Polonia kresowa w Libanie Fot. Paweł Rakowski

Polonia kresowa w Libanie

Bejrut i ziemia libańska przyjęła Polaków z otwartymi ramionami po wyjściu armii generała Andersa ze Związku Sowieckiego.

Taki to los Libanu – przyjmować uchodźców. W 1949 roku musieli przyjąć Palestyńczyków, a po 2011 Syryjczyków. Jednak uchodźcy z Polski byli inni. Nie uciekli z kraju, tylko ich wywieziono, nie unikali wojny, lecz na nią się organizowali, nie szukali osiedlenia, tylko przeczekania, aż wróci się do utraconych domów oraz nie wymagali opieki, lecz sami pomagali.

Wedle libańskiej legendy, gen. Władysław Anders świadom tego, że straty wojenne wśród polskiej inteligencji są duże, a los Polski po wojnie jest niepewny, rozkazał w 1943 roku wysyłać do Bejrutu młodzież, aby kontynuowała przerwaną przez NKWD i Sybir naukę. Dzięki protekcji notabli libańskich Polacy otrzymali wizy do Libanu, z zastrzeżeniem, że nie mogą pracować, a zasiłki na utrzymanie przeważająco kresowej kolonii miała pokrywać Wielka Brytania. Wedle rozbieżnych statystyk w latach 1945–50 prawie 6 tys. naszych rodaków uczęszczało do bejruckich szkół, uniwersytetów i seminariów duchownych. W Bejrucie były dogodne warunki ku temu. Kraj chociaż wzburzony, był daleko od śmiercionośnych działań frontowych II wojny światowej. Co więcej, libańskie szkolnictwo prowadzone w większości przez zakony zapewniało odpowiedni poziom nauczania dla młodej inteligencji rodem z Lwowa, Stanisławowa, Wilna czy Grodna, która była biegła w języku francuskim, a więc w języku nauczania, jak i powszechnej komunikacji w Bejrucie. Polacy kontynuowali lub zaczynali naukę przeważnie po francusku, ale kadra oficerska korpusu naciskała na biegłą znajomość angielskiego – języka przyszłości. Tak więc, zarówno Amerykański Uniwersytet w Bejrucie, jak i Uniwersytet Katolicki św. Józefa były pełne kresowych studentów, którzy nie byli ciężarem dla Libanu, ale wręcz przeciwnie: angielskie stypendia udzielane naszym rodakom napędzały miejscową gospodarkę, co tylko wzmacniało obopólną przyjaźń pomiędzy lwowiakami czy wilniukami z dziedzicami starożytnej Fenicji.

Liban zachwycił wycieńczonych łagrami i więzieniami Polaków spod sowieckiej okupacji. Jego klimat, krajobrazy, zażyłe stosunki z jeszcze dominującą w kraju ludnością chrześcijańską oraz bardzo wysoki poziom cywilizacyjny i kulturalny tworzyły z kraju cedru idealną przystań oraz miejsce, w którym należało w dramatycznym 1945 roku podjąć życiową decyzję – co robić. Polska, którą znali wywodzący się głównie z ziem wschodnich II RP Polacy, przestała istnieć, a to co pozostało po amputacji jałtańskiej, zostało oddane na pastwę niedawnych prześladowców. Zostać w Oriencie, wyjechać do Europy, czy wrócić do bolszewickiej Polski? Niektórzy pozostali w Libanie, jak np. działacz, historyk i więzień Łubianki ks. prof. Kamil Kantak, lwowski inżynier Karol Szayer (który kazał pochować się w Bejrucie), przedwojenna gwiazda pieśni i estrady Hanka Ordonówna z mężem Michałem hrabią Tyszkiewiczem. Ordonówna przyjechała do Bejrutu w 1943 i stała się czołową działaczką społeczną oraz kulturalną libańskiej Polonii. W Bejrucie mieszkała aż do swojej śmierci w 1950 roku, nazywając Liban w liście do prezydenta Republiki Biszara Churiey „drugą swoją ojczyzną”. Grób Ordonówny w Bejrucie istniał do 1990 roku i dotąd nie doczekał się odbudowy, gdyż m.in. tędy przechodził front libańskiej wojny domowej.

Polski Cmentarz Wojenny w Barbir w Bejrucie, położony w zachodnich, sunnickich obszarach miasta jest pozostałością po wielkim exodusie Polaków z nieludzkiej ziemi sowieckiej. W 1946, dzięki staraniom ks. prof. Kamila Kantaka, założono na ówczesnych przedmieściach, dziś metropolitalnego Bejrutu, cmentarz dla Polonii libańskiej. Władze nowo narodzonej Republiki Libańskiej pomagały w organizacji nekropolii, mając niejako dług wdzięczności wobec „londyńskich” Polaków za to, że jako pierwsi na świecie uznali niepodległość Libanu.

Paweł Rakowski
Tekst ukazał się w nr 9 (301) 15-28 maja 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X