Piosenki lwowskie, pieśń patriotyczna, program jazzowy

Piosenki lwowskie, pieśń patriotyczna, program jazzowy

Z Markiem Gierczakiem, kierownikiem kapeli „Sześć złotych”, rozmawiała Maria Basza.

Powróciliście właśnie z tourne po Białorusi.
Jeździliśmy na Białoruś na zaproszenie Andżeliki Borys. Ten pomysł zrodził się już dawno. Pierwsze spotkanie z panią Anżeliką odbyło się w Mrągowie. Pani Borys oraz prezes honorowy Związku Polaków na Białorusi Tadeusz Gawin bardzo chcieli, żebyśmy przyjechali na Białoruś – może podobną kapelę uda się założyć również u nich. Oni nas mieli zaprosić jeszcze w październiku, ale wiadomo, tam ostatnio się działy niedobre rzeczy – pani Andżelika siedziała w więzieniu.

Graliśmy na „Andrzejkach”. Impreza odbywała się w pomieszczeniu wynajmowanym od partii demokratycznej. Partia ta jest związana z byłym kandydatem na prezydenta Alaksandrem Milinkiewiczem. Jest to, w pewien sposób, obiekt zamknięty, do którego władze państwowe nie mają dostępu.

Czy Związek Polaków na Białorusi nie posiada własnej siedziby, jakiegoś lokalu?
Polacy na Białorusi mają Dom Polski, ale ten budynek został im zabrany przez stary, proprezydencki Związek Polaków na Białorusi.

Czy to był Wasz pierwszy wyjazd na Białoruś?
Tak. Był to nasz pierwszy wyjazd poza Polskę i poza Ukrainę. W Polsce byliśmy już wiele razy. Bardzo się cieszymy, że mogliśmy pojechać na Białoruś. Byliśmy tam przez dwa dni. Na nasz koncert przyszło bardzo dużo ludzi: starsze pokolenie, średnie, przyszło wielu ludzi młodych, owacje nam zrobili… Pomimo, że nie jesteśmy ani zespołem rockowym, ani jazzowym, gramy raczej dawne piosenki lwowskie, ale młodzież bawiła się świetnie. Było bardzo fajnie.

Ks. Aleksander Szemet, kapelan Związku Polaków na Białorusi, zaopiekował się nami, podarował nam obrazki. Ks. Aleksander troszczy się o to, aby w kościołach nie zanikał język polski. Byliśmy w Katedrze w Grodnie, gdzie znajduje się obraz Matki Boskiej Studenckiej.

Jakie występy planujecie w najbliższym czasie?
Teraz będziemy ruszać z kolędami. Pojedziemy do Szczecina, na zaproszenie Bolesława Pastuchy, prezesa Oddziału Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” w Szczecinie. Tam będziemy grać dla repatriantów, będziemy koncertować w okolicach Szczecina, w Stargardzie Szczecińskim. Niedawno, 1 grudnia wystąpiliśmy na Festiwalu Kultur Etnicznych, w Pałacu Chodkiewicza we Lwowie. Oprócz nas, grały tam trzy polskie zespoły ze Lwowa, był także zespół z Polski.

fot. z archiwum prywatnego Marka Gierczaka

Kto należy do kabaretu „Sześć złotych”?
Roman Dolny – akordeon guzikowy, Jarosław Kondyra – gitara basowa, Marta Osuch – flet, Jurek Nazaruk – klarnet, Andrzej Drażnycia – flet, Bożena Sokołowska – konferansjer i ja – Marek Gierczak – śpiew.

Czy wszyscy muzycy są studentami Akademii Muzycznej?
Tak.

Czy są Polakami?
Niestety, nie. Chciałem założyć taki zespół z Polakami, ale brak jest Polaków-muzyków. Gdybyśmy mieli zejść na poziom amatorski, to na pewno byłyby takie osoby spośród Polaków.

Kiedy zadebiutowaliście?
12 stycznia 2006 roku. Pracowałem wówczas w Lesznie, koło Przemyśla. Tamtejszy gminny Ośrodek Kultury zapytał o zespół, który by przyjechał z programem kolęd. Myśmy ten zespól założyli przypadkowo. Zaproponowałem kolegom z akademii, chłopakom, z którymi mieszkałem w akademiku. Pojechaliśmy i wystąpiliśmy. Zostaliśmy dobrze przyjęci przez publiczność. Naturalnie, zespół ze Lwowa nie może nie grać piosenek lwowskich… Zrobiliśmy program piosenek lwowskich.

Nazwa zespołu „Sześć złotych” powstała dlatego, że było nasz sześciu. Być może jest to nazwa śmieszna, ale Lwów słynął z kabaretów o śmiesznych nazwach. Latem mieliśmy bardzo dużo koncertów: Lubycza Królewska, Przemyśl, Medyka, Stubno, do Mrągowa pojechaliśmy – tam zaprosili nas do telewizji, graliśmy na Festiwalu Folkloru w Tomaszowie Lubelskim, jeździliśmy często do Horyńca, byliśmy na wszystkich uroczystościach dożynkowych, władze powiatu tomaszowskiego zaprosiły nas na dożynki powiatowe.

Kto finansuje kabaret?
Wszystkie wyjazdy opłacamy z własnej kieszeni. Stroje również szyliśmy na koszt własny. Nie posiadamy żadnych dotacji. Przez lato trochę dorabialiśmy grając odpłatnie. Podczas ostatniego wyjazdu na Białoruś graliśmy bezpłatnie dla tamtejszych mieszkańców, zwrócono nam jedynie koszty podróży. Po Ukrainie jeździmy z koncertami do wspólnot polskich i gramy gratisowo. Tam, gdzie ludzie mogą nam zapłacić – gramy odpłatnie. Jesteśmy muzykami, jest to nasz zawód, więc jakoś musimy się z tego również utrzymywać.

Panie Marku, jak rozpoczęła się Pana osobista „droga” do muzyki?
Poszedłem do szkoły muzycznej, kiedy byłem w piątej klasie szkoły podstawowej (w wieku 12 lat). Posłała mnie do niej mama, sam także chciałem. Chciałem zdawać na akordeon, nie dostałem się. Zapisałem się na naukę gry na klarnecie. Jest to bardzo niewdzięczny instrument, częściej mi piszczało, niż grało. Wśród uczniów szkoły muzycznej panowała moda – opuszczania szkoły na trzecim roku… Mieszkałem w Strzałkowicach, do szkoły w Samborze trzeba było jeździć pięć kilometrów. W domu postawiłem taki warunek: jak mi pozwolicie jeździć rowerem, to będę kontynuował naukę w szkole muzycznej… Dziadek powiedział, że do szkoły chodzić powinienem, bo muszę zostać organistą, gdyż w parafii nie ma organisty. Być organistą… To mi bardzo imponowało…

Chcę bardzo podziękować pani Krystynie Husarz. Pani Krystyna uczyła mnie najpierw gry na akordeonie jako na instrumencie dodatkowym, bo jako instrument główny miałem klarnet. Dziadek za to płacił, babcia też. Rozpocząłem naukę w Liceum Pedagogicznym w Samborze.

Następnie dostałem się na Uniwersytet Pedagogiczny w Drohobyczu. Były to studia odpłatne. Finansowo było bardzo ciężko, doraźnie ktoś mi pomagał, dorabiałem trochę. Później pracowałem w Liceum Pedagogicznym w Samborze, jako organista pracowałem w Polsce, dojeżdżałem tam na sobotę i niedzielę oraz na święta.

Przyjechałem do Lwowa, do Akademii Muzycznej, poszedłem do prof. Ołeha Cyhyłyka, posłuchał mnie. Później trzy razy w tygodniu przyjeżdżałem do niego, ćwiczył ze mną, dopóki nie rozpocząłem studiów na Akademii Muzycznej, grosza ode mnie nie wziął. Z panem profesorem pojechałem na konkurs do Białegostoku, zdobyłem tam trzecie miejsce. Dostałem się do Akademii Muzycznej, obecnie jestem już na trzecim roku.

Jakie plany ma Pan na przyszłość?
Z zespołem ćwiczymy obecnie program kolęd. Prawie codziennie o godz. 20 mamy próby w Akademii Muzycznej. Nie będziemy pozostawać tylko przy piosenkach lwowskich. Chcemy przygotować utwory Moniuszki i nagrać to. Chcemy zrobić program jazzowy, osobiście marzę o wykonaniu przez naszą kapelę polskich pieśni wojskowych, patriotycznych.

Zdobyłem drugie miejsce na konkursie wokalnym „Pieśń wieczorna” w Białymstoku, nagrodę specjalną za wykonanie pieśni Moniuszki „Hymn do Pana Jezusa”, uczestniczyłem w Ogólnopolskim Konkursie Wokalnym im. Haliny Halskiej w Operze Wrocławskiej, dotarłem do finału. Jeździłem na Konkurs Sztuki Wokalnej im. Ady Sari w Nowym Sączu, brałem udział w konkursie w Polskim Tatrze Narodowym w Warszawie – tam niestety nie zdobyłem nic, ale sam udział już wiele znaczy.

Rozumiem, że chciałby Pan zostać śpiewakiem operowym?
Bardzo. Scena operowa mnie najbardziej pociąga. Śpiew w kabarecie i śpiew na scenie operowej nie kolidują ze sobą.

Życzę, aby spełniły się wszystkie Pana marzenia zarówno w tej dalszej, jak i w tej bliższej przyszłości. Dziękuje za rozmowę.

Rozmawiała Maria Basza
Tekst ukazał się w nr 2 (54) 28 stycznia 2008

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X