Tolu z Łyczakowa i dobrodziej z Bytomia Waldemar Markowski (w środku), Witold Szolginia (od prawej) i aktor Jerzy Michotek. Zdjęcie wykonane w 1986 roku. Fotografia z rodzinnego archiwum Ewy Kupiec, córki Waldemara Markowskiego.

Tolu z Łyczakowa i dobrodziej z Bytomia

W marcu minęła 100. rocznica urodzin Witolda Szolgini. Któż nie czytał jego wierszy pisanych w lwowskim bałaku? Szolginia tworzył je w Warszawie, a po raz pierwszy wydał je przedsiębiorca budowlany mieszkający w Bytomiu na Śląsku. Obu połączył Lwów i miłość do tego miasta.

Wśród osób związanych ze Lwowem postać Witolda Szolgini jest doskonale znana. Szolginia, czyli Tolu z Łyczakowa był architektem, pisarzem oraz niestrudzonym popularyzatorem wiedzy o swoim rodzinnym mieście. Po 1989 roku prowadził radiowe pogadanki o Lwowie, opublikował też liczącą 7 tomów osobistą monografię „Tamten Lwów” (niedawno ukazało się jej wznowienie). „Absolutny rebe. W sprawach lwowskich nieomylny” – pisał o nim scenarzysta Jerzy Janicki.

Poeta bałaku

Szolginia był również poetą-amatorem: tworzył wiersze w „bałaku”, czyli w gwarze lwowskiej zapisywanej fonetycznie. Dzisiaj mają one niezwykły walor pozaliteracki. – Poza piosenkami zgromadzonymi przez Habelę nie ma zbyt wiele dokumentalnych zapisów bałaku. W tym sensie ma to wartość językoznawczą – mówi Sławomir Gowin, szef lwowskiego kabaretu „Czwarta rano” oraz… poeta.

Po raz pierwszy lwowskie wiersze Szolgini ukazały się drukiem w Londynie, czyli w… Bytomiu. Gdzie Rzym, gdzie Krym, gdzie Górny Śląsk, gdzie Wyspy Bytomskie? Przypomnijmy tę historię.

W czasach PRL władze raczej nie pozwalały na pisanie o Lwowie. Dość wspomnieć, że w wydanych w 1980 roku monumentalnych „Dziejach kultury polskiej” profesora Bogdana Suchodolskiego nazwa Lwów nie padła ani razu. Szolgini udało się wydać wspomnieniową książkę „Dom pod żelaznym lwem”, ale na legalny druk swoich lwowskich wierszy w PRL-u nie miał szans. Poruszał w nich przecież m.in. wątki patriotyczne.

Mieszkającemu w Warszawie Szolgini postanowił pomóc Waldemar Markowski – mieszkający w Bytomiu przedsiębiorca budowlany. Markowski urodził się we Lwowie w 1938 roku. Po zakończeniu wojny jego rodzina, wraz z dziesiątkami tysięcy wysiedleńców ze Lwowa, przyjechała na Górny Śląsk. Osiedli w Bytomiu. Tam Markowski po latach założył prywatną firmę budowlaną. Dzięki tej działalności mógł zostać sponsorem (jakbyśmy to powiedzieli) wydania lwowskich wierszy Szolgini.

List ze szpitala

W 6-m tomie „Tamtego Lwowa” zatytułowanym „Rozmaitości” (rozdział pt. „Arcylwowianie”, wyd. 1997) Szolginia zawarł poświęcony Markowskiemu rozdział pod tytułem „Dobrodziej”. Wspomina w nich jak obaj się poznali: „Otrzymałem pewnego dnia list od zupełnie nieznanego mi pana, przebywającego wówczas w jednym z wrocławskich szpitali. W liście tym autor zwierzył mi się, że kiedy jego cierpienia związane z kilkoma poważnymi chorobami szczególnie się nasiliły, a i przedłużający się pobyt w szpitalu stawał się dla niego coraz uciążliwszy pod względem psychicznym – jego koledzy, dla przyniesienia mu ulgi w coraz trudniejszym znoszeniu przez niego owej szpitalnej niedoli, dostarczyli mu plik odpisów różnych moich bałakowych wierszy, od dawna krążących wśród lwowian po całym kraju. Zostało to podyktowane tym, że ów ciężko chory był również z pochodzenia lwowianinem. Moje wiersze ciężko udręczonemu choremu przyniosły jakoby widomą ulgę w cierpieniach zarówno fizycznych, jak i psychicznych. O tym właśnie pragnął mnie powiadomić w swoim liście, zapewniając w nim też, że gdy tylko opuści szpital, to w dowód wdzięczności dla mnie za to, co dla niego moimi lwowskimi w treści wierszami pośrednio uczyniłem – wyda mi ich cały zbiór”.

Szolginia przyznaje, że o liście szybko zapomniał i nie wziął obietnicy poważnie. Niemniej po kilku miesiącach autor listu zjawił się w warszawskim mieszkaniu pisarza. Był to Waldemar Markowski z Bytomia. Wziął maszynopisy i wydał! Tom wierszy nosił tytuł „Krajubrazy syrdeczny”. Był rok 1986. Markowski załatwił drukarnię w Tarnowskich Górach, który nakład „wypuściła” potajemnie jako tzw. fuchę. Oczywiście wszystko kosztowało sporo, bo druk był pierwsza klasa – na kredowym papierze, Książki wydane w nakładzie 100 egzemplarzy pięknie oprawił inny bytomianin pochodzący ze Lwowa – Wacław Tomaszewski, właściciel zakładu introligatorskiego.

Zmylić Służbę Bezpieczeństwa

Waldemar Markowski zachował jednak ostrożność – w tamtych czasach wszystkie wydawnictwa podlegały cenzurze. Oczywiście istniały wydawnictwa podziemne – tzw. drugoobiegowe, związane z opozycją i nielegalnie działającą Solidarnością, ale Markowski wybrał inne wyjście. Tom wierszy podpisany był nie nazwiskiem autora, ale jego pseudonimem: Tolu z Łyczakowa. A książkę opatrzoną fałszywą informacją edytorską: „Wydrukowało Koło Lwowian – Londyn, w ilości 70 szt., 1984 r.”. To miało zmylić funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa.

W podobny sposób w lutym 1988 roku Waldemar Markowski wydał kolejną książkę z poezjami Szolgini –„Kwiaty Lwowskie”. Tytuł tego dzieła nawiązywał oczywiście do poematu „Kwiaty polskie” Juliana Tuwima.

Waldemar Markowski chorował na serce, przeszedł zawały i operację by-passów. Zmarł w kwietniu 1988 roku. W czasie jego pogrzebu na cmentarzu Mater Dolorosa mowę pożegnalną wygłosił Witold Szolginia. Obu połączył ten sam los – po śmierci nie dane im było spocząć w rodzinnej, lwowskiej ziemi.

Marcin Hałaś

Tekst ukazał się w nr 7 (419), 14 – 27 kwietnia 2022

X