Wiosna ludów w Stanisławowie. Część 3 Alegoria Wiosny Ludów 1848 roku, fot. ze źródeł internetowych

Wiosna ludów w Stanisławowie. Część 3

Rewolucyjne wydarzenia 1848 roku szybko wymknęły się spod kontroli. Monarchia składała się z wielu narodów i każdy dążył do niezależności. Niebawem polityczna mapa imperium została gęsto zasiana „gorącymi punktami”. Niespokojnie było również w Galicji.

Festiwal niepodległości

Jako pierwsze, już w marcu, wybuchło powstanie we Włoszech w Wenecji i Mediolanie, będących pod berłem Habsburgów. Za rodakami wstawił się król Sardynii i wybuchła prawdziwa wojna. W czerwcu rozruchy zaczęły się w Czechach, ale szybko zostały stłamszone. We wrześniu wybuchły walki na Węgrzech, które zdecydowały się na wyjście z imperium. W październiku barykady pojawiły się w Wiedniu. Wiedeńscy studenci uformowali Legion akademicki, przepędzili wojska rządowe i wzięli pod kontrolę całe miasto. W czasie tych zamieszek studenci powiesili ministra obrony hr. Latoura. Wielkim wysiłkiem cesarzowi udało się pokonać powstańców.

Ledwie zaprowadzono porządek w stolicy, jak wybuchło powstanie we Lwowie. 1 listopada centrum miasta pokryły barykady. Następnego dnia gen. Hammerstein poddał centrum miasta ostrzałowi artyleryjskiemu. Przestraszeni mieszkańcy skapitulowali. Władze natychmiast rozwiązały polską Centralną Radę Narodową i wszystkie rady okręgowe, w tym i w Stanisławowie.

2 grudnia abdykował cesarz Ferdynand i na tron wstąpił 18-letni Franciszek Józef I. Nowy monarcha odziedziczył trudny spadek: płonęła wojna we Włoszech, węgierscy powstańcy zwyciężali raz po raz wojska rządowe. Tron nie tylko trząsł się w posadach – był na skraju upadku!

Kampania stanisławowska

Aby wykazać swą lojalność wobec cesarza, 1 stycznia 1849 roku Naczelna Rada Ruska we Lwowie kieruje odezwę do Rusinów, wzywając ich do tworzenia „Pułku ochotników”, którzy mieliby bronić ojczyzny przed buntownikami. Austriackie Ministerstwo wojny poparło ten projekt, zezwalając jedynie na powołanie batalionu a nie pułku. Pełna nazwa tej formacji brzmiała: batalion Ruskich Strzelców Górskich. Miał on bronić granicy z Węgrami, aby tamtejsi powstańcy nie przenikali do Galicji.

Sierżant i strzelec Ruskiej Gwardii, rys. W. Lubewa

Idea ta znalazła poparcie wśród społeczności ukraińskiej. Historyk Iwan Krewecki pisze, że do batalionu zgłosiło 3 460 osób, przy stanie osobowym 1 410 żołnierzy. Batalion składał się z sześciu kompanii po 235 żołnierzy. Każda kompania miała swój region formacji. W Stanisławowie formowała się piąta kompania pod dowództwem kpt. Kraitnera. Interesujące jest to, że obecnie lokalny batalion „Przykarpacie”, przeznaczony do walk na wschodzie Ukrainy, również otrzymał numer „5”.

Zastępcą dowódcy był podporucznik kadrowego pułku piechoty, sotniami dowodzili porucznicy Oberhauzer i Rodakiewicz. Jak widzimy, większość oficerów była pochodzenia niemieckiego, ale sierżanci i żołnierze powoływani byli wyjątkowo z Ukraińców. Każdy kandydat otrzymywał od swego proboszcza świadectwo z zaznaczeniem jego imienia, nazwiska, wieku, miejsca urodzenia, okręgu, państwa, stanu, wiary i zawodu. Następnie oficerowie sprawdzali stan zdrowia i przydatności do wojska, dopiero po tym ochotnik był wcielany do oddziału z wypłatą żołdu 3 zł. reńskich i 6 krajcarów dziennie, otrzymywał również przydział chleba i mundur.

Ruscy Strzelcy Górscy, stara litografia

Mundur szeregowego składał się z huculskiego kapelusza – kresani, ozdobionego piórami. Później wydawano jedynie niebieskie czapki z dużym czarnym daszkiem i żółtym otokiem. Szeregowi mieli czerwony kabat (oficerowie – brązowy) ze stojącym kołnierzem z niebieską lamówką. Do tego niebieskie spodnie z żółtymi lampasami i czarne buty. W chłodniejsze dni strzelcy nosili szary wełniany „sirak” z niebieskimi plecionymi guzikami i takimiż pętlami. Każdy szeregowy uzbrojony był w karabin z bagnetem, a oficerowie mieli długie szable. Interesujące jest to, że w ramach pomocy dla wojska mundury dla Strzelców Górskich szyli… gratisowo żydowscy krawcy.

Na początku maja wszystkie kompanie zeszły się we Lwowie i tutaj odbyła się musztra. 6 września batalion ruszył na Węgry, pomimo iż takiej potrzeby już nie było, bowiem latem powstanie zostało zdławione przez wojska rosyjskie, które przyszły Austrii z pomocą. W czasie marszu na Koszyce (miasto należało wówczas do Węgier) 38 osób zachorowało na cholerę i trzy z nich zmarło. Były to jedyne straty batalionu Strzelców Górskich, gdyż w akcjach zbrojnych nie uczestniczyli, pełniąc jedynie służbę garnizonową.

W styczniu 1850 roku batalion przeniesiono do Przemyśla i rozpuszczono. Każdemu żołnierzowi pozostawiono mundur i wypłacono miesięczny żołd.

Pospolite ruszenie

Na początku 1849 roku, gdy batalion Strzelców Górskich jeszcze nie istniał, Galicja pozostawała praktycznie bezbronna. Wszystkie zdolne do walk jednostki walczyły we Włoszech lub na Węgrzech i bronić kraju nie miał kto. Panicznie obawiano się ataku od strony Węgier, gdyż powstańcy podbili już kilka przygranicznych wiosek i przez Transylwanię zrobili wypad na Bukowinę.

6 stycznia gubernator rozesłał do dowódców przygranicznych starostw dyrektywę dotyczącą organizacji landszturmu, czyli obrony terytorialnej. Należało zorganizować miejscowych chłopów, rozbić ich na dziesiątki, zgromadzić zapasy broni, którą miano rozdać w przypadku alarmu. Gubernator nakazał również ustawić na pagórkach wzdłuż dróg „znaki alarmowe”, które należało podnieść do góry w przypadku wtargnięcia wroga. Na pomoc w organizacji oporu przybył do Lwowa generał-major Bark, który miał dowodzić oddziałami w Kołomyi, Stanisławowie, Stryju i Samborze – starostwach graniczących z Węgrami.

Starosta Stanisławowa Neisser rozwinął aktywną działalność. Ponieważ nie miał do dyspozycji kadrowych wojsk, zmobilizował wszystko, co się dało. Okręgi podzielił na dwie linie obrony. Na pierwszą składały się przygraniczne powiaty Delatyn, Nadwórna, Sołotwino. W rezerwie pozostawały okręgi bohorodczański i tyśmienicki. Ludność wystawiła 17 810 ochotników, którzy na pierwszy sygnał mieli zgromadzić się w wyznaczonych miejscach. Na dowódców tych oddziałów wyznaczono urzędników straży finansowej (inkasatorów), leśniczych, członków ochrony kopalń i emerytów wojskowych. Mieli oni oprócz dowodzenia swoim pododdziałom „odpowiadać jak najsurowiej swoją osobą za każdy wybryk ludności wiejskiej”. Z udziału w tych formacjach zwalniano mężczyzn powyżej 50 lat, urzędników i pracowników dziennych (bez stałej pracy).

Uzbrojeni w kosy i widły chłopi mieli służyć jako „mięso armatnie”, rys. W. Kielisińskiego, 1840 r.

16 stycznia 1849 roku na polu pod Bohorodczanami miał miejsce przegląd landszturmu, który przeprowadzili starosta Neisser i gen. Bark. Dziennikarz gazety „Zorza Galicyjska” tak opisał tę defiladę:

Wszyscy mieszkańcy dostali nakaz uzbrojenia się kto czym mógł. Chłopi nie musieli długo szukać broni: ustawili kosy na sztorc i już mieli gotową broń w ręku – straszniejszą niż bagnety i każda inna broń ręczna. Mieszczanie i Żydzi sprawili sobie piki.

Zeszli się uzbrojeni i czekają na generała, który miał dokonać przeglądu. Znaczny oddział wojska stanowili miejscy chłopcy, mieli swoje proporczyki i bębny, był również oddział strzelców ze stu ludzi. Choć była słota i śnieg z deszczem, wszyscy byli żwawi i weseli. Na wszystkich prawie twarzach można było wyczytać radość i zadowolenie. Obecny przy tym komisarz okręgowy opowiadał, że w górach na gościńcu delatyńskim, prowadzącym na Węgry, stoi oddział landszturmu oraz 1000 strzelców Hucułów i mają jedno działo; dlatego czują się dość silni, aby stawić opór każdej napaści ze strony Węgier.

Strach nawet sobie wyobrazić, co by się stało z uzbrojonymi w kosy i piki ochotnikami, gdyby przyszło im się zetknąć w walce z doświadczonymi węgierskimi powstańcami. Na szczęście do tego nie doszło – wtargnięcia do Galicji nie było. Ochotników wykorzystano do pilnowania dróg w górach i na przełęczach, ogólny zaś przegląd odbył się jeszcze tylko raz na tych samych polach pod Bohorodczanami w październiku 1849 roku. Starosta podziękował chłopom za patriotyzm i rozpuścił ich do domów.

Finanskanon

W „Zorzy Galicyjskiej” wspomniano, że ochotnicy mieli na uzbrojeniu jedną armatę. Ciekawa jest jej historia.

Starosta okręgowy Neisser zdawał sobie sprawę, że bez artylerii trudno liczyć na zwycięstwo. Ale nawet we Lwowie nie pozostała żadna armata – wszystko, co nadawało się do strzelania, zabrano na Węgry. Kierownik Stanisławowskiej verwalterii (dyrekcji finansowej) Żuławski opowiedział Neisserowi interesującą rzecz. Gdy rozbierano mury stanisławowskiej fortecy, znaleziono dwie stare polskie armaty, pamiętające jeszcze czasy Katarzyny Kossakowskiej. Zostały dostarczone na dziedziniec verwalterii, gdzie stały aż do rewolucji.

Żuławski zaproponował nawet osobę, która mogłaby je reanimować – weterana wojen napoleońskich, niejakiego introligatora Dutkiewicza, który służył kiedyś w artylerii. Tenże Dutkiewicz był akurat w kryzysie finansowym po tym, jak nad swoim warsztatem introligatorskim umieścił czarno-żółty sztandar, co wywołało niezadowolenie miejscowych Polaków, wskutek czego został bez pracy. Starosta chwycił się tej myśli – przecież na wąskiej górskiej drodze nawet stara śmigownica zdoła powstrzymać wielki oddział wojska.

Dutkiewicz natychmiast zgodził się stanąć na czele stanisławowskich artylerzystów i nawet dobrał sobie kompanów: szewca Pikiewicza, masarza Łuczyka i stróża browaru Kogutiaka. Z dwóch zardzewiałych armat Dutkiewicz wybrał najlepszą. Była to stara polska śmigownica – armata z kilkoma lufami, zwana „organkami”. Każda lufa miała zaledwie 40 cm długości, a cała konstrukcja ważyła mniej niż worek soli.

Armata „organki”, fot. ze źródeł internetowych

Mieszkańcy zrobili artylerzystom zrzutkę na ładne mundury, stelmach Lewicki bezpłatnie wykonał lawetę, a lakiernik Zaklinowski pomalował ją na żółto-niebiesko. Uroczyste wyprowadzenie działa odbyło się pod koniec stycznia 1849 roku. W obecności wielkich tłumów odbyło się przed kościołem jezuitów nabożeństwo i dziekan greckokatolicki poświęcił działo.

Żuławski wysłał konwój ośmiu rewizorów finansowych, woźnica Żyd Fischel zaprzągł swoją najlepszą „czwórkę” i „finanskanon”, jak ochrzczono w mieście „cudowną broń”, wyruszył na bojowy dyżur. Uroczysta procesja wyprowadziła działo aż do szpitala cywilnego (ob. szpital przy ul. Mazepy). Całą drogę śpiewano „Пречиста Діва Мати” (Przeczysta Dziewica Matka) i „Мир нам браття” (Pokój nam bracia).

Potem nastały szare dni. Artylerzyści stacjonowali za Delatynem w okolicach Jaremcza, broniąc cesarskiego gościńca.

Kronikarz Ambroży Szankowski pisze, że sztab generalny landszturmu składał się z dowódcy – emerytowanego kapitana ze Lwowa i sześciu leśniczych-setników dowodzących konnicą wiejską oraz dowódcy oddziału artylerii – pana Dutkiewicza. Towarzystwo zbierało się przeważnie w karczmie Icka i „pili rano i wieczorem, pili z nudów i pili ze złości, że Madziarzy nie dają im możliwości pokazać światu jak są mężni i odważni”.

Latem, gdy nadeszły wieści o rozbiciu Węgrów, panowie oficerowie urządzili huczny bankiet, w czasie którego postanowili uświetnić zwycięstwo salwą armatnią. Stara armata rozpadła się jednak po pierwszym strzale. Dutkiewicz z towarzyszami zdołali odskoczyć, tak że nikomu nic się nie stało.

Tak zakończyła się heroiczna obrona karpackich przełęczy.

Iwan Bondarew

Tekst ukazał się w nr 8 (372), 30 kwietnia – 13 maja 2021

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X