Nowa stara Cerkiew

15 grudnia 2018 roku biskup Epifaniusz, hierarcha Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Kijowskiego, został zwierzchnikiem autokefalicznego Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego.

Na tę chwilę wielu Ukraińców niecierpliwie oczekiwało na „sofijskim majdanie”, pod świątynią św. Zofii, gdzie odbywał się sobór zwołany przez Bartłomieja I, Ekumenicznego Patriarchę Konstantynopola.

W wymiarze faktycznym, ale i symbolicznym miał to być moment połączenia trzech dróg ukraińskiego prawosławia. Zarazem prezydent Poroszenko podkreślił, że to nie tylko „dzień ostatecznego zdobycia niezależności Ukrainy od Rosji”, ale też kwestia bezpieczeństwa narodowego. Jest to także przypomnienie, że od chwili chrztu w 988 roku do roku 1686 cerkiew na Ukrainie pozostawała pod jurysdykcją Konstantynopola, nie Moskwy, zatem zależność od Rosji nie stanowi tradycji w rozumieniu duchowieństwa i wiernych.

Celem, jaki przyświecał soborowi, był wybór zwierzchnika zjednoczonej Cerkwi przed ogłoszeniem przez patriarchat w Stambule tomosu o autokefalii Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. W zgromadzeniu uczestniczyli przedstawiciele uznawanych za niekanoniczne Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Kijowskiego i Ukraińskiej Autokefalicznej Cerkwi Prawosławnej, wywodzącej się z diaspory, przybyli nań również dwaj egzarchowie, biskup Daniel z USA oraz biskup Hilarion z Kanady. Natomiast duchowieństwo jedynej kanonicznej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego otrzymało zakaz udziału w soborze, choć media donosiły, że przynajmniej dwóch biskupów nie podporządkowało się poleceniu. Czy dlatego, że wsparli zjednoczeniową inicjatywę, czy też dlatego, że chcieli być świadkami wydarzeń, aby móc później uczynić z tej wiedzy użytek? Ich natychmiastowe wykluczenie z Cerkwi Moskiewskiej wskazuje raczej na ten pierwszy powód.

Sobór był zwieńczeniem rozmów, które podjęto z Konstatynopolem przed ponad czterema laty. Ich skutkiem było nie tylko przygotowanie dekretu o nadaniu autokefalii Cerkwi na Ukrainie, ale także odrzucenie przez patriarchę i Synod Patriarchatu Ekumenicznego pretensji Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej wobec Ukrainy, jako jej obszaru kanonicznego. 19 kwietnia 2018 roku Rada Najwyższa poparła prośbę Poroszenki o udzielenie ukraińskiej Cerkwi autokefalii, co spotkało się z aprobatą Cerkwi Greckokatolickiej.

Decyzja ta była bez wątpienia elementem demontażu tych struktur Związku Radzieckiego, które wciąż pozostały żywe mimo rozpadu imperium. Może jednak należałoby powiedzieć „pozornego rozpadu”, gdyż utrzymanie zależności Cerkwi od Moskwy było zarazem podtrzymywaniem potęgi rosyjskiego duchowieństwa. Zwierzchnictwo nad wspólnotą prawosławną na Ukrainie sprawiło, jak zauważał dyrektor departamentu ds. religii Ministerstwa Kultury Ukrainy Andrij Jurasz, że rosyjska Cerkiew prawosławna była „największa tylko dzięki Ukrainie”. W obecnej sytuacji Patriarchat Moskiewski utraci znaczną część swoich parafii, co będzie oznaczało nie tylko zmniejszenie dochodów, osłabienie prestiżu, władzy, ale przede wszystkim wpływu na wiernych.

I właśnie możliwość oddziaływania na ludzkie umysły była jedną z ważniejszych przyczyn najpierw tworzenia nad Dnieprem cerkwi niekanonicznych, a obecnie niezależnej i równej innym Cerkwi ukraińskiej. Ma być to, jak powiedział Poroszenko, kościół „bez modlitwy za rosyjską władzę i za rosyjską armię”.

Kolejnym ważnym powodem było uczynienie wyrwy w rosyjskiej wizji prawosławnego świata budowanego pod patronatem Moskwy. Współpraca Kremla z duchowieństwem, postrzeganie Cerkwi jako jednego z narzędzi służących do realizowania agresywnej polityki i utrzymywanie mitu Rosji jako trzeciego Rzymu, od dawna niepokoją nie tylko Ukraińców. Rosyjscy hierarchowie i wierni wybaczyli władzy komunistyczną przeszłość i prześladowania, społeczeństwo z kolei nie rozlicza kapłanów ze współpracy z rządzącymi czy służbami specjalnymi. Dwa światy, sacrum i profanum zlały się w jedno, co musiało doprowadzić do legitymizowania przez Cerkiew nawet najbardziej kontrowersyjnych poczynań rządu i prezydenta. Politycy, fundujący kolejne świątynie i palący w nich świeczki przez ikonami, stali się zarazem orędownikami starego porządku, w którym nie ma miejsca chociażby na zeświecczenie, czy zepsucie obyczajów przez „gejropę”.

W zamian za to Cerkiew nie tylko poparła aneksję Krymu, działania w Syrii, ale też stała się pośrednikiem pomiędzy Kremlem a resztą świata, w sposób niemal niezauważalny niosąc przesłanie rosyjskich władz do wiernych w innych krajach. Naiwnością jest sądzić, że gdziekolwiek pozostaje ona apolityczna, choć nie zawsze działa w sposób tak spektakularny, jak we Francji. Należy tu przypomnieć wyrosłe w 2016 roku w centrum Paryża „Prawosławne Centrum Duchowne”, które miało być częścią międzynarodowego rosyjskiego programu propagandy kulturowej „Russkij Mir”. Miało ono zresztą powstać dzięki temu, że Rosjanie przebili ofertę, jaką zaproponowali chcący nabyć atrakcyjną działkę inwestorzy z Arabii Saudyjskiej, i dzięki powiązaniom biznesowym Francji i Rosji.

Patriarcha Cyryl mówił wówczas, że odrodzenie duchowe, będące udziałem Rosji, może być cenne dla przeżywającego kryzys wiary i coraz bardziej świeckiego Zachodu. Do blisko 30 000 świątyń, jakie Patriarchat Moskiewski wybudował w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, doliczono tym samym paryską cerkiew pod wezwaniem Świętej Trójcy, w której, jak zapowiedział w imieniu Cyryla biskup bogorodski Antoni, „codziennie będziemy się modlić za Rosję i Francję, o przyjaźń między naszymi narodami”. Modlitwy te nabrały zupełnie nowego wymiaru, gdy świat zaczął głośno mówić o rosyjskim poparciu, a wręcz o sterowaniu kampanią wyborczą bliskiej Putinowi Marie Le Pen.

Jeśli Cerkiew w Rosji sprzyja dziś rządzącym nie tylko odprawiając nabożeństwa w ich intencji, decyzja ukraińskiego kościoła jest nie tylko religijną, ale i niewątpliwie polityczną. Z jednej strony możemy rozważać, co w zamian za niezależność obiecał Poroszenko Barłomiejowi I, a szerzej: Turcji i Erdoganowi. Jednak przede wszystkim musimy pamiętać, że Cerkiew prawosławna jest nieodłącznym elementem propagandy i podmiotem realizującym politykę zagraniczną Moskwy. Nie powinno się wydawać dziwnym, że tę samą rolę mogłaby pełnić w polityce Kijowa.

6 stycznia 2019 roku, w dniu prawosławnej wigilii Bożego Narodzenia, Cerkiew Ukraińska ma otrzymać tomos, który przypieczętuje nowy rozdział w historii prawosławia, ale i narodu ukraińskiego. Niewykluczone, że pod sztandarem religii uda się go zjednoczyć silniej, niż kiedykolwiek w historii. Czy Rosjanie będą spokojnie czekać na ten dzień, pogrążeni w modlitwach, wyciszeni przed wielkim świętem? Czy może raczej użyją wszelkich środków, aby wymusić na Bartłomieju I zmianę decyzji, bo na to, że zmieni ją Kijów raczej nie powinni liczyć?

Poroszenko zagrał o bardzo wysoką stawkę. Może stać się tym prezydentem, który uniezależnił swój naród od moskiewskich wpływów i tym samym poprawić notowania w nadchodzących wyborach. Jednakże będzie to prawdopodobnie wciąż za mało, by je wygrać, dlatego powinniśmy spodziewać się kolejnych, spektakularnych gestów. Nie mniej wydaje się, że najbliższe posunięcia będą zależeć od Moskwy, która za wszelką cenę będzie usiłowała odbudować nadszarpniętą reputację. A ponieważ wśród „Podstaw koncepcji społecznej” Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej z 2002 roku znajduje się troska o obywateli rosyjskich poza granicami Federacji można spodziewać się, że duchowieństwo zaangażuje się w działania na arenie międzynarodowej, niekoniecznie poprzez modlitwę.

Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 23-24 (315-316) 18 grudnia 2018 – 17 stycznia 2019

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X