Z pamiętnika podróżnika – Australia

Z pamiętnika podróżnika – Australia

Są takie chwile w życiu, kiedy bardzo chce się uciec na koniec świata. Jeśli najdzie was taki nastrój i macie za dużo oszczędności, polecam Australię. Niedawno wróciłam z wyprawy na Antypody i pozostaję pod wrażeniem Półkuli Południowej. W Australii, jak wiadomo wszystko jest postawione na głowie, zaczynając od pór roku.

Właśnie kończy się tam lato. Kiedy na początku lutego wylądowałam w Sydney, po ponad dwudziestogodzinnej podróży, powitało mnie przyjemne ciepło, zapach rozgrzanej ziemi i ledwie wyczuwalna bryza znad oceanu. O czym więcej może marzyć zmarznięty mieszkaniec Europy Środkowej w samym środku zimy?

 

(Fot. Elżbieta Zielińska)

Sydney to miasto-kosmos, który wciąga, inspiruje i zaskakuje. Ponad pięć milionów mieszkańców, z których znaczna część to przybysze z najróżniejszych zakątków świata. Można tu znaleźć przedstawiciela każdej rasy, narodowości i wyznania. Przy czym to prawdziwa, niewymuszona wielokulturowość, nie ma w Sydney dzielnic „etnicznych”, które pamiętam np. z Chicago.

Przyglądając się ogromnej, doskonale skomunikowanej metropolii, pełnej nowoczesnych budynków, trudno wyobrazić sobie początki Sydney, czyli rok 1788, gdy Anglicy założyli tutaj kolonię karną. Jeszcze trudniej, obcując ze współczesnymi Australijczykami, którzy są wcieleniem wolności poglądów i swobody obyczajów uzmysłowić sobie, że ich przodkami byli przywiezieni tu z Anglii więźniowie. Mieszkańcy Sydney nie mają jednak absolutnie żadnych kompleksów z powodu penitencjarnej historii miasta. W tutejszym ogrodzie botanicznym wyeksponowano „ławeczkę pani Macquarie”, która została wykuta w skale przez więźniów, na polecenie żony gubernatora. Stąd mogła obserwować, czy koloniści karnie wykonują powierzone im obowiązki. Mnie podczas spacerów po Sydney towarzyszyły słowa piosenki Jacka Kaczmarskiego, który chyba trafił w sedno:

(Fot. Elżbieta Zielińska)Ląd nam się wydał niegościnny, dziki;
Łotr bez honoru, kobieta sprzedajna
Z dnia na dzień – jak się stać ma osadnikiem
Nieznanych światów? Bo rozpoznać Raj nam
Nie było łatwo; znaleźć w sobie siłę,
Wbrew przeciwnościom, bez słowa zachęty
By mimo wszystko żyć – nim nam odkryłeś
Kraj szczodry w zboże, złoto i diamenty.

Australijczycy cierpią na tęsknotę za historią. „Cóż my tu mamy za zabytki, może i jest ich kilka, ale liczą góra dwieście lat. U was, w Europie, to co innego. W takim Rzymie, czy Paryżu można naprawdę poczuć ducha historii…” – słyszałam od różnych osób „…albo w Krakowie” – dodawali niektórzy, przypominając sobie, że przyjechałam z Polski. Niezbyt długa historia miejscowej kultury (mam na myśli historię nowożytną, kultura Aborygenów to osobny rozdział) sprawia, że Australijczycy są bardzo dumni z tego, co w tak krótkim czasie zdołali dać światu. Przykład pierwszy z brzegu – podczas mojego pobytu w Sydney telewizja wyemitowała film o najbardziej znanej australijskiej grupie rockowej INXS. Film zgromadził przed telewizorami miliony ludzi, historię zespołu komentowali wszyscy, począwszy od znajomych, przez znajomych, taksówkarzy, panie w sklepie i staruszków w parku. Wszystkie te osoby zadawały mi też to samo pytanie – czy w Polsce ktoś słucha INXS? – i wpadały w euforię na wieść o tym, że owszem, znamy, słuchamy i podziwiamy.

Australia to raj dla biologów i miłośników przyrody. Można tu oglądać wiele gatunków zwierząt i roślin, które nie występują nigdzie indziej na świecie. Kangury stanowią stały element krajobrazu. Skaczą sobie w niewielkich grupach wzdłuż dróg i autostrad, od czasu do czasu powodując utrudnienia w ruchu. Jak każdego przybysza z Europy, początkowo dziwiły mnie ostrzegawcze znaki drogowe z wizerunkiem kangura. Miejscowi wytłumaczyli mi, że kangur na drodze jest w Australii najczęstszą przyczyną wypadków. Zdecydowanie mniej szkód powodują misie koala. Te urocze torbacze właściwie całe życie spędzają w koronach eukaliptusów. Zasadniczo, trudno chyba o mniej inwazyjne stworzenie, niż koala. Oprócz sztandarowych i sympatycznych przedstawicieli australijskiej fauny, dane mi było zapoznać się z tymi, budzącymi grozę. W malowniczych zatokach, nad którymi położona jest północna część Sydney, niestety nie można się kąpać, bo to ulubione miejsce rekinów. Parki i ogrody botaniczne, pełne egzotycznych drzew i krzewów, są siedliskiem węży i pająków. Północne, tropikalne wybrzeże stanowi raj dla płetwonurków i pływaków, no chyba, że akurat wypada sezon na śmiercionośne meduzy… Wszystko w Australii jest jadowite – do takiego wniosku doszłam mniej więcej po tygodniowym pobycie.

(Fot. Elżbieta Zielińska)Na szczęście, jeśli człowiek jest świadomy zagrożeń, ale zachowa minimum rozwagi, może obcować z australijską przyrodą i nawet czerpać z tego przyjemność. Nurkowanie na rafie koralowej to niezapomniane doświadczenie, które trudno opisać. To jak program przyrodniczy National Geographic na żywo i bez komentarzy Krystyny Czubówny. Spacer po lesie deszczowym, też zrobił na mnie duże wrażenie, tym bardziej, ze w Australii pierwszy raz doświadczyłam tropików. North Queensland, czyli północno-wschodnia część kontynentu to kraina dusznych upałów, upraw trzciny cukrowej ciągnących się po horyzont, i plantacji bananowców, wcinających się w busz. Oprócz bananów, mango i papai dojrzewają tu owoce, o których istnieniu nie miałam pojęcia, jak słodka passiflora, z której przyrządza się doskonałe drinki, lub fantastycznie kolorowy smoczy owoc.

Jeśli zdołałam wzbudzić w was apetyt na Australię, to znaczy, że osiągnęłam swój cel. Terra Australis Incognita wciąż czeka na nowych odkrywców.

Elżbieta Zielińska
Tekst ukazał się w nr 201 za 18-31 marca 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X