Niegdyś w Czerniowcach: Polska – Rumunia 1:1

11 listopada tego roku polska reprezentacja w piłce nożnej zmierzy się z reprezentacją Rumunii.

Będzie to mecz w ramach eliminacji do mistrzostw świata, które zaplanowane są na rok 2018, a odbywać się będą w Rosji. Polacy zagrają ten mecz w Bukareszcie. Trudno dziś określić, który to z kolei pojedynek tych dwóch reprezentacji w dziejach obu federacji piłkarskich, zresztą nie jest to aż tak bardzo istotne.

Ale chyba mało już kto pamięta, że te dwie drużyny piłkarskie reprezentujące swoje kraje spotkały się po raz pierwszy 94 lata temu w Czerniowcach. Mecz odbył się 3 września 1922 r. Warto podkreślić, że był to trzeci (niektórzy twierdzili, że czwarty) oficjalny mecz polskiej reprezentacji. Wcześniejsi przeciwnicy to: Węgrzy, z którymi Polacy przegrali 0:1, i Jugosłowianie, którzy ulegli polskiej reprezentacji 1:3.

Mecz z Rumunami w Czerniowcach zakończył się wynikiem remisowym, choć Polacy prowadzili od 20 minuty 1:0 po celnym strzale Leopolda Duźniaka. W 63 minucie wyrównał rachunek jednakże Alexandru Kozovits. Więcej bramek kibice w Czerniowcach już nie ujrzeli. Polska reprezentacja wystąpiła w składzie: Andrzej Przeworski, Leon Sperling, Ludwik Gintel, Stefan Fryc, Stanisław Cikowski (gracze Cracovii Kraków), Marian Spojda, Zbigniew Niziński (obaj z Warty Poznań), Jerzy Bułanow (Korona Warszawa), Leopold Duźniak (Olsza Kraków). Z kolei skład reprezentacji Rumunii przedstawiał się następująco: Szatmary, Barta, dr Hirsch, Kozovits, Königsberger, Koch, Guga, Ströck II, Miciński, Ronai, Drescher. W większości byli to więc gracze węgierscy pochodzący z Siedmiogrodu. Skład uzupełniał jeden Polak i jeden Rumun.

Jak pisał dziennikarz „Przeglądu Sportowego”, w Polsce mecz ten nie cieszył się zainteresowaniem ze strony kibiców. Inaczej w Rumunii, gdzie oczekiwany był on z „niebywałym napięciem”. Polscy piłkarze odpierali ataki Rumunów, ale zmagać się musieli także z dopingiem ponad sześciu tysięcy kibiców. Jak zauważył dziennikarz, Polacy nie docenili reprezentacji Rumunii i wystawili na mecz zasadniczo tzw. drugi skład. Nie byli to czołowi polscy zawodnicy. Potwierdzać to może fakt, że strzelec bramki dla Polski zagrał w tym meczu po raz pierwszy w barwach reprezentacyjnych, ale zarazem po raz ostatni. Jego gra była więc tylko epizodem reprezentacyjnym, ale dla niego ważnym, bo z jednym golem na koncie.

We lwowskim „Czasie” pisano, że mecz prowadzony był w „ostrym tempie”, ale polscy napastnicy grali bardzo słabo. Co prawda, jak wspomniano wcześniej, objęli prowadzenie (według tej informacji już w 14 minucie) i utrzymali je do przerwy, ale już po przerwie Rumuni zdobyli bramkę (tu też inna minuta została podana – 56) i wyrównali wynik rywalizacji. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” tak puentował wynik meczu: „Nie przegraliśmy wprawdzie, ale uzyskany wynik nie przedstawia dla nas żadnego sukcesu. Dlatego też nie wolno nam w przyszłości brać się na obowiązki rozegrania spotkań międzypaństwowych li tylko z kurtuazji, gdy nie będzie pewności, że nasza jedenastka nie stoi nam do dyspozycji”.

W podobnym tonie pisano na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”. Dziennikarz relacjonujący ten mecz – a relacja była zaiste niezwykle pobieżna – napisał o bardzo marnym składzie polskiej reprezentacji. Ale równocześnie zauważył, że w tym terminie nie można było skonstruować lepszego składu, bowiem czołowe kluby polskie takie jak Wisła Kraków, Pogoń Lwów czy Polonia Warszawa miały już wcześniej zaplanowane rozgrywki na dzień 4 września 1922 r. Stąd też nie mogły „zwolnić” swoich piłkarzy na mecz reprezentacji. „Niewątpliwie, gdyby w skład drużyny naszej weszli niektórzy gracze powyżej wymienionych klubów, wynik ostateczni byłby dla nas daleko pomyślniejszy” – komentował dziennikarz „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”.

Dziennikarze sportowi krytycznie oceniali ten mecz. I nie chodziło tylko o walory sportowe, ale także organizacyjne. H. Brand uznał, że żadnych zawodów sportowych, choćby był to mecz z Afganistanem (sic!), nie można lekceważyć pod względem organizacyjnym i należy doceniać każdego przeciwnika. Uważał, że dopóki polska reprezentacja nie ma na kontynencie wyrobionej marki, tak jak ówcześnie miały reprezentacje Czech, Austrii czy Węgier, należy wysyłać na mecze międzypaństwowe najlepszych polskich zawodników, jakich w danym momencie sezonu Polska posiada. „Jeżeli więc PZPN nie wiedział, jakimi graczami dysponuje na dzień zawodów z Rumunją, nie powinien był przyjmować terminu spotkania”. Brand snuł swoje wywody w tym zakresie w takim tonie. Otóż, jeśli zaistniały jakieś powody „wyższe”, na przykład względy społeczne lub polityczne, i przyjęto termin meczu na 3 września, najrozsądniej było zawiesić zaplanowane na dzień 4 września zawody klubowe w Polsce i dać możliwość najlepszym graczom reprezentowania polskiej piłki w meczu z Rumunią. Uznał także, że poza olimpiadą nie ma ważniejszych rozgrywek, niż te międzypaństwowe. A takim był mecz z Rumunią.

W rzeczywistości mecz ten miał podtekst polityczny. Obecny był na nim książę Karol – następca rumuńskiego tronu. On to rozpoczął mecz kopnięciem piłki.

Warte podkreślenia jest również to, że choć polska reprezentacja zagrała kilka razy z Rumunią w okresie międzywojennym, to nigdy już nie miało to miejsca w Czerniowcach. Pojedynek ten należy zatem uznać za historyczny z dwóch przynajmniej względów. Po pierwsze, jako pierwszy mecz pomiędzy obiema drużynami. Po drugie, jako jedyny jaki polska reprezentacja rozegrała w Czerniowcach.

Piotr Gołdyn
Tekst ukazał się w nr 19 (263) 14-28 października 2016

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X