Śmierć analizy i analiza śmierci fot. YouTube/Острова манят

Śmierć analizy i analiza śmierci

Śmierć Aleksieja Nawalnego to niewątpliwa tragedia dla jego najbliższych, dla matki, żony, dzieci, współpracowników. Jako taka nie powinna być dyskutowana, należałoby przyjąć ją w ciszy i pokorze, właściwym takim chwilom. Niestety, żałobnikom nie będzie dane przeżywać rozpaczy w spokoju. Gdy tylko wiadomość o odejściu rosyjskiego opozycjonisty obiegła świat, stała się w pewnym sensie własnością publiczną, tematem debat i spekulacji.

Większość z nich nie wniosła niczego nowego do naszej wiedzy, bo też i wnieść nie mogła. Z góry założono, że Nawalny, tak jak inni wrogowie systemu, został po prostu zlikwidowany przez politycznych przeciwników. Przypomniano historię Anny Politkowskiej, wspomniano Borysa Niemcowa i oznajmiono, że po nieudanej próbie otrucia na Nawalnego wydano odroczony wyrok śmierci, zsyłając go do łagru, w którym panują szczególnie trudne warunki dla osadzonych. Kolonia karna o specjalnym rygorze, nosząca nazwę „Wilk polarny”, położona w miejscowości Charp w Jamalsko-Nienieckim Okręgu Autonomicznym, niemal 2000 kilometrów od Moskwy, rozpalała wyobraźnię. Placówka, opatrzona numerem 3, w której panuje niemal arktyczny klimat, zdaje się być państwem w państwie, takim, w którym nie przestrzega się prawa, norm socjalnych, a opieka medyczna praktycznie nie istnieje. Tam więzień miał regularnie otrzymywać kary karceru i przebywać w skrajnie nieludzkich warunkach, z czego płynął prosty wniosek, że został (na raty bądź nie) zamordowany.

Jaką konsternację musiały więc wywołać słowa Kyryła Budanowa, szefa ukraińskiego wywiadu wojskowego, według którego Nawalny zmarł z przyczyn naturalnych, z powodu zakrzepu krwi. Budanow podał ten fakt do wiadomości 25 lutego, w kuluarach forum „Ukraina. Rok 2024” i w ciągu doby od jego ujawnienia trudno było znaleźć komentarze, w których specjaliści odnosiliby się do tej rewelacji. Bo i cóż można było powiedzieć, skoro stoi ona w sprzeczności z antyputinowską i antyrosyjską narracją? Po słowach Budanowa Nawalny stał się ofiarą tragicznej śmierci, ale jednak takiej, jaka może w każdych okolicznościach spotkać zwyczajnego człowieka.

Tracą tym samym sens dyskusje o tym, czy jego zgon był na rękę Putinowi. Ci, którzy szukali w tej śmierci drugiego dna, przelicytowali. Szczególnie ci, którzy robili sobie nadzieję, że to krok bliżej do końca Władimira Władimirowicza. Pojawiały się bowiem głosy, że zamordowanie „tego człowieka”, jak oględnie mówił o nim prezydent Rosji, ma tyle samo sensu, co zbieranie ziem ruskich przez największe państwo świata, do tego ziem wyniszczonych. A skoro tak, to może mamy do czynienia z ofiarą walk dworskiej opozycji, elit i służb specjalnych, która de facto osłabia pozycję Putina, a na pewno wytrąca mu z ręki poważny argument, jakim był żyjący Nawalny. Mógł on być potencjalną kartą przetargową w rozmowach o końcu wojny, chociażby tych prowadzonych zakulisowo, które być może już się toczą, a o których jeszcze nie wiemy. Wspominano także, że zabójstwo więźnia przekona świat, że Putin jest dyktatorem, z którym nie warto rozmawiać, co było o tyle niezrozumiałe, że nie był to przecież pierwszy taki przypadek w Rosji, a wcześniejsze nikogo do rozmów z Kremlem nie zniechęciły.

Należy wszakże zauważyć, że wielu osobom trudno było znaleźć racjonalne przyczyny, dla których Nawalnego zabito właśnie w tym momencie, bo logika wskazywała, że Moskwie to się teraz po prostu nie opłaca. Tym bardziej, że niejako w kontrze do doniesień Budanowa, Maria Pewczik, szefowa wydziału śledczego Fundacji Antykorupcyjnej Aleksieja Nawalnego stwierdziła, że Nawalny został zamordowany na rozkaz Putina na dzień przed wymianą więźniów. Jej zdaniem miał zostać zwolniony w zamian za skazanego na dożywocie za mord polityczny Wadima Krasikowa, który w Berlinie zabił Czeczena Selimkana Changoszwilego i w Niemczech odsiaduje karę.

Czy rzeczywiście tak się stało? Póki nie mamy dowodów, pozostaje nam tylko wiara w to, że chcąc utrzymać legendę Nawalnego nie odwołano się w prosty sposób do deklaracji, która padła w słynnym już wywiadzie udzielonym przez Putina Tuckerowi Carlsonowi. Z tym, że wówczas prezydent nie wykluczał uwolnienia reportera „Wall Street Journal” Evana Gershkovicha, o Nawalnym nie było mowy.

Po cóż więc byłoby go zabijać? Nie wydarzyło się nic niezwykłego, do wyborów prezydenckich pozostało sporo czasu, straszenie opozycji śmiercią działacza wydaje się przedwczesne, wręcz niepotrzebne. Z niewygodnymi ludźmi można poradzić sobie inaczej – typowanego na konkurenta Putina Borysa Nadieżdina po prostu nie wpisano na listy kandydatów, a innym demokratom wcale nie było na nie spieszno. Zresztą Nawalny nie był postacią, która potrafiła zjednoczyć wokół siebie dysydentów. Niewątpliwie był liderem, ale raczej w oczach Zachodu i co najwyżej części społeczeństwa. Sami Rosjanie często odnosili się do niego nieufnie, w myśl zasady, że prawdziwy opozycjonista to martwy opozycjonista. Pozostając przy życiu budził podejrzenia o związki z Kremlem, albo ze służbami zachodnimi, co sugerował zresztą sam Putin.

Jeśli zatem brakowało rozsądnych argumentów, przemawiających za zabójstwem na zlecenie, wysuwano znane już teorie o niemal nierzeczywistym świecie, w którym żyje Putin. Zmitologizowanym, tajemnym, dostępnym i zrozumiałym tylko dla wybranych, takim, którego Zachód nigdy nie pojmie, choćby nawet wypił przysłowiowe pół litra. W tej alternatywnej rzeczywistości demoniczny prezydent Rosji działa według własnej, pokrętnej logiki i tym próbowano tłumaczyć zgon Nawalnego, który w opinii dziennikarzy i analityków koniecznie musiał zyskać sens.

Ci z kolei, którzy uważali tę transcendencję za zbyt niejasną i za daleko idącą, sięgali po najprostszy nasuwający się argument, w myśl którego Putin chciał coś udowodnić światu w czasie konferencji monachijskiej. Co? To w zasadzie nie miało większego znaczenia, tradycyjna demonstracja siły i pogardy dla Zachodu wystarczała jako odpowiedź.

A gdy ktoś oczekiwał innej argumentacji tym samym dowodził, że niczego nie wie o Rosji i żąda zbyt wiele. Tłumaczono, że nie można wymagać, abyśmy dziś mieli rozeznanie, co się w tym kraju dzieje. Jego granice opuścili dyplomaci i dziennikarze (nie wszyscy), a jeśli już jacyś zostali, to nikt z nimi nie rozmawia (dialog wciąż jest w interesie Moskwy). Wyjechali też biznesmeni (i jakimś cudem kontakty gospodarcze z Zachodem wciąż mają się dobrze), a służby specjalne są pod szczególną obserwacją i nic nie mogą zrobić (ponieważ nie wymyśliły, na przykład, nielegałów). Wykreowano obraz kraju równie hermetycznego, co Korea Północna, o którym niewiele wiemy.

I z tym ostatnim w zasadzie można byłoby się zgodzić. Dyskusje wokół śmierci Nawalnego, ale i jego życia, dobitnie ukazały, że wciąż posługujemy się schematami i kalkami, z których niewiele wynika. Opozycjonista był żywo zainteresowany Polską? A może, wbrew naszej megalomanii, niewiele o niej wiedział. Był antyukraiński i oddałby Krym Rosji, czy może twardo stąpał po ziemi i miał rację mówiąc, że Ukrainie nie będzie łatwo półwyspu odzyskać, a Rosja dobrowolnie go nie odda? Przewodził opozycji, czy może tylko antyrządowo nastawionej części społeczeństwa, bo swoją charyzmą zrażał do siebie potencjalnych sojuszników?

Po śmierci Nawalnego przez moment znów chcieliśmy uwierzyć, że Rosjanie wezmą sprawy w swoje ręce, zorganizują własny majdan. Kilkadziesiąt aresztowanych osób to jednak zbyt mało, by utrzymać ten optymizm. Mieliśmy nadzieję, że śmierć jednego człowieka obudzi sumienia, chociaż nie zrobiły tego tysiące poległych rosyjskich żołnierzy, nie mówiąc o tysiącach Ukraińców, wśród nich dzieci. Liczyliśmy na strach wśród elit, ale Nawalnemu było do nich bardzo daleko, dlatego jego śmierć nikogo nie obeszła.

Jest wielce prawdopodobne, że na dłuższą metę zapomni też o niej Zachód. Na razie wykorzysta ją jako pretekst do kolejnych sankcji, debat, może zwiększenia transportów broni do Ukrainy. Ale Nawalny nie zostawił pod sobie nikogo, kto mógłby przejąć jego schedę, w kogo można byłoby zainwestować. Jeśli ktoś twierdzi, że taką rolę może przejąć wdowa po nim, Julia, musiałby się najpierw zastanowić, czy świat zachodni gotów jest prowadzić rozmowy z kobietami na Wschodzie. Co prawda w demokratycznej Europie panie wywalczyły już swoje miejsce, ale są kraje, w których, jak w Polsce, akceptuje się prezydentki, premierki, ministerki, ale jest to akceptacja podszyta niekiedy pobłażliwością. Wystarczy posłuchać kpin z feminatywów, by zastanowić się, na ile świat polityki jest otwarty. Nie mniej kraje takie, jak Białoruś czy Rosja, wciąż uważane są za domenę męską i zarówno Swiatłana Cichanouska, jak i Julia Nawalna będą tylko, lub aż, orędowniczkami spraw swoich mężów. Natomiast Zachód będzie czekał na kolejnego mężczyznę, który odważy się na walkę z systemem.

Agnieszka Sawicz

Tekst ukazał się w nr 3-4 (439-440), 29 lutego – 14 marca 2024

Prof. dr hab. Agnieszka Sawicz pracuje na Wydziale Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a z Kurierem Galicyjskim współpracuje od 2009 r. Zajmuje się historią współczesnej Ukrainy, polityką rosyjską i z pasją śledzi wszelkie fałszywe informacje. Lubi irlandzką muzykę, gorzką czekoladę i górskie wyprawy. Od 2013 r. jest też etatową wiedźmą, autorką ukazujących się w wirtualnej przestrzeni „Zapisków Wiedźmy”.

X