W górach już robią sanie

W górach już robią sanie

Oczekując na kolejną zimę karpaccy rzemieślnicy wzięli się za produkcję tradycyjnego tu środka komunikacji – sań. Za kilka tygodni zacznie się zima. Sypnie śniegiem po górach. Zimny wiatr zaróżowi policzki, a konie szybko pobiegną przez zaspy dzwoniąc kopytami i dzwoneczkami. Karpaty są do tego stworzone: wspaniała przyroda, dużo śniegu i… konie. Najgorzej z saniami, bo pozostało już niewielu fachowców, którzy umieją je dobrze zrobić.

„Proszę zobaczyć ile mam pracy! Jeszcze kilka dni, a spadnie śnieg i wszystkim potrzeba będzie tego drewnianego środka transportu. A ja już zdrowie mam nie to co dawniej – skarży się Iwan Słobodianuk z okolic Kosowa, majstrując nowy zimowy pojazd. – Muszę zrobić w terminie, bo dałem słowo”.

 

Wokół zapach świeżego drewna, suchej trawy, a w pracy dziadkowi pomagają wnuczęta, podpatrując jego pracę. „Już od trzydziestu lat robię sanie – opowiada 68-letni mężczyzna. – Powiem od razu, że nie jest to sprawa prosta i nie każdy da sobie z tym radę. Wydawałoby się, co to zbić kilka desek? Ale to przecież cała nauka”. Aby sanie były „szczęśliwe”, nigdy się nie przewracały, mistrz przed przystąpieniem do pracy modli się do św. Mikołaja, który jest opiekunem podróżnych i do św. Józefa – patrona stolarzy. Potem zakasuje rękawy i do roboty.

 

Jak mówi karpacki mistrz do drzewa trzeba podchodzić z miłością i czystą duszą, wtedy ono samo układa się najlepiej. Na dobre sanie mistrz Słobodianiuk wybiera drewno jesionowe lub bukowe. To ostatnie najlepiej nadaje się na płozy – lekko się struga i wygina. Natomiast samą konstrukcję sań najlepiej robić z dębu. Wtedy są one ciężkie i stabilne, jednak konie, ciągnąc takie sanie, szybko się męczą. Drewno mistrz przygotowuje zawczasu. Na sanie buk najlepiej ścinać w lipcu i przez rok trzymać go w zamkniętym pomieszczeniu. Następnie kłodę dzieli się na deski i przez kilka miesięcy trzyma w wodzie. Potrzeba, aby drewno nie pękało.

Fot. Sabina Różycka„Buk trzeba dobrze wysuszyć, bo wtedy łatwiej go obrabiać, strugać i zbijać – mówi pan Iwan. – Proszę spojrzeć na te płozy – są niby struny skrzypiec: cieniutkie, mocne i gładziutkie. Na takich płozach sanie będą lekko szły po śniegu, nie będą się ścierać i wytrzymają duże ciężary.” Każdą część sań trzeba dopieścić, później dopasować jedną do drugiej, jak części składanki.

Z obu stron płóz przymocowuje się coś na kształt skrzynek. To przednia i tylnia część sań. W razie potrzeby można je usunąć. „Trzeba dopasować w ten sposób, aby skręcały się tak dobrze, jak w aucie wyścigowym – żartuje mistrz.

 

– Takimi saniami dobrze jest jechać po prostej i manewrować pomiędzy drzewami. Wszystko to jest mocowane, oczywiście, bez żadnego gwoździa, na tyle dokładnie, aby sanie nie rozpadły się przy szybkiej jeździe”. Takie sanie są rozchwytywane przez gospodarzy z kwater turystycznych i agroturystycznych, pensjonatów, jak również przez gospodarzy do obsługi własnych gospodarstw.

Taki „firmowy transport” kosztuje od dwóch do pięciu tysięcy hrywien. Cena waha się w zależności od złożoności konstrukcji, bo klienci mają różne życzenia. Niektórzy życzą sobie, aby sanie wymalować, wymościć liżnikami lub obić skórą siedzenia. „Pracy dużo, a dochód niewielki – burczy mistrz – a przy każdych trzeba się napracować. Na jedne sanie trzeba ze dwa tygodnie pracy dzień w dzień po osiem godzin. Zamówień mam wiele, ale mam uczniów i nie martwię się, że to rzemiosło zaginie”.

Sabina Różycka

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X