Pojawił się jak meteor i spłonął

Pojawił się jak meteor i spłonął

W latach 60. XX wieku Wiesław Maniak był jednym z najlepszych sprinterów, mistrzem Europy 1966 roku w Budapeszcie, najlepszym Europejczykiem na 100 m i srebrnym medalistą w sztafecie na Olimpiadzie w Tokio.

W 1967 roku Maniak biegał na stadionie w Kijowie, gdzie odbywały się zawody o Puchar Europy. Tam też odbyło się nasze pierwsze spotkanie. Poprosiłem o autograf, a gdy dowiedział się, że jestem ze Lwowa, rzucił krótko: „Ja też się tam urodziłem”.

Nasze kolejne spotkanie było dość nieoczekiwane. W 1981 roku byłem w delegacji w mieście Kurczatow, gdzie znajduje się Kurska Elektrownia Atomowa, wyposażona w takie reaktory, które później doprowadziły do katastrofy w Czarnobylu. Wstąpiłem tam do księgarni i na dłużej przystanąłem przy półkach z książkami po polsku. Obok mnie zatrzymał się niewysoki, mocno zbudowany mężczyzna. Wydał mi się znajomy. Nie chciało mi się wierzyć – Maniak, tu, w Kurczatowie? Odważyłem się zapytać – To pan? Też zdziwił się, że został tu rozpoznany. Nie pamiętał tego spotkania w Kijowie, ale tym razem oboje mieliśmy dużo czasu, więc długo rozmawialiśmy o sporcie, pytał o swoje rodzinne miasto, z którego zapamiętał jedynie peron dworca.

Wspominał swoje życie, opowiedział skąd wziął się w Kurczatowie… Po roku trafiła mi do rąk gazeta, gdzie przeczytałem, że w wieku 44 lat zmarł na serce znany lekkoatleta Wiesław Maniak.

Krótka była przygoda życia Wiesława Maniaka. Urodził się 22 maja 1938 roku we Lwowie i tu przetrwał lata wojenne. Teraz dobiegałby 80. Powojenne lata spędził w Polsce, potem – kilka trudnych lat w Anglii. Jak błyskawica przeleciał po bieżniach świata i zgasł w rozkwicie sił – na myśl przyszedł mi meteor, co pojawia się, świeci jaskrawo i szybko gaśnie…

– Swego ojca zobaczyłem, gdy miałem 19 lat – opowiada pan Wiesław. – Gdy wybuchła wojna, miałem niecałe półtora roku. Ojciec poszedł na wojnę. Potem z Polską Armią gen. Andersa trafił na Bliski Wschód, a po wojnie osiadł w Wielkiej Brytanii. My z mamą przetrwaliśmy wojnę we Lwowie, a potem w 1945 znaleźliśmy się w Szczecinie. Tu chodziłem do szkoły. Jak większość chłopaków, uprawiałem sport, ale bez większych osiągnięć. Na studia trafiłem na Politechnikę i tu na pierwszych studenckich zawodach przebiegłem 100 m za 11,7 sek. W tym czasie nawiązał z nami kontakt ojciec, który mieszkał w Manchesterze. W 1957 roku przeniosłem się do niego. Krótki pobyt przeciągnął się na miesiące, a potem na lata.

W powojennej Polsce żyło się biednie, a tu życie wydawało mi się zupełnie inne. Ale co mógł robić student bez znajomości języka, bez kwalifikacji i bez pieniędzy. Poszedłem do pracy na fabrykę. Tu przez trzy lata była codzienna rutyna, a na sport nie wystarczało ani czasu, ani chęci. Na swoje urodziny w 1960 roku uświadomiłem sobie, że mam już 22 lata i niczego jeszcze nie osiągnąłem, i nie mam się czym pochwalić. Przypomniały mi się pierwsze starty i pomyślałem o tych możliwościach, jakie może mi dać sport. Postanowiłem wrócić na stadion. Trochę zarobionych pieniędzy pozwoliło mi rozpocząć studia w Dublinie. Obowiązki studenta lepiej można było pogodzić z zajęciami sportem. Zacząłem coraz lepiej biegać i 8 czerwca 1963 roku na mistrzostwach Irlandii zdobyłem cztery tytuły mistrzowskie: na 100 i 200 jardów, w sztafecie i skokach w dal.

Tęsknota za ojczyzną okazała się jednak silniejsza i latem tego roku pojechałem do Polski na wakacje – wróciłem po sześciu latach. Ale zamiast pojechać do Szczecina do mamy, pojechałem od razu do Bydgoszczy, gdzie były Mistrzostwa Polski w lekkiej atletyce. Zapisałem się do biegu na 100 m i trafiłem do finału, gdzie byłem drugi. To zdziwiło i zaniepokoiło moich konkurentów, dla których pojawiłem się nie wiadomo skąd. Zwrócono na mnie uwagę, a gdy dobrze przebiegłem jeszcze kilka „setek” – włączono mnie do reprezentacji Polski. Jak teraz mogłem wracać do Irlandii? Przede mną była perspektywa udziału w Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Zacząłem intensywne treningi, poprawiałem technikę biegu i uzyskałem dobre wyniki. Sport nie dawał jeszcze wówczas możliwości utrzymania, dlatego znów zacząłem studia na drugim roku Politechniki i pracowałem w firmie handlowej jako tłumacz.

Nadeszło wymarzone Tokio, gdzie w półfinale ustąpiłem jedynie przyszłemu mistrzowi Bobiemu Hayesowi i pokazałem wynik – równe 10 sek. Niestety ten wynik nie zaliczono mi z powodu silnego wiatru. W finale już byłem czwarty, ale jako najlepszy ze startujących Europejczyków, bo piedestał zdobyli czarnoskórzy biegacze. Jednak bez medalu do domu nie wróciłem, bo z kolegami w sztafecie udało nam się zdobyć „srebro” – wspominał.

Szczecin 1965. Pierwsze i jedyne zwycięstwo Maniaka w biegu na 200 metrów w czasie Mistrzostw Polski (historia.org.pl)

Za dwa lata Maniak udowodnił, że jest naprawdę najlepszym sprinterem Europy, gdy zwyciężył na Mistrzostwach Europy w Budapeszcie. Potem było nasze przelotne spotkanie w Kijowie, w międzyczasie Wiesław ożenił się z sympatyczną Krystyną, absolwentką rehabilitacji AWF. Był lubiany przez sportowców, bo nigdy nikomu nie odmawiał pomocy, szczególnie za granicą, gdy trzeba było rozmówić się po angielsku, niemiecku czy rosyjsku. Te języki znał doskonale.

Po ukończeniu politechniki marzyły mu się jeszcze studia sportowe. Chciał zostać trenerem. Miał duże doświadczenie i własne spostrzeżenia, którymi gotów był dzielić się z młodymi sportowcami. Jednak niebawem trafiła mu się praca specjalisty w biurze kontaktów z zagranicą warszawskiego „Energopolu”. Znajomość języków, obycie i fachowość pozwoliły mu szybko awansować. Jeździł do Francji, USA i ZSRR, gdzie budowano elektrownie atomowe. W Kurczatowie był właśnie na budowie elektrowni i rozbudowie miasteczka dla jej personelu. Pracowało tu trzy tys. pracowników z Polski. Tu spotkaliśmy się po raz drugi i któż mógł przewidzieć, że po raz ostatni.

Teraz Polska nie ma już takich wybitnych sprinterów, jak wówczas. Jeden z nich urodził się we Lwowie…

Jan Jaremko
Tekst ukazał się w nr 3 (295) 13-26 lutego 2018

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X