Ratujmy Lecznicę narodu!

Z każdym dniem na drzewach w dawnym parku lecznicy doktora Apolinarego Tarnawskiego było coraz mniej liści, które opadając otulały spękane mury i zbutwiałe drewno.

Zamierająca natura obnażyła poranione bryły sanatoryjnej architektury i sprawiła, że ich niemy krzyk był nieco lepiej słyszany. Niestety, nikt nie chciał go usłyszeć. Tymczasem dostojne, stare drzewa całkowicie zrzuciły liście, a puszysty śnieg zakrył wstydliwe zaniedbania. Tak będzie aż do wiosny, lecz do tego czasu kolejny budynek dawnej lecznicy może przejść do historii. Wchodząc na terytorium Sanatorium Kosiv (tak obecnie nazywa się kompleks dawnych budynków lecznicy) wkładamy wyimaginowane okulary z przeźroczami z przeszłości i oczami wyobraźni przywracamy to miejsce do czasów świetności, bowiem ujrzenie rzeczywistego stanu architektury i założenia parkowo-ogrodowego jest przykrym doświadczeniem. Z roku na rok obserwujemy coraz większe zniszczenia, które nie są jedynie wynikiem upływającego czasu. Znikają kolejne unikalne elementy architektury, szczególnie zagrożona jest delikatna drewniana snycerka, stanowiąca jej największy walor.

Unikalna wartość historyczno-kulturowa i jej społeczne znaczenie
Długo by pisać o historii tego miejsca, należy zatem w kilku słowach naszkicować jego niewątpliwą wartość historyczno-kulturową. Oficjalne otwarcie lecznicy doktora Apolinarego Tarnawskiego miało miejsce w 1893 roku. Kosowska lecznica to nie tylko miejsce wypoczynku przedwojennej elity, to także miejsce, w którym powstawały kolejne cegiełki naszej kultury. Ideą przyświecającą działalności doktora było duchowe i fizyczne uzdrowienie społeczeństwa polskiego podzielonego i zgnębionego zaborami. To właśnie w kosowskiej lecznicy Polacy spod trzech zaborów mieli możność spotykania się i rozmawiania o przyszłej niepodległości. To tam powstał w 1911 roku jeden z pierwszych polskich zastępów harcerskich pod komendą ks. Kazimierza Lutosławskiego i Olgi Małkowskiej, która właśnie w Kosowie wymyśliła znane nam doskonale harcerskie pozdrowienie „Czuwaj!” oznaczające: bądź czujnym, gotowym, władaj sobą – jak głosiła dewiza doktora Tarnawskiego wypisana nad bramą wejściową do zakładu.

Każde miejsce zakładowego ogrodu i jego budynków naznaczone jest obecnością naszych wielkich twórców i polityków. To właśnie w zaciszu kosowskiego parku powstawały dzieła Gabrieli Zapolskiej, Kazimiery Iłłakowiczówny, Marii Dąbrowskiej, Ferdynanda Ossendowskiego. Juliusz Osterwa w przerwach między cotygodniowymi spektaklami odbywającymi się w Hali gimnastycznej, wylegiwał się na leżaku pod rozłożystą lipą, a Roman Dmowski upodobał sobie ogromny dąb, w którego cieniu odpoczywał i pisał swoje dzieła, a który był nazwany później przez doktora jego imieniem. To tutaj malowali swoje obrazy Stanisław Janowski, Julian Fałat, Fryderyk Pautsch, Stefan Norblin. Zaś na podium popisy erudycji dawali wielcy profesorowie, jak prof. Ignacy Chrzanowski, prof. Wincenty Lutosławski, który napisał tu „Rozwój potęgi woli”, czy prof. Władysław Konopczyński, który wpadł w lecznicy na pomysł stworzenia „Polskiego Słownika Biograficznego”. To także w jednej z zakładowych willi we wrześniu 1939 roku odbyła się narada Naczelnego Wodza Edwarda Rydza-Śmigłego z gen. Władysławem Sikorskim. To tylko nieliczne przykłady. Znaczenie kosowskiej lecznicy dla naszej kultury, choć doniosłe, jest wciąż zbyt mało znane i doceniane.

Warto podkreślić również znaczenie lecznicy dla lokalnej społeczności. Historia tej placówki to również historia wielu polskich i ukraińskich rodzin z Kosowa i okolic.

W rozmowach z mieszkańcami miasta wciąż można usłyszeć historie opowiadane im przez babcie i dziadków, którzy zatrudnieni byli w lecznicy. Nie blakną wspomnienia o dostojnym doktorze, który dzięki swojej postawie życiowej i ciężkiej pracy stawał się dla nich wzorem do naśladowania, o jego ekstrawaganckim sposobie bycia tworzącym legendę tego miejsca oraz o wiecznie głodnych i strudzonych wysiłkiem pacjentach w dziwacznych strojach. Historia lecznicy i jej właściciel są nieodłącznym elementem tożsamości mieszkańców Kosowa. Z tego powodu los tej placówki nie jest im obojętny, chcieliby doczekać czasów, gdy zakładowy park i wille będą znów cieszyć oko i napawać dumą.

Fot. Natalia Tarkowska
{gallery}gallery/2017/lecznica{/gallery}

Stopniowa agonia
Trudno oprzeć się wrażeniu, że długoletni dyrektor sanatorium Jurij Pławiuk traktuje dziedzictwo architektoniczne lecznicy jako zbędny balast. W czasie krótkiej rozmowy przyznał otwarcie, że wpisanie lecznicy na listę pamiątek architektury jest dla niego niekorzystne, ponieważ przez to nie może nic zrobić. Strach pomyśleć, jakie wizje rodzą się w głowie dyrektora, skoro wbrew formalnej ochronie zabytkowych willi co jakiś czas obserwujemy kolejne zniszczenia unikalnych elementów architektonicznych. Wydaje się, że nie zawsze było tak źle. Początkowo działalność dyrektora była oceniana pozytywnie. Starał się, wmurowując tablicę pamiątkową na Willi Głównej, stawiając w parku popiersie doktora Tarnawskiego oraz urządzając rocznicowe imprezy. Działania te były jednak powierzchowne. W cieniu gestów upamiętniających dokonywano cichej dewastacji.

Zrozumiałym jest, że wobec braku funduszy na bieżące funkcjonowanie sanatorium ciężko jest zadbać o odpowiednie utrzymanie zabytków – jak tłumaczy to dyrektor. Jednak mieszkańcy Kosowa, którzy na co dzień obserwują poczynania dyrektora, nie pozostawiają na nim suchej nitki. Chcąc nie chcąc dopatrują się w tym braku troski o dziedzictwo, jakim przyszło zarządzać dyrektorowi. Taka jest opinia mieszkańców miasta, którym los lecznicy nie jest obojętny. W 2013 roku byliśmy świadkami zdewastowania drewnianej werandy Willi Głównej, która stanowiła niewątpliwy walor tego budynku. Zamurowano również okna tarasowe, a sam taras zabudowano i obito drewnianym sidingiem, całkowicie zmieniając wygląd frontowej ściany budynku. Wcześniej podobny los spotkał Willę Białą oraz Willę Celinę, które w całości zostały obite drewnianym sidingiem.

Palącym problemem stał się jednak budynek Łazienek, będący niegdyś najokazalszym budynkiem w lecznicy. Jego eklektyczny styl, łączący niegdyś lekkość szklanego dachu i subtelność drewnianej werandy z forteczną wieżyczką, jeszcze dziś przywodzi dzieciom na myśl zamek. W tym roku decyzją dyrektora rozpoczęto rozbiórkę Łazienek. Pretekstem do tego było zagrożenie, jakie zrujnowany budynek stwarzał dla dzieci. Był on jednak zabezpieczony ogrodzeniem, a okna werandy od strony ścieżki były zabite płytami. W sprawie wstrzymania rozbiórki interweniowały władze miasta Kosowa, jednak mimo to zdążono rozebrać drewnianą werandę, której elementy obiecano zabezpieczyć do konserwacji w przyszłości. Jak się okazało, rzekome zabezpieczenie – to złożenie ich w nieładzie na ziemi. Częściowa rozbiórka Łazienek wcale nie zmniejszyła zagrożenia, którym była argumentowana, a spowodowała jedynie dewastację jednego z ciekawszych elementów architektonicznych. O dziwo, dzieciom nie zagrażają drewniane i ceglane rudery rozsiane po parku sanatorium, które postawiono w latach 90., a ich budowa nigdy nie została ukończona. Dyrektor powołując się na Ministerstwo Ochrony Zdrowia Ukrainy nadal naciska na całkowite rozebranie budynku.

Poprosiłam o opinię w sprawie Łazienek Katarzynę Tur-Marciszuk, która w latach 90. wraz doktorem Włodzimierzem Witkowskim i studentami Politechniki Łódzkiej przeprowadziła inwentaryzację budynków dawnej lecznicy: „Stan Łazienek jest rzeczywiście alarmujący. Na pierwszy rzut oka grozi zawaleniem. Zabezpieczenie budynku powinno polegać na podstemplowaniu ścian, zamurowaniu okien, usunięciu zbędnej roślinności, uprzątnięciu wewnątrz śmieci i zabezpieczeniu murów tymczasowym zadaszeniem. Elementy drewniane powinny zostać umieszczone na kozłach lub innych podporach ponad poziomem ziemi w taki sposób, żeby miały swobodny dostęp powietrza i aby były zabezpieczone przed deszczem i śniegiem. To są tylko czasowe zabezpieczenia, dzięki którym elementy te powinny przetrwać okres przygotowawczy do konserwacji. W tym okresie specjalista powinien wykonać przegląd materiału rozbiórkowego. Oddzielić elementy zarażone biologicznie od takich, które mogą zostać poddane konserwacji i wykorzystane w odbudowie Łazienek. Pozostawienie elementów drewnianej snycerki bez wyżej wymienionych działań spowoduje jej zniszczenie”.

Warto nadmienić, że efekty prac polskich architektów i historyków sztuki w postaci obszernej dokumentacji zostały przekazane dyrektorowi sanatorium na użytek przyszłych konserwacji, jednak zostały zlekceważone. Tymczasem nadeszła zima i rozebrane elementy drewnianej snycerki skazane są na zagładę. Ich rzekome zabezpieczenie nie jest prawidłowe, co doskonale widać na załączonych fotografiach.

Nad obecną sytuacją ubolewają władze miasta Kosowa, które, mimo żywego zainteresowania lecznicą, mają jednak związane ręce, bowiem Sanatorium Kosiv leży na obszarze gminy Smodna i jest własnością Ministerstwa Ochrony Zdrowia Ukrainy. Niestety, gmina Smodna nie jest zainteresowana swoim dziedzictwem, odmówiła sfinansowania zabezpieczenia Łazienek. Zaś Ministerstwo wydało nakaz rozbiórki Łazienek, jeśli nie zostanie podjęta konserwacja budynku. Konsulat RP we Lwowie również nie ma możliwości wsparcia finansowego umożliwiającego choćby podstawowe zabezpieczenie obiektu. Kolejnym problemem jest kwestia objęcia budynków ochroną prawną. Z posiadanych przez nas informacji wynika, że w 1983 roku nazwano kompleks Dendrologicznym Parkiem im. A. Tarnawskiego i nadano mu status zabytku dziedzictwa ogrodowo-parkowego. W 1993 roku budynki zakładu wpisano do rejestru zabytków, a w 1996 roku cały kompleks objęto ochroną prawną. Tymczasem dyrektor sanatorium argumentuje swoją decyzję tym, że budynek Łazienek nie jest pamiątką kulturowego dziedzictwa i nie został wpisany do Państwowego Rejestru Nieruchomych Pamiątek Ukrainy. Wszyscy rozkładają ręce w bezradnym geście i przerzucają się odpowiedzialnością, ale przecież nie ma sytuacji bez wyjścia. Zdaje się, że wśród decydentów wciąż brakuje świadomości o wartości tego miejsca.

Kosów jako płaszczyzna współpracy polsko-ukraińskiej
Kosów jest fantastyczną płaszczyzną do współpracy polsko-ukraińskiej. Większość mieszkańców z nostalgią wspomina przedwojenną świetność miasta. Część z nich pamięta to jeszcze z dzieciństwa, są nawet tacy, którzy pamiętają nawet siwą czuprynę doktora Tarnawskiego. Zaś młode pokolenia chętnie wracają do tej historii zamieszczając na facebooku fotografie słynnego niegdyś uzdrowiska, żywo komentując i czując dumę, a jednocześnie pokładając nadzieję w tym, że Kosów znów zapełni się turystami, a zaniedbane zakątki miasta wypięknieją. Pod koniec XIX wieku podgórskie miasteczko zaczęło rozwijać się właśnie dzięki turystyce, by w dwudziestoleciu międzywojennym stać się rozpoznawalnym kurortem. Dziś na nowo upatruje się szanse na rozwój miasta w inwestycjach turystycznych.

Jednym z filarów, na którym warto oprzeć strategię rozwoju, jest dziedzictwo lecznicy doktora Apolinarego Tarnawskiego. Jest to wymarzony fundament dla stworzenia markowego produktu turystycznego mającego unikalną osobowość. Założenie parkowo-ogrodowe z kompleksem budynków wraz ze swoją ciekawą historią jest doskonałym obiektem, wokół którego można kreować inne produkty turystyczne. Przede wszystkim wycieczki i obozy, a co za tym idzie – przewodniki oraz wszelkiego rodzaju pamiątki nawiązujące do historii tego miejsca, przyrodolecznictwa, jarstwa itp. Można również kreować rozmaite wydarzenia, takie jak Festiwal Kuchni Jarskiej, którego ideę próbowaliśmy zaszczepić w tym roku. Ponadto warto pomyśleć o wysokiej kulturze, czyli np. Festiwalu Muzycznym im. dra Apolinarego Tarnawskiego, nawiązującym do tradycji urządzania na terytorium lecznicy koncertów z udziałem najwybitniejszych twórców tamtego czasu. W przyszłości można oprzeć się także na tradycjach sadowniczych dawnego powiatu kosowskiego, wykreowanych w dużej mierze przez doktora Tarnawskiego, można zorganizować święto kwitnącej jabłoni oraz promować Kosowską Płaskaczkę (zupełnie dziś zapomnianą) jako produkt tradycyjny. Zaś jeden lub dwa budynki, w mojej opinii Jadalnię oraz Łazienki, należy przeznaczyć na muzeum historii lecznicy oraz historii polskiego i ukraińskiego ruchu turystycznego w Karpatach.

Wspaniałe wizje można mnożyć bez końca, potrzeba jednak woli politycznej i środków, dlatego w tym miejscu ośmielam się prosić o pomoc dla naszej oddolnej inicjatywy, która dotychczas nie otrzymała żadnego wsparcia, a która zasługuje na poparcie, ponieważ jest obywatelską inicjatywą społeczności polskiej i ukraińskiej. Jest bezinteresownym odruchem serc chcących zachować nasze wspólne dziedzictwo kulturalne. Choć od wyjazdu doktora Tarnawskiego z Kosowa minęło 78 lat, wciąż cieszy się on ogromnym szacunkiem mieszkańców miasta. Nie roztrwońmy tego kapitału, który zaskarbił sobie ciężką pracą. Nie odkładajmy tego na lepsze czasy. Historia lecznicy obfituje w dramatyczne zwroty akcji, chwile upadku i zwątpienia, lecz wbrew przeciwnościom losu, wbrew zawieruchom wojennym i zniszczeniom, zawsze dzięki zaangażowaniu i tytanicznej pracy doktora wychodziła z tego obronną ręką. Mamy z kogo brać przykład. Niech i dziś „Lecznica narodu” posłuży do uleczenia, tym razem dwóch narodów i ich stosunków w skali mikro, dając przykład na to jak skutecznie może wyglądać nasza współpraca. Nie pozwólmy na to, by „Lecznica narodu” stała się tylko legendą, po której braknie materialnego śladu.

Natalia Tarkowska
autorka książki „Lecznica narodu. Kulturotwórcza rola Zakładu Przyrodoleczniczego doktora Apolinarego Tarnawskiego w Kosowie 1893-1939”, natalia_tarkowska@wp.pl
Tekst ukazał się w nr 23-24 (291-292) 19 grudnia – 15 stycznia 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X