W poszukiwaniu pomysłu na prezydenta

Skompromitowany we własnym kraju i pozbawiony jakiegokolwiek obywatelstwa Saakaszwili wyrasta na symbol wewnętrznego rozdarcia nie tyle narodu ukraińskiego, co każdego Ukraińca z osobna.

Wydawać by się mogło, że jego dotychczasowe dokonania polityczne świadczą przeciwko niemu, że nad Dnieprem powinien stać się persona non grata, a obywatele nie powinni mu ufać, a tymczasem wciąż znajdują się tacy, którzy gotowi są byłemu merowi Odessy pomóc przekroczyć granicę spodziewając się, że tym samym mogą stać się współtwórcami odnowy państwa, którą Gruzin im zaoferuje.

Gdzieś w głębi duszy zapewne gros spośród tych osób odczuwało dysonans – ścigany w swojej ojczyźnie listem gończym Saakaszwili mógł budzić skojarzenia z Janukowyczem, ale przecież równocześnie jest to polityk, który przeprowadził w Gruzji reformy gospodarcze, prowadził konsekwentnie prozachodnią politykę i walczył z korupcją, do czego nawołuje obecnie na Ukrainie. Może, próbując zracjonalizować swoje sympatie, niektórzy pomyśleli, że kto wie, ile jest prawdy w wysuwanych przeciw Saakaszwilemu oskarżeniach, a ile pragnienia zemsty ze strony tych, z których nieuczciwością walczył?

Przypadek Saakaszwilego to jeszcze jeden przykład tego, że w trudnych dla narodów momentach są one gotowe oddać ster rządów w ręce ludzi do tego nieprzygotowanych, nieprzewidywalnych, zaskakujących. Jest to niezmiennie dowód zmęczenia dotychczas realizowaną polityką i politykami, spośród których żaden nie budzi zaufania. W tej sytuacji ktoś, kto w jawny sposób obarczony jest ciężarem już popełnionych błędów, staje się postacią znacznie bardziej wiarygodną niż ci, którzy swoje przewiny skrzętnie ukrywają pod patriotycznymi hasłami, często dzięki wiernym mediom, przymykającym oczy na przestępstwa.

Możliwe, że niektórzy sądzą, iż osadzenie takiego Saakaszwilego na najwyższym urzędzie paradoksalnie przysłużyłoby się państwu. Chcąc zmyć z siebie przeszłe winy, okazałby się politykiem bezkompromisowym, gotowym do zmian, których naprawdę potrzebuje Ukraina i których oczekuje naród. Oczekuje, choć dziś już nie domaga się ich z taką determinacją, jak na Majdanie. W dobie permanentnego kryzysu co bardziej rzutcy Ukraińcy wyjeżdżają za granicę i tam pracując reperują domowe budżety, a problemy własnego państwa stają się dla nich równie odległe, jak pogoda na Antypodach. Ci, co zostają nad Dnieprem, pochłonięci codzienną walką o rozsądne gospodarowanie budżetem domowym, niewystarczającym na podstawowe potrzeby, nie mają czasu, aby wyjść na ulice.

Jak się zdaje, dopóki drastycznie nie pogorszy się sytuacja ekonomiczna na Ukrainie, społeczeństwo będzie tkwić w marazmie, a i tu potrzebne byłoby raczej tąpnięcie, niż powolna urata wartości pieniądza i postępujące zubożenie. Naród, który żyje w cieniu wojny i nie oszukujmy się, w pewien sposób musiał się do niej przyzwyczaić (co nie znaczy zaakceptować) zniesie wiele, o czym na pewno doskonale wiedzą politycy. A tym niespieszno do zmian. Poroszenko, w ślad za swoimi poprzednikami, nie reformuje państwa – priorytetem dla prezydenta oligarchy jest bezpieczeństwo jego własnych pieniędzy, cała reszta to tylko zajęcia dodatkowe.

Ostatnie protesty na ulicach Kijowa pokazują, że wraz z narodem w imię „wielkiej reformy politycznej” gotowi są walczyć nie tylko Saakaszwili, ale i Julia Tymoszenko, i Andrij Sadowy, i Mustafa Najem, ale czy ktokolwiek z nich ma szansę, by stać się przywódcą budującym silne sojusze z najbliższymi sąsiadami i reformującym własny kraj?

Najem, kojarzony z głosem młodego pokolenia, pokolenia Internetu, może być postrzegany w większym stopniu jako działacz społeczny, a przepełnieni ideami aktywiści niekoniecznie sprawdzają się w brudnym świecie politycznych gier. Sadowy, jako reprezentant Zachodniej Ukrainy, tradycyjnie nie będzie cieszył się zaufaniem w Centrum czy na Wschodzie kraju. Bandersztadt żyje własnym życiem, a raczej własną legendą, o czym przekonał się niegdyś Czornowoł. Szanse na to, by Saakaszwili został głową państwa, są znikome (jak wskazują sondaże, większym poparciem mógłby się cieszyć lider zespołu Okean Elzy Swiatosław Wakarczuk). Jako temat gorący newsów Gruzin jest niewątpliwie atrakcyjny, ale to wciąż postać niszowa i raczej medialna, nie faktyczny lider.

Tymoszenko nawet, jeśli staje z kimś ramię w ramię podczas demonstracji, to nie należy spodziewać się, że będzie jego wiernym sprzymierzeńcem. Była pani premier będzie zmieniać sojusze i osłabiać tych, którzy zaczną nadmiernie cieszyć się sympatią społeczeństwa. Z tej perspektywy jest koalicjantem niebezpiecznym, gotowym wydrzeć przyjaciołom ich największe tajemnice po to, by za chwilę pogrążyć ich w politycznym bagnie. Jej nieznaczna przewaga sondażowa w rankingach nad Poroszenką (10,8% respondentów zadeklarowało, że gotowych jest oddać glos na Tymoszenko, 10,3% na obecnego prezydenta) będzie niewątpliwie bodźcem do bezkompromisowej walki. Jednocześnie świadczy o tym, że Ukraińcom wciąż brak jest pomysłu na to, kto mógłby zmienić ich kraj. Ani Poroszenko, ani Tymoszenko nie zagwarantują reform, będą raczej zwolennikami zachowania status quo i kontynuatorami gry z Rosją, bo tam prowadzą swoje interesy.

Nie sposób dziś jednoznacznie przewidzieć jak będą wyglądały kolejne wybory na Ukrainie. Czy społeczeństwo zademonstruje brak zaufania do establishmentu i odda głos na kogoś bez politycznej przeszłości, albo o historii może nie kryształowej, lecz dającej nadzieję, że człowiek ten znajdzie w sobie odwagę by zaprowadzić zmiany, na które kraj czeka od 1991 roku? Czy raczej dokonując wyboru mniejszego, ale już oswojonego zła, będzie wahać się między dwojgiem oligarchów? Czy może Kreml namaści swojego kandydata i przewiezie go w walizce przez nieszczelną granicę? W dużej mierze to, co stanie się nad Dnieprem, będzie wypadkową sytuacji na świecie, a przede wszystkim w Europie. Gwarantem demokratycznych zmian mogliby stać się sąsiedzi Ukrainy, ale czy są tego świadomi?

W interesie Polski jest silna Ukraina – opinia ta powtarzana jak mantra jest dziś szczególnie aktualna. Skoro Polacy już teraz obawiają się napływu emigrantów zza wschodniej granicy, nie powinni zastanawiać się nad tym, w jaki sposób granicę tę zamknąć, ale jak wesprzeć sąsiednie państwo, aby nikt nie chciał z niego wyjeżdżać. Albo by nie musiał tego robić, jeśli wojna ze wschodnich obwodów rozleje się na cały kraj.

Z drugiej strony Polska potrzebuje rąk do pracy w sytuacji, gdy jej obywatele nieustannie wyjeżdżają tam, gdzie zarabiają więcej, a życie jest lżejsze niż w ojczyźnie. Jakkolwiek kuszącą myślą może być wprowadzenie ograniczeń zniechęcających do przyjazdów Ukraińców, to decyzja taka z politycznego i ekonomicznego punktu widzenia byłaby porażką polityki wschodniej i początkiem końca partnerstwa w wymiarze realnym. Dlatego zamiast straszyć ukraińską emigracją warto dziś rozważyć jak przekuć ją w sukces współpracy dwustronnej, sposobność do przełamania negatywnych stereotypów, złagodzenia polskiej ksenofobii, otwarcia kraju i narodu polskiego na odmienność kulturową, językową i religijną Europy. Dziś Polacy boją się obcości w każdym jej wymiarze i podsycanie tych lęków skutkuje aktami agresji i przemocy słownej i fizycznej. Napływ do kraju Ukraińców, którzy nie przyjeżdżają z czarno-czerwonymi flagami, nie dzierżą w dłoniach tryzubów i nie próbują mordować swoich gospodarzy może stać się okazją do uzmysłowienia, że choć za oboma państwami stoją lata niełatwej wspólnej historii, to nie możemy zmienić przeszłości. Nie zmienimy nawet teraźniejszości, możemy tylko wspólnie budować przyszłość, tworzyć ją na przekór własnym lękom, uprzedzeniom i Putinowi, którego marzenie, jakim są dwa potężne państwa w centrum Europy rozbite wewnętrznie i skłócone między sobą, konsekwentnie dziś spełniamy.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 21 (289) 17-29 listopada 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X