Rok 1904 – Zaczynamy!

Rok 1904 – Zaczynamy!

Kontynuujemy promocyjny druk części materiałów historycznych o początkach i rozwoju piłki nożnej we Lwowie, które pochodzą z książki, autorami której są Bogdan Lupa, Iwan Jaremko I Jarosław Hrysio „Kronika lwowskiej piłki nożnej (od poł. XIX w. – 1965 r.) Tom 1”,

która ukazała się drukiem po ukraińsku, a z czasem, dzięki wsparciu Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, ukaże się również po polsku. Publikacja zawiera bogaty materiał historyczny od II połowy XIX wieku po rok 1965, pozyskany przez autorów z rozmaitych źródeł, a uchylający kulisy powstania tego najbardziej popularnego sportu, rozwiewający wiele mitów i legend o gwiazdach tego sportu, jego kibicach i działaczach.

Powstanie Klubu Gimnastyczno-Sportowego (KGS) IV Gimnazjum
Jak zaczynali kopać piłkę młodzi chłopcy, którzy tworzyli swoje kluby szkolne? Interesujące są wspomnienia młodzieńca, urodzonego w Krakowie, który wiosną 1904 roku przeniósł się do Lwowa. Tym młodzieńcem był Edmund Marion (21.09.1888, Kraków – 08.09.1968, Prabuty, woj. Pomorskie, Polska). Tak wspominał tamte czasy:

Kiedy dnia 4 kwietnia 1904 roku przeniosłem się na stale z Krakowa do Lwowa, pierwszą moją myślą było przystąpienie do drużyny piłkarskiej. Niestety, mimo poszukiwań, nie udało mi się odkryć istnienia jakiegokolwiek „prawdziwego” klubu. Kopano piłkę tylko w tworzonych po szkołach średnich zespołach, przeważnie na Placu Powystawowym, ale jednak już wedle reguł angielskich. Graczami byli niemal wyłącznie uczniowie zgrupowani w drużynach klasowych. I nasza 4 klasa IV-go gimnazjum miała swoją drużynę. Zostałem jej zawodnikiem.

Uczniowie IV gimnazjum, założyciele Klubu Gimnastyczno-Sportowego (KGS)

Już pierwsze mecze przyniosły mi wiele rozczarowania. Nasz wychowawca sportowy prof. dr. Eugeniusz Piasecki stale wykluczał mnie z gry za samolubne wózkowanie, którego nauczyłem się w Krakowie. Trudno mi było odzwyczaić się od tego i nagiąć się do gry zespołowej. Zauważyłem przytem ogromne różnice, zachodzące między piłką nożną krakowską a lwowską. Przede wszystkim kształty i wymiary boiska były inne. Zamiast elipsoidalnego i pozbawionego trawy – jak to było w parku Jordana – ujrzałem tu pole trawiaste, prostokątne i znacznie większe. Bramki szersze niż w Krakowie conajmniej dwa razy, wydawały mi się bardzo łatwe do zdobycia. Na drużynę składało się tylko 11 graczy, a nie jak tam (w Krakowie – aut.) dowolna i często nierówna liczba po obu stronach. Poza tym we Lwowie nie grało się „kupą”, ale w ustawieniu, określonym przepisami gry. Tu dopiero dowiedziałem się, że dla piłki nożnej istnieją przepisy angielskiej „Football Association”, obowiązujące wszystkich piłkarzy na świecie, i że właśnie według tych prawdziwych reguł związku piłkarskiego gra się we Lwowie. Tu też udało mi się po raz pierwszy widzieć sportowe ilustracje angielskie i oglądać z podziwem, pełnym szacunku, grube ilustrowane dzieła o piłce nożnej w języku angielskim. Prof. dr Piasecki pozwalał nam często w czasie pogadanek w jego mieszkaniu zaglądać do tych czarownych książek i tłumaczył nam to, co nas szczególnie zajmowało.

Zdaje mi się, że tu właśnie znajdowało się pierwsze w Polsce źródło wiedzy o prawdziwym footballu. Równocześnie tworzyły się także w innych szkołach średnich ośrodki sportowe zwłaszcza w I szkole realnej, III i VI gimnazjum. Około r. 1904 zorganizowały się stałe kółka sportowe, które przybrały nazwy: I.L.K.P.N. „Sława”, L.K.S „Lechia” i „Klub Gimnastyczno-Sportowy IV-go Gimnazjum” – (K.G.S) (jak wiadomo, Sława i Lechia powstały wcześniej, niż wspomina o tym Marion, a prawnie klubami zostały później – aut).
Wśród „męczenników” kl. Va, cierpiących dotąd niewinnie dla idei uprawianego nielegalnie sportu, zapanował szalony entuzjazm.

– Będziemy mieli własny klub, będziemy mogli bezkarnie i zupełnie jawnie odbywać zawody z drużynami innych zakładów!

Członkowie nasi, w osobach Karola Szajdeka i Stanisława Polakiewicza, którzy znacznie więcej niż reszta klubowców wiedzieli o sporcie zagranicznym, wyszperali w tygodnikach sportowych, że barwy klubu „Everton” ówczesnego mistrza Anglii są niebiesko-czerwone.

– Więc na początek miejmy przynajmniej takie same barwy, które poza tym pokrywają się z kolorami naszego grodu!

Matkom i siostrom naszym przypadł w udziale zaszczyt uszycia czerwonych spodenek i niebieskich koszulek, które potem w czasie zawodów nasunęły porównanie z makami i bławatkami redaktorowi „Słowa Polskiego” śp. Zygmuntowi Kłośnik-Januszowskiemu i poecie Henrykowi Zbierzchowskiemu (…).

Drużyny w tym okresie nie posiadały sprzętu piłkarskiego, dlatego posiadanie prawdziwej piłki przez któregoś z zawodników, prawie zawsze dawało mu tytuł kapitana drużyny. Często korzystał z tego, dyktując zasady gry, zgodnie z własną wizją. Grało się przeważnie w mundurkach szkolnych lub w zwykłych koszulach. Główną odznaką przynależności do drużyny, a później do klubu była sportowa koszulka, którą ubierano jedynie podczas ważnych spotkań. Nabycie jej za własny koszt było dostępne nie dla każdego. Najmniej popularną w drużynach była pozycja bramkarza; niedobrze, a nawet ze zniewagą odnoszono się do sędziego z gwizdkiem, czy nawet do taśmy, którą odmierzano odległość podczas karnego.

I nastał ranek, i nastał dzień, i nastał rok, i nastał czas… Czas, gdy sporadyczne, jedynie wewnątrzklubowe „rozgryweczki” przerosły w długo oczekiwane spotkania pomiędzy klubami lwowskimi.

Oto co pisze Kazimierz Hemerling w Wieku Nowym przed rozpoczęciem sezonu (21.04.1904):

…Zaczyna się też nasza młodzież do tej pięknej gry naprawdę zabierać. Z obecnych i byłych uczni IV gimnazyum utworzyły się już pod kierownictwem dra Piaseckiego dwie drużyny, które grywają pilnie na placu powystawowym w każdą niedzielę i święto w godzinach przedpołudniowych. Zarówno też w innych gimnazyach i w szkole realnej, jak niemniej w łonie „Sokoła” organizują się kółka footballowe…

Na stworzenie samofinansującej się struktury, jaką był klub gimnazjalny, czy drużyna, potrzebne było pozwolenie dyrekcji zakładu szkolnego. W IV Gimnazjum w latach poprzednich dyrektorem był Walenty Kozioł, a w roku szkolnym 1903-1904 został dr filozofii Karol Petelenc – człowiek, który nie tylko zgodził się na legalizację klubu, ale i udzielił na treningi KGS salę sportową, a nawet wspierał klub finansowo.

W taki sposób, do dwóch pierwszych klubów Lechii i drużyny I Szkoły realnej dodał się jeszcze jeden – KGS IV Gimnazjum. I tu zaczynają się nie „dyrdymałki-rozgryweczki” pomiędzy sobą, ale stała rywalizacja między klubami, która często dochodziła do wrogości na boisku pomiędzy zawodnikami walczących drużyn. Za honor, za sławę, za pierwszeństwo! A gdy na trybunie była piękna osoba, która wodziła za tobą zakochanymi oczyma? To musiałeś nawet ryć ziemię, ale pokazać na co cię stać…

Pierwsze zwycięstwa, pierwsze porażki
Na Zielone Święta, 21-22 maja 1904 r., pod przewodnictwem Eugeniusza Piaseckiego KGS i inni uczniowie ze Lwowa po raz pierwszy wyjeżdżają do Krakowa, aby zapoczątkować zawody sportowe pomiędzy tymi miastami. Razem z KGS w wyjeździe uczestniczyli uczniowie I i II Szkół realnych. Po dziesięciu latach od pierwszego spotkania sportowców tych miast we Lwowie, miała odbyć się rewizyta. Zagrano jednak nie w piłkę nożną, a w tzw. „uszatą piłkę”. Przeciwnikiem KGS byli uczniowie III krakowskiego Gimnazjum.

Gra w „uszatą” piłkę odbywa się 1,5 kilową piłką z przymocowanym do niej sznurkiem. Gra toczy się na polu 100 x 15 m. Podstawowy rzut, tzn. „schleider” – to rzut piłką ze sznura (jak procą). Po nabraniu siły odśrodkowej rozkręconą piłkę wyrzuca się w kierunku bramki przeciwnika, w grze jest jeszcze rzut „schock” – bez sznura. Kopniecie takiej piłki jest niebezpieczne z racji jej wagi. Ta gra nie była nawet blisko podobna do piłki nożnej. Lwowiacy przegrali 0:3. Ale na pożegnanie Henryk Jordan i kierownik krakowskiego parku sportowego dr Tokarski obiecywali, że w następnym roku zorganizują drużyny dla gry w piłkę możną.

Początek sezonu piłkarskiego we Lwowie zaaranżował w czerwcu mecz między KGS i Sławą. Pierwsze zawody sportowe odbyły się na boiskach jarmarkowych w niedzielę 19 b. m., a mianowicie… też i partyja piłki nożnej, rozegrana między uczniami IV gimnazyum z jednej a uczniami szkoły realnej z drugiej strony… sędzia rozjemczy p. Król, członek kółka footballistów „Sokoła” lwowskiego – tak relacjonowała ten mecz gazeta Wiek Nowy. Z tej gazety również można było się dowiedzieć, że w drużynie KGS wspólnie z uczniami gimnazjum grali też absolwenci Gimnazjum – już akademicy (tak wtedy nazywano studentów Uniwersytetu i Politechniki – aut.), jak i to, że mecz trwał półtorej godziny – czyli jak wymagały tego zasady gry, a wynik został 2:0 dla szkoły realnej.

W gazecie Słowo Polskie Kłośnik-Januszowski opisuje więcej szczegółów tej gry. Po raz pierwszy mamy krytykę sędziego, która i po dzień dzisiejszy, a to ponad po 100 latach, nadal ma miejsce. Świat nie zmienia się w tym odwiecznym, prawie piłkarskim pytaniu – A kim jest sędzią?

Co do całego przebiegu gier, to przyznać trzeba, że stające do współzawodnictwa ze sobą drużyny (czerwoni – realiści (proszę zwrócić uwagę, że Sława jeszcze gra w czerwonych strojach – aut.), niebiescy – uczniowie IV gimnazyum)… trzymali się dobrze. W palancie tryumfowali niebiescy, a w piłce nożnej – czerwoni. Co do tej drugiej, to słuszność przyznać mi nakazuje, że poza równą po obu stronach sprawnością, czerwoni odznaczali się większem ożywieniem, większą chęcią wygrania, aniżeli niebiescy. Przyczyną tego braku życia, tej utrudniającej w wysokim stopniu zadanie swobody ruchów u niebieskich, było niezawodne krępowanie się mundurami, które dopiero pod koniec gry zrzucili, podczas gdy czerwoni wystąpili odrazu w odpowiednich sportowych ubraniach. Co do wyraźniejszej chęci wygrania u czerwonych, a pewnego rodzaju apatyi u niebieskich, to przyczyny w tem może dopatrywać się trzeba, że sędzią był wprawdzie jeden z jakkompetentniejszych u nas w rzeczach piłki nożnej członek „Sokoła”, o którego sprawiedliwym pośredniczeniu między współzawodniczącemi drużynami nikt wątpić nie może, ale sędzia ten był zarazem przez jakiś czas instruktorem, trenerem realistów, sama więc jego obecność pośród grających o ile mimowoli podnosiła ducha jego uczniów, o tyle osłabiała animusz strony przeciwnej. Sędzią powinien być człowiek, który ani z poprzedzającemi match informacyami, dotyczącemi taktyki graczy, ani z ich trainingiem – nie miał nic wspólnego.

Ostateczne wyniki w cyfrach tak się przedstawiają: w palancie wygrali niebiescy 66:52, w piłce nożnej czerwoni 2:0.

Zachowanie się publiczności, mało dotąd u nas obznajomionej ze sportami, pozostawiało dużo do życzenia. Ustawicznem przekraczaniem oznaczonych na murawie chorągiewkami i białemi liniami granic boiska, potrącaniem, podbijaniem piłki, przeszkadzała graczom. Nieprawidłowościom tym jednak, pochodzącym w znacznej mierze z nieświadomości naszej publiczności, organizatorowie gier i zabaw sportowych łatwo będą mogli w przyszłości zapobiec przez zaproszenie młodzieży szkolnej do utrzymywania porządku”.

Otóż było to pierwsze spotkanie przyszłych Czarnych i Pogoni – dwóch najsilniejszych klubów lwowskich aż do września 1939 roku – a na razie Sławy i KGS IV Gimnazjum. Stosunki pomiędzy kibicami obu drużyn nie układali się najlepiej. Lwów aż do II wojny światowej od samego początku, od tego meczu, był podzielony na kibiców drużyn Czarnych i Pogoni. Pisał o tym w swojej książce „Lwowskie gawędy” były Lwowiak, publicysta Kazimierz Schleyen:

„W czasie zawodów temperamenty grały na widowni. Wyrobiona sportowo publiczność lwowska była w zasadzie sprawiedliwa, wyjątkiem meczów futbolowych Pogoni i Czarnych. Tu szowinizm klubowy przesłaniał wszystko i gdy sędzia odgwizdał spalonego na rzecz jednego z klubów, wtedy cała publiczność wyła. Jedni wołali:

– Ofsajd!

drudzy:

– Nie ma ofsajdu!
Z zupełną dokładnością można było wyłowić zwolenników każdego z klubów, bo nie było takiego, co by nie krzyczał. Zawsze winien był sędzia. Rzucane nań wyzwisko „kalosz” było jeszcze jednym z mniej dosadnych… Czasami zdarzało się tak dziwnie, że z dwóch braci każdy należał do przeciwnego obozu. To była już tragedia rodzinna. Mama bardzo bolała nad tym, gdy Stefan należał do Pogoni, a Adam do Czarnych. Kiedy po meczu Adaś oświadczał krótko:

– Dziś nie będę jadł kolacji – wiedziała na pewno, że Czarni przegrali, że żadna perswazja nie pomoże. Po takim meczu Adaś ze Stefkiem nie gadali ze sobą co najmniej przez trzy dni. Chyba, że był remis, co termin gniewania się nieco skracało… „Poganiacz” (czyli kibic Pogoni) z „Czarnym” się nie przyjaźnił, nawet nie było do pomyślenia, by w szkole siedzieli w jednej ławce”.

Był to ostatni odcinek książki „Kronika lwowskiej piłki nożnej (od poł. XIX w. – 1965 r.) Tom 1, który ukazał się w Kurierze Galicyjskim. Obecnie, dzięki wsparciu Konsulatu Generalnego RP we Lwowie, trwa przygotowanie polskiego wydania tej interesującej publikacji. Autorzy obiecują dopełnić polską wersję książki najnowszą historią odrodzonej Pogoni Lwów. O zakończeniu prac i prezentacji polskiej wersji książki zawiadomimy Czytelników na naszych łamach.

Bogdan Lupa, Iwan Jaremko, Jarosław Hrysio
Tekst ukazał się w nr 12 (256) 30 czerwca – 14 lipca 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X