Rozbójnicy, rekieterzy i ludowi mściciele

Dawno już przyglądam się pewnemu ciekawemu tematowi. Co nieco wspominałem już o nim w swych poprzednich publikacjach, zaś artykuł „Historia nieudaczników i rezunów” wywołał potok oburzenia. Zarówno ze strony amatorów, jak i ze środowiska zawodowych historyków.

– Że niby jak „on” śmiał zwątpić w naszych narodowych bohaterów? Tymczasem temat walki klasowej w naszej ukraińskiej mainstreamowej narracji wcale nie zniknął. Nie pomogła tu nawet ogłoszona z najwyższej trybuny polityka „dekomunizacji”. Niestety – aktualna wersja dekomunizacji dotyczy przeważnie rzeczy powierzchownych i formalnych, lecz całkowicie pomija istotę sprawy.

Jednak problemy są nie tylko z ogólnoukraińską akademicką narracją historyczną. Obok badań akademickich istnieje mnóstwo możliwości przekazania społeczeństwu wiadomości historycznych. Takimi środkami masowej komunikacji historycznej są ekspozycje muzealne, wystawy, filmy dokumentalne, publicystyka, różnorodna turystyka i nawet konsumpcja żywności w zakładach gastronomicznych. Wprawdzie, powinno to wszystko opierać się na gruntownych badaniach historycznych.

Nikt nie zaprzeczy, że prawdziwym rodzynkiem Przykarpacia jest legendarny Ołeksa Dowbusz. Trudno nawet przeliczyć te wszystkie „ścieżki”, „skały” i trasy Dowbusza w Karpatach. A ileż to kolib i restauracji wiąże swe legendy z bohaterską działalnością tej postaci.

Gwoli sprawiedliwości należy powiedzieć, że zainteresowanie ukraińskim Robin Hoodem istniało od zawsze, a już szczególnie w okresie sowieckim. Nawet wówczas, gdy istniał zakaz podejmowania się tematyki ukraińskiej, nie związanej z historią Rosji – dla Oleksy zawsze robiono wyjątek. Wydawano kolejne edycje utworów klasyków ukraińskich, a i radzieccy koledzy często brali ten temat na warsztat, reżyserzy tworzyli filmy dokumentalne i fabularne.

Według radzieckiej koncepcji Dowbusz był bohaterem-proletariuszem, walczącym o wyzwolenie społeczne i usiłującym przywrócić sprawiedliwość społeczną. Taki sobie komunista z XVIII wieku. Dowbusz przeciwstawiał się „szlachcie”, „polskim panom” i ich sprzedajnym sługusom spośród ukraińskiego chłopstwa. Wszystko to wspaniale wkomponowywało się w kanwę walki klasowej zniewolonych chłopów przeciwko ich ciemiężycielom. Ale kanon radziecki już dawno przeminął. Klasowe podejście do tworzenia historii nie tylko nie jest już popularne, ale może wręcz zaszkodzić karierze naukowej. Obecnie trendy jest historia narodowa. I tu znów na ratunek przychodzi sławetny opryszek Oleksa Dowbusz.

Tym razem nie jest on już zwykłym „ludowym mścicielem” – jest narodowym bohaterem. Przede wszystkim dlatego, że jego przeciwnikami byli Polacy. I oto w różnych artykułach i informatorach turystycznych już czytamy, że Ołeksa Dowbusz mścił się nie tylko na bogatych za wyzysk, ale też za ucisk narodowy. Widzimy tu bezpośrednie przeniesienie sowieckiego stereotypu, według którego Ukraińcy mogą być jedynie biednymi chłopami, a Polacy – wyłącznie szlachtą, panami i wyzyskiwaczami.

Sowiecka opowieść o pochodzącym z nadzwyczaj biednej rodziny młodzieńcu, który postanowił poprawić swój stan materialny, uprawiając rozbój, początkowo przekształca go w szlachetnego ludowego mściciela, a obecnie – również w obrońcę interesów narodowych. Innymi słowy, historia o dwóch braciach pasących ojcowskie owce (jedyny skarb w rodzinie, bo nie mieli ani ziemi, ani chaty), którzy wyruszają grabić bogatszych aby później, według ludowych przekazów, rozdawać biednym, bardzo dobrze wpisuje się w sowiecką narrację o walce klasowej. Wpaja ludziom świadomość klasową: bogatym nie można zostać w sposób uczciwy, a sprawiedliwość społeczną (równość) można osiągnąć jedynie drogą siłowej ekspropriacji majątków ludzi zamożnych. I co najważniejsze – rozbija prymat nietykalności własności prywatnej.

I co byśmy tam nie mówili, dla młodego pokolenia Ukraińców, którzy urodzili się i wyrośli w nowych warunkach, inicjatywa prywatna, prywatny biznes i prywatna własność są kategoriami nietykalnymi. Natomiast nadal usiłuje się ich wychowywać na przykładach, które należało by nazwać rekietem, rozbojem i rabunkiem. Z pewnością, współcześni „rycerze frontu ideologicznego” odczuwają tu jakieś niedopasowanie, robią więc starej narracji komunistycznej „lekki makijaż”. W końcu okazuje się, że Ołeksa z bratem Iwanem (z którym miał konflikt po pijanemu i uczynił go kaleką) nie rozpoczęli swej działalności od masowych grabieży w okolicy, lecz „rozwinęli działalność”. Nie rabowali, nie torturowali i nie zabierali majątków, lecz „czynili wypady”, „występowali” i „działali”. Żeby nadać opryszkom jakiegoś prawego wizerunku, uciekają się do określeń w rodzaju: „Wybrał się sobie Ołeksa i poszedł rozbijać tych panów, którzy chłopom krzywdę czynili”. Można pomyśleć, że ci, którzy krzywdy nie czynili, spać mogli spokojnie i o nic nie musieli się martwić. Ciekawe, czy byli tacy? I najważniejsze pytanie w tej całej historii z Ołeksą Dowbuszem – czy był on naprawdę karpackim Robin Hoodem?

Okazuje się, że opryszkowie nie tylko „chodzili”. Zdobyte skarby „pozostawiali potem krewnym jako wsparcie finansowe”. A to zmienia całkowicie sytuację. Odbierać jednym i dawać swoim krewnym, a także rozdawać prezenty swoim „lubaskom” – to już nie jest ludowa zemsta, lecz po prostu grabież.

Interesujące w tych opowiadaniach jest pozycjonowanie historyczne: władza i naród. Wiemy, że w tej koncepcji naród (Ukraińcy) – to biedota wiejska. Władza natomiast jest zawsze obca. Bo władza – to „polska szlachta”, „polskie wojsko” i rozmaici ekonomi, lichwiarze i dzierżawcy. Są też nieliczni ukraińscy (miejscowi) gospodarze, którzy zaprzedali się panom. A Ołeksa Dowbusz był „swój”. Jego „prosty lud” kochał i uważał za swego wyzwoliciela.

Typowa bajkowa opowieść, w której panowie są niesprawiedliwi, a ten spryciarz, co umie odbierać panom, na zawsze staje się bogaty. Szkoda, że w tym miejscu, podobnie jak w bajkach, opowieść się urywa. Nie wiadomo, jak ten nowobogacki zachowywał się wobec biednych, którzy pozostawali w jego otoczeniu. Ile płacił im za robotę? A jeżeli nikt nie pracował, to skąd brali środki na spokojne i zasobne istnienie?

Okazuje się, że twórców tego społecznego lub narodowego mitu kontynuacja tej historii nie interesuje. Dla nich kończy się wraz ze śmiercią ludowego mściciela. A ponieważ w śmierci bohatera nie wszystko udaje się poukładać na klasowych lub narodowych półkach, więc trzeba manipulować.

Nawet radzieccy badacze zmuszeni byli wspomnieć w historii z Dowbuszem jego miłostki z cudzymi żonami. I że niby jeden z mężów – Stefan Dzwinczuk za to go postrzelił. Współcześni badacze wykazali, że to nie kobieta była przyczyną konfliktu. Lecz że to sam Ołeksa Dowbusz z kompanami włamywał się do chaty Dzwinczuka, podważając drzwi. A gdy już podważył i się wdarł, to Dzwinczuk, „przekupiony przez panów”, wystrzelił i zranił go. Kompani uciekli zabierając ze sobą rannego Dowbusza, ale nie uszli daleko, zostawiając go niedaleko w lesie lekko przykrytego gałęziami.

I tu zaczyna się nowa interpretacja z charakterystycznymi dla naszego okresu narodowymi elementami. Polskim żandarmom nietrudno było odnaleźć narodowego bohatera i przynieść go… do karczmy. Tu „Żyd opatrzył mu ranę, żeby można było go wybadać”. Mężny opryszek, ściekając krwią, nie zdradził wrogom i ich sługusom miejsca, gdzie ukrył nagrabione skarby, odmówił spowiedzi i komunii i cicho zmarł. Dowbusz zmarł, ale pozostawił swoim potomkom nadzieję – wzbogacić się, odnajdując jego skarb. I to jest ten najbardziej infantylny przekaz, który podaje nam historia o karpackim Robin Hoodzie.

W bajce o sprawiedliwym Robin Hoodzie nie ma nic złego. Jak nie byłoby nic złego w opowiadaniach o Ołeksie Dowbuszu, który nie pogodził się ze swym nie do pozazdroszczenia losem, pragnąc wolności i niezależności, przede wszystkim dla siebie. Takiej wolności i takiej sprawiedliwości, jaką mógł sobie wyobrazić człowiek z nizin społecznych w XVIII wieku. Lecz nie jako przykład do naśladowania w XXI wieku.

O Ołeksie Dowbuszu należy opowiadać, można nawet komercjalizować jego legendę, ale na jego przykładzie nie można wychowywać. Ciekawe, czy pojmują to dzieci z 13 płastowego kurenia (skautowego hufca – red.), noszącego imię Ołeksy Dowbusza? Czy rozumieją to przewodnicy i nauczyciele, którzy codziennie na „ścieżce Dowbusza” opowiadają o nim jako o bohaterze i narodowym mścicielu? Czy rozumieją, że w taki sposób pochwalają rekiet, grabieże i złodziejstwo? Czy domyślają się, że kiedy skończą się najbogatsi, to może przyjść kolej na nich?

W oryginalnej wersji ukraińskiej tekst ukazał się na portalu Zaxid.net

Wasyl Rasewycz
Tekst ukazał się w nr 20 (312) 30 października – 15 listopada 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X