We Lwowie przedwiośnie! Jak zwykle w naszej strefie klimatycznej nasypało trochę śniegu – bo na świętego Józefa boćki wracają i śnieg niosą.
Ale o tym ludzie już zapomnieli, więc na FB ogólne totalne narzekanie na cały świat: gwałtu, rety! ŚNIEG! W marcu? Ale przecież każdego roku w marcu śnieg pada, bo „w marcu – jak w garncu”.
Koty obsiadły drzewa. A te domowe sierść zrzucają po kątach i miauczą, bo zazdroszczą kolegom z ulicy. Skrzeczące głośno sroki walczą o gniazdo na lipie.
Kilka dni mroźnych. Jedni ratują i dokarmiają bocianów, inni kotów i bezdomnych piesków. Jeszcze inni sójki i sikorki. Z dachów znowu zwisają sople lodu, które na wąskich ulicach spadają na przechodniów. Służby komunalne – przeważnie to kobiety w starszym wieku i w jeszcze bardziej starszym nieliczni panowie – odśnieżają chodniki. Za nimi idzie postać jak z plakatu „Siewca” i zamaszyście sieje – sól.
Młodzież przeważnie płci męskiej znowu podejmuje się zadania zmieniać świat. W Warszawie pali portrety Szuchewycza i Bandery pod ambasadą Ukrainy. Dwa tygodnie wcześniej maszeruję przez miasto Lwów z transparentami, że Lwów nie jest dla polskich panów. „Polskie pany” nie zwlekając natychmiast zarezerwowali wszystkie możliwe hotele i wszystkich możliwych przewodników, nawet tych ledwo mówiących po polsku, na majówkę i Boże Ciało. Tłumnie pójdą zwiedzić knajpę pod nazwą dostarczającą nieco dreszczyku – „Kryjówka”, by napić się tam nalewki.
Fejsbukowicze rozsiadłszy się na wygodnych kanapach i w ciepłych knajpkach komentują tytuły artykułów Kuriera Galicyjskiego, wcale nie czytając owych artykułów. Za każdym razem zawiązuje się wciągająca dyskusja, którą niestety z braku staropolszczyzny lub bałaku lwowskiego musimy czas od czasu ukracać.
W Rosji w wyborach Putina wybrali – proszę sobie wyobrazić! – Putina.
W kolejnej małej wiosce pod Karpatami powstała nowa firma. Sprzęt i zamówienia z Polski. Wyroby będą się sprzedawać na całym świecie jako produkt włoski.
Jedna Polka, totalnie niespełniona i niezadowolona ze swego życia, doniosła do odpowiednich władz na sąsiadkę-Ukrainkę, że mąż jej ukrywa się przed wojskiem. Sąsiadka-Ukrainka innej Polce opowiada o tym na schodach czteromieszkaniowej kamienicy i pyta: co ja pocznę z dwójką małych dzieci, jeśli go wezmą? Stoję, słucham, a w duchu rozmyślam nie o podniosłych rzeczach, ale o zwykłym ludzkim życiu i liczę, ileż to lat minęło od czasów, kiedy w różnych kombinacjach narodowościowych wydarzyły się w różnych miejscowościach podobne historie? Od tych, które znam – to dokładnie 104 lata, potem 100, 68. Powtórzyła się podobna historia raz jeszcze 64 lata temu. Wiosenna cykliczność wydarzeń?
Na targach już sprzedają pierwsze palmy – za kilka dni „polska Niedziela palmowa”, po tygodniu „ukraińska Werbna nedila”. Palmy, jak zwykle, wszyscy pójdziemy kupować na tym samym targu od tych samych sprzedawców.
Prognoza obiecuje, że za dwa-trzy dni śniegi zejdą. Lwowianki jeszcze otulają się w futra, wiedząc że za kilka dni te futra będą już odwieszone do szaf. Ospale szykujemy się do wielkiego sprzątania. Na targu zakwitły stosy odpowiednich sprzętów i całe naręcza rozmaitych niesamowicie kolorowych szczotek.
A w tle Radio BBC gra: „Aj looow juuu, pam-para-para!”
Alina Wozijan
Tekst ukazał się w nr 6 (298) 27 marca – 12 kwietnia 2018