„W Europie – jak w domu”

„W Europie – jak w domu”

Dziennikarka Kuriera Galicyjskiego kilka ostatnich miesięcy spędziła w Polsce. Postanowiła podzielić się swymi wrażeniami, jak Polska opiekuje się Ukraińcami, poszkodowanymi przez wojnę. Opracowując materiały o pomocy ze strony Polski Ukrainie, była pod wrażeniem jej skali. Wreszcie sama przekonała się o gościnności i serdeczności sąsiadów zza Bugu. Przez miesiąc autorka przebywała w prawdziwie BRATNIM kraju. Dziś opowiada i tym, jak kraj, który przyjął ponad 6 mln uchodźców, dał na jakiś czas schronienie jej samej i jej kotu.

Przyjmują tu, jak rodzinę

Koniec kwietnia 2022 roku. Regularna wojna z Rosją trwa już dwa miesiące. Mój rodzinny Łuck został ostrzelany przez raszystów już na początku wojny. Zniszczono lotnisko wojskowe, magazyny paliw, trafiono nawet w wieżę telewizyjną. Alarmy rozlegają się w dzień i w nocy. Tracę spokój i nie tylko. Zamknięciu ulegają jednocześnie dwa projekty medialne, w których uczestniczyłam. Po długich wahaniach postanawiam towarzyszyć znajomej, która zdecydowała się na wyjazd do Polski. Był tylko jeden problem – z kim zostawić mego kota La Murczyka. Ale dosłownie kilka dni przed wyjazdem udaje mi się znaleźć dla niego przytułek w Warszawie.

Bezsenna noc w autokarze, sprawdzanie dokumentów na granicy i… jestem już w spokojnej, bezpiecznej Polsce. Do Lublina dotarliśmy nad ranem, ale dworzec nie śpi. Od samej granicy, we wszystkich miastach na naszej drodze wolontariusze częstowali nas kanapkami, ciastem, kawą i herbatą. W Warszawie jest kilka centrów pomocy uchodźcom z Ukrainy. Udziela się tam porad, proponuje mieszkanie, posiłki oraz wszystko, co w tej chwili konieczne. Wolontariuszami są zarówno Polacy jak Ukraińcy mieszkający w Warszawie.

Cała stolica Polski – w kolorach naszej flagi. Na ekranie informacyjnym pociągu miejskiego na niebiesko-żółtym tle w dwu językach są najczęściej zadawane pytania. Nasze flagi powiewają na urzędach i domach prywatnych. Serdeczność wobec Ukraińców odczuwalna jest wszędzie. W pociągu podmiejskim młody chłopak ustępuje mi miejsce, a konduktorka trzy razy informuje, gdzie mam wysiąść. Z moim kotem jedni wolontariusze obchodzą się jak z przysłowiowym jajkiem, inni proponują odprowadzenie mnie do pociągu. Na dworcu autobusowym „Warszawa Zachodnia” niebiesko-żółte litery zapewniają: Jesteśmy z wami!.

Nie mogę powstrzymać łez. Czuję się jak po powrocie do domu po długiej nieobecności. Naprawdę – jestem w domu, w Europie. Dziękuję, przyjaciele, że jesteście!

Polska dała im schronienie

Moich rodaczek spotkałam wiele. Były to różne kobiety – młode i starsze, wypielęgnowane mieszkanki miast i te zmęczone ciężką pracą na wsi. Połączyła je wspólna bieda – uciekły przed wojną. Często, nawet nie wiedząc kim jestem, dzieliły się ze mną swymi historiami, swoim cierpieniem. Nie wszystkie miały świadomość, kto winien jest tej sytuacji, dlaczego musiały opuścić swe domy. Niestety, nie wszystkie były wdzięczne ludziom, którzy dali im schronienie. Historiami, które wywarły na mnie największe wrażenie, podzielę się z Czytelnikami.

Swietłana, mieszkanka Sałtiwki, dzielnicy Charkowa, która najbardziej ucierpiała od ostrzału raszystów. Ładna, zadbana kobieta z oczyma pełnymi bólu…

– Nasz blok, po licznych nalotach, ostrzale artyleryjskim i rakietowym zamienił się w szkielet – wzdycha Swietłana. – A to dopiero dwa lata, jak kupiliśmy mieszkanie. Dopiero ukończyliśmy remont. Teraz z pewnością budynek zostanie rozebrany. Ale mieliśmy jeszcze szczęście – dom stał. Sąsiedni budynek na moich oczach złożył się jak domek z kart. Jeszcze do dziś mam w uszach krzyki ludzi spod ruin. Chyba nikogo nie udało się uratować. Gdy ostrzał ucichł, wzięłam kołdrę i do niej zbierała ręce i nogi, które leżały na podwórku. Syn z mężem wykopali dół i tak je pochowaliśmy. Po mieście biegały zwierzęta domowe i te dzikie, z rozbitego ZOO. Rozciągały ludzkie szczątki w paszczach. Do tej pory nie mogę spać spokojnie – zamykam oczy i wszystko to staje mi przed oczyma.

Swietłana opowiada, że cały czas wojny przesiedziała z sąsiadami w piwnicy. Jedzenie gotowali na ognisku przed domem. Zbierali śnieg i topili go – w ten sposób przynajmniej mieli wodę. Pokazuje zdjęcie chleba, który dostali jako pomoc humanitarną – cały zapleśniały. Nawet pies nie chciał go jeść, pokruszyli dla ptaków.

65-letnia Ołena przyjechała do Polski z wioski w obw. mikołajowskim. Kobieta wyznaje, że bardzo lubiła swój dom i nawet do centrum rejonowego jeździła rzadko. Teraz czuje się jak ryba wyrzucona na brzeg.

– Do wyjazdu przekonał mnie mąż – płacze kobieta. – Mówił: jedź, jesteś chora, będziesz w spokojnym miejscu. Ale jaki tu spokój? Dniem i nocą myślę o nim, jak on tam, biedak, radzi sobie beze mnie? Nasza wioska leży na trasie Mikołajów-Chersoń. Moskale w dzień i w nocy go ostrzeliwują. Trafili w piwnicę sąsiadów. Usłyszeliśmy, że sąsiadka strasznie krzyczy. Chcieliśmy jej pomóc, a tu znów strzelają. Mój stary mimo wszystko jakoś tam dopełzł. Wrócił, ale nie mógł powiedzieć ani słowa, tylko ocierał łzy. Później opowiedział, że urwało jej nogi i spłynęła krwią. Mężczyzna z naszej wsi szedł akurat przez wieś, gdy zaczął się ostrzał. Urwało mu głowę.

35-letnia Łarysa z Nowej Kachowki w obw. chersońskim. Opowiada, że zdążyła wyjechać z córką w ostatnich dniach przez zajęciem miejscowości. Jechała po zaminowanych mostach, i mówi, że to cud, że została przy życiu. Teraz mieszka w Warszawie, znalazła pracę. Przyznaje, że pracować nie jest łatwo, bo u siebie była kierownikiem, a tu jest zwykłą robotnicą. Ale jest przekonana, że to nie jest najważniejsze.

– Śledzę wszystkie wiadomości z domu – mówi Łarysa. – Gdy w Nowej Kachowce nasi trafili w rosyjskie magazyny i zaczęły się tam wybuchy, sąsiedzi napisali mi, że w naszym domu wyleciały okna. A niech tam, aby nasi wrócili do Chersonia. Wtedy wstawimy okna. Najważniejsze, by wypędzić raszystów z naszej ziemi.

Powiada, że bardzo ją boli, że niektórzy jej znajomi zostali kolaborantami. Między innymi, krewni zgłosili się dobrowolnie do pomocy w tzw. referendum, które rosjanie przeprowadzili na okupowanych terenach. Łarysa jest przekonana, że gdy wypędzą raszystów, to i kolaboranci dostaną za swoje.

45-letnia Kateryna przyjechała do niewielkiej miejscowości przy granicy z obw. połtawskiego. Zaprosiła ją koleżanka, która wyszła tam za mąż przed kilkoma laty. Obiecała znaleźć mieszkanie i pracę. Gdy przyjechała, koleżanka wysłała ją do hostelu. Gospodyni wzięła opłatę na miesiąc naprzód. Kobieta zapłaciła, bo miała nadzieję, że znajdzie pracę. Jednak okazało się, że obiecanej pracy koleżanka dla niej nie znalazła. Samodzielne poszukiwania w tej niewielkiej miejscowości rezultatu nie dały. Za to znalazła posadę w Warszawie.

– Przyszłam do gospodyni hostelu, wyjaśniłam sytuację i poprosiłam o zwrot części pieniędzy – wspomina Kateryna. – Wyjaśniałam, że mieszkałam tam nie miesiąc, a zaledwie kilka dni. Mówiłam, że mam syna inwalidę, a leczenie kosztuje drogo. Byłam zrozpaczona, bo nie miałam pieniędzy nawet na drogę do Warszawy. Nie wiedziałam, co mam robić – zadzwoniłam na policję.

Policja wysłuchała obie strony. Potem powiedzieli gospodyni, że według prawa nie ma racji i doradzili jej oddać nadpłacone pieniądze. Ta, przeklinając, zwróciła pieniądze Katerynie. Spakowawszy rzeczy, kobieta chciała przenocować na dworcu, bo pociąg do stolicy odjeżdżał wcześnie rano. Ale policja nie zostawiła jej samej. Zawieziono ją na posterunek, policjanci nakupili jej cała torbę żywności na drogę. Jeden z policjantów, po uzgodnieniu z żoną, zabrał ją do siebie na nocleg. Spała w oddzielnym pokoju, a rano policjant odwiózł ją na dworzec i wsadził do pociągu.

Tatiana, 40-letnia kobieta z miasteczka Marganiec w obw. dniepropietrowskim wyjechała do Polski na samym początku wojny z dwójką nieletnich dziewczynek. Przyjęła ich polska rodzina w niewielkiej miejscowości. Rodzina też ma dwójkę dzieci w wieku szkolnym i dziewczynki zaraz się z nimi zaprzyjaźniły. Teraz Tatiana mieszka i pracuje w Warszawie, a jej dziećmi opiekuje się Teresa. Wprawdzie Tatiana jest niezbyt zadowolona z jej metod wychowawczych

– Proszę sobie wyobrazić – ona je hartuje! – oburza się kobieta. – A przecież one są takie delikatne. I daje im za wiele swobody. Gdy przyjeżdżam, to widzę, że dziewczęta bardziej garną się do Teresy. Złości mnie to, ale rozumiem, że nie mogę się opiekować małoletnimi dziećmi, gdy cały dzień jestem w pracy i zarabiam na nie.

Tatiana rozmawia ze mną po rosyjsku, chociaż dobrze zna język ukraiński, bo była nauczycielką w szkole. Pytam ją: Dlaczego? – Bo u nas tak przyjęto – brzmi odpowiedź. Po rosyjsku rozmawia z polską rodziną, która ją przygarnęła. Na moją poradę, by uczyć się polskiego, chociażby z szacunku do nich, żachnęła się, że wcale nie ma zamiaru, po polski jej się nie podoba. W tych dniach raszyści, którzy przyszli na „ratunek rosyjskojęzycznych” po raz kolejny ostrzelali rodzinne miasto Tatiany. Pocisk zrujnował jej dom. Takiej „pomocy” się doczekała.

„Na nasze „Dziękuję”, odpowiadają „Sława Ukrainie”

Miasto, które mnie przyjęło i gdzie znalazłam tymczasowe zajęcie to Płońsk w woj. mazowieckiem. Jest to niewielka miejscowość i mieszka tam około 20 tys. mieszkańców. Płońsk zadziwił mnie pięknym jeziorem z kolorowymi fontannami, ładnymi domkami ze wspaniałymi kwietnikami, uporządkowanym parkiem, po którym spacerują dzikie kaczki, bażanty, wiewiórki i nawet sarny. Wśród tej przyrody koiłam smutek po złych wieściach z ojczyzny. Cieszyło mnie też i to, że popierają nas mieszkańcy Płońska. Podam kilka przykładów.

Mieszkaliśmy na obrzeżach Płońska. Do sklepu w centrum chodziliśmy pieszo, gdyż najbliższa „Biedronka” została zamknięta na remont. Droga zajmowała nam około godziny. Z powrotem obiecano nas odwieźć robotniczym autobusem. Coś jednak się stało i nie przyjechał. Mieliśmy pełne torby zakupów. Na szczęście podjechał miejski bus. Jeździ co godzinę–półtorej, dotychczas z niego nie korzystaliśmy. Ale musi być kiedyś ten pierwszy raz. Gdy dawaliśmy pieniądze kierowcy, ten kategorycznie odmówił ich przyjęcia. Wytłumaczył, że w busie płaci się wyłącznie kartkami – a takich nie mieliśmy.

– Cóż mamy robić? – biadaliśmy. – Mieszkamy daleko, torby są ciężkie, urwiemy sobie ręce. Może poprosić kierowcę jeszcze raz? – zastanawiałyśmy się.

Ale kierowca, usłyszawszy naszą rozmowę, sam zwrócił się do nas: „Jesteście Ukrainkami? Dlaczego od razu nie powiedziałyście? Siadajcie, odwiozę was bezpłatnie. Nienawidzę kacapów i putina. Szczerze wam współczuję”.

Odwiózł nas pod drzwi naszego hostelu, a na nasze „dziękuję” odpowiedział: „Sława Ukrainie!”.

Takie wspaniałe chwile podnosiły nam nastrój. Idę, na przykład, ulicą i widzę hasło; „Ukraino, walcz!”. Wschodzę do supermarketu i słyszę ogłoszenie, że pewna suma od każdego zakupu idzie na pomoc Ukraińcom. Przychodzę na rynek po jarzyny i owoce do znajomego handlowca, a ten jeszcze coś mi do torby wkłada dodatkowo. Przekraczam drzwi kościoła, a na niebiesko-żółtą wstążkę na mej torebce zwracają uwagę i przyjaźnie uśmiechają się nie tylko parafianie, ale i ksiądz.

Jeszcze kilka słów o kościele św. Michała Archanioła. Odnalazłam go przypadkowo, gdy spacerowałam po Płońsku. Potrzebowałam wówczas duchowego wsparcia. Gdy zobaczyłam wieże starego kościoła, od razu skierowałam tam swe kroki. Trafiłam na Mszę św. W tej przemodlonej przez wieki świątyni zrobiło mi się lekko na sercu i spokojnie w duszy. Chociaż jestem wyznania prawosławnego, to co niedzieli odwiedzałam ten kościół.

Relikwia zjednoczyła i zaprzyjaźniła

Pewnego razu zobaczyłam na tablicy ogłoszeń przy kościele informację o organizacji pielgrzymki do cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Do tej relikwii, czczonej w całej Europie, jeżdżą pielgrzymki nawet z mego Łucka. Nie mogłam przepuścić takiej okazji i dołączyłam do grupy pielgrzymów. Tym bardziej, że ta cudowna ikona, którą według podań miał namalować ewangelista Łukasz, znajdowała się kiedyś na terenie księstwa halicko-włodzimierskiego w miejscowości Bełz, dokąd ją przywiózł książę Lew. Jest czczona przez chrześcijan obrządków wschodniego i zachodniego.

Bywałam już na pielgrzymkach do Kijowa i Poczajowa. Szczerze mówiąc, nie czułam się dobrze w tłumie, gotowym cię zadeptać, bo jeden drugiego prześciga w dostępie do relikwii czy ikony. Tu, na Jasnej Górze u paulinów, którzy opiekują się obrazem, wszystko było inaczej. Pomimo wielkiej liczby pielgrzymów nie odczuwało się tłoku, nikt nikogo nie potrącał, nie torował sobie łokciami drogi. Na odwrót, gdy kilka razy trudno mi było, zaplątawszy się w fałdach długiej spódnicy powstać z kolan, ludzie za mną pomagali mi wstać. Ogólnie widziałam, że nam, Ukraińcom, są tu radzi. Główna świątynia klasztoru w nocy podświetlona jest w naszych barwach narodowych. Przy wejściu obok flag Unii Europejskiej zobaczyłam niebiesko-żółtą flagę. W kaplicy Jana Pawła II nabożeństwa odprawiane są po ukraińsku w obrządku greckokatolickim.

Oprócz mnie w grupie pielgrzymów z Płońska było dziewięciu Polaków w średnim wieku. Wszyscy poznaliśmy się przed wyjazdem. Ludzie, dowiedziawszy się, że jestem Ukrainką, przez cała drogę mną się opiekowali. Najbardziej zaprzyjaźniłam się z naszą pilotką, która zorganizowała pielgrzymkę. Maryla po powrocie zadzwoniła do mnie. Gdy dowiedziała się, że wracam na Ukrainę, zaproponowała spotkanie. Jak się okazało, ta dobra kobieta opiekuje się chorym onkologicznie bratem. Zebrała dla uchodźców ze strefy walk wiele potrzebnych rzeczy. Swego czasu opowiadałam jej, że w Łucku zatrzymało się ich około 20 tys. Przyniosła tyle, że musiałam dokupić dodatkową walizę.

– Wiesz, Ludmiło, pomiędzy Polakami i Ukraińcami do niedawna była duża przepaść – powiedziała na pożegnanie. – Interesuję się historią i wiem o rzezi wołyńskiej. Kto tu był winien, niech ich Bóg osądzi. Musimy teraz przekroczyć te urazy i przebaczyć, bo znajdujecie się w wielkiej biedzie, my będziemy wam pomagać, czym będziemy mogli. Zawsze będziemy was wspierać.

Obiecałam zadzwonić z Ukrainy do Maryli – ta miła kobieta ma telefon stacjonarny. Rzeczy, które dała, przekazałam do Centrum Pomocy Uchodźcom. Prawdę mówiąc – żałuję za Płońskiem, za jego dobrymi ludźmi. Wierzę, że tam wrócę, aby świętować. Z takimi przyjaciółmi, na pewno zwyciężymy!

Ludmiła Pryjmaczuk

Tekst ukazał się w nr 18 (406), 30 września – 17 października 2022

X