Plac Mickiewicza

Plac Mickiewicza

Za czasów niemieckiej okupacji, kiedy mieszkaliśmy na rogu Zarzewia i Trzeciego Maja, codziennie przechodziłem przez plac Mickiewicza.

Tędy wiodła najkrótsza droga do szkoły, znajdującej się na placu Paderewskiego, między prawosławną cerkwią i naszym kościołem farnym. To był – i jest nadal – piękny plac, w zasadzie mały park, z trawnikiem przeciętym szeroką aleją, klombami i ławkami, obrośnięty wokół drzewami i ogrodzony solidną, niską, żeliwną barierą, nad którym królował postawiony na wysokim cokole pomnik Adama Mickiewicza. Z księgą w lewej, opuszczonej ręce, z prawą dłonią na sercu, z dumnie uniesioną głową, jakby w natchnieniu recytował jeden ze swoich poematów. Nasz wieszcz patrzył prosto na półokrągły, gładki fronton Teatru Moniuszki, ulokowany na rogu ulicy Bełowskiego, prowadzącej od Trzeciego Maja na plac Mickiewicza, ale też dostrzegał znajdującą się z lekka po prawej cudowną synagogę z czterema wieżami, ozdobionymi cebulkowatymi kopułami na wylocie Berka Joselewicza. Klasyczną architektonicznie żydowską bożnicę, w której zapewne chętnie modliłby się jego Jankiel z „Pana Tadeusza”.

Losy pomnika Adama Mickiewicza w Stanisławowie
Kiedy za Niemców codziennie tędy przechodziłem, nie był to już ten sam plac, co przed wybuchem wojny. Na wysokim cokole nie było już pięknego pomnika Adama Mickiewicza. Sowieci nie zrobili mu wprawdzie krzywdy i nasz wieszcz spokojnie przetrzymał czas radzieckiej władzy, ale, kiedy latem 1941 roku miasto z rąk Węgrów przejęli Niemcy i pojawiło się gestapo, odlana w brązie postać naszego poety tajemniczo zniknęła. I, na szczęście, nie zniszczyli jej okupanci, lecz ukryli Polacy. W ciągu jednej nocy pomnik zdemontowano, zdjęto z cokołu, wywieziono za miasto i zakopano w ziemi! Po latach dopiero okazało się, że pomnik uratował pan Kazimierz Tatar. Do dziś nie mam pojęcia, jak tego dokonał, bo odlany z brązu posąg miał prawie 3 metry wysokości i ważył dobre kilka ton. Po wojnie odkopano pomnik, postawiono nieco bliżej teatru, aczkolwiek na niższym postumencie i plac nadal nosi nazwę Mickiewicza, za co Ukraińcom chwała. Ale wtedy, w wojennych latach, nie tylko pusty cokół, ale również zdemolowana przez Niemców synagoga, z powybijanymi i zabitymi deskami oknami oraz wejściem tylko straszyły przechodniów.

Ilekroć przechodziłem przez plac, przypominałem sobie jedną z ostatnich lekcji polskiego w mojej szkole ćwiczeń. W piękny wiosenny dzień 1939 roku profesor Szafrański wraz ze swoimi asystentami z liceum pedagogicznego zabrał naszą klasę pod pomnik Mickiewicza i tam opowiedział, jaki to wielki i ważny dla Polski był poeta. Siedzieliśmy na stopniach cokołu i wysłuchaliśmy wyrecytowanej przez licealistów „Ody do młodości”, a potem pan profesor opowiedział nam historię pomnika. Gdzieś w 1890 roku mieszkańcy Stanisławowa zaczęli zbierać pieniądze na ten pomnik i zamówili go u lwowskiego rzeźbiarza Tadeusza Błotnickiego, który specjalnie wyjechał do Florencji, aby przypatrzeć się włoskim pomnikom i na ich wzór wyrzeźbić w marmurze postać Mickiewicza. Aż osiem lat trwały starania, uwieńczone wreszcie powodzeniem. Niestety, w 20 lat później, w czasie wojny polsko-ukraińskiej, kiedy w 1919 roku Stanisławów na krótko został stolicą Zachodniej Ukrainy, ukraińscy żołdacy próbowali zwalić figurę Mickiewicza, bo dla nich był on symbolem polskości miasta. Kararyjski marmur okazał się jednak odporny na młoty i siekiery i zdołano tylko uszkodzić pomnik oraz cokół. Stłuczenia były na tyle poważne, że nie sposób było już marmurowego pomnika odrestaurować, więc władze miasta postanowiły skopiować figurę i odlać ją w brązie. I taki pomnik na znacznie wyższym postumencie postawiono w 1930 roku. Ale jest również identyczny, marmurowy Mickiewicz, który bez uszkodzeń przetrwał zresztą do dziś, tyle że w Wieliczce. Bo powszechne zachwyty dla stanisławowskiego pomnika sprawiły, iż mistrz Błotnicki w 1903 roku wykonał identyczną kopię na zamówienie rajców tego miasta.

Dramatyczna akcja w teatrze
Wspomnienie tej cudownej lekcji pod pomnikiem z wczesnego dzieciństwa, bo miałem wtedy tylko 10 lat, zostało w cztery lata później przyćmione jednym z najstraszniejszych moich przeżyć. W dniu 17 listopada 1943 roku z cokołu pomnika oglądałem bowiem dokonaną przez Niemców publiczną egzekucję na Ukraińcach. Dwa lata wcześniej, kiedy Sowieci w popłochu uciekali ze Stanisławowa, widziałem zwłoki okrutnie pomordowanych przez NKWD. Teraz zobaczyłem, jak zabijano. Zapamiętałem to na całe życie.

W któryś z listopadowych wieczorów w teatrze, przeznaczonym tylko dla Ukraińców i Niemców, miała się odbyć premiera ukraińskiej sztuki dla dzieci. Z zazdrością obserwowałem wystrojone ukraińskie rodziny, jak ulicą Trzeciego Maja udawały się do teatru. Nam, Polakom, do teatru wstęp był wzbroniony. Nie dla nas było też wtedy kino. dwie godziny później na ulicy przed naszym domem nagle znów zrobiło się tłoczno. Pod teatr niespodziewanie zajeżdżały niemieckie ciężarówki z gestapo i wojskiem. Zamknięto wlot ulicy Bełowskiego, otoczono teatr.

Było bardzo późno, kiedy do naszych drzwi zapukała roztrzęsiona Bronia Atamaniuk. Bronia była pielęgniarką, pracowała z moim Ojcem w Kasie Chorych i była jego pupilką. Bronia była Polką, ale wyszła za mąż za Ukraińca – Atamaniuka, przed czym zresztą przestrzegał ją mój Ojciec, gdyż jej narzeczony był zajadłym ukraińskim nacjonalistą. Miłość jednak nie wybiera, a w dodatku Atamaniuk był przystojnym i obrotnym mężczyzną. W czasie okupacji zaczął robić z Niemcami różne interesy i Bronia przestała pracować jako pielęgniarka. Atamaniukowie byli na premierze. Bronia przybiegła prosto z teatru i opowiedziała, że po drugim akcie na salę teatralną wtargnęło gestapo. Obstawiono wszystkie wejścia na parterze i balkonie. Zastępca szefa stanisławowskiego gestapo Brandt wyszedł na scenę i zagroził, że kto się ruszy, dostanie kulę w łeb. Naprzód zrewidowano, a potem wypuszczono z teatru matki z dziećmi. A potem rewidowano na scenie wszystkich po kolei. Na sali, pod krzesłami, znaleziono dużo broni i granaty. Dwóch mężczyzn okrutnie zmasakrowano. Aresztowano już i wyprowadzono skutych ze stu mężczyzn. Ukraińcy szykowali chyba jakieś powstanie, bo niby, po co przychodziliby uzbrojeni do teatru? Bronię wypuszczono, ale jej mąż jeszcze został w teatrze. Rewidowanie trwało. Nazajutrz okazało się, że Atamaniukowi nie stała się żadna krzywda. Miał zbyt dobre, a może nawet więcej, niż dobre, powiązania z Niemcami. Pod koniec wojny uciekł bowiem z Niemcami, zostawił Bronię z dzieckiem i już nigdy się nie pojawił.

Widok z cokołu pomnika wieszcza
Nie wiem, jak znalazłem się na cokole. Byłem na placu Mickiewicza, bo w całym mieście rozklejono plakaty o publicznym sądzie nad ukraińskimi bandytami, który odbędzie się w teatrze. Dzień wcześniej po ulicach jeździła szczekaczka i nadawała o tym komunikaty. Przed obstawionym przez SS-manów oraz ukraińską policję teatrem zgromadziły się tłumy. Mnóstwo ludzi ulokowało się na dachach okolicznych domów. W równej mierze byli to Polacy i Ukraińcy. W sumie kilka tysięcy. Z domu na plac miałem dosłownie kilka kroków, więc ciekawość przemogła rodzicielski zakaz. Do pierwszych rzędów nie sposób było się przepchać, a poza tym po prostu się bałem. Nigdy przedtem nie byłem w takim tłumie. Ustawiłem się nieco z dala, na stopniach cokołu pomnika. Siedziało już na nim kilka dzieciaków. Jeden z nich podał mi rękę, ale nie wdrapałbym się na cokół, gdyby ktoś inny nie podepchnął mnie do góry. Potem ja wciągnąłem tego, który mnie pomógł i na cokole był już komplet. Była piękna, słoneczna pogoda, doskonała widoczność. Z góry zobaczyłem, że kordonem niemieckich żołnierzy otoczona jest również synagoga i pod jej ścianą wkopanych jest dziesięć pali. A w odległości kilku metrów stoi czwórkami cała kompania, z bagnetami na karabinach. Wśród tłumu, na samym przedzie, było też sporo węgierskich żołnierzy. Ich brunatne mundury wyraźnie odcinały się od oliwkowej zieleni Niemców. Madziarzy, wśród których było kilku oficerów, nie mieli jednak broni. Chyba tylko oficerowie mieli przy pasach kabury z pistoletami.

Egzekucja na działaczach OUN
Prowadzona w teatrze w języku ukraińskim rozprawa była transmitowana na plac przez kilka głośników. Zaczęła się bodaj w południe i nie miała nic wspólnego z sądem. Odczytywano nazwisko, datę urodzenia oraz adres sądzonego i pytano o przynależność, sympatię czy też pomoc udzielaną OUN. Sądzeni odpowiadali „tak” lub „nie”. I to wszystko! A potem natychmiast zapadał wyrok. Dla wszystkich, którzy powiedzieli „tak” – kara śmierci przez rozstrzelanie! Tylko jeden z sądzonych odpowiedział „nie”. Słuchaliśmy tego w śmiertelnym milczeniu. Byłem oszołomiony. Dziś wiem, że to był szok. Zapamiętałem, że wśród skazanych na śmierć były trzy kobiety, kilku ojców z synami oraz cała rodzina Gontaruków – ojciec, matka, syn i córka. I tylko jedno dziecko z tej rodziny uniewinniono – Annę, bo miała zaledwie 11 lat. Nazwisko tej rodziny oraz imię dziewczynki jako jedyne właśnie z tego względu zapamiętałem. Skazani na śmierć w większości pochodzili, z Nadwórnej i Mikuliczyna.

Zaraz też zaczęto pojedynczo wyprowadzać skazanych z teatru pod synagogę i tam przywiązywać do słupów. Byli hardzi, z uniesionymi głowami, przeważnie w białych, ukraińskich koszulach, wyrzucanych na spodnie. Kiedy już całą pierwszą dziesiątkę przywiązano do słupów, uformował się przed nimi w dwóch rzędach pluton egzekucyjny. Pierwszy rząd klęknął, drugi stał nad nimi. Na donośny rozkaz Niemcy zarepetowali broń i wtedy skazani zaczęli krzyczeć: „Sława Ukrainie! Haj żywe Ukraina! Hynemo za Ukrainu!”. Padła salwa, koszule zaczerwieniły się, wszyscy zwiotczeli, ale dowodzący plutonem gestapowiec podchodził kolejno do rozstrzelanych i dobijał, przykładając pistolet do skroni. Zrobiło mi się słabo, ale nie spadłem z cokołu, tak jak dwóch chłopców koło mnie, którzy zaczęli wymiotować. Dokładnie widziałem, jak jeden z junaków w charakterystycznym granatowym kombinezonie ekipy Baudienstu (byli to z reguły Polacy), która odwiązywała ofiary od słupów, też dostał torsji i wtedy dowódca gestapowiec z rozmachem uderzył go w twarz, a gdy upadł – zaczął gwałtownie kopać. Następną dziesiątkę wyprowadzono na rozstrzelanie już z zaklejonymi ustami. A potem – jeszcze tylko piątkę. Wśród rozstrzeliwanych nie było ani jednej skazanej podczas rozprawy kobiety.

Pomoc pokaleczonym
Po trzeciej salwie doszło nagle do zamieszania. Gestapowcy otoczyli węgierskiego oficera, który fotografował egzekucję i chcieli mu zabrać aparat. Doszło do szarpaniny, bo pozostali Madziarzy natychmiast stanęli w jego obronie. Wtedy padła komenda, pluton egzekucyjny odwrócił się frontem do tłumu i zarepetował broń. Ludzie, ci z przodu, zaczęli panicznie uciekać, wywracać się na otaczającej trawnik żelaznej barierce, deptać po sobie. Gdybym był w tłumie, zostałbym chyba stratowany. Zszedłem z cokołu dopiero, gdy większość się rozproszyła i zaczęto udzielać pomocy leżącym na trawniku. Pobiegłem do domu, a tam, na ganku domu i w poczekalni gabinetu lekarskiego mojego Ojca było pełno pokaleczonych. Ojciec krzyknął na mnie, abym natychmiast zaczął mu pomagać. Oblewał rany wodą utlenioną, dezynfekował jodyną, kładł gazę i watę, zaczynał owijać bandażem, a ja kończyłem i zawiązywałem. Tego popołudnia Ojciec miał mnóstwo pracy i chyba dzięki temu upiekło mi się nieposłuszeństwo. I tylko nie mogłem spojrzeć w oczy Katince, która patrzyła na mnie tak, jakby jej serce pękło…

Rozpacz, a nie satysfakcja
Nie tylko okrutna egzekucja, ale i bohaterska, godna podziwu postawa rozstrzeliwanych Ukraińców latami nie dawały mi spokoju. Przecież byli to ci sami Ukraińcy z OUN, którzy zaraz po wkroczeniu Niemców opowiedzieli się po ich stronie, wspólnie z nimi mordowali Polaków i Żydów we Lwowie oraz w Stanisławowie, utworzyli wierną okupantom milicję, poparli i wstąpili do utworzonej przez Hitlera dywizji SS Galizien, wreszcie na własną rękę już w 1942 roku zaczęli organizować pogromy polskiej ludności. Teraz na nich przyszła kolej. Oprócz 25 rozstrzelanych w publicznej egzekucji pod synagogą Niemcy zamordowali w ramach tej akcji ponad 200 Ukraińców, w tym – sporo kobiet i nastoletnich chłopców. Ani ja, ani koledzy ze szkoły, ani całe nasze polskie środowisko nie czuło z tego powodu jakiejś satysfakcji, zadowolenia, że Ukraińcom przyszło zapłacić rachunek za wyrządzane nam, Polakom, krzywdy. Była tylko rozpacz, że po dramatycznej, pełnej wzajemnych udręk przeszłości w tej krwawej wojnie byliśmy przeciw sobie, choć przecież naszymi największymi, mordującymi nas bez skrupułów, wrogami byli Niemcy i Sowieci.

Tadeusz Olszański
Śródtytuły pochodzą od redakcji
Tekst ukazał się w nr 6 (48) 31 października 2007

Ulbrichówka

Opowieść o Stanisławowie i ulicach, których już nie ma

Ulica Kamińskiego w Stanisławowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X