Polska Wyspa na Adriatyku Rovinj widok z wyspy, fot. Krystyna Adamska

Polska Wyspa na Adriatyku

Nie była kolonią, tylko prywatną wyspą – kupił ją dla siebie polski szlachcic, hrabia Ignacy Korwin Milewski. Niewielka Wyspa Świętej Katarzyny z widokiem na przepiękny Rovinj została urządzona i dostosowana do potrzeb nowego właściciela. Na jego zamówienie na kamienistej wysepce zbudowano przystań i plaże, przywieziono barkami ogromne ilości dobrej ziemi i zasadzono park, wybudowano pałac.

św. Eufemia, fot. Krystyna Adamska

Tylko dlaczego właśnie tutaj, na chorwackim półwyspie Istria, który wówczas należał do Włoch, a miasto nosiło nazwę Rovigno? Wyspa położona jest u samych wybrzeży miasta, spacerując alejką wzdłuż brzegu wyspy, uzmysławiamy sobie, że tak pięknych widoków nie znajdziemy nigdzie więcej! Z jednaj strony – bezkresne morze i sąsiednie wyspy, a z drugiej – miasto Rovinj, położone na stromych stokach wysokiego wzgórza, które zresztą też kiedyś było wyspą. Kamienice piętrzą się jedne nad drugimi, pnąc się ku bazylice świętej Eufemii, a sama postać świętej wieńczy szczyt wieży kościelnej, będąc zarazem drogowskazem dla żeglarzy – umieszczona na obrotowej podstawie zmienia swe położenie zgodnie z kierunkiem wiatru, wskazując ludziom morza na zmianę pogody. U podstawy wyspy, przy brzegu, kręci się mnóstwo łodzi i stateczków – i spacerowe, i rybackie, i towarowe, a ja zawsze mam wrażenie, że brzmi tam miejscowa pieśń ludzi morza o ich unikalnym mieście – „Santa Eufemia protegge la citta”. Domy są bajecznie kolorowe, barwy murów w jaskrawym letnim słońcu stają się jeszcze bardziej intensywne, a czerwone dachówki dodają ciepła. Pan Ignacy znał się na rzeczy i wiedział, gdzie chce zamieszkać, dobrze znał cały Adriatyk, ale nie tylko Adriatyk. Był miłośnikiem morskich podróży. Od arcyksięcia Karola Stefana Habsburga z Żywca odkupił jacht i co roku wyruszał w długie rejsy po Morzu Śródziemnym, a w 1897 roku zapuścił się nawet na Morze Białe. Był też miłośnikiem fotografii, sporządzał kroniki swoich podróży, kronika rejsu na północ wraz z kolekcją pięknych fotografii stała się unikalnym dokumentem. Jacht nazwał „Litwa” pamiętając o swoich rodzinnych stronach.

Ignacy Korwin Milewski przyszedł na świat w Gieranonach Murowanych w obecnym obwodzie grodzieńskim. W tych samych Gieranonach, gdzie Barbara Radziwiłłówna brała ślub ze swym pierwszym mężem Stanisławem Gasztołdem, gdzie dziś nie ma już śladu po dworze Milewskich, z całego gospodarstwa zachował się jedynie spichlerz, a i z zamku Gasztołdów został tylko niewielki fragment murów. Ojciec Ignacego Milewskiego, Oskar, był literatem, napisał nawet kilka librett do oper Stanisława Moniuszki, ale majątek swój rodzina zawdzięczała matce, Weronice Wołk-Łaniewskiej, jako że wniosła ona do rodziny solidny posag, który odpowiednio zarządzany dał podstawy finansowe, umożliwiające dzieciom wykształcenie i dalsze dostatnie życie.

Hrabia Ignacy Korwin-Milewski jest dzisiaj niemal zupełnie zapomniany, a był cenionym publicystą, niewielu pamięta, że przyczynił się do założenia pierwszego pogotowia ratunkowego w Wilnie, był też członkiem honorowym Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Krakowie, ale przede wszystkim – mecenasem sztuki i największym zbieraczem malarstwa polskiego swoich czasów.

Pałac Milewskiego, fot. Krystyna Adamska

Wróćmy jednak na wyspę – można tu w kilkanaście minut dopłynąć łodzią z Rovinja i swobodnie poruszać się po wyspie, a nawet wejść do pałacu, mimo, że obecnie jest w nim hotel. Nie zapomniano jednak o dawnym właścicielu, tablica pamiątkowa jest dobrze widoczna, jak się wchodzi od strony przystani. Pałac zaprojektował Teodor Talowski, ten sam, któremu zawdzięczamy nie tylko piękne krakowskie kamienice, ale też klika budowli we Lwowie i kilka kościołów na naszych terenach, a przede wszystkim projekt lwowskiego kościoła świętej Elżbiety. Na pierwszy rzut oka adriatycka rezydencja jest zupełnie inna, niż pozostałe prace Talowskiego – jasna, leciutka, utrzymana w stylu klasycystycznym, jednak detale zdradzają styl mistrza – modernistyczny i nieco romantyczny charakter klatki schodowej, balustrad czy żyrandoli.

Żyrandol w pałacu, fot. Krystyna Adamska

Sercem pałacu była galeria obrazów. W tamtych czasach obrazy kolekcjonowali chyba wszyscy przedstawiciele elit, ale Milewski nie kupował obrazów na aukcjach czy w antykwariatach i wcale nie dlatego, żeby nie dać się nabrać na bardzo popularne wtedy kopie słynnych dzieł, a miał zupełnie inny pomysł na tworzenie swojej galerii. Ignacy Milewski świadomie zamawiał obrazy u współczesnych malarzy, nie tylko zamawiał, ale wręcz inicjował ich powstawanie! A znał się na malarstwie jak nikt inny – studiował w Akademii Sztuk Pięknych w Monachium – jednej z najważniejszych uczelni artystycznych Europy, ale nie zaistniał jako malarz, natomiast nawiązał przyjaźnie z polskimi studentami tejże uczelni, a była to przecież największa kolonia polskich artystów i adeptów sztuki. Właśnie od nich chciał kupować obrazy, od najsłynniejszych polskich malarzy! Zamawiał obrazy o określonej tematyce – pejzaż polski z wplecionymi weń scenami rodzajowymi, sceny historyczne, tematy narodowe, portrety znanych twórców. Mawiał tak: „Każdy rozwój kulturalny związany jest ze swą ojczyzną tylko przez pewien, często krótki okres czasu. Tak więc na początku XIX wieku Polska wydała bohaterów, rycerzy, poetów o zabarwieniu narodowym, a w ostatnich 30 latach – malarzy, którzy zapewne nie będą mieli swych następców. Żeby te dzieła nie rozproszyły się, ale zostały zachowane dla Ojczyzny – gromadzę je, by świadczyły o kulturze Polski”. Gromadził obrazy przez prawie pół wieku, aż do swych ostatnich dni. Początkowo umieścił kolekcję w swoim rodzinnym pałacu w Gieranonach, następnie w rodowej rezydencji w Wilnie i tu udostępnił ją zwiedzającym, woził na wystawy po rozdzielonej zaborami Polsce i miał zamiar ofiarować je społeczeństwu polskiemu, co wcale nie było takie łatwe w warunkach zaborów. Szukał odpowiedniej lokalizacji, chciał nawet wybudować gmach muzealny, a wiadomo, że jak przystało na porządnego szlachcica, miał na to pieniądze i zrobiłby to, potrafiłby sfinalizować swój zamiar, ponieważ oprócz artystycznego miał też wykształcenie prawnicze, wcześniej studiował w Paryżu i ukończył uniwersytet w Dorpacie. Uznał, że kolekcja będzie najbardziej bezpieczna w zaborze austriackim, przyjechał nawet do Krakowa i potem do Lwowa, we Lwowie wystawił znaczną część swojej kolekcji, rozmawiał z władzami, ale zrozumienia nie znalazł. Gdy stracił nadzieję na umieszczenie swojej kolekcji w kraju, wyruszył z nią w podróż po Europie, by publiczność europejska mogła podziwiać talent „polskich monachijczyków”. We Wiedniu wystawa stała się prawdziwą sensacją, na pierwszych stronach gazet ukazywały się recenzje i cały Wiedeń chciał ją obejrzeć – przez Kunstlerhaus przewinął się sam cesarz, najznamienitsze rodziny, historycy sztuki, intelektualiści. Ignacy Milewski wciąż przyjmował gratulacje, że zebrał same arcydzieła! A pamiętajmy, że we Wiedniu jednak inaczej oceniano malarstwo, niż w Krakowie, Lwowie Warszawie czy Wilnie.

Tablica na pałacu, fot. Krystyna Adamska

Zdesperowany, zabrał kolekcję do swojej rezydencji na Wyspie Świętej Katarzyny, w pałacu przewidział specjalne pomieszczenia, gdzie urządził galerię, a obrazów było już około 200! Rzecz jasna i tu, zwyczajem polskiej szlachty, udostępnił swoje zbiory zwiedzającym. Wszystkie zamawiane obrazy tworzyły spójną kolekcję, której tematem przewodnim była ukochana Polska. Szkoła monachijska preferowała realizm, a „malarze polscy w szczęśliwy sposób połączyli swe narodowe właściwości z realistyczną sztuką szkoły monachijskiej”, co dawało szansę wiernego i dokładnego odwzorowania rzeczywistości – czy to historycznej, czy współczesnej. Być może gdyby nie zamówienie Milewskiego, nigdy nie powstałoby „Babie lato” i „Scena z powstania styczniowego” Józefa Chełmońskiego, „Targ na konie” Juliusza Kossaka, „Rybacy” czy „Portret Milewskiego” Leona Wyczółkowskiego, „Modlący się Żydzi”, „Opera Paryska nocą”, „Żydówka z cytrynami”, „Trumna chłopska” i „Anioł Pański” Aleksandra Gierymskiego. Gierymskiego zresztą cenił najbardziej. Udało mu się też kupić „Stańczyka” Jana Matejki, a oprócz wymienionych już artystów w kolekcji Ignacego Korwin Milewskiego znalazły się obrazy Piotra Michałowskiego, Stanisława Witkiewicza, Józefa Brandta, Tadeusza Ajdukiewicza, Zdzisława Jasińskiego, Michała Wywiórskiego, Witolda Pruszkowskiego, Kazimierza Pochwalskiego, Józefa Pankiewicza, Ludwika de Laveaux, Jana Stanisławskiego, Juliana Fałata i Jacka Malczewskiego. Dodajmy, że za zamówione obrazy bardzo dobrze płacił, często też pomagał materialnie artystom, odwiedzał ich w pracowniach i asystował przy narodzinach malarstwa, często też wprowadzał korekty do zamawianych dzieł i tak oto po kolei włączał do swego zbioru obrazy, które dziś uznawane są za kanon polskiego malarstwa.

Tablica na pałacu, fot. Krystyna Adamska

Obcując z malarzami, rozmawiając z nimi na różne tematy, uzmysłowił sobie, że ludzie ci są bardzo ważni dla kultury polskiej i chciał, żeby nie tylko ich obrazy, ale też została pamięć o autorach. Powziął zamiar stworzenia kolekcji autoportretów malarzy swojej epoki na wzór galerii Uffizi we Florencji, gdzie mamy podobizny własne Berniniego, Rembrandta, Rubensa, van Dycka, Hogartha czy Delacroix. Zaczął zamawiać kolejne autoportrety – wszystkie en face, w takim samym formacie, w ujęciu do kolan i z paletą w dłoni. Obecnie w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie znajduje się 17 autoportretów, m.in. Teodora Axentowicza, Tadeusza Ajdukiewicza, Aleksandra Gierymskiego, Antoniego Piotrowskiego, Franciszka Żmurko i jedynej kobiety Anny Bilińskiej-Bohdanowiczowej, której malarstwo pan hrabia bardzo sobie cenił. Portret pozostał nieukończony, malarka przerwała pracę poprzez gwałtownie pogarszający się stan zdrowia, nadszarpniętego latami ciężkiej pracy w trudnych warunkach paryskich pracowni. Pomocy w reumatyzmie i chorobie serca nie mógł znaleźć dla malarki nawet jej kochający mąż, lekarz Antoni Bohdanowicz. Do galerii autoportretów dołączył również Jan Matejko, nie podporządkował się jednak narzuconym regułom, portretując siebie w fotelu, tylko on zyskał od zleceniodawcy większą swobodę twórczą.

Po odzyskaniu Niepodległości Ignacy Korwin Milewski czynił kolejne starania o umieszczenie swojej największej kolekcji polskiego malarstwa współczesnego w kraju, jednak i tym razem bez powodzenia. Zmarł w 1926 roku w swojej rezydencji na wyspie. Nie miał potomków, więc nie tylko majątek, ale i najcenniejsza jego część, galeria obrazów, została rozproszona. Tylko część zbiorów znalazła się w polskich muzeach, pozostałe dzieła, wyprzedawane na aukcjach, wciąż są w prywatnych kolekcjach, głównie za granicą.

Grób Ignacego Milewskiego, fot. Krystyna Adamska

Ignacy Korwin Milewski spoczął w Rovinju, na uroczym cmentarzu, w otoczeniu pinii, cyprysów, laurów i oleandrów, a jego serce zostało przewiezione do Wilna i umieszczone w marmurowym sarkofagu na Rossie u stóp matki.

A ja wciąż oczyma wyobraźni widzę pana hrabiego, jak przechadza się po swojej wyspie, patrzy na pobliski Rovinj, na Adriatyk, pozdrawia przepływające łodzie i cieszy się, że tak pięknie zakwitły oleandry. Południowe słońce stonowane przez zieleń drzew wpada przez duże okna do pałacu i wtedy obrazy nabierają głębi i intensywności, widać każdy szczegół kompozycji, pan hrabia spaceruje przez piękne sale swojej galerii, podziwia doskonale wyeksponowane arcydzieła, a jego myśli biegną hen, ku Ojczyźnie.

Krystyna Adamska

Tekst ukazał się w nr 1 (437), 19 – 29 stycznia 2024

X