Wakacje 2022: nad Morzem NATOwskim

Wakacje 2022: nad Morzem NATOwskim

Szczyt NATO w Madrycie zapisze się w historii przede wszystkim jako moment, w którym Morze Bałtyckie stało się de facto wewnętrznym akwenem Paktu Północnoatlantyckiego, co ma i będzie miało w dłuższej perspektywie poważne konsekwencje dla całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej.

Decyzja o przyjęciu do Sojuszu Północnoatlantyckiego dwóch kolejnych krajów: Szwecji i Finlandii – to faktycznie strategiczna katastrofa dla Federacji Rosyjskiej. Dwa państwa skandynawskie, dotąd neutralne i dystansujące się od uczestnictwa w sojuszach wojskowych, pod wpływem rosyjskich działań przeciwko Ukrainie podjęły szybką (i w pełni zrozumiałą) decyzję o złożeniu wniosków o przyjęcie do NATO. W ekspresowym tempie, bo w ciągu zaledwie kilku miesięcy jakie minęły od rozpoczęcia tej fazy rosyjskiej agresji przeciwko Ukrainie, oba wnioski zostały przygotowane, a następnie złożone, przyjęte i rozpatrzone NATO.

Jak już zostało wskazane, tym samym Morze Bałtyckie – akwen niezwykle istotny dla krajów NATO, ale także dla Polski i Ukrainy – stało się faktycznie morzem wewnętrznym Sojuszu Północnoatlantyckiego. Fakt ten ma niebagatelne konsekwencje dla wszystkich zainteresowanych stron. Z punktu widzenia wojskowego dla całego NATO oznacza to zwiększenie możliwości prowadzenia operacji: przede wszystkim morskich, ale także lotniczych i lądowych praktycznie na całym obszarze Morza Bałtyckiego. Upraszcza to działania także pod względem logistyki, dostępu i możliwości korzystania z portów, lotnisk i innej infrastruktury wojskowej. Co istotne, oba kraje – zarówno Szwecja jak i Finlandia – posiadają znaczący potencjał wojskowy, także jeśli chodzi o siły morskie – który stanie się istotnym wzmocnieniem dla potencjału militarnego NATO i to nie tylko na samym Morzu Bałtyckim, ale także w Arktyce – a więc w regionie, którego znaczenie rośnie jako obszaru potencjalnej konfrontacji pomiędzy Rosją a Zachodem, także jeśli idzie o rywalizację o dostęp do surowców energetycznych.

Ta ostatnia kwestia, związana z energetyką, jest jedną z najistotniejszych także dla Polski i Ukrainy. Bałtyk pozostaje kluczowym elementem budowania zdolności dywersyfikacji szlaków dostaw surowców energetycznych do Europy Środkowo-Wschodniej: zarówno poprzez zbliżające się uruchomienie gazociągu Baltic Pipe jak i wobec funkcjonowania i planowanej rozbudowy Gazoportu w Świnoujściu oraz terminali gazowych opartych o jednostki pływające (taki terminal posiada już Litwa, kolejny ma pojawić się w Gdańsku). Te możliwości transportu gazu, a także ropy naftowej drogą morską, mają istotne znaczenie dla niezależności od rosyjskich surowców nie tylko Polski, ale także Ukrainy, która w obecnej sytuacji musi być w pełni niezależną od rosyjskich dostaw – i nie ma perspektyw, aby w dającej się przewidzieć przyszłości ta sytuacja mogła ulec zmianie. Ponadto, wobec blokady portów na wybrzeżu Morza Czarnego, porty położone nad Bałtykiem mogą stać się częściową alternatywą dla ukraińskiego eksportu, głównie sektora rolniczego, co ma kluczowe znaczenie dla ukraińskiej gospodarki i może przyczynić się do zapobieżenia kryzysowi żywnościowemu w krajach Bliskiego Wschodu i Afryki. Wszystkie te działania będą mogły być realizowane w bezpieczniejszych warunkach, także dzięki rozszerzeniu NATO i dominacji jego sił na Morzu Bałtyckim.

Federacja Rosyjska rzecz jasna zachowuje dostęp do Morza Bałtyckiego: poprzez Kaliningrad oraz Zatokę Fińską. Potencjał militarny pierwszej z tych lokalizacji jest jednak poważnie ograniczony, bez możliwości jego wzmacniania w warunkach kryzysu lub konfliktu, z kolei druga jest łatwa do zablokowania w analogicznych okolicznościach. W dłuższej perspektywie czasowej, decyzja o rozszerzeniu NATO będzie miała pozytywny wpływ na bezpieczeństwo wszystkich krajów Sojuszu, a także państw, które do niego nie należą, w tym Ukrainy: dłuższa granica lądowa Rosji i Paktu Północnoatlantyckiego zmusi Moskwę do większego rozproszenia swoich sił wojskowych, a tym samym zmniejszy prawdopodobieństwo kolejnego dużego konfliktu zbrojnego.

Zdaniem części komentatorów, celem działań Rosji w związku z agresją na Ukrainę – poza zajęciem samej Ukrainy rzecz jasna – było doprowadzenie do maksymalizacji sporów wewnątrz NATO i UE, co w założeniu miało doprowadzić do osłabienia obu tych organizacji. Uzyskane rezultaty są dokładnie odwrotne: zarówno UE jak i NATO były w stanie znaleźć porozumienie w aktualnych kwestiach dotyczących wsparcia Ukrainy jak i szerszego przeciwdziałania rosyjskiej agresji. Kilka dni temu Rada Europejska zdecydowała o nadaniu Ukrainie statusu kandydata; również NATO, pomimo pewnych kontrowersji, było w stanie porozumieć się w sprawie przyjęcia Finlandii i Szwecji, jak również zwiększenia obecności wojskowej w krajach wschodniej flanki Sojuszu (m.in. poprzez rozwinięcie batalionowych grup taktycznych w ramach wysuniętej obecności wojskowej do szczebla brygadowego, jak również poprzez zwiększenie liczby sił szybkiego reagowania z 40 tys. do 300 tys. żołnierzy, a także zlokalizowanie na stałe w Polsce dowództwa amerykańskiego V Korpusu).

Wiceminister spraw zagranicznych Siergiej Riabkow stwierdził, że rozszerzenie NATO jest „destabilizujące”, lecz nie przełoży się na zwiększenie bezpieczeństwa członków sojuszu. Tym samym próbował obniżyć rangę wydarzenia, co zapewne miało uspokoić Rosjan mogących obawiać się nie tyle samego Zachodu, co postępującej izolacji ich kraju na arenie międzynarodowej. Elitarny klub militarny rozrasta się, podczas gdy ich kraj pozostaje poza nawiasem, a na Forum Gospodarcze zamiast światowych potęg zaprasza talibów, donbaskich separatystów i przedstawicieli junty wojskowej z Mjanmy. Nawet, jeśli ktoś nie interesuje się zbytnio polityką może stwierdzić, że coś z wojną w Ukrainie poszło nie tak, skoro Rosja cieszy się z takich gości.

Takie wrażenie może potęgować fakt, że Riabkow zaprzeczył swoimi słowami stanowisku Siergieja Ławrowa, który jeszcze w połowie maja bieżącego roku przekonywał, że potencjalne zmiany w Pakcie nie mają żadnego znaczenia. „Finlandia i Szwecja, tak jak wiele innych neutralnych państw, uczestniczyły w ćwiczeniach wojskowych NATO przez wiele lat” mówił Ławrow dodając, że ich terytoria były wykorzystywane przez wojska sojusznicze, zatem nie ma większej różnicy, czy formalnie kraje te dołączą do międzynarodowej struktury, czy też nie. Dziś rosyjski punkt widzenia uległ jednak zmianie i Riabkow podkreślił, że decyzja ta będzie dla Moskwy pretekstem, by określić Pakt Północnoatlantycki mianem zagrożenia dla Rosji, sugerując, że w dłuższej perspektywie może stać się przyczyną, dla której konieczne będzie wypowiedzenie NATO wojny. „W każdym przypadku zapewnimy nasze bezpieczeństwo w sposób niezawodny” mówił Riabkow, nie wskazując, czy te stuprocentowe metody będą oznaczały sięgnięcie po arsenał jądrowy, czego dziś chyba najbardziej obawia się świat. I nie ma przy tym większego znaczenia, czy strach ten podzielają eksperci – dla polityków istotne są nastroje społeczne, a tymi łatwo jest manipulować.

Pojawiające się na przestrzeni ostatnich miesięcy wypowiedzi i publikacje, w których snuje się rozważania na temat potencjalnej wojny nuklearnej i ataku jądrowego na Warszawę lub Wilno, budują atmosferę, w której obywatele, którzy co kilka lat stają się przede wszystkim elektoratem, mogą odczuwać coraz większy strach. Umiejętnie manipulując opiniami można sprawić, że źródeł tego lęku będziemy upatrywać nie w Rosji, a w Ukrainie, jako państwie, w granicach którego toczy się dziś wojna. Wyprowadzenie pozornie prostej zależności, w myśl której wszelka pomoc udzielana Ukraińcom równa się prowokowaniu Kremla, może z czasem skutkować narastaniem sprzeciwu wobec wsparcia dla Ukrainy. Obywatele zaczną deklarować, że nie chcą, by ich kraj angażował się w posunięcia mogące prowadzić do tego, że stanie się celem agresji Rosji, a troska o wysokość słupków poparcia sprawi, że politycy zdystansują się wobec Kijowa.

Komentując doniesienie, w myśl którego z początkiem maja Rosja przeprowadziła w obwodzie kaliningradzkim pozorowany atak jądrowy na kraje NATO, wielu internautów uważało co prawda, że takie manewry to „tylko straszenie”, ale równie wielu dodawało, że groźby mogą wymknąć się spod kontroli. Dziś NATO mówi, że „Federacja Rosyjska jest największym i bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa Sojuszu i dla pokoju i stabilności w obszarze euroatlantyckim”. Putin co prawda uspokaja, że ze Szwecją i Finlandią nie ma takich problemów, jak z Ukrainą, ale rozmieszczenie w ich granicach broni spotka się z rosyjską odpowiedzią. Taka „bliskość rosyjskiego sprzętu wojskowego i podatków na cele obronne przy wchodzeniu do NATO raczej nie spodoba się obywatelom Szwecji i Finlandii” skwitował wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Dmitrij Miedwiediew.

Jego słowa zostały niejednoznacznie odebrane przez rosyjskich internautów. Niektórzy skorzystali z okazji, by wyrazić niezadowolenie z polityki rządzących i pytali, dlaczego zamiast próbować żyć na takim poziomie, jak Szwecja i Finlandia, sprowadzają śmierć i biedę. Zauważali, że kraje o najwyższym standardzie życia nie mają powodów, by kogoś atakować, że zagrożenie ze strony NATO to tylko plotki. Jednak znaczna część opinii była skrajnie odmienna. Pisano, że jeśli gdzieś rozmieszcza się broń to po to, by z niej strzelać (zapominając wyraźnie, że Rosja w takich sytuacjach deklaruje pacyfizm) i że Zachód zbliżył się do trzeciej wojny światowej nie rozumiejąc, że państwa atomowego nie da się pokonać. „Pójdziemy do raju, a oni pójdą prosto do piekła. Nie będzie zwycięzców” pisał użytkownik Internetu, „Nikt nie rzuci Rosji na kolana” wtórował mu inny dodając, że wszyscy zginiemy. Deklaracje walki na śmierć i życie za ojczyznę „wolną od Europy” przeplatają się z przekonaniem, że „Nie będzie świata bez Rosji”.

Jeśli takie nastroje są dziś dominujące w Federacji Rosyjskiej, a choćby tylko nagłaśniane, może to być zła prognoza. Pęd do samozniszczenia, ponury determinizm i utożsamianie cywilizacji z rosyjskością to trend przerażający. Zarazem możemy mieć nadzieję, że w tym przypadku więcej zdrowego rozsądku zachowają politycy. Mając świadomość, że istnieje inna rzeczywistość niż ta widziana z perspektywy rodzimej prowincji, tonącej w wódce, błocie dróg, z których już dawno zniknął asfalt, pokrytej chatynkami, w których nie ma łazienki i toalety i szarymi blokowiskami, w których balkony nie służą do relaksu, a stanowią graciarnie, w których gromadzi się dorobek zmarnowanego życia, rządzący mogą nie chcieć umierać za taki świat. Zawsze to lepiej pławić się w luksusach, patrzeć w niebo z pokładu jachtu i planować wakacje nad ciepłym, choćby i NATOwskim morzem, niż zginąć w atomowej wojnie.

Agnieszka Sawicz
Dariusz Materniak

Tekst ukazał się w nr 12 (400), 30 czerwca – 28 lipca 2022

X