Słów kilka o tym całym cyrku związanym z „obchodami” na Ukrainie 8/9 maja (data do wyboru), a którego świadkami byliśmy ostatnio.
Sprawa ważna, uważam, bo rocznica podpisania przez III Rzeszę aktu kapitulacji corocznie staje się okazją do politycznych awantur. W tym roku niestety, to już nie były rozróby, a niemal rebelia. Ponadto zakończona (w niektórych miastach Ukrainy) prowokacjami, zamieszkami, pobiciami i jawną współpracą sił mających utrzymać porządek z tymi, którzy robili wszystko by tego porządku nie było. Uważam, że w kraju toczącym wojnę bardziej niebezpiecznej sytuacji być nie może. Tak więc, kilka słów o tym całym zamieszaniu.
Jest to, moim zdaniem, typowy „trup w szafie”. Sprawa stara, śmierdząca niekiedy, nieuporządkowana, skrywana wstydliwie. Niestety, pomimo wysiłków jednych grup i dzięki wysiłkom drugich grup, cyklicznie, każdego roku, gdy na ulicach i w parkach kwitną kasztany, trup ten wyciągany jest z szafy, a smród jego psuje wiosenną atmosferę. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że przez 25 lat istnienia niepodległej Ukrainy z datą 8/9 maja nie zrobiono ostatecznie porządku. Tymczasem, chociaż uczynić to można i trzeba było – większość elit, mocarzy, bogaczy, polityków… udaje, że niczego robić nie trzeba i wszystko jest w porządku. Tymczasem – nie jest! Byliśmy tego świadkami w ostatnich dniach. Jednym słowem – ukryty problem, z którym nikt zmierzyć się nie chce (chociaż jest taka paląca potrzeba), a który zatruwa atmosferę. Typowy „trup w szafie”. Ale – po kolei.
Rocznica. No cóż, cokolwiek byśmy czynili – będzie istniała! Nie da się bowiem zmienić faktu, że 8 maja (przed zachodnimi aliantami) i 9 maja (przed ZSRR), III Rzesza skapitulowała. Tak było, i tyle. Prawda, można się spierać co do tego, czym była ta data albo czego ta data (daty) była początkiem czy końcem. Końcem III Rzeszy? Końcem wojny z III Rzeszą? Końcem wojny w Europie? Zwycięstwem? Początkiem pokoju w Europie? Świętem jakimś? Wbrew pozorom – to bardzo trudne pytanie. Trudne także dlatego, że odpowiedź na nie zawsze rozpatrywana będzie bardziej w kategoriach politycznych, a nie historycznych, zaś polityczne ukierunkowanie oceniającego będzie dla tej oceny decydujące. Mało tego! Z różnych przyczyn – wspomnę o tym jeszcze – prawdopodobnie istnieje kilka równie prawdziwych choć różnych odpowiedzi. Dla jednych – napiszę o nich – to zwycięstwo, dla innych to, co prawda, koniec europejskiej wojny z III Rzeszą, ale wcale nie koniec wojny i tym bardziej absolutnie nie początek pokoju czy wolności. Dla jeszcze innych to tylko data w szeregu wielu innych dat, opisujących czas ich walki o niepodległość. I to w tym opisie absolutnie nie jest data ostatnia. Napisano o tym wiele, tysiąckroć mądrzejsi ode mnie dysertacje o tym naskrobali, na konferencjach występują, ludy nauczają. Jednak, niezależnie od różnicy ocen i zdań, ta data istnieje i nie jest datą zwyczajną. W tym dniu (dniach) III Rzesza Niemiecka skapitulowała. I jako że co roku mamy dzień (dni) 8/9 maja – każdego roku przychodzi nam się mierzyć z rocznicą. W sumie – niby normalna, zwykła sprawa. Tyle, że nie do końca.
Problem tej rocznicy polega na tym, że przez lata została skrajnie upolityczniona. Związek Radziecki usiłował na wszelkie sposoby ją wykorzystać. Po pierwsze – uczynił z niej święto zwycięstwa. Święto, które miało wszystkich przekonać o potędze ZSRR, niezwyciężoności armii, nieuchronności zwycięstwa komunizmu. Święto, które miało zatrzeć i zepchnąć w niepamięć niechlubne lata 1939-41, kiedy to Stalin był sojusznikiem Hitlera i lata 1941-42 które trudno inaczej, jak w kategoriach klęski oceniać. Święto, które miało być kompensatą dla wszystkich, którzy w tej wojnie cierpieli, ginęli, a po wojnie też nie zakosztowali słodkiego życia. Ot, takie to było święto. Co ciekawe, niektórzy historycy zwracają uwagę na to, że dzień ten stał się świętem dopiero pod rządami Nikity Chruszczowa – za czasów Stalina był to zwykły dzień pracy i poza „paradą zwycięstwa” w 1945 roku żadnego „świętowania” nie organizowano. Ciekawe? Ciekawe! Wskazuje to na jednoznacznie polityczną genezę „święta”. To nie walczące i cierpiące narody widziały w tej dacie powód do radości – to biuro polityczne komunistycznej partii tak postanowiło! Ma być święto i radość! Polityczna decyzja Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. I to jest jedna z przyczyn, dlaczego ten „trup w szafie” śmierdzi dzisiaj aż tak obrzydliwie w wolnej Ukrainie. Do tego jeszcze wrócę.
Najpierw jednak, by uniknąć polityzacji naszych rozważań, proponuję nie rozsądzać sprawy w wielkich kategoriach. Nie rozprawiać o narodach, krajach i polityce. Chcę zobaczyć ten majowy dzień oczyma zwyczajnego człowieka wplątanego w historyczną burzę, ofiary tej wojny. Przyznajcie, proszę – to zupełnie inna perspektywa! Dla tych którzy wojowali w okopach, dla tych którzy cierpieli w obozach, dla tych którzy byli niewolnikami w niemieckich fabrykach – ten dzień był zwycięstwem. I wcale nie chodzi mi o to, że tak im oznajmiła oficjalna propaganda. Uważam, że jest absolutnie bez znaczenia jaki mundur nosili i dokąd chcieli wracać – na wschód, czy na zachód. W ich odczuciu (a z kilkoma niegdyś rozmawiałem) TO BYŁO ZWYCIĘSTWO. Skończyły się artyleryjskie kanonady, ataki, szturmy, obrony. Wyszli z ruin, okopów, otrząsnęli się z błota. Nikt (no, prawie nikt) do nich nie strzelał. Wróg, z którym krwawo walczyli, się poddał – zwycięstwo to czy nie zwycięstwo? W ogrodzeniach obozów wyłączono prąd, esesmani znikli z wieżyczek, nie ma apeli, można się najeść, krematoria przestały dymić, przyjechali lekarze, bramy otwarte, można wracać do domów, ci którzy mordowali i dręczyli uciekli, poddali się, czekają sprawiedliwego sądu – zwycięstwo to, czy nie zwycięstwo? Przestano ich gnać do niewolniczej pracy, bić, poniżać, straszyć obozem koncentracyjnym. Przestano ich głodzić. Można zerwać z ubrania naszywkę „ost”. Można się najeść z wojskowej kuchni. Można wracać do domu. Zwycięstwo czy nie zwycięstwo? I pytam o powyższe nie z punktu widzenia polityki, narodów czy ideologii, ale właśnie z pozycji zwykłego człowieka, który walczył i cierpiał. Przy tym mam świadomość i pamiętam, że dla wielu ofiar to nie pokonana III Rzesza Niemiecka była ciemiężycielem. Pamiętam o aresztowaniach, rozstrzelaniach, deportacjach, głodzie i wielu jeszcze innych „wyczynach” stalinowskiego reżymu. Ale niezależnie od nich, dla tych, którzy wroga i gnębiciela widzieli w Niemcach, to był „Dzień Zwycięstwa” (czy było to dla nich święto – można dyskutować). Tak, tak, rozumiem – to bardzo ograniczone pojmowanie sprawy. Tyle że właśnie tak pojmuje ją większość tych, którzy przeżyli wojnę z Niemcami. Może nieco egoistycznie. Szczerze jednak uważam, że mają do tego prawo – zapłacili straszną cenę. Zresztą, bardzo niewielu z nich na świecie zostało. I mimo tego, że większość z nich z całą pewnością należy do innej epoki i ideologii, pomimo, że są oni pogrobowcami ZSRR, mimo że ja sam myślę i pojmuję świat inaczej niż oni, mimo, że inne wyznaję wartości i ideały – za ich cierpienia, ich walkę, ich ciężkie życie uznaję ICH i TYLKO ICH prawo do świętowania w tym dniu. I pisząc o tym wszystkim nie o litość dla nich proszę, a o zwyczajną ludzką wyrozumiałość. O nic więcej. O zrozumienie, że dla nich ta data – to rocznica jednak zwycięstwa. Jest to psychiczna kompensacja za wszystko. Za wojnę, za powojenne lata, za starość, za samotność, za to, że (przeważnie) są nikomu nie potrzebni. W tym dniu ci staruszkowie chcą czuć się silni i zwycięzcy. Nawet jeśli to pomyłka, relikt radzieckości, polityczna niepoprawność, nawet jeśli ja oceniam ten dzień i rocznicę inaczej niż oni – jestem w stanie ich zrozumieć.
Lecz właśnie – niewielu. Wyjaśniam. Dzień/noc 8/9 maja 1945 roku – koniec wojny. Tymczasem ostatni pobór (tzw. „ukraiński”) do wojującej z Niemcami armii miał miejsce w listopadzie 1944 roku. Więc w maju 1945 roku żołnierz, więzień, robotnik przymusowy miał minimum lat 19. Dobrze, niech będzie, że miał lat 17 (zdarzało się, że brano do armii nawet 16-letnich chłopców). Dzisiaj mamy rok 2017. Prosty rachunek 17 + (2017 – 1945). Więc weteran wojenny, były więzień czy internowany ma dziś minimum 89 lat. To ktoś, kto ma za sobą okopy, baraki, niewolniczą pracę, głód, rany… To ktoś, czyje życie nie było słodkie również po „zwycięstwie”. Głód, nędza, lata odbudowy, kolejne „obiektywne trudności socjalizmu/komunizmu”… Jednym słowem, jeśli nawet taki weteran dzisiaj jeszcze żyje, to jest to bardzo stara, schorowana osoba.
Właściwie to, co najważniejsze, opisałem. Jest data kapitulacji III Rzeszy, którą wykorzystano (i wykorzystuje się nadal) politycznie i są (bardzo nieliczni) bardzo starzy ludzie, dla których ta data jest niezwykle ważna. Reszta to historia dzisiejszych manipulacji, hucpy i prowokacji. Także historia głupoty. I dopóki nie określi się tego jednoznacznie, dopóki nie uporządkuje się i nie nazwie emocji, dopóki nie uchwali się ustaw i nie przypilnuje ich przestrzegania – będziemy świadkami wszelkich awantur. Trup będzie tkwił w szafie, a smród jego będzie nas corocznie owiewał. Co mam na myśli? A to, że osoby i instytucje reprezentujące Ukrainę powinni przyznać, ogłosić i nauczać JEDNOZNACZNIE I OSTATECZNIE, że: „8/9 maja – to rocznica kapitulacji III Rzeszy Niemieckiej i Dzień Pamięci poświęcony ofiarom prowadzonej przez III Rzeszę wojny i polityki. To święto (ale tylko) weteranów, którzy z III Rzeszą walczyli i przez nią cierpieli (praca przymusowa, obozy koncentracyjne itd.). To nie jest święto państwowe, to nie jest żaden „dzień zwycięstwa”. Koniec, kropka! Proste? Proste! Tyle, że dla wielu politycznie niewygodne. Bo wybory, bo elektorat, bo postradzieckie tradycje i nawyki. Tymczasem, dopóki nie będzie takiej jednoznaczności w POLITYCE PAŃSTWA, będziemy mieli marsze przebierańców, „nieśmiertelne półki”, „sztandary zwycięstwa” i prowokacje. Będziemy mieli „punkt zaczepienia” dla „ruskiego świata” i jego zwolenników. „Cyrk” będzie trwał.
Pierwszy filar cyrku – przebierańcy. Ilu weteranów, którzy dzisiaj ukończyli 90 lat, znamy? Oj, niewielu chyba! Często – nikogo! Ilu takich dziewięćdziesięcioletnich zauważyliśmy na chociażby tegorocznych relacjach ze „święta”? Jednostki! Cała reszta „weteranów” świętujących „zwycięstwo” to umundurowani i obwieszeni orderami ludzie w wieku maksimum 80 lat (większość około 65–70). Osiemdziesięcioletni (w 2017) roku, albo jeszcze młodszy weteran II wojny światowej? Żarty jakieś? Ośmiolatek „brał Berlin”? I proszę tylko nie bajdurzyć o „synach pułku”! Po pierwsze, znam liczby i wiem, ilu ich było, po drugie, to były jednak dzieciaki starsze od ośmiolatków, po trzecie – NIEMOŻLIWE by taki „syn pułku” w czasie II wojny światowej otrzymał tyle i takich bojowych orderów jak te, które sobie owi „weterani” przypinają. Dostałem kiedyś czkawki ze śmiechu widząc weterana w wieku około 70 lat dumnie paradującego 9 maja z Orderem Zwycięstwa na piersi! Rzecz w tym, że takich orderów nadano tylko 20 (jeden potem zabrano – Breżniewowi) i jedynym żyjącym dzisiaj odznaczonym tym Orderem jest były król Rumunii! Ciekawe, że tych „weteranów” z Orderem Zwycięstwa na piersi (jest to chyba kopia, bo prawdziwy był usiany 110 diamentami i 5 rubinami) namnożyło się wielu. Nie będę rozwijał tematu, gdyż analiza zjawiska „fałszywych weteranów” warta jest odrębnego tekstu. I historia ich „odznaczeń” także! Warto zauważyć, że właśnie setki, jeśli nie więcej, owych 70–80 letnich „fałszywych weteranów” i „ofiar” II wojny światowej, umundurowanych, z pagonami oficerów, często też niczym świąteczne choinki obwieszonych licho wiedzieć skąd wziętymi orderami – w odróżnieniu od nielicznych, 90-letnich, starych, schorowanych i cichych (w znamienitej ich większości) prawdziwych weteranów – demonstrują, krzyczą, wrzeszczą, wymagają, protestują, obrażają! Szeregi „nieśmiertelnych pułków” z takich przyjemniaczków właśnie się składają! Zaznaczę – sprawę służących w latach 1939-1945 w NKWD i innych organach „siłowych” świadomie pomijam – jest bowiem warta osobnego opracowania.
Wrócę raz jeszcze do tego, co już właściwie napisałem – należy sobie jednoznacznie uzmysłowić, że to nie prawdziwi weterani powodują problem – ich praktycznie nie widać! To „farbowani” weterani, przebierańcy, clowni wszelakiej maści, wynajęci klakierzy dają okazję do przeróżnych prowokacji, więcej – często są organizatorami i uczestnikami tych prowokacji. Co gorsza, to oni właśnie są twórcami „złej sławy” tego dnia. To oni (i ich polityczni poplecznicy, mocodawcy, inspiratorzy, sponsorzy – do wyboru) sprowadzają ten dzień do poziomu politycznej hucpy. Oni powodują, że prawdziwi weterani i ofiary tej wojennej hekatomby stają się ofiarami po raz kolejny. Bowiem wielu z tych, którzy odrzucając dziedzictwo Związku Radzieckiego są patriotami Ukrainy, mają innych bohaterów i mają swoje rocznice, przyznają jednak, że 8/9 maja 1945 roku zakończyła się w Europie wojna z III Rzeszą i ten rocznicowy dzień chcą wykorzystać, by pochylić w szacunku głowy nad WSZYSTKIMI jej ofiarami, by uszanować tych, którzy byli tej wojny ofiarami – w tym żołnierzy. Tymczasem „podrabiani” weterani ze swymi „orderami”, agresywni i jednoznacznie radzieccy, politycy i agenci inspirujący awantury i draki, by dzięki temu odnieść zyski, praktycznie uniemożliwiają rozsądne i wyważone uczczenie tej rocznicy. Więcej! Spokojnych (w większości), cichych, chorych i starych ludzi, autentycznych weteranów „wystawiają na strzał”. Znowu życie, uczucia, szczęście pojedynczych ludzi składane jest w ofierze przez „wielkich” i „silnych”. I nikt tych „maluczkich” o zgodę nie pyta.
Drugi filar „cyrku” – partie i politycy. W różny sposób Ukrainie szkodzą i to niemało – mowa tu o kompleksie problemów związanych z rocznicą. Jedni cynicznie wykorzystują okazję, inni udają (a może i są) głupców i ignorantów, jeszcze inni tchórzliwie chowają się po kątach. A wszystko to, oczywiście, przy wtórze patriotycznych fanfar i nadętych frazesów. Tymczasem skutek jest taki, że 25 lat po uzyskaniu przez Ukrainę niepodległości problem z rocznicą majową pozostaje wciąż nierozwiązany i powoduje kolejne problemy.
Jedni chcą kontynuacji Związku Radzieckiego, a właściwie kontynuacji radzieckiej mitologii. Wcale nie dlatego, że w nią wierzą, ale – po pierwsze, w ten sposób schlebiają wielu swym wyborcom (tęskniącym za czasami ZSRR), a po drugie wprowadzają zamęt, tworzą konflikty, prowokują draki – zaś zdestabilizowana Ukraina to świetne środowisko dla ich interesów i kombinacji. Stąd – jak najbardziej „dzień zwycięstwa”, „święto zwycięstwa” i „zwycięski nasz wódz – towarzysz Stalin”. Po trzecie wreszcie – to świetna okazja do walki z politycznymi przeciwnikami, tymi którzy myślą inaczej, innej chcą Ukrainy, może nawet w ogóle jako niezależnego państwa. Tacy będą mącili zawsze i 8/9 maja jest dla nich tylko pretekstem.
Inni udają głupców. Takie przynajmniej mam wrażenie. Bo chociaż ich postrzeganie istoty majowej rocznicy jest mi bliskie – nie święto to żadne – to popadają oni w skrajny radykalizm. Nie zauważają, że ten dzień nie był w historii świata zwyczajny i że jest to jednak rocznica ważnego wydarzenia. Wrzucają do jednego worka i prawdziwych weteranów i przebierańców. Uważam, że to nie ma sensu. Dlaczego, już napisałem. Połączenie takiej radykalnej pozycji z proukraińską postawą w ocenie innych problemów jest powodem kompromitowania postawy proukraińskiej właśnie. Nie trzeba bowiem mieć szczególnie rozbudowanej wyobraźni, by przewidzieć jak oceniane jest (przynajmniej w świecie) obrażanie przez młodych ludzi deklarujących się jako ukraińscy patrioci dziewięćdziesięcioletnich staruszków z medalami (uwaga! nie o przebierańcach piszę!). Skuteczne działania wymagają niestety myślenia! Dlatego lepiej pozostawić tych nielicznych ich przeszłości, a zająć się edukacją młodych – by wiedzieli czym jest ta rocznica dla świata i dla Ukrainy.
Jeszcze inni – chcą i rybkę… no, dokończcie sobie sami! Z jednej strony – niby są patriotami Ukrainy. Zasiadają w urzędach, nad którymi powiewają niebiesko-żółte flagi, biorą kasę z ukraińskiego budżetu, zdarza się, że i w „wyszywankach” się przed kamerami prężą. Jednym słowem – patrioci! Wydaje się jednak, że nie do końca! Bowiem, kiedy trzeba powiedzieć jednoznacznie coś, co nie przez wszystkich z radością zostanie przyjęte, co może ilość kart wyborczych do urn zmniejszyć, sondaże zaniżyć – oj! Dlatego z jednej strony są za, a z drugiej przeciw! Prawa uchwalają, lecz nie egzekwują. Deklaracje wygłaszają, ale półgębkiem, niejednoznacznie. Zamiast wziąć na siebie odpowiedzialność i „trupa” raz na zawsze z ukraińskiej szafy wyrzucić – wolą lawirować, wyborcom schlebiać, być dobrymi dla wszystkich. Tyle, że tak się nie da!
Jest też i „starszy brat”. Cóż tu można napisać? Po Placu Czerwonym w Moskwie 9 maja, jak co roku, przejechały rakiety, czołgi, dudniły żołnierskie buciory. Jak wszystkim „dobrze wiadomo”, Federacja Rosyjska jest krajem pragnącym pokoju i tak, jak niegdyś ZSRR, nie ustaje w działaniach, by jak najwięcej ludzi na świecie mogło się nim cieszyć. A to, że rosyjskie wojska… Syria… Krym… Donbas… Abchazja… Czeczenia… Naddniestrze… – to wszystko kłamstwo i prowokacja ciemnych sił i Ameryki! Powinno to zmusić do zastanowienia wszystkich zwolenników świętowania 9 maja.
Niezależnie jednak od wszystkiego, co powyżej zostało napisane, pomimo wszelkiej polityki i własnych poglądów na nią, wspominam tych młodych niegdyś ludzi, niegdysiejszych obywateli ZSRR, dzisiaj schorowanych i starych Ukraińców i ich tragiczne losy. Dlatego uważam, że dobrze się stało, iż Orkiestra Odeskiego Okręgu Wojskowego zagrała koncert pod oknami 95-letniego weterana. Człowieka starego, schorowanego i biednego – prawdziwej ofiary tamtej wojny. To dla niego był wielki dzień. Śmiem twierdzić, że był to jego „Dzień Zwycięstwa”.
Artur Deska