Przekraczając przejście graniczne Krościenko-Chyrów w powiecie starosamborskim nie sposób ominąć niegdyś bardzo znaną miejscowość Felsztyn, dziś Skeliwka w dolinie Strwiąża, nieopodal Starego Sambora.
Swoje znaczenie miasto otrzymało dzięki wybitnemu dla dziejów Polski rodowi Herburtów, którzy tu przybyli ze Śląska jeszcze w XIV wieku. To właśnie ta rodzina pod koniec XV wieku ufundowała i wzniosła okazały i zachowany do dziś dawny kościół parafialny, obecnie cerkiew.
W świątyni także znajdowało się rodzinne mauzoleum Herburtów, niestety niezachowane. Felsztyn prawa miejskie posiadał od XV wieku, a Kazimierz Jagiellończyk dał mu przywilej na jarmarki. W XVI w. na zamku felsztyńskim (a także dobromilskim) pracował włoski architekt Piotr z Barbony, działający we Lwowie – budowniczy m.in. wieży zwanej Korniaktowską. W XVII w. przeszedł Felsztyn w posiadanie Daniłowiczów, potem wielki majątek uległ rozdrobnieniu.
Turystom przybywającym do Felsztyna opowiada się historie o dobrym wojaku Szwejku, który miał tu stacjonować, a dawna sława miasta herburtowskiego zanika we mgle historii.
W kontekście jednak kolejnej rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną z bardzo wybitnych postaci związanych z Felsztynem – ks. Józefa Watulewicza, długoletniego proboszcza (a był nim przez 42 lata) tej dawnej parafii diecezji przemyskiej. „Jego gorliwość rzetelna miłość Ojczyzny sprawiły, że został powołany na Marszałka Rady Powiatowej w Starym Samborze i wybrany na zastępcę posła do parlamentu w Wiedniu. (…) Obdarzony wybitnym talentem kaznodziejskim pociągał dusze do Pana Boga, ale budził gorącą miłość do Ojczyzny”. Ten duchowny na początku XX wieku pragnął przywrócić dawną sławę tego miasta, a także odnowić świadomość narodową i przynależność religijną mieszkańców.
Nie tak dawno miałem okazję usłyszeć takie zdanie, że przyczyną dzisiejszego upadku ekonomicznego i moralnego w naszym państwie jest zapewne unicestwienie świadomości narodowej ludzi. W XXI wieku weszła na nowo moda na hasło rewolucji francuskiej: „wolność, równość, braterstwo”. W paszportach brak zapisu o narodowości, a w następstwie – upadek narodu, społeczeństwa jako takiego. Człowiek jest postrzegany jedynie jako szara masa, bez korzeni, bez świadomości, bez odpowiedzialności, możliwie nawet upodobniony do zwierzęcia. Zatem przykład i postawa ks. Watulewicza może być zachętą do odszukiwania swojej świadomości narodowej, korzeni, a także odbudowania dumy kulturowej i ludzkiej.
Ks. Józef Watulewicz urodził się 22 lutego 1868 roku w Dębowcu w rodzinie kupca domokrążnego. Uczył się w gimnazjum w Jaśle i Samborze, gdzie jego brat Aleksy, fundator bursy gimnazjalnej, był katechetą. W 1891 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłańskie pracował w Lubeni i Samborze na stanowisku wikariusza parafialnego.
W latach 1898-1940 pełnił urząd proboszcza parafii w Felsztynie, gdzie zasłynął w całej okolicy ze swej działalności religijnej i patriotycznej. Po śmierci ktoś napisał o ks. Watulewiczu: „Plebania była oddalona od kościoła i szkoły przeszło 2 km. Drogę tę proboszcz odbywał codziennie przynajmniej 2 razy, tak że jak obliczył siostrzeniec jego profesor geografii na uniwersytecie w Poznaniu Pawłowski, przebył przeszło 3,5 razy równik ziemski”.
Po przyjściu ks. Watulewicza do Felsztyna działalność należało skoncentrować w dwóch aspektach: opieka nad kościołem i podnoszenie ducha religijnego i narodowego u parafian. Przez cały okres pobytu w Felsztynie te prerogatywy szły nieodłącznie w parze. Nigdy nie brakowało pracy na tych dwóch płaszczyznach.
Pod koniec XIX wieku felsztyńska fara potrzebowała gruntownego remontu, czym się z całym młodzieńczym zapałem zajął. „Sam proboszcz koziołkiem na plecach nosił na rusztowania cegły, dachówki, pociągając zwłaszcza młodzież do pracy przy kościele”. Dla uzyskania niezbędnych funduszy i zapoznania szerszych sfer z historią swojej świątyni wydał w 1904 roku broszurę pod tytułem „Herburtowie felsztyńscy”. Już wówczas dał się poznać jako osoba wrażliwa na piękno. Myśląc o zubożałej ludności założył kasę pożyczkową, kółko rolnicze i orkiestrę. Cieszył się każdą możliwością głoszenia rekolekcji i misji parafialnych w pobliskich parafiach samborskiego dekanatu.
Początek I wojny światowej i emocje po wkroczeniu wojsk rosyjskich do Felsztyna ks. Watulewicz tak opisał: „Sądny dzień nastał. Mieszkańcy nie wiedzieli, co robić, dokąd uciekać, co zrobić ze swoim dobytkiem. Płacz starszych, lament dzieci, ryk krów, łomot rozwalanych budynków i parkanów żegnał biednych tułaczy…”. Sam proboszcz na jakiś czas musiał także opuścić Felsztyn i skryć się w Chyrowie. Już w pierwszych 27 dniach po wybuchu I wojny światowej kościół w Felsztynie zaznał znacznych strat. Baszta Herburtów została rozwalona. „Z kościoła pozostały jedynie mury zewnętrzne, uszkodzone pociskami armatnimi”. Po przyjściu wojsk austriackich w 1916 roku z kościoła zostały zarekwirowane dzwony.
Wśród niepewności, pospolitego chaosu i zamieszania ks. Watulewicz przystąpił do restauracji zabytku. W 1916 kościół był już nakryty dachówką, oszklono okna i ustawiono ołtarz. Kolejne zniszczenie kościoła nastąpiło pod koniec listopada 1918 roku na skutek wybuchu dwóch granatów.
Warto zaznaczyć, że w latach zawieruchy wojennej zawsze odważnie brał udział w pochówkach pomordowanych w okresie I wojny światowej, czy też konfliktu zbrojnego z lat 1918-1919.
Po zakończeniu działań wojennych z nowym zapałem zajął się remontem zabytku kościelnego. Wybudował tuż przy kościele plebanię, odbudował praktycznie od zera kościół, postarał się o nową polichromię.
Nie zapomniał ponownie o zubożałej ludności zarówno w Felsztynie, jak i okolicy. Dał temu wyraz w trzeciej swojej publikacji pt. „W dolinie Strwiąża”, wydanej w 1938 roku. Oto kilka fragmentów o ludności zamieszkującej Ziemię Samborską, powierzonej jego opiece najpierw jako proboszcza, a od 1929 roku jako wicedziekana i w 1930-1935 dziekana dekanatu Sambor. „Ilość posiadanej ziemi nie decyduje wprawdzie o stopie życiowej naszego rolnika, lecz w równej mierze umiejętność gospodarowania na niej i uprawiania jej w sposób najbardziej korzystny”. Dla podwyższenia kwalifikacji zakładano szkoły i ośrodki edukacyjne. W Felsztynie dla przykładu istniały aż trzy okazałe szkoły, gdzie proboszcz codziennie katechizował. Kobiety mogły zdobywać odpowiednią ogładę w kółku gospodyń wiejskich itp., nadzorowanych i zakładanych przez niezmordowanego proboszcza felsztyńskiej ziemi.
Mówiąc o pokłosiu wojennym i powszechnie panującej nędzy ks. Józef Watulewicz wspomniał o pewnej kobiecie, którą spotkał przypadkowo, gdy ciągnęła za sobą po polu brony. „Zapytana, dlaczego tak ciężko pracuje, odpowiada: – Oj proszę księdza – zabrali konie, zrabowali chleb – ale całe życie włóczyłabym tak brony, żeby tylko tych łotrów już więcej nie było”. Zawsze starał się pomóc każdemu spotkanemu. Sam wychodził do ludzi oraz codziennie miał zwyczaj przyjmowania gości na plebanii. Ta troska o biednych i zubożałych w rodzinie Watulewiczów była wpajana jeszcze przez matkę, o której w prywatnych zapiskach tak wspominał ks. Rzońca, proboszcz z Dębowca: „Była uosobieniem anielskiej dobroci, miłosierna do tego stopnia, że nieraz brakowało w domu w niedzielę mleka, bo matka rozdała je ubogim. Każdy żebrak znalazł u niej nocleg i posiłek”. W dzisiejszych czasach, gdy wielu zabiega o wielopiętrowe pałace, wysokie ogrodzenia i nieprzystępne warownie z ochroną i całodobowym monitoringiem, warto zwrócić uwagę na taką cnotę, jaką jest umiejętność zobaczenia innego człowieka – wyjść mu na pomoc.
Po wybuchu kolejnej wojny światowej już w pierwszych dniach na skutek bombardowań zostały uszkodzone witraże w kościele felsztyńskim, a 2 maja 1940 roku proboszcz został zmuszony do opuszczenia Felsztyna, chociaż planował pozostać wraz ze swoim ludem do śmierci. Tuż przed II wojną światową przy kościele wybudował, zachowany do dziś, skromny grobowiec. Gdy opuszczał Felsztyn, ks. Watulewicz rozpłakał się i zwróciwszy się do ks. Stanisława Lachowicza, miejscowego katechety, rzekł: „Księże Stanisławie, kochajcie mój kościół, ja go tak miłowałem, czuwajcie nad nim”.
W 1944 roku kościół kolejny raz został uszkodzony, a po zakończeniu II wojny światowej ostatecznie zamknięty.
Ostatnie lata ks. Watulewicza minęły przeważnie w rodzinnym Dębowcu wśród najbliższej rodziny. Zapomniany, bez środków na utrzymanie, znajdował się jedynie na utrzymaniu najbliższych krewnych. Mimo tak trudnej sytuacji życiowej należał do ludzi, którzy nigdy na nic się nie skarżą. Zmarł 25 listopada 1953 roku w szpitalu w Krośnie, a następnie został pochowany w rodzinnym Dębowcu, obok swojej matki. Na pogrzebie uczestniczyli zaledwie najbliżsi z rodziny.
Dziś, po upływie wielu lat, ta wybitna postać, wędrująca pieszo od domu do domu po ziemiach samborskich, jest niemal zapomniana. Przy samborskim kościele zachował się kamienny krzyż z napisem „1918/19” z ozdobną palmą męczeńską, fundowany przez ks. Watulewicza w Felsztynie po odzyskaniu niepodległości przez Polskę. Przy wjeździe do Felsztyna można ciągle jeszcze zauważyć jedną z zachowanych zbiorowych mogił, poświęconych przez ks. Watulewicza. Odnowiona obecnie świątynia w Skeliwce może również przypomnieć każdemu jadącemu tymi szlakami o wybitnych dziejach ziemi samborskiej, tak skrzętnie dokumentowanej przez ks. Józefa Watulewicza. Szkoda jedynie, że Biały Orzeł z frontonu świątyni w ostatnich latach został tak brutalnie zniszczony (widnieją jedynie ślady po herbie). To był znak, że Bóg, honor i Ojczyzna – to największe życiowe wartości człowieka.
W kolejną rocznicę świętowania odzyskania niepodległości przez Polskę warto w tym miejscu jeszcze raz zacytować przemówienie ks. Józefa z dnia 1 listopada, gdy dokonywał poświęcenia kolejnej zbiorowej mogiły ofiar I wojny światowej, które może być świadectwem, a także zasadą prawdziwego patriotyzmu: „A świeży ten kurhan w tym grodzie Herburtów to jeden z tych, które szlakami swymi znaczą krwawą mękę polską na tej ziemi – a moc ukryta w tych mogilnych kopcach niech się przeniesie w serca i wolę ludu naszego, a prawnuki nasze niech się uczą z nich historii i miłości Ojczyzny”. Takie miejsca jak Felsztyn zatem mogą być jednym z tych miejsc, gdzie może każdego roku udawać się młodzież, aby i tutaj uczyć się lekcji patriotyzmu i historii.
Marian Skowyra
zdjęcia z archiwum autora
Tekst ukazał się w nr 21 (265) 15-28 listopada 2016