Wspomnienia konsula Janusza Jabłońskiego

Wspomnienia konsula Janusza Jabłońskiego

Dziś pracę we Lwowie, jak i całą pracę w korpusie konsularnym, oceniłbym w kategoriach wspaniałej przygody, którą nadal przeżywam.

 

Gratuluję konsulowi generalnemu, ambasadorowi tytularnemu Jarosławowi Drozdowi pomysłu wydania wspomnień konsulów pracujących w Konsulacie we Lwowie i dziękuję za jego prośbę o napisanie kilku słów wspomnień na temat mojego pobytu i kierowania tym urzędem. We Lwowie miałem możność pracować przez pięć lat, zaś czas kierowania przeze mnie urzędem trwał zaledwie kilka miesięcy, lecz był pełen nowych wyzwań, jakie stanęły wówczas przed polskimi służbami konsularnymi. Poznałem wtedy wielu wspaniałych ludzi, o których nie mogę tu dziś nie wspomnieć. Tych, którzy w szczególny sposób utrwalili mi się w pamięci, pozwolę sobie wymienić z nazwiska.

 

Mój przyjazd do Lwowa był dość przypadkowy. Któregoś dnia dyrektor Działu Kadr MSZ, nieżyjący już niestety Andrzej Kremer, zapytał mnie, czy byłbym zainteresowany wyjazdem do tego pięknego i zarazem bardzo ważnego miejsca. Zgodziłem się na jego propozycję od razu, chociaż nie jestem Kresowiakiem.

 

W pierwszych dniach pobytu w Konsulacie byłem wprowadzany we „lwowskie tajemnice” przez konsula Leszka Dębickiego. Był to okres, w którym odbywały się przede wszystkim rozmowy z interesantami, czasami trwające kilkanaście godzin. Dotyczyły głównie spraw repatriacji i możliwości odzyskania obywatelstwa. Rozmowy te miewały różny, czasem trochę zabawny przebieg. Ksiądz biskup Marian Buczek, który często nas odwiedzał, żartował, że ja bardzo dużo zrobiłem w tym okresie dla katechizacji Ukrainy. Ten żart był wynikiem pewnej rozmowy z jednym z setek moich interesantów, w której podczas przyjmowania wniosku o wizę repatriacyjną zapytałem też o… sprawy natury duchowej. Pytanie to zadałem dodatkowo, ponieważ moje wątpliwości budziła jego polska przeszłość, trzeba bowiem pamiętać, że przepisy repatriacyjne jasno określają, kto ma prawo do takiego przywileju. Chyba właśnie wówczas rozeszła się „wieść gminna”, że konsul na spotkaniach w sprawie repatriacji pyta z pacierza i trzeba się go koniecznie nauczyć. Choć nie było to prawdą, mam nadzieję, że ta „katechizacja” nikomu na złe nie wyszła.

 

Konsul Janusz Jabłoński na spotkaniu z członkami Stowarzyszenia Kombatantów II Wojny Światowej i Osób Represjonowanych we lwowskim oddziale Czerwonego Krzyża, ok. 2003–2004 r. Na zdjęciu od lewej: Teodor Furta, Romuald Garliński, Jan Hawryluk, Stefan Kokotko, Jan Barylak, Michał Wytysz. Stoją od lewej: Andrzej Sawczuk, o. Krzysztof Kozioł, siostry Irena i Jadwiga Zappe, prezes organizacji Stanisława Kalenowa, osoba nieznana, Włodzimierz Olejnik. W trzecim szeregu od lewej: Bogdan Sidelnik, konsul Janusz Jabłoński, Witold Wróblewski, dyrektor oddziału Czerwonego Krzyża Walentyn Mojsejenko. (Fot. ze zbiorów Anny Lewickiej)

Zanim wyjechałem do Lwowa, spędziłem wiele godzin na studiowaniu wspólnej historii Polski i Ukrainy, i wydawało mi się, że wiem na ten temat stosunkowo dużo. Okazało się, że i owszem, ale prawdziwą lekcją było dopiero to, czego miałem możność posłuchać podczas rozmów z interesantami. Tego, co usłyszałem od osób żyjących od pokoleń na tej ziemi, nie można było wtedy znaleźć w żadnym podręczniku.

 

Tematem moich wspomnień nie będą jednak historyczne rozważania Polaków oraz ich losów po utracie ziemi ojczystej, skoncentruję się raczej na moich osobistych wspomnieniach – na wycinku historii naszego urzędu we Lwowie na tle bieżących zadań i wydarzeń.

 

W roku 2003 wspólnie z ówczesnym konsulem generalnym Krzysztofem Sawickim, postanowiliśmy przygotować imprezę kulturalną, która mogła być ważna i zarazem miła dla otwartych serc lwowskiej diaspory. Mam tutaj na myśli występy Zespołu Pieśni i Tańca „Mazowsze”. To niewątpliwie wielkie wydarzenie pozytywnie ocenili także Ukraińcy. Doczekało się ono rychłej powtórki, przygotowanej przez następnego konsula generalnego.

 

Jak do tego doszło? Przypadkiem dowiedziałem się, że ówcześnie szefem zespołu był Włodzimierz Sandecki, którego poznałem w czasie mojej pracy w Ambasadzie RP w Moskwie. Pan Włodzimierz z wielką ochotą włączył się w przygotowania występu we Lwowie. Jak się okazało, był to pierwszy od lat pięćdziesiątych XX wieku przyjazd naszego wspaniałego ambasadora kultury do tego miasta. Szczególne podziękowania za pomoc należą się ówczesnemu ministrowi kultury i dziedzictwa narodowego, Waldemarowi Dąbrowskiemu. Bez jego wsparcia finansowego występ „Mazowsza” we Lwowie byłby niemożliwy.

 

Występ zespołu wysoko oceniła zarówno polska, jak i ukraińska publiczność. Pani Ewa Tajner, polska poetka mieszkająca we Lwowie, powiedziała mi wprost, że dzięki temu koncertowi miejscowi Polacy na zawsze zapamiętają moją skromną osobę. Mam przyjemność tego niejednokrotnie doświadczać, także po latach. Nigdy nie szukałem poklasku, ale takie słowa zawsze umacniały mnie w przekonaniu, że to, co zrobiliśmy, było dobre dla promocji naszego kraju i jego kultury.

 

Z rozrzewnieniem wspominam też występ wspaniałego tenora zespołu, rodowitego lwowskiego batiara, Stanisława Jopka i jego równie słynnego „Furmana”. Nota bene, był to pierwszy pobyt pana Jopka we Lwowie od momentu opuszczenia przez niego miasta po zakończeniu II wojny światowej. Nieocenionej pomocy w przygotowaniu występu „Mazowsza” udzieliła nam również ukraińska armia, a w szczególności jeden z jej ówczesnych dowódców, generał Ludwik Kobierski.

 

Rok 2003 w historii urzędu można śmiało określić jako czas przełomowy. Polska przygotowywała się do wejścia do Unii Europejskiej, zaś konsekwencją tego wydarzenia było wprowadzenie nowej polityki wizowej, określanej skrótowo jako NPW. 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X