Pies Dżok – symbol wierności

Pies Dżok – symbol wierności

Spacerując czasem Bulwarem Czerwieńskim, który znajduje się w Krakowie tuż obok Wawelu, niejednokrotnie zwracałem uwagę na nietypowy pomnik. Jest to figura psa, którą otaczają dwie dłonie. Zaciekawiłem się historią owego pomnika. Okazało się, że jest to historia oddania i wierności, którą okazać człowiekowi może jedynie pies, ponieważ nie ma żadnej wątpliwości, że właśnie to zwierzę jest najwierniejszym przyjacielem człowieka. Historia krakowskiego psa Dżoka jest tego dobrym przykładem.

Psia wierność różni się od tej ludzkiej, bo jest szczera i trwa do końca życia. Dżok stał się najsławniejszym psem Krakowa i całej Polski, przez osiem miesięcy czekał na swego pana na rondzie Grunwaldzkim w Krakowie. Czy doczekał się? Co go zmusiło do tego? Jak potoczyły się dalsze losy Dżoka?

Był październik 1990 roku. Dżok wyszedł na spacer ze swoim panem. Na rondzie Grunwaldzkim właściciel psa nagle zasłabł. Okazało się, że był to atak serca. Karetka pogotowia zabrała owego pana do szpitala. W szpitalu mężczyzna zmarł. Dżok nie był w stanie zrozumieć co się dzieje: jacyś ludzie w białych ubraniach zabrali pana, co bardzo zdezorientowało psa. Dżoka plączącego się pod nogami ludzi odpędzono na bok. Biedny pies nie wiedział co ma robić. Postanowił czekać w tym miejscu, gdzie zostawił go właściciel, lecz nie zdawał sobie sprawy z tego, że pan już nie żyje. Mijały dni i miesiące, a pies wciąż pozostawał na najbardziej ruchliwym rondzie w mieście, tuż przy Wawelu. Minęła jesień i nastąpiła zima, która była wyjątkowo chłodna i mroźna. Wydawałoby się, że pies nie przetrwa i zamarznie. Codziennie wielu ludzi przejeżdżało przez rondo: ktoś samochodem, ktoś tramwajem, a jeszcze ktoś autobusem. Ludzki wzrok nie mógł oderwać się od psa, który leżał pośród ronda Grunwaldzkiego. Szczególnie zimą widok był przerażający, ponieważ padający śnieg okrywał psa, tylko oczy się świeciły. Pies przypominał wilczura, chociaż tak naprawdę był mieszańcem, sierść miał czarno-siwą i minę bardzo smutną. Dżok był bardzo wystraszony, wycieńczony i zapewne było mu bardzo zimno. Ludzkie serca bywają twarde, lecz widok psa skruszył je. Mieszkańcy Krakowa przynosili Dżokowi pożywienie. Sprawa została nagłośniona nie tylko przez media krakowskie, ale i ogólnopolskie. Dorota Terakowska, dziennikarka czasopisma „Przekrój”, jako jedna z pierwszych napisała wiele ciekawych artykułów na temat „czekającego” psa, co umożliwiło czytelnikom bliższe zapoznanie się z trudnym losem Dżoka. Ludzie przyjeżdżali z różnych zakątków Krakowa, żeby zobaczyć psa i nakarmić go. Przywieziono mu nawet dwie budy, lecz do żadnej nie chciał wejść. Nie odważył się też podejść do ludzi, gdy ci przynosili mu jedzenie, jedynie po ich odejściu podchodził do miski z pokarmem i jadł. Był bardzo nieśmiały. Tylko dzięki dużej hojności krakowian, pies przetrwał zimę. Nawet turyści odwiedzali go, zostawiając co nieco do jedzenia. Zima była trudna dla niego, ale przeżył. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami próbowało złapać zwierzę, aby umieścić je w schronisku dla zwierząt, żywiąc nadzieję, że znajdzie się osoba, która zaopiekuje się czworonogiem. W rzeczywistości nie było potrzeby przekazania psa do schroniska, ponieważ bardzo dużo ludzi zgłaszało chęć zabrania go do domu. Mógł mieć nowych gospodarzy. Odbywały się różnorakie licytacje, podczas których padały nawet takie oferty, które zapewniały mu willę z ogrodem. Próby schwytania Dżoka nie udały się: próbowali tego dokonać strażacy, miłośnicy zwierząt, przedstawiciele różnych organizacji, a także zwykli mieszkańcy. Pies był bardzo uparty, gdyż wierzył, że na rondzie spotka swego pana. Zwierzę wolało wolność. Próby złapania przerosły w gehennę. Ludzi oskarżano o okrutne traktowanie zwierzęcia, a także o nieposzanowanie jego prawa do wolności. Dżok tylko obserwował przechodniów. Być może nie znalazł jeszcze wtedy tej osoby, której by mógł zaufać…

Po pewnym czasie taka osoba znalazła się. Pośród tylu ludzi chcących mu pomóc, pies zaufał jedynie pani Marii Müller, która mieszkała niedaleko ronda Grunwaldzkiego, przy ulicy Dietla. Tak jak wszyscy nosiła Dżokowi mleko i jedzenie. Sama też miała niedużego kundelka. Na wiosnę jedzenie nosili najwytrwalsi, ponieważ pies bardzo nieufnie patrzył na ludzkie ręce i odskakiwał. Pośród nich była pani Maria. „Zauważyłam, że ten pies nie odskakuje, gdy się zbliżam, że patrzy za mną, gdy odchodzę” – mówiła pani Müller w jednym z wywiadów Dorocie Terakowskiej, dziennikarce „Przekroju”. Kobieta wspominała również pewien czerwcowy dzień: „Było wyjątkowo gorąco i przyniosłam mu wodę. Nalałam do miski i odeszłam. On ruszył za mną, ale przystawał i namyślał się. Powiedziałam: „Chcesz, to chodź”. Doszliśmy do bramy. Przy drzwiach znowu się zawahał. Zostawiłam je uchylone i powiedziałam: „Nikt cię nie zmusza”. Pamiętałam jak rozpaczliwie walczył o wolność. Ale wrócił i został…”. To właśnie pani Maria nadała mu imię Dżok. Trzy razy w ciągu dnia kobieta wraz ze swoimi pupilami wychodziła na spacer wzdłuż Wisły oraz za miasto. Kundelek był na linewce, a Dżok wolno chodził bez smyczy, ponieważ nigdy nie pozwolił sobie jej nałożyć. Pani Maria nie sprzeciwiała się temu, gdyż wiedziała, że dla psa wolność jest bardzo cenna.

Pies przeżył siedem lat u nowej pani. Dla Dżoka były to wspaniałe lata, a dla jego pani bardzo trudne, gdyż opiekowała się swoim chorym mężem, który wkrótce zmarł. Pani Müller okazała się w trudnej sytuacji finansowej. Była emerytowaną nauczycielką. Emeryturę miała mizerną. Dzięki pomocy działaczy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i innych darczyńców, udało się wykarmić Dżoka i małego kundelka.

Starsza pani miała wielkie serce, pełne miłości do zwierząt. Siedem lat beztroskiego życia Dżoka u pani Müller zakończyły się w kwietniu 1998 roku. Na krótko przed świętami Wielkiej Nocy pani Maria nagle zmarła. Kolejny raz Dżok stracił ukochanego człowieka i znowu z powodu choroby serca. Ludzkie serce jest słabe, ale czasem jakże hojne!

Po śmierci pani psy umieszczono w psim hotelu. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami zajęło się Dżokiem. Zgłosiło się bardzo dużo chętnych, żeby przyjąć Dżoka, lecz on nie chciał już nowego domu. Pewnej nocy podkopał siatkę psiego hotelu i uciekł. Uciekł, żeby szukać swojej pani…

W pierwszy dzień świąt wielkanocnych Dżok wpadł pod pociąg i zginął. Znaleziono go na torach kolejowych. Niektórzy twierdzą, że celowo to zrobił, skoro przez tyle miesięcy przebywał na rondzie wśród niebezpiecznych samochodów i nic mu się nie stało, a tu nagle przejechał go pociąg. Być może wiedział, co zrobić, żeby spotkać panią Marię? Są to ludzkie domysły, lecz tak naprawdę nigdy nie dowiemy się, co kierowało zwierzęciem. Czy był to przypadek? Mimo wszystko jedno jest pewne: Dżok był psem mądrym i pełnym uczuć do swych gospodarzy, a jego psia miłość – miłością do samej śmierci.

W 2001 roku na Bulwarze Czerwieńskim u podnóża Wawelu powstał pomnik, który upamiętnił niezwykłego psa. Plany skonstruowania pomnika pojawiły się jeszcze za życia Dżoka, sam miał pozować. Z początku sprzeciwiano się temu pomysłowi, ponieważ radni krakowscy twierdzili, że pomnik przysłoni widok na Wawel. Pod naciskiem wielu organizacji, a szczególnie Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami powstanie pomnika zostało urzeczywistnione. Uroczyste odsłonięcie pomnika zaprojektowanego przez prof. Bolesława Chromego nastąpiło 26 maja 2001 roku. Rzeźba psa wyglądała dosyć nietypowo. Wśród rozłożonych ludzkich rąk siedzi pies. Ręce są większe niż Dżok i chcą go przytulić. Dłonie są symbolem ludzkiego ciepła i nieobojętności wobec zwierząt. Dżok ma wyciągniętą łapę, co może symbolizować przyjaźń człowieka i psa. Uwydatnione zostały oczy: smutne, ale pełne nadziei, że człowiek go nigdy już nie opuści. Nie zasłonił Wawelu, jak się obawiano. Pojawił się natomiast nowy element na trasie turystycznej: Wawel – Smok Wawelski – Pies Dżok. Przechodząc obok zawsze można zobaczyć dużo turystów, mieszkańców Krakowa, a co najważniejsze dzieci. Na pomniku został umieszczony napis w języku polskim i angielskim: „Pies Dżok. Najwierniejszy z wiernych, symbol psiej wierności. Przez rok 1990 – 1991 oczekiwał na Rondzie Grunwaldzkim na swojego Pana, który w tym miejscu zmarł”.

Historia krakowskiego psa jest przykładem prawdziwej miłości, wierności i oddania, których tak często brakuje nam, ludziom. To właśnie od naszych braci mniejszych powinniśmy się uczyć tych wartości, a ich okazywanie nie tylko drugiemu człowiekowi, ale i zwierzętom, jest przejawem ludzkiej godności.

Andrzej Pietruszka
Tekst ukazał się w nr 8 (204) za 29 kwietnia – 15 maja 2014

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X