Słynne ucieczki: Legendy „Szarego domu” Więźniowie byli wyprowadzani na przesłuchania do gmachu sądu, który nie był już tak rzetelnie chroniony (z archiwum autora)

Słynne ucieczki: Legendy „Szarego domu”

W więzieniach robi się wszystko, aby uniemożliwić ucieczkę. Tym nie mniej więźniowie jednak czasami wydostają się na wolność.

Każdy z takich przypadków z czasem obrasta rzeczywistymi lub zmyślonymi szczegółami i staje się prawdziwą więzienną legendą. Więzienie stanisławowskie ciągnie swą historię od roku 1911. W tym czasie niektórym jej „pensjonariuszom” udało się stąd uciec, a niektórym to się nie udało.

Rapp wychodzi po angielsku
W „Kurierze Stanisławowskim” za rok 1932 opublikowano materiał „Szary dom w Stanisławowie”. Mowa w nim była o więzieniu w głębi ówczesnej ul. Bilińskiego (ob. Sacharowa). Z publikacji dowiadujemy się, że według ilości osadzonych więzienie należało do II kategorii, nazywało się karno-śledcze i przeznaczone było dla skazanych do trzech lat więzienia i tymczasowego przetrzymywania osób aresztowanych.

W latach 1933–1934 przebywał w tym więzieniu ukraiński kapłan, członek OUN, Jurij Fedoriw. Później pod pseudonimem Jurij Mozil wydał on autobiograficzną powieść „Notatki więźnia Stanisławowskiego aresztu”. Opisuje tam taki interesujący przypadek.

„Pośród więźniów politycznych wydzielał się szczególnie Żyd-komunista Rapp, dostawiony tu z centralnej Polski. Często był wzywany na przesłuchania do budynku sądowego, który fasadą wychodził na ul. Bilińskiego (dziś siedziba MSW i SBU w Iwano-Frankiwsku). Do gabinetu śledczego doprowadzał go strażnik, który następnie wracał do więzienia i oczekiwał na wezwanie. Gabinet śledczy łączył się z archiwum, gdzie przechowywano sprawy więźniów.

Więźniowie byli wyprowadzani na przesłuchania do gmachu sądu, który nie był już tak rzetelnie chroniony (z archiwum autora)

W czasie jednego z przesłuchań, śledczy wyszedł na jakiś czas do archiwum po jakieś materiały. Rapp zauważył, że na wieszaku wisi palto urzędnika, jego kapelusz i laska. Nie zastanawiając się długo założył płaszcz i kapelusz i z laską w ręku przez główne wejście wyszedł sobie spokojnie na ulicę. Dyżurny nawet mu zasalutował.

Po pół godzinie ulice miasta wypełniły się policją, szpiclami i informatorami. Sprawdzali setki przechodniów w płaszczach, kapeluszach i z laskami. Na próżno.

Po jakimś czasie do sądu w Stanisławowie nadeszła przesyłka z Łodzi. Początkowo myślano, że jest tam bomba i przez cały tydzień trzymano ją w karcerze. Później wywołano saperów, a ci w zbroi, pożyczonej z muzeum, otworzyli paczkę. Znaleziono w niej elegancko złożony płaszcz i kapelusz i list o następującej treści:

„Wielce szanowny panie śledczy. Pana decyzją, moje ubranie zostało zdeponowane na czas mego pobytu w Stanisławowie. Musiałem nagle wyjechać z miasta, bo mam ważną pracę. W pośpiechu i bez pana wiedzy pożyczyłem sobie pana płaszcz, kapelusz i laskę. Płaszcz i kapelusz zwracam pocztą i proszę mi wybaczyć. Laskę natomiast pozostawiam sobie, jako symbol władzy, którą od pana przejąłem.
Pozostaję życzliwy
Rapp”

Klozetowi uciekinierzy
W przededniu wojny sowiecko-niemieckiej więzienie na Bilińskiego było zatłoczone do granic. Gdy wojska węgierskie zaczęły zbliżać się do miasta, część więźniów politycznych rozstrzelano, a część popędzono na Wschód. Wielu więźniów kryminalnych puszczono wolno. Jednak około 500 osób pozostało za kratami.

Pomiędzy więźniami był mieszkaniec Jamnicy Bogdan Dejczakowski. Później wspominał, jak przed samym odejściem sowietów na początku lipca 1941 w więzieniu raptem nastała absolutna cisza. Personel niby wymarł. Po godz. 12 w nocy więźniowie zaczęli stukać w drzwi i wywieszać bieliznę przez okna – nie było żadnej reakcji. Po celach poszły pogłoski, że bolszewicy uciekli, a więzienie zaminowali i wnet wysadzą w powietrze.

Chłopcy zrozumieli, że coś trzeba robić. Wyrwali żeliwny sedes i zaczęli wybijać nim drzwi. Te, chociaż były obite blachą, ale cienką, składały się z desek, więc szybko dano sobie z nimi radę. Ktoś przedostał się przez otwór i pootwierał drzwi do cel. Co dalej? Główna brama była zamknięta i wywalić jej się nie udało.

Za to jedna ze ścianek w karcerze była zrobiona ze szklanych bloków. Sedes tu niczemu nie zaradził. Przyniesiono więc masywny tłuczek, który wcześniej używano do ubijania dziedzińca przy brukowaniu. Po kilku uderzeniach szkło się rozsypało.

Na ulicy zaczęło już szarzeć, zbliżała się godz. 4 rano. Jako pierwsze wypuszczono blisko 50 kobiet. Potem zaczęli wychodzić mężczyźni. Raptem usłyszano na sąsiednich ulicach turkot motorów. Po Głuchowskiego (Czornowoła) i Zosinej Woli (Konowalca) przejeżdżały rosyjskie kolumny. Widząc, że więźniowie rozbiegają się, kilka wozów pancernych skręciło w ulicę Bilińskiego. Żołnierze otworzyli ogień z karabinów.

Bogdan Dejczakowski z kolegą Smiszczyniukiem wbiegli na podwórze sąsiedniej kamienicy, gdzie mieszkała teściowa tego ostatniego i ukryli się w wychodku. Stamtąd widzieli jak enkawudzista prowadził dwóch więźniów. Gdy wszystko ucichło, chłopcy przez Głuchowskiego i Lipową (Szewczenki) przedostali się na dzisiejszą Mazepy i biegiem ruszyli z miasta. Dziwili się, dlaczego cały czas za nimi goniły bezpańskie psy.

Już za Bystrzycą, na Pasiecznej, uciekinierzy natknęli się na dwóch czerwonoarmiejców. Ci byli jednak bez broni i nawet nie zwracali uwagi na dwóch zadyszanych mężczyzn.

Później Dejczakowski dowiedział się, że strzelaninę rozpoczęły wojska NKWD, które wycofywały się przez miasto. Część więźniów udało im się wyłapać i zapędzić z powrotem do więzienia. Ponieważ nie mieli kluczy od bramy – wpędzili ich przez tę samą dziurę, przez którą uciekali. Wyłom zasunęli zepsutą polską tankietką. Gdy tylko odjechali, więźniowie wybili drugą dziurę i uciekli.

Tak wygląda iwanofrankiwskie więzienie śledcze dziś (fot. Roman Wodwud)

Krwawy marzec
Nie wszystkie ucieczki były udane. Na stronie „Portal więzienny” jest informacja o krwawym dramacie, który rozegrał się w murach iwanofrankiwskiego więzienia śledczego w 1970 roku.

Najmniej niespodzianek ochrona oczekiwała w dniu 8 marca – uroczyście obchodzonym w ZSRR Międzynarodowym Dniu kobiet. W więzieniu osadzono niejakich Rad’kę i Stepanowa. Oboje popełnili ciężkie przestępstwa i siedzieć mieli długo. Nie bez podstaw wykalkulowali, że w dniu święta kobiet ochrona będzie mniej czujna i zaplanowali ucieczkę.

Przygotowali się rzetelnie. W warsztatach więziennych przygotowali sobie nóż i zaostrzony pręt, które udało im się przenieść do celi i dobrze ukryć.

O godz. 20:45 podnieśli w celi hałas. Gdy ochroniarz, sierżant Skoryj, otworzył drzwi, został kilka razy uderzony nożem. Po tym Rad’ko i Stepanow wyskoczyli na korytarz i napadli na starszego sierżanta Girycza, dyżurnego w gmachu. Jednak uciec bandytom nie było sądzone – zostali schwytani. Teraz czekał na nich bardziej surowy wymiar kary, bowiem obaj nadzorcy od zadanych ran zmarli.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 22 (338), 29 listopada – 19 grudnia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X