Wielki romans w małych „Słówkach”

Wielki romans w małych „Słówkach”

Sto lat temu we Lwowie po raz pierwszy ukazały się „Słówka”. Wcześniej Tadeusz Boy-Żeleński przeżył tu płomienny romans. Wiele szczegółów tej historii kryje się w jego pamiętnych rymach.

Specjały w „George’u”
Boy przyjeżdżał do Lwowa z najróżniejszych powodów. Do teatru (to tutaj po raz pierwszy oglądał Modrzejewską), przyjeżdżał z „Zielonym Balonikiem”, bywał z zamiarem stworzenia tutejszego kabaretu „Hades”, odwiedzał wreszcie przyjaciół, z którymi chętnie zanurzał się „we mgle”.

Hotel „George”, stan obecny (Fot. dinadis.ua)Od jesieni 1911 roku przygotowywał swoją najpoważniejszą naonczas publikację, sześciotomowe dzieła Moliera, które ukazały się w 1912 r. Nawiązał do tego w wierszu „Dedykacja”: Skończyłem już robótki/Te, com miał w życiu grubsze,/(…) Znów, ziemio, twój-em cały,/Znów jestem dawnym/Faustem,/Gotowym twe specjały/Łykać pełniutkim haustem.

Lwowską bratnią duszą był wówczas dla Boya Kornel Makuszyński. „Kornel, niezrównany amfitrion, rezydował u George’a co wieczór – pisał Stanisław Wasylewski. – Kto z literatury zawadził tylko o Lwów, musiał zanurzyć się w tym szaleństwie, upoić gościną, zaznać cudu szafirowych świtów pod Wysokim Zamkiem lub na placu Bernardyńskim w cudownej poświacie kościoła”. W podobnych okolicznościach także Boy „pełniutkim haustem” zażywał lwowskich uciech, czego frapująco dowodzi wierszowany „List prywatny do Kornela Makuszyńskiego nakłaniający go do spożycia wieczerzy u Żorża”. W poemaciku datowanym przez Boya „Lwów, 6 maja 1912”, czytamy:

Toć już szczęśliwie mija drugi
tydzień,
Jak pilnie badam tętno tej stolicy;
Ptaszki śpiewają nam swoje
dobrydzień,
Gdy nas przed Żorżem ujrzą
na ulicy,
(…)
Drugi już tydzień pędzę w tym przybytku,
Gdzie nafta zmienia się
w wino szampańskie;
Literat biedny przywykam do zbytku,
Dzieląc bratersko te igraszki pańskie.

A więc te piękne, jasne lwowskie noce,
Zbyt krótkie w życiu, niech ożyją
w pieśni,
Niech czar ich wdziękiem rymów zamigoce,
W słów szumie niech się bodaj ucieleśni
I niech na chwałę brzmi
owej świątyni,
W której się takie dobre rzeczy czyni.

Kreślił te strofy ze szczerą sympatią, która nie przeminęła wraz z lwowskimi nocami. Jeszcze w 1907 roku, pisząc w jednej z szopek o polskich stolicach, powiadał o Lwowie, że to „beniaminek wszystkich polskich serc”. Po latach zaś, już jako słynny warszawiak, wspominając galicyjską stolicę tuż sprzed pierwszej wojny pisał o niej z prawdziwym uczuciem. „Lwów kipiał życiem: banki i banczki wyrastały i pękały jak bańki mydlane, handel ze wschodem, interesy, interesiki, humor, rozmach, wesołość. Lwów odznaczał się przy tym szczęśliwym połączeniem krwi: polskiej, rusińskiej (jak wówczas się mówiło), ormiańskiej – śliczne i chętne życiu kobiety, śpiewność, muzykalność, ogień w żyłach. (Trzy czwarte śpiewaków i śpiewaczek dawał Polsce Lwów). Toteż Lwów patrzał z politowaniem na cichy i ubożuchny Kraków, gdy Kraków, z wyżyn swych kulturalnych świetności, patrzał na Lwów niby podupadły wielki pan na dorobkiewicza. Ale faktem jest, że we Lwowie był inny klimat”.

„Tylkośmy się kochali”
Wiosną 1912 roku rzeczywiście lwowski klimat był dla Boya nadzwyczajny. „Widzę go czasem [w lwowskim teatrze] zdyszanego, bo pędził z pociągu, pożerającego wszystkimi zmysłami grę Mrozowskiej” – wspominał tamte miesiące Wasylewski. Chodziło o Jadwigę Mrozowską, popularną wówczas aktorkę, jedną z najbardziej fascynujących kobiet epoki, wszechstronnie utalentowaną i – nie tylko dla Boya – obłędnie pociągającą.

Jadwiga Mrozowska jako Lady Makbet

Emploi miała ogromne, choć mówiono, że Melpomena powołała ją nade wszystko do „kreacji modernistycznego erotyzmu”. W takich rolach olśniewała psychologiczną siłą, wyrafinowaną zmysłowością, a nawet otwartym seksualizmem. Nie unikała skrajności, z łatwością przemykała „od anielstwa do perwersji”, jak pisał Wilhelm Fallek. Wedle Antoniego Balickiego poruszała się swobodnie „od najtkliwszego uniesienia do brutalnego i wyuzdanego cynizmu”, zaś Adam Zagórski powiadał, że „moment etyczny jest przeżyciom tych bohaterek zazwyczaj obcy”. Była ówczesną gwiazdą i jako „Gwiazdę” przedstawiono ją w „Szopce Zielonego Balonika na rok 1912”. Jej postać w jednym z kupletów śpiewała:

Bo nikt mi nie zaprzeczy
I prawda to uznana,
Że w każdej dobrej rzeczy
Potrzebna jest odmiana.

Być może Boy ukrył w tych słowach, poza jawną dwuznacznością, drobną złośliwość, lecz daleki był od szyderstwa. Wyrażał przecież także swój pogląd na „odmiany życia”. Jak słusznie zauważył Jerzy Koller: „te dwie natury, które były powołane niejako do tego, żeby gorszyć tych wszystkich co sami są bez skazy i co chwila szargać jakieś prawdziwe czy urojone świętości, musiały się łatwo odnaleźć i naprawdę zrozumieć”. I zapewne tak było. Mrozowska pod koniec życia pisała o Boyu: „był to jeden z najciekawszych mężczyzn jakich znałam. Urzeczona byłam jego spokojnym, przekonywającym i głębokim wglądnięciem w tajne i wstydliwe zakamarki ludzkiej natury, które ten Mędrzec przewietrzał”. Ludzka natura dla żadnego z nich nie była terra incognita. Boy miał 38 lat, Mrozowska o sześć mniej – nie był to bynajmniej młodzieńczy związek. W „Madrygale spod ciemnej gwiazdy” Boy pisze bez ogródek:Jadwiga Mrozowska i Andrzej Milewski jako Albin i Klara w „Ślubach panieńskich”, 1904 r. Rys. Witold Wojtkiewicz (Fot. desa.pl)

Chciałbym przy pani Jadziuchnie
Być takim skromnym amantem,
Co go się puszcza przez kuchnię,
Zanim się puści go kantem…

Tak się widział w wierszu. A jaki był wówczas ów kandydat na skromnego amanta, już dojrzały, lecz dopiero u progu swojej wielkiej kariery?

Interesująco scharakteryzowała go sama Mrozowska: „Gościnny, miły i rozmowny w swoim domu, unikał starannie tak zwanych spotkań towarzyskich, a gdy już przyszło mu koniecznie znaleźć się w gronie osób nie mających nic wspólnego z jego wybraną literacko-artystyczną drużyną, zasiadał półgębkiem na krześle i trwał na nim nieruchomo, spoglądając na zebranych gości bez słowa, z pewnego rodzaju zdziwieniem, jakbyśmy mu pospadali na głowę z księżyca. O ile zaś na zebraniu nie była obecna żadna niewiasta, z którą mógł mieć nadzieję zabawienia się higieniczną gimnastyką, umykał niepostrzeżenie z salonu, nie dając posłuchu towarzyskim banialukom”. Kontakt ze światem pozbawionym apetycznych niewiast był więc dla Boya jałowy. Bywało jednak, że, jak dodaje Mrozowska, „niespodzianie przynaglony czy to obecnością jakiejś interesującej go osoby, czy Bóg wie jakim napitkiem, rzucał się w środek najlichszej, najpospolitszej rozmowy i skupiając na sobie uwagę otoczenia, podnosił ją na wyżyny niezmiernie ciekawej szermierki słów, przyśpieszając obecnym rozleniwione krążenie krwi. Wygłaszał wówczas słowa mądre a dowcipne, zdania krótkie a dobitne, rozwalając nimi jak taranem mury zawstydzającej nieświadomości i zatęchłych przesądów. W takich chwilach uwydatniała się ta jego niepospolita moc inteligencji, która nie przytłaczając umysłów, pobudzała je do głębszej niż zwykle obserwacji życia”. Boy, tak niekiedy pobudzający i odświeżający dla otoczenia, oczekiwał być może czegoś podobnego po romansie z Jadwigą. Mrozowska była nie tylko niewiastą godną „higienicznej gimnastyki”, mogła być cennym klejnotem w każdej „literacko-artystycznej drużynie”. Miała ponadto tę „niewieścią drapieżność”, która czyniła z niej kobiecy symbol epoki. Niebawem szukający odmiany skromny amant uległ niespodziewanej przemianie w płomiennego i odrobinę neurotycznego kochanka. Ona sama skomentowała to po latach tyleż ostrożnie, co przewrotnie: „aniśmy się ściskali, ani całowali, tylkośmy się kochali”.

Jadwiga Mrozowska i Józef Sosnowski jako „Psyche i Blaks” w sztuce Jerzego Żuławskiego „Eros i Psyche”, 1904 r. Rys. Karol Frycz (Fot. desa.pl)Sztuka i szpongi
Mrozowska, urodzona pod Kielcami, została lwowianką szczęśliwym przypadkiem. Po skończeniu pensji w Krakowie, zamieszkała w Warszawie. Tam apetyczną aspirantkę sztuki odkrył Kazimierz Przerwa-Tetmajer. Jego osobiste awanse podobno odrzuciła, ale poeta uznał, że warto ją polecić Tadeuszowi Pawlikowskiemu, świeżo powołanemu dyrektorowi Teatru Miejskiego we Lwowie, który dopiero co skończono budować. Był rok 1900, Jadwiga miała dwadzieścia lat. Pawlikowski przyjechał do Warszawy i wysłuchawszy jak recytuje „Na Anioł Pański…” powiedział: „wprawdzie nie umie pani mówić wiersza, ale angażuję panią”. Opuściła Warszawę, która, jak stwierdziła, wydawała jej się parweniuszowska i jesienią mieszkała już w skromnej stancji na Łyczakowskiej.

Zadebiutowała 4 października 1900 roku rolą Muszki w utworze, który Jan Kasprowicz napisał specjalnie na tę okazję: „Baśń nocy świętojańskiej – prolog na otwarcie teatru we Lwowie”. Była więc artystyczną rówieśnicą teatru, który rychło miał się stać jedną z najważniejszych polskich scen w historii. Za debiut ją chwalono. Później grywała, jak sama wspomina, prawie w każdej premierze, ale jej pierwszy lwowski angaż nie trwał długo. Chociaż Pawlikowskiego szanowała, on zaś doceniał jej błyskawiczne postępy, to wyjechała ze złości na Adama Krechowieckiego, redaktora naczelnego i zarazem recenzenta „Gazety Lwowskiej”. Ów rzeczywiście traktował ją nadzwyczaj surowo, narzekał, że „trywialna”, podczas gdy inni w tym samym widzieli temperament; kiedy Krechowiecki zarzucał jej „brak uczuć i sztuczność”, inni dostrzegali „czar i poezję”. Kiedy w „Za siódmą górą, za siódmą rzeką” zagrała Pazika zdobywając powszechne uznanie, Krechowiecki zjechał tę rolę niemiłosiernie. „Nie ubrałam pod trykoty jakichś tajemniczych szpongów, o których istnieniu ani imieniu, nigdy nie słyszałam” – napisze we wspomnieniach. Owe szpongi to, najprościej mówiąc, rodzaj majtek, które, by tak rzec, porządkują nieco i maskują organy płciowe skryte pod opiętym trykotem. Jeśli zatem ich nie założyła, to jednym Pazik mógł zdać się chłopcem bez przyrodzenia, inni zaś, nie ulegając złudzeniom, przez plastyczne odzienie kontemplowali oryginalną płeć aktorki. Pryncypialny Krechowiecki ogłosił to haniebnym gwałtem na teatralnym rzemiośle. Mrozowska po latach dodała, że „to nie o te majtasy chodziło, tylko o syna redaktora gazety, który się podobno we mnie zadurzył, a przezorny tatuś, sam rozmiłowany w młodziutkiej subretce, chciał się mnie pozbyć ze Lwowa”. Jakkolwiek było, aktorka w czerwcu 1902 roku, po dwóch sezonach, w których zagrała ponad 30 ról, wyjechała do Krakowa. „Scena lwowska odczuła tę stratę bardzo dotkliwie – pisał Karol Adwentowicz – gdyż był to szczery talent, postać reprezentacyjna i nieprzeciętna inteligencja”. W Krakowie, do którego wkrótce, opuściwszy Lwów, przybył także Pawlikowski, Mrozowska ugruntowała swoją pozycję. Później wyjechała do Warszawy. Na stałe nie związała się już z żadną sceną – występowała gościnnie w przeróżnych zespołach i teatrach w Polsce, na Litwie, w Rosji. W końcu wyjechała do Włoch, gdzie kształciła się wokalnie, występowała w operach i operetkach. W każdym sezonie grywała tak wiele rozmaitych ról, że jeden z krytyków chciał przyznać specjalną nagrodę temu, kto policzy ile „pan Bóg stworzył Jadwig Mrozowskich pod pozorem tej jednej”.

„Jam jest markiza”
Znali się z Boyem od czasów jej pierwszych krakowskich tryumfów, jednak okoliczności pomogły im się zbliżyć dopiero jesienią 1911 roku, kiedy Mrozowska przybyła do Lwowa na gościnne występy, a żonaty Boy przyjeżdżał do galicyjskiej stolicy w sprawach wydawniczych. Oprócz Moliera skończył właśnie tłumaczenie „Niebezpiecznych związków”, które (o, dobroczynny przypadku!) miały ukazać się we Lwowie także w owym sławetnym 1912 roku. Czy ta literacka wyprawa w XVIII wiek pchnęła tłumacza w ramiona kochanki, która zdawać się mogła przybyszką z tamtej epoki? Z dnia na dzień związek z Mrozowską stawał się prawdziwie niebezpieczny, Boy tonął w zauroczeniu, uzależniał się psychicznie i erotycznie. Zamykając się z wyzwoloną Jadwigą w apartamencie u „George’a” mógł, niczym dopisany przez siebie bohater de Laclosa, kontemplować drzemiące w niej skrajności rozważając przy tym, jak to ujął w jednym z wierszy, „czy z nią w dożynki pomknąć obertasa, czy nagą rzucić na kosztowne futra”? I zastanawiać się, co ma ich inspirować – Śluby panieńskie czy też Kamasutra”? Ten prześmiewca i kpiarz począł pisywać wiersze ckliwe, sentymentalne, niekiedy ostentacyjnie banalne. Wszystko, co w „Słówkach” zdaje się powiadać serio o miłości, wywołane jest przez ów legendarny czar Mrozowskiej:

Jadwiga Mrozowska jako Psyche. Rys. Witold Wojtkiewicz, 1904 r. (Fot. czasnawnetrze.pl)

[…]
Kochanko moja słodka
Naucz mnie takich piosneczek,
Żeby ich każda zwrotka
Miała smak twoich usteczek. 

Albo:
Ach, niech się święci ta godzina,
W której twój kaprys począł wić
Sympatii naszej złotą nić,
Po stokroć moja ty jedyna…
O chwilo, słodka chwilo, stój,
Błogosławiony kaprys twój…

Życie jednak nie chciało się zatrzymać w „słodkiej chwili”. Mrozowska, syta sławy i hołdów, zamierzała rzucić scenę i wyjść za mąż, rzecz jasna bogato. Wybrała Józefa Toeplitza, poznanego we Włoszech bankiera polskiego pochodzenia, najprawdziwszego milionera. Boy, który czuł się upokorzony posadą kolejowego lekarza, topił frustracje to w przekładach francuskich arcydzieł, to w alkoholu, miewał także, jak napisała Jadwiga, „neurozy” z powodów finansowych. „Mężczyzna bez pieniędzy wyłączony jest z rodzaju męskiego – miał jej powiedzieć – tworzy osobny zoologiczny gatunek, odznaczający się tłumioną wściekłością, okrywaną pozorami nieśmiałości”. Jeśli w istocie tak czuł, trudno się dziwić, że, gdy jego bogini „zdeponowała się we włoskim banku”, przez trzy tygodnie upijał się we Lwowie „szklankami, kuflami, cukiernicami, bo nigdzie tak się nie pije jak na naszych kresach”. Ile by nie wypił, ich romans, zrazu pomyślany jak dzieło literackie, wzorem dzieła musiał dobiec końca. Gdy Boy trwał jeszcze w uczuciowym obłędzie, Jadwiga wróciła na krótko do Lwowa żeby zagrać Celimenę w „Mizantropie”. Do przedstawienia jednak nie doszło i wściekła Mrozowska została z zamówionym przez siebie szykownym kostiumem markizy. Boy, wiedząc o wszystkim, przyszedł do „George’a” późnym wieczorem i wsunął pod drzwi jej apartamentu wiersz sceniczny pod tytułem „Markiza”:

Jam jest Markiza – ta sama,
Znana wam z dawnych powieści,
Ideał: kochanka, dama,
Co razem gardzi i pieści,

Zeszłam tu do was na chwilę –
Ot tak, zachcenie kobiece –
Ot, kaprys jak innych tyle,
Aby, nim rychło odlecę,

Zmienić w majaków gorączkę
Sen waszych nocy spokojnych,
Obudzić w was słodką drżączkę
Pragnień zawrotnych, upojnych.

Przerobić na moje prawo
Dusz waszych pustą zawiłość,
Że życia jedyną sprawą
Jest miłość, jedynie miłość!

Gwiazda wykonała go brawurowo w czasie pożegnalnego przedstawienia. Wyszła ze złoconej ramy, jak gdyby z portretu, i recytowała poruszając się menuetowym krokiem, przy dźwiękach „Don Juana” Mozarta.

W samo dno duszy
„Kobieta stwarza sobie z mężczyzny żywą zabawkę i powoli, a z głębokim zastanowieniem wykręca jej ręce, nogi, ogołaca główkę z peruki, rozpruwa pierś w poszukiwaniu serca…” – napisała sędziwa już Mrozowska, we wspomnieniach które ogłosiła z górą pół wieku po wyjeździe do Włoch, pod prostym acz wiele mówiącym tytułem „Słoneczne życie”. Niełatwo byłoby dociec, czy ta refleksja naszła ją z czasem, czy też myślała podobnie wtedy, kiedy żegnała się z Polską i teatrem jesienią 1913 roku. Z okazji pożegnalnego benefisu opublikowano poświęcony jej album. Pisali o niej i poświęcali wiersze najwybitniejsi wówczas poeci i krytycy, z których każdy gotów byłby stać się w jej rękach żywą zabawką – również Boy. Pisał, że choć na pozór tkwi w niej „swojska, poczciwa Jagusia”, nie należy „dowierzać zbytnio tej prostocie”, bo:

W tej samej chwili ta prosta i szczera
Dziewczyna polska, z polskim
niebem w oku,
Pręży się niby królewska pantera,
Węsząc krew świeżą, gotowa
do skoku.

Więc odurzony przez tej pani
śliczność,
Wnet przed zjawiskiem stajesz niepojętym,
I chciałbyś wiedzieć „z kimże
okoliczność”,
I co w niej prawdą jest, a co talentem?

Boy wyszedł z romansowej matni. Już w czerwcu 1913 r, w lwowskiej oficynie Połonieckiego ukazały się „Słówka”, w których zamieścił znaczną część rymowanej kroniki miłosnej związanej z Mrozowską. Rok później wydał uzupełniony zbiorek „Markiza i inne drobiazgi”.

Nigdy nie uważał czasu spędzonego z Jadwigą za stracony, nigdy nie uznał wiązanych z nią emocji za czcze uniesienie. Zgodnie zresztą ze słowami, jakie sam kazał wypowiedzieć Markizie:

… kto u stóp mych wiek strawi,
Najsroższe cierpiąc męczarnie,
Choć wszystką krew z serca skrwawi,
Ten dni swych nie przeżył marnie. 

Czas robił swoje, zwłaszcza, że bezpowrotnie mijała belle époque. Po wybuchu wojny Mrozowska miała na kilka miesięcy wrócić do kraju, już nie jako artystka, ale ochotnicza pielęgniarka, opatrująca najciężej rannych. Przywiozła też ze sobą pół miliona… ciepłych kaftaników dla dzieci. Kiedy Polska odzyskała niepodległość podobno właśnie za jej namową Józef Toeplitz pomógł rządowi uzyskać pierwszą poważną pożyczkę na odbudowę kraju. W dwudziestoleciu międzywojennym poświęciła się podróżowaniu – finansowała i prowadziła ekspedycje paranaukowe w Azji – Indie, Birma, Persja, Cejlon, poza tym Tybet, Pamir, szczyty Himalajów. To ona zorganizowała m.in. wyprawę odkrywczą na Mount Everest. W Pamirze odkryła nawet przełęcz, którą nazwano jej imieniem. Publikowała cenione książki, wygłaszała odczyty na poważnych katedrach. Była przy tym wielką promotorką spraw polskich we Włoszech – w 1935 roku ogłosiła tam nawet książkę o Piłsudskim.

W 1937 roku Polska Akademia Literatury, w której zasiadał także Boy, uhonorowała ją Srebrnym Wawrzynem za propagowanie polskiej twórczości. Tuż przed wojną dawny kochanek, omawiając jej książkę „Wizje Wschodu”, interesująco wracał do „…uchny” sprzed lat, aktorki i heroiny: „Był to jeden z owych talentów zuchwałych, eksplodujących, które bez żadnych szkółek i egzaminów skaczą równymi nogami w Sztukę. Ale także z tych indywidualności, które nie znoszą dreptania w miejscu, stojącej wody, które blazują się sukcesem, zawsze tęsknią za czymś innym”. Rozumiał ją jak dawniej, kiedy w jednym z wierszy poświęcał jej słowa:

Jadwiga Toeplitz-Mrozowska wygłasza odczyt na temat wyprawy przez Turkiestan i Pamir, 1931 r. (Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe)A kiedy przyjdzie godzina rozstania
Popatrzmy sobie w oczy długo, długo,
I bez jednego słowa pożegnania
Idźmy, ja w jedną stronę, a ty w drugą.

(…)
Leć, ale pomnij w pogody uśmiechu,
W marzeń haszyszu i smutku żałobie,
I cnót dystynkcji, i w plugastwie grzechu,
To wiedz, najmilsza – ja jestem przy tobie…

A kiedy przyjdzie godzina spotkania,
Może w nas pamięć dawnych chwil poruszy,
I bez jednego słowa powitania
Popatrzym sobie aż w samo dno duszy… 

„Na wieki wieków”
Mrozowska przeżyła Boya o ćwierć wieku. Choć stale mieszkała we Włoszech, utrzymywała kontakt także z Polską za żelazną kurtyną. W 1947 roku ofiarowała Muzeum Narodowemu ogromną kolekcję sztuki orientalnej. Będąc w kraju ostatni raz w 1964 roku, przekazała Muzeum Literatury rękopis wiersza, który Boy ułożył dla niej, jak to określiła, „pewnego ranka we Lwowie”:

Upraszam pani Jagi,
Żeby nim kształt swój nagi
Zdąży przyoblec w szatki,
Spojrzała na te kwiatki
I pomyślała sobie
O nieśmiałej osobie,
Co jej kawał serduszka
Posyła już do łóżka,
Do kawusi porannej
I do cieplutkiej wanny
I do innych czynności,
Razem z masą czułości
I pieszczotliwym gestem,
Bo w pani Jadze jestem
Troszeczkę zwariowanem
Na wieki wieków amen.

Czyż to nie elektryzujące, patrząc w wiosenne przedpołudnie na „George’a”, pomyśleć, że oto przed stuleciem, za którymś z tych okien składał swe figlarne rymy czterdziestoletni, rozpłomieniony mężczyzna? Z wiarą, że miniona upojna noc „choć zbyt krótka w życiu”, lecz „ożyje w pieśni”.

Sławomir Gowin
Tekst ukazał się w nr 9 (181) 17 – 30 maja 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X