Wincenty Pol Kornelia Olszewska

Wincenty Pol

Werter w konfederatce. Część 2

W XIX wieku czytano Wincentego Pola w salonach i pod strzechami. Choć był jednym z najpoczytniejszych poetów epoki, o jego „miłosnej udręce” wiedziało niewielu.

Romantyk w boju
Niedługo po zaręczynach matka Kornelii zmarła, Wincenty umieścił więc narzeczoną u Ziętkiewiczów i w sierpniu 1830, zwiedzając po drodze Podole, Wołyń i Polesie, pojechał do Wilna gdzie zastało go powstanie. W kwietniu 1831 roku opuścił miasto w szeregach akademickiego legionu powstańczego. Walczył później pod komendą generała Chłapowskiego w barwach 10 pułku ułanów. Stał się doświadczonym powstańczym wiarusem – dzielnie dosłużył się stopnia porucznika, był ranny, odznaczono go orderem Virtuti Militari. Po upadku powstania znalazł się w Prusach. Później wraz ze słynnym polskim pochodem przez Niemcy trafił do Drezna. Tam poznał Mickiewicza, któremu pokazał swoje pierwsze wiersze. „Puszczaj bezimiennie w świat swoje piosenki i nie drukuj, a jeżeli wrócą do ciebie, wtenczas poznasz, że się przyjęły” – miał usłyszeć od niego podczas przejażdżki łódką po Łabie.

Czas spędzony w Dreźnie zaważył na jego dalszym życiu. Saksońska stolica, między innymi dzięki obecności Mickiewicza, była swoistym polskim salonem, roznamiętnionym niedawną chwałą i rozpolitykowanym po dotkliwej porażce. Pol, opromieniony bitewnym poświęceniem, nadto pasowany na pieśniarza przez samego wieszcza, należał do patriotycznej elity. Jej muzą była Klaudyna Potocka, kobieta słynąca z urody i wdzięku, przede wszystkim jednak z inteligencji. Miała duży wpływ na sfery intelektualne i polityczne. Tej charyzmie uległ również Pol. W spisanym później życiorysie rok 1832 podsumuje jednym zdaniem: „Począłem pisać pieśni z powodu Adama Mickiewicza, a z natchnienia Klaudii Potockiej”.

W fascynacji Potocką nie ma sekretów. Choć starsza od Pola zaledwie sześć lat arystokratka z wybitnego rodu Działyńskich nie należała do alkowianych heroin, budziła respekt nawet w środowisku o stricte ułańskich fantazjach i obyczajach. Raczej nie do niej kierowano by słowa z „Pieśni Janusza”:

My ułani, moja pani,
Walczym za kraj nasz:
Ach, nie zgrzeszysz, gdy pocieszysz
I całusa dasz!

O żołnierskim życiu Pola niewiele wiemy. Nie był wylewny, we wspomnieniach łatwo popadał w patos i bigoterię, natomiast śledząc jego rymy można trafić co najwyżej na wciąż pielęgnowane ślady Eugenii. To jej poświęcił pisany już w okresie narzeczeństwa z Kornelią nieco pompatyczny wiersz „Elegia dla E.”. Zwierza się w nim, że nieustannie czuje „władzę pierwszego wrażenia, i tę tęsknotę nieznanego chcenia”, jak gdyby „się serce nie chciało postarzeć, Jak gdyby miało wrócić co nie wróci, Jak gdybym wiecznie miał o szczęściu marzyć, które mej duszy nigdy nie ozłoci”.

Podróżując po Niemczech, Francji, północnych Włoszech i Szwajcarii nie pisał do Mostków przez wiele miesięcy. Podejrzewano tam, że – jeśli żyje – to być może, jak setki innych powstańców, zdecydował się osiąść w Paryżu. Zrozpaczona Kornelia pisała do rodziny: „Po cóż on pojechał do Francji, ażeby walczyć za niewdzięczników? Mój los jakby zaklęty nie do przebaczenia; możesz być co okropniejszego jak utracić nadzieję?”.

Bez czułości
Jesienią 1832 roku Pol wrócił jednak do Lwowa. Zygmunt Kaczkowski wspomina, jak niespodziewanie pojawił się na koniu, w krymskiej burce i czerwonej konfederatce. „Miał lat dwadzieścia sześć, był smukły, miał maniery szlachecko-żołnierskie, cerę twarzy białą i świeżą, wąs ciemny bardzo ozdobny, oczy piwne łagodnego ale bardzo świetnego blasku, był już wtedy nadzwyczajnie wymowny, ale bez żadnej przesady, miał głos niezmiernie dźwięczny i sympatyczny, idący prosto do serca, litery r nie domawiał z francuska: w jego wymowie dodawało to pewnego uroku i nadzwyczajnie się podobało kobietom”.

Lwów był wówczas „huczny i wesoły jak śmiech w malignie”. „Wielu panów z zabranego kraju jeszcze pełne miało szkatuły – pisał Kaczkowski – uboższym hojne płynęły zasiłki, bo jeszcze z mienia nie wyzute rodziny ostatnie grosze wysyłały za granicę, a wszystko – nie myśląc o jutrze, a wczoraj zapomnieć chcąc – szalało, by się zatumanić; w zajazdach, kawiarniach, cukierniach huczało jak w ulu, gdy rój ma wychodzić, a wszędzie czapka była na uchu i górą polski animusz, jakbyśmy dopiero wrócili z zdobytego Kremlina.” Powstanie poniosło klęskę militarną i polityczną, lecz „w duszy” Polska zdawała się zwycięska, „tęga słowem”.

Pol napisał w życiorysie zagadkowe zdanie: „od roku 1830 straciłem zbytnią czułość”. Trudno dociec co miał na myśli, na pewno jednak do Lwowa nie powrócił ów rozgorączkowany młodzieniec, który wyruszał na Litwę. Nie szukał bynajmniej statecznego zajęcia. Pędził życie na poły spiskowca, na poły lekkoducha. Jego matka, siostra i Kornelia wciąż mieszkały w Mostkach. On, związawszy się z tajnym Związkiem Dwudziestu Jeden, jeździł z miejsca na miejsce zbierając fundusze dla popowstaniowej emigracji, albo znikał na całe tygodnie w Lubieniu, gdzie zaszył się inny poeta-spiskowiec Seweryn Goszczyński.

To, co dla utrapionej tęsknotą Kornelii było „błąkaniem się po życiu”, dla Pola było jego esencją. Wchodził w najlepsze lata. Cieszył się zasłużonym uznaniem jako spiskowiec, żołnierz, wkrótce miał zasłynąć jako poeta. W pierwszej połowie lat 30. stawał się „tym Polem”, jednym z najpoczytniejszych pisarzy XIX wieku. Niewątpliwie pomógł mu tyleż talent co zdobyty na emigracji autorytet demokraty i legenda „śpiewaka powstania”. Talentu zresztą nie był pewien, aby się utwierdzić w jego wartości posłużył się fortelem. Własne wiersze pokazał najpierw Mickiewiczowi i Ignacemu Domejce, mówiąc, że to poezje wymyślonego przyjaciela, Janusza Nowiny. Kiedy ci przyjęli je z uznaniem, Pol zaczął rozdawać niezliczone odpisy, a kiedy już zdobyły ogromny rozgłos, wydał utwory pod własnym nazwiskiem zatytułowane „Pieśni Janusza”. W 1835 roku zbiór ukazał się w Paryżu. Do Polski był przemycany, przekazywany z rąk do rąk, przepisywany, uczono się go na pamięć, śpiewano. Wincenty był słynny nie mniej niż Mickiewicz, a jak twierdzą niektórzy, czytany powszechniej niż wieszcz, „bo pisał czule dla księcia i kowala”.

Strzeż się żenić
Rodzina, jak to często bywa, nie widziała w życiu poety powodów do optymizmu. Siostra Pola Agnieszka pisała do krewnych: „Wicuś bez żadnej nadziei polepszenia w losie. Wytrwałość Kornelii w jej smutnym położeniu cnotą nazwać można”. Kornelia zaś, w 1834 roku, a więc sześć lat po zaręczynach, wspominając w liście o czyimś ślubie, napomknęła: „Ja mogę powiedzieć bez nadziei. Wincenty tylko w przyszłości żyje, a byłoby może niedorzeczeństwem łączyć się teraz z nim”.

W końcu jednak, po dziewięciu latach narzeczeństwa, w kwietniu 1837 roku wzięli ślub. Zdaniem Jabłonowskiego, Wincenty wcześniej nie palił się do małżeństwa, wciąż będąc we władaniu niegdysiejszego afektu do Eugenii, który zaspokajał jego idealistyczną naturę. „Lat kilka trwała tęsknota, tak rzewnie z niego przemawiająca, nim w ulubionej cerkiewce u stóp ołtarza zdobył – rozczarowanie” – pisał Jabłonowski w pamiętnikach. „Domowe jego życie zostało na wieki zatrute, gwałt okoliczności żelazną pięścią zaprowadził go na bezdroża i manowce, zagadkowe dla ludzi pod szczęśliwszą gwiazdą urodzonych; zresztą czyż i słońce plam nie ma?”.

Próżno śledzić fakty, które mogły wywołać tę zagadkową uwagę przyjaciela. Prawdą jest, że Pol nie zostawił wielu pisanych dowodów małżeńskiej namiętności. „Żona dała mi spokój i szczęście! Od czasu ożenienia ukołysały się losy moje nieco” – taki, powiedzmy, umiarkowany ton przeważa wśród nielicznych zapisków na marginesie życia z Kornelią. Czyżby jednak jego postwerteryczna skłonność do uczuciowej egzaltacji w tym wypadku zamilkła? Wydaje się, że warto dać wiarę Estreicherowi, który twierdził, że Pol układał dla Kornelii erotyki, które zaginęły. Maurycy Mann, drobiazgowy biograf poety, wspomniał nawet o sonetach, które ten pisywał „na cześć Kornelii w lasku Węglińskiego (na Pohulance) w grocie nad źródłem ukryty!”. Zdaje się, że Pol po prostu nie przywiązywał się do tych utworów. Uważał je za rymy ze wszech miar ulotne i dlatego zapewne w jego dobrze zachowanej, nadzwyczaj obfitej twórczości trudno znaleźć wiersze dyktowane uczuciem do żony. Niejako na usprawiedliwienie można powiedzieć, że choć w poezji Pola zdarzają się apetyczne panny, to spełniają one zazwyczaj narodowy obowiązek, darząc dość konwencjonalnym afektem żołnierza, rzecz jasna odważnego, który tylko heroiczną postawą lub bohaterską śmiercią zapracować może na ich przychylność. W twórczości, nazwijmy to, oficjalnej Pol ze swoich osobistych poglądów się nie zwierza, jeśli zaś odnosi się do kwestii małżeństwa, to z zaiste oficerskim poczuciem humoru, zapewniając na przykład, że:

Kiedy jeździć – to już sanną,
Kiedy szaleć – to za panną,
Kiedy ładna – romansować,
Gdy zalotna – to figlować,
Gdy uczciwa – to polubić,
Gdy wzajemna – to poślubić,
Gdy rozsądna – to ją cenić,
A gdy mądra – strzeż się żenić.

Ktoś uparty brałby, być może, te wersy za motto poety, zwłaszcza, że pisał je pewnie w pierwszych latach małżeństwa, jednak trafniej będzie wziąć je za dowód, iż była to dlań tematyka godna co najwyżej lekkich bon motów.

Damy i wieszcze
Polowie po ślubie mieszkali jakiś czas we Lwowie i w Mostkach. Później często zmieniali adresy w nadziei na lepsze perspektywy. Życiorys głośnego bojownika o wolność i popularnego poety zapewniał doniosłą pozycję, by tak rzec, honorową, co nie zawsze wpływało na wysokość honorariów. Zaczął pisać dużo, pośpiesznie, nierzadko imitując samego siebie, nie potrafił przy tym nawiązać dawnej relacji z publicznością. Jako poeta czuł się narodową pamiątką z powstania, coraz bardziej bezużyteczną w latach zaborczej smuty, w jego przekonaniu nieuleczalnej. Nie wierzył ani w „rewolucyjną robotę”, ani w najwytrawniejszy choćby spisek. Jego poglądy, zakorzenione wcześniej w romantycznej afirmacji energii ludowych mas, zbliżały się do lojalistycznych koncepcji konserwatystów. Przyszłość Polski wiązał z przetrwaniem szlachetczyzny jako skarbnicy narodowych wartości. Osobistą przyszłość zamierzał związać z „poważnym pisarstwem”, chciał „spisywać dzieje”, „ocalić w słowie ziemię ojczystą”, zaczął podróże i badania geograficzne, które składał w sążniste dzieła.

Poetycki kryzys i związki z konserwatystami sprowadziły nań bolesne ataki. Bywało, że czuł się odrzucony i osamotniony, nie stracił jednak pozycji w życiu publicznym – również dzięki wsparciu arystokracji. Nie porzuciwszy niepodległościowych przekonań dla wielu pozostawał strażnikiem polskości. Jego poglądy dla spierających się elit mogły być dyskusyjne, ale „naród” – czyli przede wszystkim patriotyczne mieszczaństwo i zaścianek – uważał go za wieszcza swojej pamięci.

Przełom w życiu Pola nastąpił w 1846 roku. Zimą nie tylko był świadkiem okrucieństw chłopskiej rewolty, ale też sam ich doświadczył. Poturbowany, raniony kosą, ograbiony z rękopisów, które spalono rabując, został oskarżony przez buntowników o udział w wyimaginowanym spisku. Rozwiały się jego niegdysiejsze złudzenia o uzdrawiającej sile ludu.

Trafił na wiele miesięcy do więzienia. Znosił je bardzo źle, ale przewrotność losu sprawiła, że zbliżył się z Kornelią, która okazała się dzielną żoną więźnia politycznego. Dbała o niego w celi, bywając regularnie na widzeniach. Dbała poza celą, zabiegając o uwolnienie męża i pielęgnując jego publiczny wizerunek. Można by sądzić, że oto w życiu ziściło się przekonanie, które wyraził ongiś w wierszu:

Damy i wieszcze – dawne to
przymierze,
Bo go przed wieki świat zawarł za młodu;
Damy i wieszcze, w uroku i wierze,
Plotą przepaskę dokoła narodu.

Teraz szło jednak o coś więcej. Więzienne spotkania stworzyły sposobność do długich rozmów z Kornelią, których Pol bynajmniej nie szukał od czasów, gdy wieczorami zasiadali obok siebie – a i to w większym gronie – na ganku w Mostkach. Jakkolwiek gorzko to zabrzmi, właśnie wtedy, w lwowskim więzieniu, poznał bliżej swoją żonę. Dobiegł czterdziestki, a na wolności wciąż, paradoksalnie, nie potrafił się uwolnić z młodzieńczego egotyzmu, który rozbudziły w nim romantyczne stereotypy. Upokorzony więzieniem poczuł, że Kornelia daje mu w życiu coś, czego próżno szukać w rymach jakie „wieszcz dzieli z damą”.

Lekarz dla duszy
Dwa lata, które spędził po wyjściu z celi we Lwowie były dla Pola, o ironio, okresem intensywnego dojrzewania. Pracował dla Ossolineum, wykładał, podróżował, pisał i wydawał, stając się szanowanym geografem. W czasie Wiosny Ludów należał jeszcze do sztabu lwowskiej Gwardii Narodowej, ale gdy nadzieje 1848 roku ostygły, nie wracał już do polityki. Odtąd zaprzątała go niemal wyłącznie praca naukowa i podróże.

Jak zwykle, wiele czasu spędzał poza domem, teraz jednak pisywał często i z niespotykaną dawniej czułością. „Moja najdroższa Kornelciu – czytamy w jednym z listów – potrzeba, żebyś mi choć na parę dni przybyła, bo potrzebuję lekarza dla duszy, pociechy dla serca…”. Ale „lekarza duszy” wkrótce zabrakło, Kornelia Polowa umarła w 1855 roku mając zaledwie 44 lata. Pol był wstrząśnięty, wydawał się, jak stwierdził jeden z przyjaciół, „nieuleczalnie zbolały”. W apostroficznych „Trenach”, pierwszym i jedynym wierszu poświęconym Kornelii, nazwał ją opiekuńczym duchem „natchnienia i lutni”, leczącym świat samym swoim istnieniem. I gorzko pytał:

Kto weźmie troskę tych domowych leków?
Drobnego grosza i małych
kluczyków?
Kto się to nami tak czule zatroska?
Przy kim się tacy uczujem
bezpieczni?
Komuż to będziem tak wdzięczni
i grzeczni?

Minęło wiele miesięcy nim wrócił do dawnych zajęć. Choć „dopiero co dojrzał”, teraz, skończywszy lat pięćdziesiąt, począł starzeć się gwałtownie, chętnie przyjmując pozę nobliwego starca. Pisywał sporo, jak zawsze unikając głębszych lirycznych wyznań, z jednym wyjątkiem. Napisał długi, wspomnieniowy poemat pod tytułem „Przebolało”. Ożyło w nim lato w Podliskach, a wraz z tamtym słońcem powróciło uczucie do Eugenii, jako jedyna wielka miłość w życiu Wincentego Pola. Jeśli wierzyć tym rymom, dla romantyzującego starca liczyła się tylko…

Ta ostatnia chwila złota
W owej nocy, w owym dworze…
A na resztę dni żywota
Spuść zasłonę Wielki Boże!

Któż dziś odgadnie, czy przemawiają w tych słowach „czucie i wiara”, czy też niezłomny werterysta czci w ten sposób romantyczną figurę, z której jego wyobraźnia nie umie, lub nie chce wyzwalać się wtedy, gdy przyszłość to już tylko stygnąca dojrzałość.

Sławomir Gowin
Tekst ukazał się w nr 5 (249) 18-30 marca 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X