o. Ludwik Wrodarczyk Ludwik Wrodarczyk w wieku 14 lat

o. Ludwik Wrodarczyk

Do końca wierny

Był grudzień 1943 roku. Zbliżała się Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. Tego zimowego wieczoru o. Ludwik Wrodarczyk OMI pisał nuty dla chóru kościelnego, a później razem z bratem zakonnym Karolem Dziembą OMI i stuletnią staruszką, która pomagała w pracy na plebanii, odmawiał litanię Loretańską. Jakby przeczuwając to, co miało stać się niebawem, pożegnał się z bratem zakonnym, a wychodząc do kościoła powiedział: „Zostań z Bogiem bracie i kochaj Matkę Najświętszą. Zdajmy się na wolę Bożą. Ja pójdę do kościoła, nie mogę zostawić Najświętszego Sakramentu”.

Wiele razy różne osoby namawiały go do ucieczki do lasu. On jednak był przekonany, że jego miejsce jest w kościele i przy wiernych, i nie może go spotkać nic złego, skoro sam wszystkim okazywał dobro.

Ludwik Wrodarczyk urodził się 25 sierpnia 1907 r. Jego ojciec Karol był górnikiem w kopalni „Johanka” i dorabiał uprawą małego pola. Matka Justyna, kobieta bardzo pobożna, zajmowała się wychowywaniem dzieci.

Młody Ludwik w dwunastym roku życia przystąpił po raz pierwszy do Komunii św. Przeżył głęboko tę chwilę, kiedy po raz pierwszy mógł przyjąć Pana Jezusa do swego serca. Od tego dnia w drodze ze szkoły do domu często wchodził do kościoła, aby gorąco modlić się u stóp Chrystusa Eucharystycznego. Trwał na modlitwie często godzinami. Matka nie martwiła się o syna, bo wiedziała, iż u stóp ołtarza Ludwik był bezpieczny. Jego wyjątkową postawę dostrzegali koledzy szkolni z tamtych lat. Świadczą oni o wyjątkowej powadze Ludwika i tajemniczości, majestacie i szlachetności, o bogactwie jego ducha. Jeden z kolegów szkolnych zapamiętał słowa Ludwika: „Wiesz Franek, ja bym tak chciał, aby moje życie przyczyniło się do wzmocnienia Królestwa Niebieskiego. Ja bym chciał umrzeć śmiercią męczeńską”.

Był rok 1921. Skończyła się edukacja Ludwika Wrodarczyka w szkole podstawowej. Karol Wrodarczyk pragnął, aby syn został górnikiem. „Ludwik, ty bier karbidka i idź na Johanka”. Ludwik z wielką dojrzałością i pragnieniem stwierdził: „Tato, choćby jeno godzina być księdzem, ale jo niym byda”. W takiej sytuacji Karol Wrodarczyk nie miał już nic do powiedzenia.

Po zdaniu matury 14 sierpnia 1926 r. rozpoczął nowicjat w Markowicach k. Inowrocławia, zaś następnego roku, 15 sierpnia złożył pierwszą profesję zakonną w Zgromadzeniu Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej. W swoich listach do rodziny pisał, iż cieszy się z tego, że usunął się ze świata i może poświęcić się służbie Bożej. Zawsze prosił, aby modlili się za niego, aby wytrwał do końca.

We wrześniu 1927 r. rozpoczął studia filozoficzne. Niestety zaraz na początku musiał je przerwać, gdyż zapadł na chorobę żołądka. Po podleczeniu w szpitalu zalecono mu dłuższą kurację. Przełożeni sądząc, że atmosfera rodzinna pozwoli mu przyjść do zupełnego zdrowia, wysłali go do domu. Po blisko roku kuracji, w lipcu 1928 r. wrócił do seminarium i kontynuował tam przerwane studia filozoficzne i teologiczne. Święcenia kapłańskie otrzymał w WSD Misjonarzy Oblatów w Obrze k. Wolsztyna, 10 czerwca 1933 r. z rąk biskupa Walentego Dymka, a trzy dni później uroczyście odprawił swą mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym pw. św. Wojciecha w Radzionkowie.

Przez rok pracował jako wikariusz i ekonom w Kodniu nad Bugiem. Następnie przełożeni posłali go do Markowic, gdzie zaangażowany był w posługę duszpasterską oraz zajmował się sprawami materialnymi domu. Jego przełożonym był tam Bł. o. Józef Cebula, późniejszy męczennik z Mauthausen.

W sierpniu 1939 r. o. Ludwik Wrodarczyk został mianowany administratorem nowo utworzonej parafii Okopy k. Rokitna, w diecezji łuckiej, w powiecie Sarny na Wołyniu, położonej dwa kilometry od przedwojennej granicy polsko-radzieckiej. Okopy były małą wsią licząca zaledwie 60 chat. W 1934 r. wybudowano tam kościółek, ale wieś należała do parafii Rokitno, odległej o 20 km. W 1939 r. bp Adolf Szelążek, ordynariusz łucki, erygował Okopy jako samodzielną parafię, dołączając do niej okoliczne wioski Dołhań, Borowe Budki i częściowo polską Kolonię Netreba. Jako parafia Okopy liczyły około 1000 dusz. Biskup był zadowolony, że oblaci zdecydowali się przyjąć tę nową parafię.

Oprócz posługi kapłańskiej o. Ludwik prowadził tam również działalność edukacyjną, społeczną, a nawet lekarską. Odwiedzając swoich parafian, o. Ludwik widział nędzę, w której żyli jego parafianie. Postanowił sam zostać lekarzem dla swych ludzi. Wyspecjalizował się w leczeniu ziołami. Niektóre sam uprawiał, a niektóre kupował, gdzie było można. Wielu ludzi w ten sposób uratował, zarówno Polaków, jak i Ukraińców, gdyż nie robił różnicy wśród tych, którzy prosili go o pomoc. Czy to odwiedzając rodziny, czy też lecząc ziołami nie brał żadnych pieniędzy. Jeden z uzdrowionych przez o. Ludwika tak opowiada: „Jego poświęcenie nie miało granic. Podawał mi lekarstwa, robił zastrzyki, pouczał rodziców, jak mają postępować. O każdej porze dnia i nocy był gotów służyć pomocą”.

W czasie okupacji sowieckiej rozpoczęły się konfiskaty większych gospodarstw i wywożenie niektórych „kułaków”, a nawet całych rodzin w głąb Rosji, czasami na daleki Sybir. O. Wrodarczyk jak mógł ostrzegał przeznaczonych na wywózkę, lub nawet interweniował u władz, by nieszczęśliwców nie wywozili.

Charyzmatyczna działalność o. Wrodarczyka nabierała rozgłosu i wychodziła poza granice parafii i sięgała na tereny Rosji Radzieckiej, zajęte w 1941 r. przez Niemców. Wielu Polaków z terenów radzieckich odwiedzało kościół w Okopach. Bardzo licznie przybyli na Pasterkę w 1941 roku. Wielu z nich po raz pierwszy widziało księdza i tak uroczyste nabożeństwo. Na zaproszenie przybyłych ze wschodniego Podola Polaków, o. Ludwik wybrał się wiosną 1942 r. w odwiedziny do nich. Dotarł do Żytomierza i aż po Kijów. Bilans jego dwumiesięcznej wyprawy misyjnej to kilka tysięcy ochrzczonych, zaopatrzenie 500 chorych oraz wiele nawróceń.

Mając doświadczenie życia parafialnego, dobrze zorganizował parafię. Był w niej chór, był organista, byli ministranci i różne stowarzyszenia parafialne. Swoją pobożnością i dobrocią serca przyciągał do kościoła obojętnych katolików i prawosławnych, których wtedy zwano „schizmatykami”. Jeden jest Bóg dla wszystkich – powtarzał – wszyscy jesteśmy jego dziećmi.

Pomimo nawału pracy we własnej parafii, od czasu do czasu śpieszył z pomocą okolicznym proboszczom. Ks. Antoni Chomicki, proboszcz z pobliskiego Klesowa, u którego o. Ludwik głosił rekolekcje wielkopostne, tak o nim napisał: „Pamiętam go jako człowieka o niepozornej, skromnej i drobnej sylwetce.(…) Były rekolekcje wielkopostne – 1941 r. On głosił kazania. Więc mówca z niego był słaby, ale coś przemawiało przez niego. Dziwiłem się jak on temu wszystkiemu dał rady. Inni księża, zwykle jak przyjeżdżali, to nie spowiadali, a on prawie wszystkich wyspowiadał, bo wszyscy chcieli u niego się spowiadać. Ci ludzie czuli u niego świętość. Kiedy głosił rekolekcje, to przez niego przemawiała jakaś świętość, jakaś energia duchowa, czy jak to nazwać. Słuchali wszyscy bardzo uważnie, i on prawie wszystkich wyspowiadał”.

O. Wrodarczyk uratował życie nie tylko wielu Polakom czy Ukraińcom, ale również wielu osobom pochodzenia żydowskiego. Już w listopadzie 1941 r. przyjął do siebie niejakiego Benedykta Halicza, poszukiwanego przez gestapo, i zatrudnił go w charakterze organisty i kierownika chóru kościelnego. W 1942 r., kiedy hitlerowcy zaczęli masowo wywozić Żydów i konfiskować ich mienie, o. Ludwik z ambony napominał wiernych o obowiązku przyjścia z pomocą „ludziom w nieszczęściu” i sam tego dawał przykład. Kiedy ukrywający się w lasach Żydzi przychodzili pod osłoną nocy do wsi, o. Wrodarczyk dostarczał im żywności, a niektórych nawet ukrywał przez pewien czas na probostwie. Za to okazane serce Instytut Yad Vashem uhonorował pośmiertnie o. Ludwika orderem „Sprawiedliwy wśród narodów świata”.

Ten sprawiedliwy i wierny do końca kapłan już wkrótce miał oddać życie za wiarę, dobro i przebaczenie. 6 grudnia 1943 r. nadeszły ostanie godziny życia o. Ludwika. Po pożegnaniu się z br. Karolem, poszedł do kościoła. Klęczał i leżał krzyżem przed ołtarzem, modlił się i czekał, aż przyjdą po niego. Godzina jego nadeszła i przyjął ją świadomie wraz z tym wszystkim, co miało nastąpić. O godz. 22.00 płonęły już pierwsze domy podpalane przez bandy ukraińskie. Ludzie szukając schronienia uciekali do lasu. Jeśli kogoś napotkano żywego, musiał zginąć.

Żołnierze Ukraińskiej Powstańczej Armii wtargnęli do kościoła w Okopach. Proboszcza spotkali na stopniach ołtarza i od pierwszych chwil zaczęli się nad nim znęcać. Przed drzwiami kościoła leżały wiązki słomy, którą chciano podpalić kościół. Błagalne prośby o. Wrodarczyka odprowadziły od złych zamiarów banderowców i kościół ocalał. Do odległej o 7 km Karpiłówki, gdzie znajdował się sztab bandy UPA, wleczono przywiązanego do sań o. Wrodarczyka. Na śniegu pozostały ślady bicia i maltretowania – krople krwi.

O samym męczeństwie o. Ludwika jest kilka przekazów. Jeden z nich mówi o tym, że o. Ludwik został rozebrany do naga i poddany nieludzkim torturom. Był kłuty bagnetami i igłami, przypiekany rozpalonym żelazem, na końcu wyrwano mu serce.

W takich to okolicznościach pierwszy i ostatni proboszcz w okopowskiej parafii, misjonarz oblat o. Ludwik Wrodarczyk, zakończył swe poświęcone Bogu i Kościołowi młode życie.

Z Bożą pomocą wykonał wszystko tak, jak tego zawsze pragnął, o czym pisał do swojej rodziny przygotowując się do święceń kapłańskich: „Niewiele dni dzieli mnie od tej wielkiej chwili, kiedy stanę przed ołtarzem, aby przez święcenia zostać kapłanem na wieki. Im bardziej ten dzień się zbliża, tem większy strach, a zarazem i radość mnie ogarniają. Jest to z jednej strony godność wielka lub z drugiej strony rozpoczyna się w tym dniu również wielka odpowiedzialność za wszystko. Pan Bóg dobry doda jednak sił i łask, abym mógł wykonać wszystko tak, jak On tego pragnie”.

o. Andrzej Maćków OMI
Tekst ukazał się w nr 9 (253) 17–30 maja 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X