Relacje wojenne z Charkowa. Część 3 z archiwum autorki

Relacje wojenne z Charkowa. Część 3

Nie myślałam, że wojna będzie trwała tak długo. Zawsze mi się wydawało, że jeszcze parę tygodni i zwyciężymy, jeszcze parę tygodni i wrócimy do domu, jeszcze parę tygodni i pojedziemy sprzątać ten bałagan, który cierpliwie czeka i pokrywa się kolejną warstwą kurzu.

Niedawno mąż powiedział, że jeżeli będziemy musieli zostać tu na zimę, trzeba zacząć remont, podłączyć wodę do domu itd. Zostać na zimę? Nie mogłam sobie tego wyobrazić, byłam przerażona i zaskoczona. Milczałam przez trzy dni. Nie chciałam w to wierzyć. Oczywiście, on ma rację, ale czyżby to miało trwać aż do zimy? Oszukuję się, zima się zbliża, a wojna trwa.

Dostałam propozycję wyjazdu na kurs podwyższenia kwalifikacji dla nauczycieli języka polskiego. Długo się zastanawiałam czy warto jechać. W końcu mąż mnie przekonał, powiedział że będzie to dla mnie z pożytkiem. W końcu nie pozwolę, aby wojna zepsuła mi plany.

Wyjechałam, miałam długą podróż. Im dalej byłam, tym bardziej chciałam wrócić. Jakkolwiek to brzmi, ale najspokojniej czułam się w domu, to znaczy w naszym domu pod Charkowem. Nie było tam bezpiecznie, ale było spokojnie, bo widziałam co się dzieje, nie czytałam tylu wiadomości, nie bałam się tak o bliskich.

Myślałam, że jestem w normie. Ale w Polsce zauważyłam, że jednak pewne problemy mam. Jestem chyba zestresowana i zalękniona. Boję się samolotów i głośnych dźwięków. Nie czuję się bezpieczna. Chciałam na przykład zabrać ze sobą leki z myślą że lepiej mieć je przy sobie, bo może coś się stać z hotelem. Potem dotarło do mnie, że nic się nie stanie, że rano już wzięłam leki i do jutra ich nie potrzebuję. Cały czas walczę z tym i po cichu się śmieję z siebie. Choć nic śmiesznego w tym nie ma.

Kolejna rzecz, którą sobie uświadomiłam to ta, że mało kto jest w stanie mnie zrozumieć. Dla większości wojna to coś dalekiego i nierealnego. Coś co postrzegają jak film, nawet nie serial. Bo serial wciąga, każdy czeka na nowy odcinek, a ten film trwa dłużej niż by się chciało i już męczy, już szkoda czasu i chciałoby się go wyłączyć.

Wojna męczy. Każdy ma dość złych wiadomości. I to naturalne. Podziwiam Polaków, którzy przyjmują u siebie uchodźców. Nie wiem ile bym wytrzymała z obcymi ludźmi. Zachwycam się wolontariuszami, którzy wszystko potrafią. Boję się, że ktoś źle mnie zrozumie. Chodzi o to, że stałam się uczulona na wiele rzeczy. Oczywiście, są ludzie którzy doskonale rozumieją co czuję, jednak mało jest takich spotkałam. Są również ci, którzy przeżyli taki horror, że to ja akurat nie jestem w stanie zrozumieć co czują. Zdaję sobie sprawę, że brakuje mi bliskich, tych „swoich”. Uczę się nie obrażać się i nie gniewać, staram się cieszyć, że ktoś nic podobnego nie doświadczył.

Obserwowałam ludzi na kursie. Ktoś pokazywał zdjęcia swego domu, kuchni, ogródka. Pięknie to wyglądało, ale było mi smutno, bo oni wrócą niebawem do domu, a ja przyjadę tylko na chwilę, jeżeli będę miała dokąd przyjechać. Inni opowiadali o swoich problemach, ale nie rozumieli, że to wcale nie są problemy, nie wiedzieli, że tak naprawdę powinni się cieszyć, że nie mają większych kłopotów i przejmują się drobiazgami. A ktoś tak kibicował Ukrainie i Ukraińcom, że gdybym mogła dałabym im klucze od wszystkich miast i tytuł honorowych obywateli. Ktoś inny pytał o coś i szczerze wspierał.

Mieliśmy wykłady na Uniwersytecie Pedagogicznym w Krakowie. Podczas gdy Uniwersytet Pedagogiczny w Charkowie został zbombardowany. Dwa rózne światy, wszędzie widziałam paralele. Wszystko wydawało mi się nie przypadkowe. Wykładowcy standardowo pytali, kto skąd przyjechał. Gdy mówiłam, że jestem z Charkowa każdy wiedział gdzie to jest, każdy przez chwilę milczał, u niektórych pojawiał się miły, ciepły uśmiech pełen dobroci. Niektórzy mówili, że nie wiedzą co powiedzieć, odpowiadałam, że wiem wszystko co chcą powiedzieć. Nie kłamałam. Sama nie wiem, co powiedzieć ludziom z Siewierodoniecka, z Mariupola, z Chersonia i wielu innych miejsc.

Trudno być na odległość. Ale miło wiedzieć, że życie trwa, że są miejsca, gdzie ludzie wrócili do normalności, że chodzą do pracy, biorą urlopy, planują przyszłość i kłócą się o drobiazgi. Poszłam z koleżanką na Rynek, wybrałyśmy piękną przytulną restaurację i cieszyłyśmy się życiem. A pod pomnikiem Adama Mickiewicza Ukraińcy mówili o jeńcach z Azowstali, przypominali światu, że istnieje inna realność. Ich serca pozostają w domu, oni żądają by ich usłyszano, chcą pomagać czym mogą. Doskonale ich rozumiem.

W Polsce kupiłam kilka książek do czytania, kilka gier do nauki polskiego. Bo wierzę, że niebawem wrócę do biura. Kto wie może już za parę tygodni.

Margaryta Kondratenko

Tekst ukazał się w nr 13-14 (401-402), 29 lipca – 15 sierpnia 2022

X