Piekarski

Piekarski

15 listopada 1620 napadł na króla Polski Zygmunta III Wazę. Sejm koronny walny warszawski dnia 26 listopada 1620 ogłosił go infamisem. Skazał na pozbawienie czci i dobrego imienia na zawsze. Skazał go również na wieczną niepamięć. Jego posiadłość, wieś Binkowice, miała zostać zrównana z ziemią. Kara śmierci, która go czekała, zawierała w sobie tak wyszukane tortury, że z trudnością przyjdzie mi przedstawić je Państwu wszystkie po kolei.

Ale ironia losu sprawiła, że wieś Binkowice nadal istnieje, zaś nazwisko infamisa, skazanego na zapomnienie, pamiętane jest i powtarzane do dnia dzisiejszego. W zbiorowej pamięci Polaków zostało tylko na trwale połączone z torturami, jakie mu zadano. – „Plecie, jak Piekarski na mękach”. Rzecz bowiem dotyczy Michała Piekarskiego, młodego chłopaka właściwie, bo dopiero 23 letniego szlachcica z Sandomierszczyzny.

Król Zygmunt III Waza. Znienawidzony król
Naszą opowieść musimy jednak zacząć dużo wcześniej, bo 27 grudnia 1587, kiedy to w katedrze wawelskiej koronowano na króla Polski 21 letniego królewicza szwedzkiego, syna króla Szwecji Jana Wazy i Katarzyny Jagiellonki córki polskiego króla Zygmunta I Starego. Dodatkowo ów młodzieniec był siostrzeńcem polskiej królowej Anny Jagiellonki. Te powiązania młodego królewicza z dynastią Jagiellonów miały gwarantować jego przywiązanie do spraw polskich. Życie pokazało, że było całkiem inaczej i nowy król Polski, występujący jako Zygmunt III Waza, mimo olejów i święconej wody wylanej na niego w Krakowie, nadal pozostał Szwedem.

Od razu nie podobał się wielkiej grupie Polaków, co dało swój wyraz w zmaganiach zbrojnych w czasie elekcji króla, a niedługo później doprowadziło do otwartej wojny domowej, sprytnie ukrytej przez kronikarzy pod nazwą Rokoszu Zebrzydowskiego. Bo po co nazywać rzeczy po imieniu? Przecież Polacy zawsze się tylko kochali i całowali w usta. Nieprawdaż?

Czasami tylko zdarzał się jakiś tam rokosz…
„Jakiś tam rokosz” dał 24 czerwca 1607 akt detronizacji króla Zygmunta III, a 5 lipca 1607 bitwę pod Guzowem w której rokoszanie wystawili armię: 10 tysięcy piechoty, 600 jazdy, 28 dział i hakownic, a strona królewska: 9,1 tysięcy piechoty, 3200 jazdy i 24 działa.

Czy to było dużo, czy to było mało, pozostawiam Państwu do oceny. Powiem tylko, że podczas jednej z najsłynniejszych bitew polskich, trochę wcześniejszej od tej z pod Guzowa, bitwy pod Kircholmem, Polacy mieli armię podobną ilościowo do królewskiej pod Guzowem, a nawet skromniejszą, bo jazda polska liczyła tam tylko 2400 żołnierzy, a artyleria była dosłownie symboliczna. Zygmunt III pozostał na tronie tylko dlatego, że rokoszanie pod Guzowem zostali pobici. Nie był to jednak król umiłowany i wielu życzyło mu wszystkiego najgorszego.

Zygmunt III Waza podczas bitwy pod Guzowem, 1607 (Fot. muzeumwp.pl)„Dziwak, tetryk, melancholik, furiat wielki…”
Michał Piekarski urodził się w 1597 w Gdańsku, w rodzinie Stanisława Piekarskiego herbu Topór (w złotym polu). Rodzina pochodziła z Sandomierszczyzny, ze wsi Binkowice. Obecnie Binkowice należą do powiatu opatowskiego, w gminie Ożarów. Rodzina, co ważne, wyznawała kalwinizm. Sandomierszczyzna, gdzie mieszkali, była ojczyzną rokoszu, a wiadomo, że ultrakatolicki król Zygmunt nie był kochany przez protestantów.

Michał Piekarski w czasie rokoszu był jeszcze małym chłopcem, ale mógł już wtedy nasłuchać się o królu niemało złego. Powiadano, że będąc dzieckiem został zraniony w głowę, po którym to wypadku najwyraźniej zaczął zdradzać objawy choroby psychicznej. Stronił od kontaktów z ludźmi, cały czas był zamknięty w sobie. Czasami, nagle, dostawał ataku furiackiego gniewu.

Kiedyś, w Krakowie, będąc w domu swego szwagra Płazy, w napadzie szału zabił kucharza. Raz po raz zdarzały mu się bójki z przygodnymi ludźmi, niektórych mocno poranił. Miewał też „widzenia”, ale nie nawiedzali go Święci Pańscy. Raczej diabły, choć do ataku na króla namawiał go jakoby anioł.

„Dziwak, tetryk, melancholik, furiat wielki…”. Taką zebrał o sobie opinię. Niemały kłopot sprawiał Piekarski swojej rodzinie, która w obawie o całość rodzinnego majątku, doprowadziła do sądowego pozbawienia go praw zarządzania wsią Binkowice. Piekarski otrzymywał tylko pewną kwotę na swoje utrzymanie.

Tutaj trzeba sobie powiedzieć, że na temat Piekarskiego napisano wiele głupstw, starając się przy tym przedstawiać go w jak najczarniejszych barwach. Można więc przeczytać, że Piekarski z premedytacją, przez całe dziesięć lat, planował zabicie króla. Tak to ktoś kiedyś napisał. Tymczasem minęły setki lat i wciąż od nowa, ze zgrozą, czytają to ludzie i nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby dokonać prostego obliczenia, że skoro Piekarski dożył 23 lat, a planował zamach przez lat dziesięć, to znaczy, że zaczął przygotowywać zamach na króla mając lat 13. Pozwolicie Państwo, że takie bajanie między bajki włożę.

Albo i to, że drań Piekarski, do szpiku kości zbrodniczy, odbył pielgrzymkę do Częstochowy w intencji zabicia króla. Autor tej rewelacji zapomniał, albo i nie wiedział, że Piekarski był kalwinistą, a jak wiadomo (albo i nie wiadomo) kalwiniści, podobnie jak luteranie, odrzucają kult Matki Boskiej, kult świętych obrazów, procesje, pielgrzymki i wiele jeszcze innych zwyczajów pochodzących z Kościoła katolickiego. To, że kalwinista poszedł na pielgrzymkę do Częstochowy, wymyślił na pewno katolik. Równie dobrze mogłoby komuś przyjść do głowy, że Turek Ali Aqca, udał się na pielgrzymkę do Częstochowy przed zamachem na papieża.

Ponad bramami widać (prostokątne okienka) przebieg galerii prowadzącej z zamku do katedry (Fot. salonliteracki.pl)

Dlaczego Piekarski zaatakował króla?
W książce pana Stanisława Szenica, z roku 1957, pod tytułem „Pitawal Warszawski”, z której czerpałem obficie, włącznie z unikalnym portretem Piekarskiego i sceną rozrywania końmi, znaleźć można najwięcej rzetelnych informacji. Ale ów portret zamachowca, przedstawiający profil jakiejś okropnej męskiej twarzy z wyłupiastym dzikim okiem, może nie być prawdziwy. Po tylu nieprawdopodobnych plotkach dotyczących Piekarskiego, jego rzekomych dziesięcioletnich planach i częstochowskich pielgrzymkach zaczynam wątpić, czy Piekarski wyglądał akurat tak właśnie, czy aby nie specjalnie nadano tej twarzy wyraz dziki i okrutny. W końcu, co my teraz, po upływie setek lat, możemy powiedzieć na temat jego wyglądu?

Dlaczego Piekarski zaatakował króla? Na to pytanie starano się odpowiedzieć natychmiast po zamachu. Piekarski utrzymywał, że to anioł kazał mu zabić króla. Nikt mu oczywiście nie uwierzył, a szkoda, bo ten anioł podszeptujący mu konieczność zgładzenia króla, wraz z całą resztą informacji o zachowaniu Piekarskiego, bardzo przypominają objawy schizofrenii. Trudno oczekiwać od ówczesnego społeczeństwa, aby znało objawy schizofrenii, czy choćby tylko przejmowało się takimi subtelnościami, jak choroby umysłowe. Piekarski został poddany makabrycznym torturom, mającym wydobyć z niego nazwiska inspiratorów zamachu.

Prowadzący dochodzenie zdawali sobie sprawę z tego, że król ma w Polsce wielu wrogów. Skoro więc Piekarski był kalwinistą, to może zamach zorganizowali potężni w Polsce wyznawcy kalwinizmu, Radziwiłłowie? Podobnie, skoro Piekarski pochodził z Sandomierszczyzny, regionu chyba najbardziej związanego z sandomierskim przecież rokoszem Zebrzydowskiego, to może stamtąd właśnie brały się inspiracje zamachu? Pomimo coraz bardziej wyszukanych tortur, śledztwo nie dało rezultatu w postaci następnych nazwisk uczestników spisku. Wszystko wskazywało na to, że Piekarski działał sam. Oszalały z bólu Piekarski wykrzykiwał jakieś poszczególne, bezsensowne słowa, krzyczał okropnie, bełkotał, mówił od rzeczy. Ten nieszczęsny schizofrenik po prostu „plótł, jak Piekarski na mękach”. A to był dopiero wstęp do tego, co mu szykowano.

Michał Piekarski zaatakował króla w niedzielę 15 listopada 1620 roku, w czasie, gdy król udawał się na mszę do katedry. Wiadomo, że król szedł do katedry z zamku, natomiast istnieją co najmniej dwie wersje tego, gdzie król został zaatakowany. Według jednej z nich, król szedł do katedry specjalnie do tego celu przygotowanym przejściem, prowadzącym z zamku, poprzez pałac dziekana kapituły, a następnie poprzez kryte galerie nad ulicą Dziekania, do loży królewskiej znajdującej się w katedrze. Zamach nastąpił w czasie, gdy król przechodził taką galerią.

Według innej wersji twierdzi się, że w czasie zamachu droga taka jeszcze nie istniała, a co więcej, zbudowana została dopiero po zamachu na króla, właśnie dlatego, aby nareszcie zapewnić mu bezpieczne dojście z zamku do katedry. W takie opowieści trudno się wierzy tym bardziej, że ich zwolennicy nie wskazują konkretnego miejsca zamachu, a tylko twierdzą, że galerie i kryte korytarze z zamku do katedry powstały dopiero po zamachu. W jednym przypadku spotkałem się z twierdzeniem, że król został zaatakowany na ulicy Świętojańskiej. Czyżby?

Patrząc z zewnątrz, widać katedrę i galerię dochodzącą do jej boku. To tutaj rozegrała się tragedia (Fot. salonliteracki.pl)

Z królem było tylko kilka osób. Jego syn, późniejszy król Władysław IV, biskup przemyski Jan Wężyk, arcybiskup lwowski Andrzej Próchnicki, Łukasz Opaliński marszałek nadworny i kilku dworzan biskupa krakowskiego: Jan Kaliński, Dobrogost Rogulski i pan Łącki. Czyli nie był to majestatyczny orszak królewski, udający się z zamku do katedry, a raczej kameralne wyjście do kościoła jak to zwykle przy niedzieli. Wszyscy byli pewni bezpieczeństwa, bo wyszli bez ochrony, a straż wezwano dopiero, kiedy Piekarski był już obezwładniony. Takie wyjścia króla na miasto, trudno sobie wyobrazić. No, ale niech tam!

Proszę tylko powiedzieć, dlaczego po zamachu zamknięto katedrę, a nabożeństwa przeniesiono do kościoła jezuitów? – Ano dlatego, że katedra została zbeszczeszczona przelaną krwią królewską. Gdyby króla zaatakowano na ulicy, nikt nie zamykałby katedry! Prawda? Kryte przejście dla króla, łączące zamek z katedrą, powstało zapewne niedługo przed zamachem, w trakcie wielkich robót budowlanych, jakie trzeba było tam prowadzić. W roku 1602 nad Warszawą przeszedł bowiem straszliwy huragan, który przewrócił wieżę katedry. Wieża upadła na dach świątyni, niszcząc nie tylko dach, ale i zawalając strop. Prace w katedrze trwały kilkanaście lat…

Jak to się stało?
15 listopada 1620 grupa udających się z zamku do katedry dochodziła już do końca galerii. Przed nimi wznosiły się schody, prowadzące do wąskiego przejścia z galerii do katedry, przejścia należącego już do budynku kościoła. Drzwi zamykające wyjście ze schodów na korytarzyk katedralny, były szeroko otwarte. Króla przepuszczono przodem. Za królem, w pewnej odległości, postępował marszałek Opaliński. Kiedy król minął już otwarte drzwi do korytarzyka, zza odchylonego skrzydła drzwi wypadł naraz jakiś szlachcic i wznosząc broń oburącz, zamachnął się na króla stalowym czekanem.

W ciasnocie korytarza, czekan zawadził o sufit, zwinął się, odbił i trafił króla w plecy dość nieszkodliwie, bo płazem. Król odwrócił się i wtedy napastnik zaatakował po raz drugi. Tym razem w trakcie zamachu z czekana spada ostrze i król zostaje trafiony samym trzonkiem czekana nad prawym uchem, w prawy policzek i brodę. Król upadł. Marszałek Opaliński uderzeniem laski wytrącił szaleńcowi broń z ręki. Poprzez idących gęsiego przepchnął się do przodu królewicz Władysław i ciął napastnika szablą przez głowę, odcinając mu duży płat skóry. Obaj z Opalińskim obezwładnili zamachowca, podczas gdy Jan Kaliński podnosił i uspokajał rannego króla. Ktoś pobiegł do kościoła wezwać pomoc.

W kościele już pełnym ludzi wybuchła panika. Krzyczano, że króla zabito i że zabójstwa dokonali Tatarzy. Było to dwa miesiące po tym, jak Polska poniosła okropną klęskę w bitwie z Turkami i Tatarami pod Cecorą. Wyobrażono więc sobie, że do Warszawy wtargnęło jakieś tatarskie „komando”, mające zamordować króla. Przybiegła straż, przybiegł mający dzisiaj odprawiać mszę biskup krakowski Marcin Szyszkowski. Panowie Kaliński, Rogulski i Łącki odprowadzili króla do kościoła. Rany na szczęście okazały się niezbyt groźne.

Czekan

Jakiej broni użył Piekarski przeciwko królowi?
Piekarskiego zabrano do lochów pod zamkiem królewskim, gdzie przeprowadzono wstępne przesłuchanie, z którego dowiedziano się nazwiska i imienia zamachowca oraz i tego, że do zamachu na króla zachęcał go anioł. Takie gadanie musiało rozzłościć funkcjonariuszy królewskich, bo najwyraźniej postanowili wybić panu Piekarskiemu z głowy tego anioła. Jak to się odbywało i co w trakcie zabiegu „plótł” Piekarski, już żeśmy pisali. Teraz chciałbym powiedzieć parę słów o broni, jaką użył Piekarski przeciwko królowi.

Czekan, to była wtedy dość pospolita broń, będąca w zasadzie niedużą siekierką na długim, około metra, trzonku, którą walczyć można było nie tylko na piechotę, ale nawet z konia. Góralska ciupaga jest właśnie takim czekanem. Czasami były czekany mające długi ostry dziób, zamiast ostrza podobnego do siekiery. Czekan zawsze miał po przeciwnej stronie ostrza, obuch. Działał więc, jak siekiera i jak młot. Chwała Bogu, czekan Piekarskiego został byle jak obsadzony, bo inaczej nie wiadomo, co by się stało z królem.

Podczas, gdy Piekarski plótł na mękach, w Warszawie nie ustawała panika. Wreszcie król, czujący się już lepiej, kilkakrotnie pokazał się publicznie, by uspokoić ludzi, udowodnić, że żyje i powiedzieć, że w Warszawie nie ma oddziału tatarskich morderców. Król zrobił jeszcze coś bardzo szlachetnego, a mianowicie publicznie przebaczył Piekarskiemu.

Jak Piekarski „plecie” na mękach
Nic to Piekarskiemu nie pomogło, bo instygator koronny (naczelny prokurator) wytoczył skargę przeciwko Piekarskiemu do obradującego właśnie sejmu. Już 26 listopada 1620 sejm ogłosił wyrok, w którym pozbawił Piekarskiego czci i sławy po wieczne czasy. Była to kara infamii, jaką stosowano wobec szlachty, za popełnienie najcięższych przestępstw, kara równająca się wykluczeniu skazanego ze społeczeństwa. Poza tym sejm zarządził konfiskatę majątku Piekarskiego oraz skazał go na zapomnienie do tego stopnia, że polecił zburzyć jego wieś Binkowice. Na koniec sejm odesłał Piekarskiego do marszałka koronnego, by ten wykonał na nim wyrok kary śmierci na torturach. Marszałek koronny zaplanował egzekucję Piekarskiego bardzo szczegółowo, albowiem była to egzekucja wieloetapowa. Najlepiej niech Państwu opowie o tym sam pan marszałek.

…„Najprzód z miejsca uwięzienia, z którego zostanie wyprowadzony, przez kata i jego oprawców usadzony będzie na wózek do tego sporządzony, mając skrępowane ręce i nogi, przywiązany do wozu tak zostanie, aby postać siedzącego zachował. Zasiądzie przy nim swe miejsce kat z oprawcami, mając swe narzędzia: ogień siarczysty i rozżarzone węgle, obwożony będzie przez Rynek i ulice miasta. W miejscach wyznaczonych, obnażonego, czterema rozpalonymi szczypcami oprawcy ciało szarpać będą.

Michał Piekarski na mękach

Gdy na miejscu kary stanie, z wozu na rusztowanie, umyślnie wystawione, na osiem łokci od ziemi wyniesione, przeprowadzony zostanie. Tam mu kat ów czekan żelazny, którym na Najjaśniejszego Króla Jegomości targnął się, do ręki prawej włoży i z nim w rękę bezbożną i świętokradzką nad płomieniem ognia siarczystego palić będzie. Dopiero, gdy wpół dobrze przepalona będzie, mieczem odetnie, toż i z lewą ręką, bez przepalania jednak uczyni. Po czym czterema końmi ciało na cztery części roztargane, a obrzydłe trupa ćwierci na proch na stosie owym spalone zostaną. Na koniec proch w działo nabity, wystrzał po powietrzu rozproszy”.

Egzekucja rozpoczęła się 27 listopada. Do jej wykonania sprowadzono kata aż z Drohiczyna! Początkowo, jak chciał tego wyrok, wożono Piekarskiego po mieście i w określonych miejscach szarpano mu ciało rozpalonymi obcęgami. Już storturowany na śledztwie, cierpiał następne katusze. Teraz już wszyscy w Warszawie mogli usłyszeć, jak Piekarski „plecie” na mękach.

Gdzie natomiast rozegrały się ostatnie sceny tortur? Palenie prawej ręki, obcinanie dłoni i rozerwanie ciała przez cztery konie? Znowu nie ma zgody wśród historyków. Jedni twierdzą, że odbyło się to na rynku Starego Miasta. Chyba bliżej prawdy są jednak ci, którzy miejsce kaźni Piekarskiego lokują na tak zwanym Piekiełku. Było to miejsce, placyk, położony między murami miasta, naprzeciw ulicy Piekarskiej (ulica nazywała się tak już przed wiekami i jej nazwa nie ma nic wspólnego z Piekarskim). Tam, zwyczajowo, odbywały się egzekucje, szczególnie te, wymagające palenia.

Tak było i teraz. Rozerwane końmi ciało Piekarskiego spalono na stosie, a cztery armaty wystrzeliły jego popioły na cztery strony świata. Dziwnie tajemniczo, wieś Piekarskiego Binkowice, nie zastała zniszczona. Istnieje w najlepsze do dzisiaj. Wtedy, po śmierci Piekarskiego, została przyznana Janowi Kalińskiemu, temu, który w dniu zamachu, tak troskliwie zajął się królem. Można więc podejrzewać, że cudownego ocalenia wsi dokonała łaska królewska. I bardzo dobrze! Bo po co marnować porządną wieś?

Przekorny los pokrzyżował intencje polskiego sejmu i tak naprawdę nie zrealizowało się żadne jego zamierzenie. Wieś Binkowice nie została zrównana z ziemią, Michał Piekarski nie został zapomniany, bo przeszedł do narodowych porzekadeł, gdzie trwa się najdłużej na świecie. Nieszczęsny zamachowiec nie został też doszczętnie zniszczony, co było główną może intencją sejmu. Armaty wystrzeliły popioły, ale ciało Piekarskiego nie zostało zniszczone do końca! Zwariowałem?

– Nie, nie zwariowałem. W Muzeum Narodowym powinno jeszcze do dziś znajdować się cylindryczne, drewniane pudełko. Wewnątrz pudełka można zobaczyć wyschnięty płat skóry w widocznymi na niej włosami. Na jednym denku pudełka, na jego wewnętrznej powierzchni widać wyblakły napis: „Anno 1620 die 15 Novembris, Zigmund trzecy Król Polski, od Piekarskiego raniony”. Na drugim denku napisano: „Znak zdrayci Jego Królewsi Mościy, całej Korony Polski, Piekarskiego, wycięty w Kościele przez Królewicza Igmości Władysława”.

Szymon Kazimierski
Tekst ukazał się w nr 3 (127), 15 – 28 lutego, 2011

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X