Przywołaliśmy pierwotny sens słowa „solidarność”

Przywołaliśmy pierwotny sens słowa „solidarność”

Pokazujemy z jednej strony ludzki odruch solidarności, z drugiej – że pomimo wszystkich trudności w relacjach polsko-ukraińskich dalej jesteśmy twardym sojusznikiem Ukrainy. W każdej sprawie, nie tylko wynikającej z agresji Rosji na Ukrainę, ale też w trudnych chwilach pandemii, która przecież spadła na obydwa narody, w równym stopniu.

Z Rafałem Dzięciołowskim, prezesem Fundacji Solidarności Międzynarodowej, rozmawiał Wojciech Jankowski.

Dziękujemy za wizytę w redakcji Kuriera Galicyjskiego. Fundacja Solidarności Międzynarodowej wśród państw, w których prowadzi działalność, ma również Ukrainę. Czy Ukraina zajmuje szczególne miejsce pośród nich?
Tak. Fundacja Solidarności Międzynarodowej, która zajmuje się realizacją projektów rozwojowych zlecanych nam przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w ramach programu „Polska pomoc”, jest aktywna również na Ukrainie. A szczególnie jest aktywna w momencie, gdy stajemy przed zagrożeniem pandemii.

Kurier Galicyjski informował o tym, że Fundacja Solidarności Międzynarodowej przygotowała dary medyczne dla szpitali we Lwowie, Rudkach, Winnikach, Sokalu i w innych miejscach, aż po Kijów. Pierwszym szpitalem na zachodniej Ukrainie była klinika we Lwowie.
To był Szpital Chorób Płucnych we Lwowie. Zakupów dokonaliśmy zgodnie z zapotrzebowaniem przedstawionym przez lekarzy szpitala – największej takiej kliniki na zachodzie Ukrainy. Odpowiedzieliśmy w tempie ekspresowym, motywowani dodatkowo przez Konsulat Rzeczypospolitej Polskiej we Lwowie. Uzyskaliśmy akceptację Departamentu Współpracy Rozwojowej MSZ i właściwie w ciągu 2–3 dni dokonaliśmy zakupu włoskich odsysaczy medycznych. To jest zachodni sprzęt od producenta o międzynarodowej renomie, posiadający wszystkie niezbędne atesty. Ten sprzęt będzie służył mieszkańcom Lwowa i okolic. Jest to tylko jeden z wielu przykładów naszej aktywności gdyż Fundacja obejmuje swoim działaniem całą Ukrainę, poczynając od obwodu czernihowskiego, gdzie mamy dobrą i wieloletnią współpracę z miejscowymi hromadami, przez Kijów, Łuck aż po Lwów. Wspieramy też szpitale w Berdyczowie, Równem, Winnicy i w Kijowie – to są szpitale wojskowe, objęte programami z innego obszaru współpracy rozwojowej realizowanego przez MSZ RP. Natomiast my dołączamy się do walki z COVID-19 w tych placówkach.

W obwodzie lwowskim zrealizowaliśmy również pomoc dla szpitala w Winnikach, dla szpitala wojskowego i dla weteranów w Dublanach, a także dla szpitala w Rudkach, który jako szpital jednoimienny jest przeznaczony dla chorych na COVID-19. Jest on prowadzony przez hromadę z którą Fundacja Solidarności Międzynarodowej od lat realizuje projekty w ramach współpracy rozwojowej stąd było czymś oczywistym, że nie pozostawimy naszych przyjaciół w biedzie.

Jaka rola jest w tych wszystkich projektach Ministerstwa Spraw Zagranicznych?
Ta rola jest kluczowa. Po pierwsze nasza Fundacja, choć jest organizacją pozarządową, to jednak stanowi instrument realizacji polityki MSZ w zakresie współpracy rozwojowej. Nasze działania podejmujemy więc w ścisłej koordynacji z Ministerstwem. Po drugie polskie MSZ jest także zaangażowane we wspieranie Ukrainy w walce z koronawirusem w ramach działań realizowanych przez Ambasadę i konsulaty, a także przez inne organizacje pozarządowe. W tej chwili realizowanych jest siedem interwencyjnych projektów pod egidą Ambasady Rzeczypospolitej Polskiej w Kijowie. Ogólna kwota tej pomocy wynosi 200 tysięcy euro. To są zarówno zakupy bardzo skomplikowanego sprzętu medycznego jak np. respiratory, jak i doraźne zakupy środków ochrony indywidualnej, czyli maseczek, płynu dezynfekcyjnego, przyłbic, gogli i tym podobnych. Podsumowując można powiedzieć, że zakres polskiej pomocy dla Ukrainy w czasie pandemii jest niebagatelny. Wydaje mi się, że to jest naturalne. Z jednej strony pokazujemy ludzki odruch solidarności, z drugiej, że pomimo wszystkich trudności w relacjach polsko-ukraińskich, dalej jesteśmy twardym sojusznikiem Ukrainy. W każdej sprawie, nie tylko wynikającej z agresji Rosji na Ukrainę, ale też w trudnych chwilach, które spadają na obydwa narody, bo przecież pandemia dotknęła Polski i Ukrainy niemal w takim samym stopniu. Jestem przekonany, że wykonując takie gesty, możemy budować dobre relacje, które są inwestycją w przyszłość, bo my nasze zaangażowanie tak traktujemy – jako inwestycję w przyszłe dobre stosunki polityczne, a także gospodarcze.

Ambasador RP w Kijowie Bartosz Cichocki (od lewej), prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej Rafał Dzięciołowski, dyrektor Głównego Wojskowego Szpitala Klinicznego w Kijowie Anatolij Kazmirczuk (fot. Eugeniusz Sało)

Jaką była relacja oficjalna ukraińskiej strony na tę pomoc?
Nasza pomoc jest realizowana w ścisłej korelacji z oczekiwaniami strony ukraińskiej. Nasi partnerzy są żywotnie zainteresowani, by ta pomoc do nich dotarła. Poza tym tego typu działania cieszą się dużym zainteresowaniem mediów. Dość powiedzieć, że wydarzenie lwowskie, gdy przekazaliśmy trzy odsysacze medyczne, było relacjonowane nie tylko przez najważniejsze media we Lwowie, ale też przez media ogólnoukraińskie (co zresztą przyjemnie mnie zaskoczyło – ostatecznie było to wydarzenie lokalne). W mediach polskich zaś doszło do tego, że relacje z tego wydarzenia w zasadzie były równoważne z informacjami o dużym konwoju realizowanym przez rząd Rzeczpospolitej Polskiej na Białoruś. Można powiedzieć, że wykorzystujemy do maksimum zainteresowania mediów tego typu działaniami aby je promować. Uważam, że to bardzo dobrze, że pokazujemy jak w praktyce można realizować ideę solidarności międzynarodowej. Musimy pamiętać, że pierwszą reakcją na epidemię wirusa SARS-CoV-2 na świecie było niesolidarne zamknięcie się w granicach państw narodowych. Rządy interesowały się tylko losem swoich obywateli, a starając się nadrobić braki sprzętowe, rywalizowały ostro między sobą obrzucając wzajemnie oskarżeniami. I to też jest naturalny odruch, to jest reakcja instynktowna, ale na dłuższą metę taka postawa jest nieefektywna. Musimy więc pokazywać, że odpowiedź na globalne zagrożenie musi być globalna, osobliwie jeśli mówimy o wschodzie. Dla Polski bowiem nasi wschodni partnerzy są absolutnie kluczowi z racji związków, które nas łączą już dzisiaj i związków, które planujemy w przyszłości. Musimy być zdolni do tego, by reagować wspólnie i żeby już teraz budować więzi praktycznego doświadczenia, a nade wszystko dwustronnego zaufania. Jestem przekonany, że inwestycja w działania, które wykonuje Fundacja Solidarności Międzynarodowej, które w Kijowie podejmuje Ambasada, które samodzielnie realizuje Ministerstwo Spraw Zagranicznych jest przede wszystkim inwestycją we wzajemne zaufanie.

To dotyczy tylko Ukrainy, czy też innych państw?
Dotyczy to też innych krajów. Przede wszystkim Białorusi, w której pandemia zaczyna przybierać apokaliptyczne rozmiary, a do której Polska wysłała już dwa konwoje humanitarne, w tym ostatni liczący 44 pojazdy ciężarowe. Było to największe przedsięwzięcie pomocowe w ostatnich latach i zostało bardzo dobrze przyjęte przez Białorusinów. Myślę też o innych krajach, z którymi Polska współpracuje w ramach Partnerstwa Wschodniego, czyli Mołdawii i Gruzji. W obu tych krajach podjęliśmy działania, które oprócz dostarczania sprzętu ochronnego i płynów dezynfekcyjnych generują współpracę regionalną, koordynację z placówkami służby zdrowia i które stanowią solidarną tarczę przeciw wirusowi. Zresztą pierwsze działania FSM związane z pandemią były właśnie w Mołdawii. Tam na wniosek naszego biura w Kiszyniowie dokonaliśmy zakupu 40 respiratorów w Turcji – kraju, który jako jedyny w tym czasie oferował jeszcze taki sprzęt i zezwalał na jego wywóz. Ale jednocześnie inspirowaliśmy lokalne grupy działania powstałe w ramach realizacji projektu budowania społeczności lokalnych do angażowania się w najprostsze działania antykowidowe. Warto podkreślić, że najprostsze, ale przy tym niezwykle efektywne, bo na przykład lokalna fabryka perfum zamieniła swoją linie produkcyjną na wytwarzanie środka dezynfekcyjnego. W ten sposób nie tylko pomogła lokalnej społeczności, ale też uniknęła konsekwencji kryzysu gospodarczego. Z kolei w kilku innych wsiach wspólnota lokalna skrzyknęła się i zaczęła szyć maseczki. To się wydaje banalne, ale tak nie jest. To jest tworzenie sieci obywatelskiej w konfrontacji z potrzebą chwili, ze wspólnym zagrożeniem. Takie doświadczenie jest bardzo cenne. To jest dowód, że wspólnie ci ludzie mogą wiele zmienić. Po czasach komunizmu, który uczynił z ludzi bezwolne instrumenty władzy, gdy każdy oglądał się na decyzję tzw. władz centralnych i pytał: A co na to Kiszyniów? A co na to Kijów? Co na to Warszawa? – budowanie tej aktywności oddolnej, odkrywanie potencjału, który jest w ludziach, jest niesłychanie ważne. My w Polsce mamy już ten etap za sobą. Ale pamiętajmy, że komunizm był też naszym doświadczeniem – ponurym doświadczeniem, z którego już szczęśliwie wyszliśmy. Kraje Partnerstwa Wschodniego zmagają się z tą spuścizną. I my, jako ludzie, którzy dzielą z nimi to samo doświadczenie, możemy być najzwyczajniej w świecie –pomocni. W Gruzji też jesteśmy zaangażowani w różnoraki sposób odpowiadając na potrzeby zarówno w samym Tbilisi, jak i w odległych wioskach. O skali tego zaangażowania niech świadczy fakt, że prezydent Gruzji Salome Zurabiszwili w rozmowie z prezydentem Andrzejem Dudą wspomniała o Fundacji Solidarności Międzynarodowej, dziękując za nasze zaangażowanie.

Zatem cała redakcja Kuriera Galicyjskiego gratuluje! Sprzęt jest kupiony wyłącznie w Turcji i we Włoszech? Nie ma chińskiego?
Z tego co wiem, nie ma. Nie mogę wykluczyć, że jakieś maseczki mogą być chińskie. Przecież zakupów dokonujemy w krajach, w których działamy. Natomiast jeśli chodzi o sprzęt wyższej technologii, bardziej skomplikowany, który spełnia kluczową rolę w krytycznych sytuacjach, to nie zdarzyło się, żebyśmy kupili sprzęt produkcji chińskiej. Zachowujemy słuszny dystans do tego kraju.

Obchodzimy rok św. Jana Pawła II. Czym dla prezesa FSM jest słowo „solidarność”? Pytam w kontekście pontyfikatu papieża Polaka.
Miałem to szczęście, że w czasie wizyty Jana Pawła II na Ukrainie byłem na Mszy św. tutaj, we Lwowie, na błoniach podmiejskich, gdzie obecnie jest stadion. Mszę celebrował Ojciec Święty i w kazaniu mówił o potrzebie solidarności między narodem polskim i ukraińskim. Te słowa zapadły mi głęboko w pamięć i w serce, staram się robić wszystko, by dawać wyraz temu zobowiązaniu. Temu drogowskazowi, który został wtedy tak pięknie, z właściwą papieżowi lekkością, a jednocześnie tak jednoznacznie i ponad wszelkimi sporami – postawiony. To warto pamiętać, że papież w tym porywającym kazaniu mówił też o potrzebie przełamania dzielącej nas historii, przy zachowaniu pamięci i racji moralnych, które odróżniają ofiarę od zbrodniarza. To przełamanie jest konieczne byśmy mogli realizować się jako ludzie powołani do czynienia dobra. Bez tego przełamania, wyjścia poza historię, praktycznie nie jest to możliwe. Wydaje mi się, że to trzeba robić małymi kroczkami. Już dostatecznie długo żyję, a na dodatek z natury jestem konserwatystą, więc człowiekiem nie ulegającym złudzeniom by oczekiwać od ludzi nadzwyczajnych zdolności do nadzwyczajnych i gwałtownych przełomów świadomości. Mam przekonanie, że to wymaga czasu, wymaga cierpliwej, wytrwałej pracy. To jest praca kropli, która drąży skałę. Dopiero po jakimś czasie osiąga się pożądany efekt. W związku z tym musimy być odporni na wszystkie te burze związane z polityką historyczną, która nas istotnie dzieli, mówię to w kontekście Wołynia – musimy cierpliwe i wytrwale robić swoje. Czynić dobro i starać się budować mosty solidarności między naszymi narodami. W tym wymiarze Fundacja Solidarności Międzynarodowej jest aktywna. W jakimś sensie jest to przesłanie Jana Pawła II zadane nam wszystkim na lwowskim hipodromie w 2001 roku.

Jaki zatem jest stan relacji polsko-ukraińskich i gdzie w nim jest miejsce pamięci historycznej?
Obserwujemy pilnie linię Instytutu Pamięci Narodowej Ukrainy pod nowym kierownictwem Antona Drobowycza. Wydaje mi się, że główna przeszkoda, dramatycznie postawiona przez jego poprzednika – zakaz ekshumacji, została skutecznie usunięta. Wiem, że polski IPN, jak i liczne fundacje rozpoczęły działania zmierzające do podjęcia prac ekshumacyjnych, w tym bliskich mi poszukiwań dotyczących żołnierzy z września 1939 roku. I chwała za to ukraińskim władzom, i chwała polskiej stronie, że jesteśmy gotowi do niezwykle ważnego tematu powrócić. Ufam, że w Mościskach powstanie cmentarz, taka nekropolia narodowa żołnierzy września 1939 roku… A może użycie słowa „narodowa” jest niefortunne? Może należałoby przypomnieć, że tam leżą też żołnierze 49 Huculskiego Pułku Piechoty, którzy walczyli pod Mużyłowicami. To byli Ukraińcy, żołnierze armii polskiej, którzy zapłacili najwyższą cenę za niepodległość II Rzeczpospolitej. Warto, żeby Polakom przywrócić świadomość tych wydarzeń oraz ich prawdziwy kontekst narodowy. Wśród wielu ekshumowanych na pewno są żołnierze narodowości ukraińskiej. A więc będzie to cmentarz poświęcony obrońcom II Rzeczpospolitej wśród których byli też Ukraińcy. Historia na tych terenach jest złożona. Jest na tyle skomplikowana, że należy unikać jednoznacznych ocen i kategorycznych rozstrzygnięć. Nie powinniśmy mówić, że w 1939 roku Ukraińcy byli źle nastawieni do państwa polskiego i wykorzystywali każdą okazję, by napadać na wycofujące się oddziały polskie. To nie jest cała prawda. Było też tak, oczywiście, ale było też i tak, że płacili najwyższą cenę, ginąc w mundurach wojska polskiego, w obronie Polski, a dowodem tego są ekshumacje w okolicach Lwowa.

Pobór do wojska wśród Ukraińców odbył się karnie w 1939 roku.
Odbył się karnie i liczba Ukraińców w armii II Rzeczpospolitej była wysoka. Co więcej, wielu z nich walczyło potem wraz z wojskiem polskim na zachodzie. Trzeba pamiętać, że heroiczną kartę w bitwie pod Monte Cassino odegrali także żołnierze narodowości ukraińskiej. Mają w niej swój udział. Ta historia naszych polsko-ukraińskich relacji ma różne oblicza. Jest naznaczona krwią, co wywołuje emocje, ale trzeba pamiętać, że złożoność tych losów była budowana przez wieki. I dzisiaj od nas zależy po jakie karty naszych dziejów sięgniemy by budować współczesne relacje. Najlepiej byłoby pokazać wszystkie z całym ich, dobrym i złym bagażem. Kiedyś minister Krzysztof Szczerski powiedział, że historia Polski i Ukrainy przypomina mocno spleciony warkocz kobiecy i żeby nikt nie próbował go rozplatać. Myślę, że tego powinniśmy się trzymać. Trzeba zachować jakiś wymiar solidarności w postrzeganiu wspólnej historii. A jak to zwykle bywa są w niej momenty wzniosłe, wspaniałe i heroiczne i są momenty dramatyczne, pełne okrucieństwa, ludobójcze wręcz. Myślę, że i my, i Ukraińcy dojrzewamy do tego, by postrzegać naszą historię na nowo, tak by uwzględniać wzajemną wrażliwość, szanować uczucia i emocje drugiej strony. A jednocześnie mówić prawdę bo tylko wtedy historia może być źródłem mocnego porozumienia. Mówię to z pełną premedytacją, że my, Polacy, też musimy się nauczyć przyjąć parę smutnych faktów z historii, które są naszym dziełem i naszą odpowiedzialnością. Też musimy sprostać temu, by stanąć w prawdzie i umieć schylić czoła i powiedzieć „przepraszam”.

Jeżeli mamy uderzyć się w piersi, to na przykład za co?
Pierwszy z brzegu przykład, związany ze stuleciem wyprawy kijowskiej – porzucenie sojusznika w 1920 roku. Był to haniebny finał wyjątkowego sojuszu politycznego przypieczętowanego solidarnie przelaną krwią polska i ukraińską na polu walki przeciwko sowietom. Wiem podniesie się tysiąc głosów w Polsce, że Ukraińcy nie poparli masowo Symona Petlury, na co liczyliśmy. Ale czyż nie mieli też swoich dobrych powodów, żeby go nie poprzeć? Jednym z tych powodów był lęk przed Polakami i lęk przed tym, że powrócą stosunki z XIX i początku XX wieku, gdy chłopstwo ukraińskie było brutalnie traktowane przez Polaków. Pamiętajmy, że aby ta operacja, utworzenia silnej armii ukraińskiej się powiodła, Piłsudski wręcz zakazał ziemianom polskim powrotu do ich majątków. Miał taka fanaberię czy znał nas od podszewki i naturę relacji polsko-ukraińskich. Niestety nieskutecznie zakazał, bo oni wracali, a widok takiego pana nie zachęcał chłopa ukraińskiego do wstępowania w szeregi armii Ukraińskiej Republiki Ludowej. O tym też powinniśmy pamiętać i przyznać, że to skutek czasów, które dla nas są mityczną krainą baśniową, a dla Ukraińców wręcz przeciwnie. I to ich racji nie sposób odrzucić. Podobnie jak powinniśmy pamiętać o tym, że finałem tego sojuszu miała być niepodległa Ukraina. Podpisaliśmy w 1921 roku Traktat Ryski, w którym tego sojusznika porzuciliśmy, a potem – to była niezależna od Piłsudskiego decyzja władz politycznych – wykonywaliśmy postanowienia traktatu dość restrykcyjnie, co wpłynęło negatywnie na relacje z Ukraińcami pozostającymi w Polsce. Sytuacja ukraińskich sojuszników zmieniła się in plus po przewrocie majowym, ale sam Petlura już tego nie doczekał zamordowany na zlecenie Rosjan obawiających się, po przejęciu władzy przez Marszałka, powrotu do koncepcji budowania niepodległej Ukrainy. I jak tu nie czuć gryzących wyrzutów sumienia…

Jakie plany FSM ma na najbliższy czas?
Po pierwsze musimy dokończyć nasze działania wspierające Ukrainę w walce z epidemią. To będzie szereg projektów o wartości ogólnej pół miliona złotych wydatkowanych na terenie Ukrainy. Wierzę też, że już wkrótce będziemy mogli realizować nasze dotychczasowe projekty. Próbujemy przemodelować nasze plany na rok 2020, tak dostosowując działania żeby w tych nowych, trudnych warunkach było możliwe wsparcie procesu decentralizacji aparatu samorządowego na Ukrainie w zakresie usług społecznych, co jest polską specjalnością i czym fundacja z sukcesami zajmuje się od lat. Nie tylko na poziomie lokalnym, ale również ogólnopaństwowym, ponieważ doświadczenie polskie przekazywane przez FSM staje się podstawą regulacji prawnych na poziomie ministerstw. Nowym obszarem zaangażowania, który rozpoczynamy w tym roku, jest współudział FSM w reformie szkolnictwa zawodowego na Ukrainie w ramach europejskiego projektu EU4Skills. Ta reforma jest przeprowadzana tak, by zawodowe szkolnictwo ukraińskie było dostosowane do standardów europejskich. W tym wymiarze Polska pełni rolę ważnego uczestnika na poziomie analityczno-doradczym. Krótko mówiąc, nasze kompetencje zostały dostrzeżone zarówno przez ukraińskie ministerstwo oświaty, jak i przez głównego operatora ze strony Unii Europejskiej, czyli niemiecką organizację Stowarzyszenie na Rzecz Współpracy Międzynarodowej (GIZ). Chcemy budować polską markę, jako specjalistów w pewnych obszarach – budowania społeczeństwa obywatelskiego, samorządu i przekazywania kompetencji zgodnie z zasadą pomocniczości na możliwie najniższe szczeble tak, aby każdy obywatel Ukrainy miał poczucie swojej wartości i sprawczości.

Powróćmy do opisania szerszej działalności FSM. Jak już powiedzieliśmy, to nie tylko Ukraina, to również Gruzja, Mołdawia.
W tych państwach w ramach Partnerstwa Wschodniego realizujemy od wielu lat projekty z obszaru budowy instytucji społeczeństwa obywatelskiego, praktyk dobrego rządzenia, a także rozwoju przedsiębiorczości i obszarów wiejskich. W Gruzji to jest budowanie kompetencji municypalitetów, czyli podstawowych jednostek samorządu oraz propagowanie i praktyczne zastosowanie instrumentu rozwojowego jakim jest budżet partycypacyjny. Brzmi skomplikowanie, ale w praktyce powoduje, że coraz więcej ludzi czuje się po prostu współgospodarzami w swojej okolicy i chce się angażować we wspólne działania. Tak na naszych oczach odchodzi w przeszłość homo sovieticus. W Mołdawii zaś jest to rozwijanie lokalnych grup działania w obszarach wiejskich. To jest również wspieranie „procesów miastotwórczych”, czyli rewitalizacja miast, budowanie infrastruktury przyjaznej mieszkańcom. W wypadku Mołdawii mamy sukcesy na tyle znaczące, że staliśmy się partnerem wykonawczym w niektórych projektach Unii Europejskiej i amerykańskich funduszy USAID. Jesteśmy też partnerami dla władz mołdawskich, które czerpią z naszego doświadczenia – metody LEADER jako instrumentu rozwoju obszarów wiejskich. Dość powiedzieć, że jesteśmy doradcami na poziomie Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Regionalnego i mamy swój udział w mołdawskiej legislacji w tym zakresie. Z ciekawostek mogę jeszcze dodać, że w Naddniestrzu prowadzimy projekt, który przewiduje działania po obu stronach rzeki Dniestr, czyli także na tym obszarze, który jest poza zwierzchnością Kiszyniowa. Celem projektu jest budowanie zaufania pomiędzy mieszkańcami mołdawskich wiosek rozdzielonych rzeką stanowiącą granicę z Naddniestrzem. Staramy się by zostały odbudowane stosunki sąsiedzkie i lokalna aktywność. Program nazywa się access to success a dla naddniestrzan tłumaczy się jako swojski „put’ k uspiechu”.

Czy FSM też oferuje jakąś pomoc, współpracę skierowaną do Polaków na wschodzie?
Fundacja Solidarności Międzynarodowej o tyle współpracuje z Polakami, o ile są oni uczestnikami lokalnej wspólnoty, jako obywatele kraju w którym mieszkają. Cała współpraca rozwojowa nie jest realizowana z uwzględnieniem kryterium narodowości partnerów. Ona jest kierowana po prostu do obywateli danego państwa, w którym jest realizowana współpraca – a więc Mołdawii, Białorusi, Ukrainy i Gruzji. Zawsze jednak jest nam szczególnie miło gdy wśród partnerów Fundacji pojawiają się aktywni obywatelsko Polacy. Im też staramy się pomagać i robimy to nie tylko profesjonalnie, ale i z ogromnym wzruszeniem.

Czy obecnie, w warunkach pandemii pracownicy Fundacji nie mają kłopotów z przekraczaniem granicy? Jest Pan na Ukrainie, więc chyba nie?
Jestem na Ukrainie pierwszy raz od dwóch miesięcy i to tylko dzięki ministrowi spraw zagranicznych, bo to dzięki niemu mam paszport dyplomatyczny. Gdyby nie to, nie mógłbym tu przyjechać, bo po powrocie do Polski obowiązywałaby mnie dwutygodniowa kwarantanna. To jest poważne utrudnienie i poważne wyzwanie, bo musieliśmy przemodelować projekty na 2020 rok tak by zredukować do niezbędnego minimum potrzebę bezpośrednich kontaktów. A proszę pamiętać, że większość z naszych projektów polegała właśnie na kontaktach międzyludzkich. W związku z tym trzeba było je tak przebudować, żeby uwzględnić tryb pracy zdalnej. Niemalże całą naszą aktywność przerzuciliśmy do Internetu. Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie to, z jaką łatwością udało się to zrobić. Poziom zaawansowania informatycznego w Fundacji jest bardzo wysoki. Okazuje się, że wszędzie, nawet w odległej Mołdawii czy Gruzji, nie stanowi to większego problemu, żeby kontaktować się za pomocą tych wszystkich zdalnych urządzeń, o których ja nie miałem do tej pory zielonego pojęcia. Ale nasi młodzi pracownicy z FSM w Warszawie i przedstawicielstw z Kiszyniowa, Kijowa czy w Tbilisi, są doskonale informatycznie zorganizowani i dla nich przeniesienie całej działalności do Internetu nie było żadnym problemem. Ja musiałem przejść dokształcenie, które czasami przypominało tortury, a dla nich to była oczywistość. Jestem zatem optymistą w tych nieoptymistycznych czasach i mam poczucie, że dajemy sobie radę. Co więcej, mam wrażenie, że w tych okolicznościach udaje nam się przywołać ten pierwotny podstawowy sens słowa „solidarność – czyli pozytywnej reakcji na potrzeby drugiego człowieka, gdy wyciągnięta po ratunek ręka zawsze trafia na pomocną dłoń, gdy obojętność i egoizm zostają przezwyciężone.

Kończymy wspaniałym akcentem. Dziękuję za wizytę w redakcji Kuriera Galicyjskiego!
Dziękuję bardzo.

Rozmawiał Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 11 (351), 16 – 29 czerwca 2020

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X