kilkoro uczono dalej systemem konspiracyjnym. Za to udało się utrzymać działającą przy Towarzystwie Dobroczynności bibliotekę, w której zaproszeni prelegenci, między innymi Adelina Zaykowska, dr Antoni Peretiatkowicz czy dr Franciszek Miłaszewski, prowadzili niedzielne wykłady i pogadanki. Na całym Wołyniu w różnej formie coraz mocniej rozwijało się nauczanie w duchu narodowym. Wołyniacy wierzyli w odzyskanie przez Polskę niepodległości, przygotowywali się do tego momentu i czekali nań z utęsknieniem.

Wojna między zaborcami dała Polakom nadzieję na odzyskanie wolności. Niemcy wypowiedziały wojnę Rosji 1 sierpnia 1914 roku. Kilka dni później zrobiły to Austro-Węgry. Wołyń pogrążył się w wojennym chaosie, a linia frontu wielokrotnie przesuwała się przez ziemię wołyńską. Wkroczenie do Łucka wojsk austro-węgierskich 31 sierpnia 1915 roku przyniosło Polakom namiastkę wolności. W dawnej stolicy Wołynia znów, po ponad stu latach narodowej niewoli, powstał polski zarząd miasta z burmistrzem Ignacym Rzążewskim na czele. Niestety początkowo stosunki z wojennymi władzami nie układały się zbyt pomyślnie, bo kiedy we wrześniu – po trzydniowym zajęciu miasta przez Rosjan – Austriacy powrócili do Łucka, uwięzili natychmiast cały polski zarząd pod pretekstem, że ludność miasta gasiła podpalony w trakcie odwrotu most na Styrze. Na szczęście areszt trwał tylko cztery dni i wkrótce powołano nowy zarząd miejski z Konstantym Teleżyńskim jako burmistrzem. W nowo sformowanym łuckim magistracie znalazł pracę mój wujek Włodzimierz Martyński. Mimo młodego wieku – miał wówczas 21 lat – otrzymał ważną funkcję sekretarza Rady Miejskiej i Zarządu Miejskiego w Łucku. Rok później, jako siedemnastolatka, w roli kancelistki znalazła tu również zatrudnienie moja babcia Olimpia Martyńska. Co istotne – wszelkie księgi, protokoły i sprawy urzędowe można było prowadzić w języku polskim. Rolę komendanta miasta pełnił miejscowy notariusz Edmund Martynowicz. Powołano milicję miejską, którą kierował Polak M. Kabziński, były dyrektor Towarzystwa Wzajemnego Kredytu. W mieście przywrócono nie tylko ład i porządek, ale także polskie nazwy ulic: Bernardyńska, Katedralna, Dominikańska czy Zamkowa. Staraniem księżniczki Marii Lubomirskiej z Ławrowa w murach łuckiej katedry rozpoczęła działalność polska szkółka elementarna. Pojawiły się polskie stowarzyszenia. W mieście stacjonował jednak sztab 4 armii pod dowództwem arcyksięcia Franciszka Ferdynanda. Front od września 1915 roku do czerwca 1916 roku zatrzymał się na linii: Dubno, Ołyka, Klewań, około 35 km od Łucka.

To właśnie w tym okresie bezprzykładną odwagą wsławili się legioniści Piłsudskiego. I Brygada i III Brygada Legionów Polskich już pod koniec sierpnia 1915 roku znalazły się na Wołyniu z zadaniem oczyszczenia z wroga terenów na wschód od Kowla. W ogniu zaciekłych walk Rosjan wyparto aż do rzeki Styr. Pod koniec września pod Kołkami polscy żołnierze bohatersko utrzymali swoje pozycje, odpierając wielokrotne ataki przeciwnika. Rosjanie nie zamierzali jednak bez walki przejść na wschodni brzeg Styru. W październiku i listopadzie doszło do dramatycznych starć w rejonie środkowego i górnego biegu rzeki. W ostatnich dniach października część I Brygady przemieściła się w rejon Kostiuchnówki i otrzymała zadanie wyparcia Rosjan za Styr. Przez kilka listopadowych dni trwała krwawa walka o umocnione wzgórze, które ze względu na bohaterstwo walczących tu Polaków (straty sięgały nawet 50%) nazwano później „Polską Górą”. Pod koniec października na front wołyński z Besarabii przybyła również II Brygada Legionów Polskich. W ten sposób na jednym odcinku frontu znalazły się wszystkie oddziały legionowe. Nadal trwały ciężkie walki w rejonie Kostiuchnówki. W końcu jesieni front na Wołyniu ustabilizował się. Nastąpiła przerwa w działaniach bojowych, zdarzały się jedynie sporadyczne potyczki między patrolami. Dla oddziałów legionowych, którym powierzono kilkunastometrowy odcinek frontu od Optowej po Kostiuchnówkę, zima oraz wiosna 1916 roku upłynęły w surowych, bardzo trudnych warunkach, jednak w miarę spokojnie. Była to przysłowiowa cisza przed burzą. Z początkiem czerwca 1916 roku ruszyła wielka ofensywa wojsk rosyjskich, przygotowana przez gen. Aleksieja Brusiłowa. W wyniku gwałtownych walk w ciągu kilku dni Rosjanie przełamali front pod Łuckiem. Dawna stolica Wołynia została zajęta, a wojska rosyjskie posunęły się kilkadziesiąt kilometrów na zachód. Dowództwo austro-węgierskie, dążąc do likwidacji wyłomu, rzuciło do walki wszystkie swoje rezerwy, w tym II Brygadę Legionów, która w trakcie zaciętych walk pod Gruziatynem poniosła dotkliwe straty. Kolejna faza boju rozpoczęła się 4 lipca. Potężne uderzenie rosyjskie (z przewagą czterech do jednego) skierowane zostało na pozycje obsadzone przez I i III Brygadę Legionów pod Kostiuchnówką. W odwodzie znajdowała się skrwawiona II Brygada. To właśnie tu, pod Kostiuchnówką, ważyły się losy frontu wschodniego. Podczas trzydniowych walk pod huraganowym ogniem artylerii, gdzie jak wspomina Marian Kukiel: „w gruzy szły szańce, (…) ziemianki waliły się jak domki z kart”, wielokrotnie odpierano rosyjskie ataki. Zaciekła obrona spowodowała olbrzymie straty. Zginęło około 2 tys. legionistów. Niestety, wobec przełamania frontu na innych odcinkach, bronionych przez oddziały austriackie, węgierskie i niemieckie (Wacław Socha-Lipiński raportuje: „potęgi rosyjskiego uderzenie nie wytrzymały nie tylko wojska austriackie, lecz także niemieckie”), zagrożeni okrążeniem legioniści musieli wycofać się na pozycje nad Stochodem. I znów duma, ale i karność polskiego żołnierza – nie uciekali w nieładzie, ranni, półżywi posłusznie opuszczali okupione krwią stanowiska w porządku, cały czas gotowi do walki. Zgrupowanie legionowe skierowano do odwodu i zakwaterowano w rejonie Czeremoszna. Później Legiony ruszyły jeszcze do walki pod Sitowiczami i Rudką Miryńską. Powoli impet ofensywy rosyjskiej wygasał, a 6 października 1916 roku zapadła ostateczna decyzja o wycofaniu skrwawionych oddziałów z frontu. Kampania wołyńska była najdłuższą i najbardziej krwawą batalią w historii Legionów Polskich, ale przecież legioniści, wśród których nie brakowało Wołyniaków, walczyli o polską ziemię, walczyli o honor polskiego wojska. Przypomnieli światu, jak dzielnymi, szaleńczo odważnymi żołnierzami potrafią być Polacy. Ofiara z przelanej krwi nie była daremna. Bitwa pod Kostiuchnówką pokazała wielką wartość bojową polskiego żołnierza i – jak pisał później Józef Piłsudski – bardzo pomogła „sprawie polskiej”.

Małgorzata Ziemska
Tekst ukazał się w nr 21 (313) 16-29 listopada 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X