Podarunek dla Kremla fot. tva.ua

Podarunek dla Kremla

Na temat kryzysu migracyjnego na granicy polsko-białoruskiej powiedziano już w zasadzie wszystko, ukazując problem zarówno z perspektywy polskiego rządu jak i Mińska oraz zaangażowanej w jego tworzenie Moskwy. Wysnuto przypuszczenia, że sytuacja ta może służyć rozmieszczeniu rosyjskich wojsk bliżej granicy Unii Europejskiej, albo wymuszeniu na państwach Europy Zachodniej zgody na uruchomienie Nord Stream 2. Pojawiły się także głosy, że to prowokacja Łukaszenki i Putina, aby umocnić pozycję obu polityków bądź żeby wzmocnić rząd PiS, który tracił ostatnio w sondażach. Mówiono, że utrzymanie jego silnej pozycji jest korzystne z perspektywy Kremla, gdyż jest mało prawdopodobnym, aby inna władza kontynuowała politykę obliczoną na konflikt z Unią Europejską. Niektórzy rozwijali tę myśl sugerując, że zmiana nastrojów wśród polskiego społeczeństwa, dla której podstawą będzie straszenie uchodźcami, sprzyjać będzie wypromowaniu ugrupowań skrajnie prawicowych, a dzięki temu w najbliższych wyborach uda się wprowadzić ich przedstawicieli do rządu, co wpłynie na stosunki z dotychczasowymi sojusznikami. Odsunięcie Polski od NATO i UE będzie oznaczało, że zbliży się ona do Rosji, co będzie ogromnym sukcesem Putina w procesie odbudowy strefy wpływów postradzieckich.

Obszerną grupę komentarzy stanowią „złote rady” i recepty na przezwyciężenie impasu. Jedni chcieliby dokonać tego bez angażowania państw trzecich, inni optują za wezwaniem do współpracy Fronteksu czyli unijnej agencji zajmującej się ochroną granic, bądź Brukseli. Równocześnie pomijana jest możliwość podjęcia bezpośrednich rozmów z krajami graniczącymi z Białorusią i podobnie jak Polska już borykającymi się z napływem migrantów. Z kolei rozmowa kanclerz Angeli Merkel z Putinem, mająca na celu przekonanie prezydenta, aby wywarł wpływ na Łukaszenkę i przyczynił się do powstrzymania instrumentalizacji ludzi koczujących na granicy, spotkała się w niektórych środowiskach z negatywnym przyjęciem. Była interpretowana jako marginalizacji Polski i próba porozumienia się Moskwy i Berlina za plecami Warszawy, a porównania z paktem Ribbetrop–Mołotow nasuwały się niejako automatycznie. Przy tym zlekceważono fakt, że wielu imigrantów przebywających w Niemczech deklaruje, że trafiło przez Polskę i w tej sytuacji Berlin ma prawo zadbać o swoje interesy.

Drugowojenne skojarzenia są zabiegiem mającym ugruntować poczucie zagrożenia, zresztą słowo „wojna” często pojawia się w mediach i to nie tylko w kontekście wojny hybrydowej. W sytuacji, gdy przeciętnemu odbiorcy coraz trudniej jest oddzielić wiadomości od dezinformacji i brakuje rzetelnych komentarzy objaśniających bieżące wydarzenia, jest to zabieg dość niebezpieczny.

Ostatnio dowiedzieliśmy się, że zdaniem Łukaszenki broń dostarczana Kurdom przebywającym u polskich granic pochodzi z Donbasu, ale w ślad za takim komunikatem nie poszła informacja, że nie jest to równoznaczne z zaangażowaniem w ten proceder Ukraińców. Można przypuszczać, że niewiele osób zastanowi się, jakie są faktyczne możliwości strony ukraińskiej w tym zakresie i czy Kijów jest zainteresowany eskalacją konfliktu. Mogą pojawić się zatem głosy, że wręcz byłoby to Zełenskiemu na rękę, bo wszelkie działania zatrzymujące migrantów na polskiej granicy odciągną ich uwagę od terytorium Ukrainy.

Rzut oka na mapę wystarczy, aby przekonać się, że teza ta obarczona jest pewnymi błędami, a rozlokowanie sił rosyjskich na Białorusi, co nastąpiłoby w przypadku nasilenia sporu, mogłoby stać się elementem planu skutkującego osaczeniem Ukrainy, która już ma Rosjan we wschodnich obwodach, na Krymie, ale też w Naddniestrzu. Nie każdy jednak zdecyduje się rozważyć taką opcję i ziarno niepokoju w kwestii intencji Ukraińców może zostać zasiane. Obecnie jest mało prawdopodobnym, aby przywiązywano do tego większą wagę, ale nie można wykluczyć swoistego „zamrożenia” sugestii o udziale Kijowa w zaopatrzeniu w broń uchodźców.

Podobnie odsunięta w czasie może być dyskusja o dewastacji krakowskiego pomnika Piłsudskiego i Legionistów. Został on pomalowany żółtą i niebieską farbą w kolorach odwrotnych, niż widnieją na fladze ukraińskiej, oraz opatrzony kartonem z napisem „Польша не тільки для панів”. Dokładnie w takim brzmieniu, z nazwą kraju zapisaną z rosyjska. Być może dziennikarze przyjęli, że jest to zbyt grubymi nićmi szyta prowokacja, ale nie można wykluczyć, że w dogodnym momencie zostanie przypomniana, aby podważyć zasadność strategicznego partnerstwa i współpracy, o których zresztą chyba niewielu już pamięta.

Chciałoby się wierzyć, że w chwili, gdy strona ukraińska wzmacnia liczebność służb mundurowych na białoruskiej granicy, prowadzone są równocześnie rozmowy z Polską na temat możliwych scenariuszy rozwoju wydarzeń, sposobów na zapobieżenie rozlewowi krwi i przenikaniu na terytorium Unii Europejskiej nielegalnych imigrantów. Trudno w to jednak uwierzyć w obliczu poczynań polskiej dyplomacji, która nie radzi sobie ani w rozmowach z Litwą, ani z Brukselą, dlaczego więc miałaby dyskutować z Ukrainą? Ponadto konsekwentnie odmawia umiędzynarodowienia problemu, który jest przecież istotny nie tylko dla Warszawy. Ta przekonuje, że poradzi sobie sama z uchodźcami, Białorusią i Rosją, co wydaje się mało prawdopodobne.

Za to w kontekście takiej izolacji niepokojące staje się utrudnianie dostępu do informacji z pasa granicznego. Wiarygodność tych, które napływają, budzi wątpliwości, skoro o podawanie fałszywych informacji pokusili się nawet ministrowie MSWiA Mariusz Kamiński i MON Mariusz Błaszczak.

Brak zgody na wpuszczenie mediów na granicę jest co najmniej niezrozumiały, chyba, że będziemy go tłumaczyć pragnieniem zatuszowania rzeczywistej sytuacji na tym obszarze. Argumentem nie jest tu bowiem ani bezpieczeństwo dziennikarzy, ani powodzenie operacji realizowanych przez wojsko i Straż Graniczną, gdyż w dowolnym miejscu na świecie, w którym trwa konflikt zbrojny, dziennikarze otrzymują akredytację. Nie uprawnia ona do pracy w warunkach nieograniczonej swobody, ale pozwala na maksymalnie obiektywne relacjonowanie sytuacji. Czy w takim razie kryzys jest rzeczywiście tak wielki, jak słyszymy, czy może bliższa prawdy jest opinia, że nie dzieje się nic strasznego, skoro mieszkańcy obszaru objętego stanem wyjątkowym nie są nawet specjalnie zainteresowani tym, co się dzieje?

Wiele osób nie może dziś rozsądzić, czy obowiązująca narracja odzwierciedla rzeczywistość, czy jest budowana na wyrost. Nie wie, czy zasadne są obawy przed wpuszczeniem na granicę działaczy Fronteksu i oskarżanie ich o chęć wpływania na politykę imigracyjną Polski. Nie potrafi ocenić, czy naprawdę ogranicza się dostęp do imigrantów organizacji humanitarnych i lekarzy, a przede wszystkim czy wolno postawić znak równości pomiędzy uchodźcami pragnącymi obronić swoje dzieci przed wojną a prowokatorami.

Obecnie Polacy chyba coraz rzadziej zastanawiają się, ile osób pragnących przejść przez granicę rzeczywiście potrzebuje wsparcia i coraz mniej jest gotowych go udzielić. Wraz ze spadkiem temperatur zmaleją szanse na przeżycie koczujących w lasach, tymczasem nastroje kształtuje strach przed ludźmi o niejasnych intencjach. Powtarzanie, że do Polski powinni wejść „wszyscy albo nikt” i straszenie uchodźcami sprawiło, że 61% obywateli deklarujących, że żyją zgodnie z chrześcijańskimi nakazami miłości bliźniego, sprzeciwia się pomocy humanitarnej dla tych, którzy jej potrzebują.

Sterowanie ludzkimi obawami, które rzecz jasna są zrozumiałe i do pewnego stopnia usprawiedliwione sprawiło, że wiele osób zagubiło gdzieś swoje człowieczeństwo. W miarę jak Polacy będą obojętnieć na kolejne śmierci i tłumaczyć je tym, że ludzie na granicy umierają na własne życzenie, bo „po co się tu pchali”, będą też stawać się coraz bardziej podatni na narrację budującą popularność ugrupowań prezentujących skrajne, ksenofobiczne czy wręcz nacjonalistyczne poglądy. Jeśli ziści się ten czarny scenariusz, to największym problemem Polski będzie nie napływ tysięcy ludzi, a dalsza destabilizacja sytuacji wewnętrznej i obniżenie standardów demokracji, skutkujące pogorszeniem relacji z Unią Europejską oraz partnerami z NATO. Współpraca z Ukrainą znajdzie się wtedy już poza marginesem priorytetów polityki zagranicznej.

Ale czyż nie ucieszy to Kremla?

Agnieszka Sawicz

Tekst ukazał się w nr 21 (385), 16 – 29 listopada 2021

Prof. dr hab. Agnieszka Sawicz pracuje na Wydziale Historycznym Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, a z Kurierem Galicyjskim współpracuje od 2009 r. Zajmuje się historią współczesnej Ukrainy, polityką rosyjską i z pasją śledzi wszelkie fałszywe informacje. Lubi irlandzką muzykę, gorzką czekoladę i górskie wyprawy. Od 2013 r. jest też etatową wiedźmą, autorką ukazujących się w wirtualnej przestrzeni „Zapisków Wiedźmy”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X